poniedziałek, 26 września 2011

Żywotność i dynamizm francuskiej lewicy - SLD: naśladownictwo mile widziane !!

   W niedzielnych [25.09.2011] wyborach do Senatu, francuska lewica, zdominowana przez Partię Socjalistyczną [P.S], po raz pierwszy w historii V Republiki wygrała wybory do Senatu, uzyskując 177 z 348 mandatów.
Pamiętając o ustrojowej pozycji Senatu we współczesnej Francji [Zgromadzenie Narodowe zdominowane jest przez Izbę niższą], jak i o skomplikowanej ordynacji wyborczej do drugiej Izby francuskiego parlamentu [odnowiono 1/2 składu Senatu na okres 6 lat, w wyborach pośrednich, głosami tzw. Wielkich Elektorów -  w liczbie niespełna 72 tys., wśród elektorów dominują przedstawiciele samorządu terytorialnego], jest to bez wątpienia ważne i symboliczne wydarzenie.
Wynik wyborów potwierdza ogólną tendencję - spadku popularności francuskiej prawicy - co może mieć poważne konsekwencje w kontekście zbliżających się wyborów prezydenckich we Francji [wiosna 2012]. Mówiąc wprost, nadzieje na reelekcję urzędującego Prezydenta Republiki są coraz bardziej iluzoryczne.
W pewien sposób zwycięstwo to utrudni także rządzenie prawicowemu rządowi, zwłaszcza w odniesieniu do planowanych reform i zmian.
Widoczna ewolucja nastrojów politycznych i preferencji Francuzów, staje się oczywistym faktem i przyjmuje postać względnie trwałej tendencji.
Z polskiego punktu widzenia warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt. Twórcy Konstytucji V Republiki, zapewniając priorytet demokracji, starali się zarazem zabezpieczyć system polityczny przed silnymi wstrząsami i rewolucyjnymi zmianami, stąd między innymi inna kształt ordynacji wyborczej do Zgromadzenia Narodowego i Senatu, oraz częściowa i rozłożona w czasie reelekcja tego drugiego organu władzy. W Polsce brak takich uregulowań czy słusznie?
W kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych w Polsce [9.10.2011], warto zastanowić się również nad celowością i zasadnością monopolizacji całości władzy politycznej przez przedstawicieli jednej opcji politycznej. Czy rzeczywiście rządy Platformy Obywatelskiej jako swoistej Partii Omnipotencji, są najbardziej efektywnym rozwiązaniem z punktu widzenia polskiej demokracji i skuteczności funkcjonowania społecznych mechanizmów kontroli władzy politycznej, biorąc pod uwagę monopolizację przez P.O wszystkich kluczowych ośrodków władzy?
Społeczeństwo francuskie - co zdaje się potwierdzać także analiza preferencji politycznych w innych krajach europejskich - coraz przychylniej traktuje lewicowe formacje polityczne, które stoją przed realną szansą powrotu do władzy. Europa - jeżeli nie skręca w lewo - to minimum poważnie rozważa taką alternatywę, co mogą potwierdzić kolejne miesiące i wyniki elekcji rozmaitych szczebli w Europie. Jedynie w Polsce lewica funkcjonuje coraz bardziej na obrzeżach systemu politycznego [nie licząc rzecz jasna efemerydy w postaci Ruchu Palikota]. Czy to przypadek, czy raczej polska lewicy nie jest doktrynalnie, programowo i mentalnie przygotowana na wyzwania współczesności?
Wydaje się, że ten naturalny dylemat rozstrzygną najbliższe wybory, po których polska lewica musi wrócić do rozstrzygnięcia kwestii podstawowych: pytań o grupę docelową, o przywództwo, a przede wszystkim problem adekwatności prezentowanego programu do potrzeb i oczekiwań potencjalnego elektoratu. Przed omawianym już niegdyś dychotomicznym wyborem: Mitterrand czy Marchais nie da się niestety - a może na szczęście - uciec.
Póki co, polska lewica może obserwować rosnące wpływy Partii Socjalistycznej we Francji i sposób mobilizacji elektoratu przed wyborami prezydenckimi 2012. 
Dla francuskich socjalistów formuła amerykańskich prawyborów, połączona z otwartym consensusem co do potrzeby istnienia frakcji politycznych i ich wyrazistych liderów, jest wartością dodaną kampanii wyborczej. Polska tradycyjna lewica [SLD], zdaje się jakby preferować inne wartości, marnując posiadany potencjał intelektualny, społeczny, dorobek teoretyczny. Niestety.      
   

wtorek, 20 września 2011

Francuskie symbole [14] - Pireneje

           Pireneje, stanowiące naturalną granicę między Francją, a Hiszpanią, choć tylko w niespełna 1/4 [prawie 13 850 km2] znajdują się na terytorium Francji, właśnie tu, po francuskiej stronie granicy oferują szczególny urok i piękno, czego charakterystycznym wyrazem zapierające dech w piersiach, surowe krajobrazy, różnej wielkości, przepięknej urody, górskie jeziora polodowcowe [szacuje się, że w całych Pirenejach ich liczba przekracza 2500], strome sięgające miejscami 1700 m ściany skalne, unikalne przełęcze [najsłynniejsza z nich, to La Breche de Rolande - Przełęcz Rolanda], wreszcie wody mineralne i uznane uzdrowiska.
We francuskiej części Pirenejów, utworzono w 1967 roku Le Parc national des Pyrenees [Park Narodowy Pirenejów], obejmujący obszar ponad 45 tys ha, na którego terenie znajdują się zresztą dwie największe atrakcje turystyczne: polodowcowy Cirque de Gavarnie [Cyrk Gavarnie], oraz Masyw Vignemale, z największym szczytem francuskich Pirenejów Vignemale - 3298 m n.p.m.
Zwiedzanie atrakcji  i wędrówki po francuskich Pirenejach, to absolutnie pasjonujące zajęcie - co ważne - realizowane w warunkach ciszy i spokoju, bez uciążliwego natłoku innych turystów, sprzyjające refleksji i zadumie, a nade wszystko niezmąconemu relaksowi.
Z polskiego punktu widzenia i naszych preferencji, istotne jest także i to, że w odległości 80 km od Gavarnie, znajduje się największe francuskie i jedno z największych na świecie [6 mln pielgrzymów rocznie], Sanktuarium Maryjne - Lourdes.
Ponadto na drodze w Pireneje, zlokalizowany jest absolutny rarytas w wymiarze nie tylko europejskim, największy zachowany w Europie średniowieczny kompleks urbanistyczny, piękne, zachwycające cudo architektoniczne - miasto Carcassonne. Ujmujące w dzień, bajecznie piękne nocą, stanowi od lat miejsce licznych wycieczek z całego świata [szacuje się, że miasto odwiedza rocznie ponad 3 mln turystów, przy liczbie stałych mieszkańców nie przekraczającej 50 tys].
Zatem polecam Pireneje - piękne góry, cud natury, optymalnie na dwutygodniowe wakacje.  


poniedziałek, 19 września 2011

Jestem Europejczykiem, śmiałe wyznanie, czy wymóg czasu?

           Prawie 50 lat temu, 26 - go czerwca 1963 roku, w innej konstelacji ideologicznej, ekonomicznej i politycznej, padły w Berlinie Zachodnim [warto przypomnieć, że Berlin był w tym czasie podzielony], znamienne słowa wypowiedziane przez Prezydenta USA John'a F. Kennedy'ego:

"[...]Dwa tysiące lat temu, powodem do największej dumy było móc stwierdzić: civis Romanum sum (jestem obywatelem rzymskim). Dziś, w świecie wolności, największym powodem do dumy jest możliwość powiedzenia: Ich bin ein Berliner (jestem berlińczykiem)[...]".

Biorąc pod uwagę złożoność, a zarazem dynamikę zdarzeń we współczesnej Europie, skalę zagrożeń i wyzwań, warto moim zdaniem - nieco trawersując powiedzenie Kennedy' ego - odważnie oświadczyć:

Jestem Europejczykiem !!!

Bycie prawdziwym Europejczykiem dziś, to przede wszystkim:

1. Świadomość i przywiązanie do określonego katalogu wartości, do tradycji kontynentu, do elementów które budują naszą europejską tożsamość, której podwaliny stanowią bez wątpienia kultura i tradycje antyczne Grecji i Rzymu, oraz chrześcijaństwo. 
Chrześcijaństwo nie zawężane do katolicyzmu, pojmowane jako wspólnota wartości, gwarant tradycji i jej ciągłości, a nie - zwłaszcza w Polsce - element życia zawłaszczony przez duchowieństwo, odmawiające jakże często podmiotowości zbiorowości wiernych. O roli - często zupełnie nieuświadomionej - chrześcijaństwa w Europie świadczy symbolicznie wymowny fakt, że jedynie trzy świata: Bożego Narodzenia, Wielkanocy i Nowego Roku, należą do powszechnego kanonu w Europie.
Krzyż w Europie, nie jest tylko publicznym wyznaniem wiary, jego znaczenie i wymowa jest znacznie szersza, jest symbolem przywiązania do naszych wielowiekowych tradycji, nawiązaniem do naszych korzeni. W Europie - otwartej i tolerancyjnej - jest także miejsce dla innych symboli, trzeba jednak przychylić się do poglądów tych który twierdzą, że to krzyż, a nie szahada decyduje i decydować winien o tożsamości Europy.
Nie oznacza to bynajmniej apoteozy, dezyderatu państwa religijnego, które w warunkach współczesnej Europy winno pozostać indyferentne religijnie.
2. Preferowanie demokracji liberalnej i sprzyjanie koncepcji społeczeństwa obywatelskiego, jako trwałego wyznacznika formy politycznej organizacji społeczeństw europejskich.
Mimo ewidentnego kryzysu demokracji partycypacyjnej w Europie, na skutek przede wszystkim omnipotencji partii politycznych zwanej partiokracją i jej atrybutów, demokracja i społeczeństwo obywatelskie, to trwały element rzeczywistości europejskiej.
3. Wolność ekonomiczna, poszanowanie własności prywatnej, odpowiedzialny indywidualizm, jako zasady organizacji życia ekonomicznego społeczeństw europejskich.
4. Atencja wobec tradycji narodowych, z jednoczesną świadomością, że wymogiem czasu, nieuchronnością, jest stopniowa koncentracja władzy politycznej na poziomie europejskim, jednak nie w ramach obecnych fasadowych, drogich, zbiurokratyzowanych instytucji, z poszanowaniem odrębności narodowych.
To bez wątpienia najtrudniejszy element, największe wyzwanie Europy, jak hołdując patriotyzmowi, nie podsycać nacjonalizmów. Może pomocna byłaby sentencja de Gaulle' a: "[...]patriotyzm występuje wtedy, kiedy na pierwszym miejscu jest miłość do własnego narodu. Nacjonalizm zaś pojawia się wtedy, kiedy na pierwszym miejscu znajduje się nienawiść do innych narodów niż własny[...]"?
Brak antagonizmów, wyciszenie konfliktów już dziś nie wystarczy i nie zapewni oddalenia niebezpieczeństwa dekadencji Europy, potrzebna jest kooperacja ponad podziałami i wbrew historycznym uprzedzeniom.
5. Wreszcie solidarność w możliwie wszystkich wymiarach: ekonomicznym, politycznym, militarnym, społecznym, aksjologicznym etc.
Musimy być solidarni i zjednoczeni wobec wyzwań, jakie niesie przyszłość, choć niekoniecznie musimy - jak nasz Minister Finansów RP - ulegać histerii i sposobić się do wojny, czy zabiegać o Zieloną Kartę w USA, traktowaną jako panaceum na wszystko.

        Jeżeli chcemy, aby Europa przetrwała, ze swoją tradycją, historią, symboliką, odmiennością, wartościami, każdy z nas musi - jak swego czasu J.F.K - mieć odwagę powiedzieć: jestem Europejczykiem, a zarazem rozumieć konotację, znać zakres pojęciowy, a nade wszystko mieć świadomość konsekwencji takiego oświadczenia.
    

środa, 7 września 2011

Natura kryzysów - przypadek czy determinizm?

           W najnowszym numerze Miesięcznika "Le Monde diplomatique", w polskiej wersji językowej [w wersji elektronicznej dostępny na stronach www.monde-diplomatique.pl], jak słusznie głosi strona tytułowa w "największym światowym miesięczniku społeczno - politycznym", na szczególną uwagę zasługuje artykuł autorstwa Denis'a Duclos'a, francuskiego antropologa, Kierownika Badań w Narodowym Ośrodku Badań Naukowych [CNRS], pod znamiennym tytułem "Władza obnażona przez swoje własne kryzysy".
Autor dokonuje analizy trzech podstawowych kryzysów ostatnich lat: finansowego [2008], buntu arabskiego przeciwko dyktatorom [od stycznia 2011], wreszcie nuklearnego [awaria w japońskiej elektrowni Fukuszima - marzec 2011].
Wnioski, mogą być kontrowersyjne, choć zarazem winne skłaniać każdego czytelnika do refleksji.
Moim zdaniem analizę tą należałoby jeszcze uzupełnić o anarchię brytyjską [bunt w Londynie -sierpień 2011], zamieszki sfrustrowanych i wykluczonych, będące kontynuacją analogicznych zajść w Paryżu w 2005 roku, choć o innym podłożu [zamieszki na tle rasowym].
Bez wątpienia, Europa i świat Zachodu stanął przed wyzwaniami, których nie notowano od zakończenia II Wojny Światowej, będących między innymi pokłosiem globalizacji. Zachodnie, syte dotąd społeczeństwa, korzystające z lat prosperity i bezpieczeństwa socjalnego, zmuszone zostały do rewizji swojej aksjologii.
Ten bez wątpienia rozłożony w czasie, ale nieuchronny proces spadku poziomu życia, znajdzie swoje reperkusje we wszystkich sferach życia społecznego, których skutki trudno nawet w pełni na dziś estymować.
Jednym z bardziej dynamicznych i wrażliwych pól, będzie moim zdaniem system demokratyczny, a zwłaszcza system partyjny i kształt oraz jakość procesów demokratycznych. Można z dużym prawdopodobieństwem przewidywać nie tylko wzrost frustracji i apatii, który przełoży się na stopień uczestnictwa życiu publicznym. Z pewnością nastąpi dekompozycja systemów partyjnych, z istotnym powrotem tendencji radykalnych o narodowym, a zwłaszcza populistycznym charakterze. 
Wzmiankowane wydarzenia w Wlk. Brytanii, określiłem w jednym z wcześniejszych postów mianem ruchu Demoprofanów. Czy - przywołując Paulo Coelho - naprawdę "[...]spośród wszystkich wymyślonych przez człowieka sposobów zadawania bólu sobie samemu najgorszym jest miłość[...]? Czy aby najbliższe lata nie udowodnią boleśnie, że najgorszym rodzajem udręki jest życie w dekadenckim, demokratycznym społeczeństwie Zachodu, pozbawionym wizji, stabilności, a przede wszystkim szeroko pojętej nadziei?   
Do czego doprowadzą współczesne konwulsje społeczne, bez względu na ich naturę? 
   

Czy wiecie, że [6]

       Według danych Światowej Organizacji Turystyki [UNWTO], Francja pozostaje od lat niezmiennie krajem odwiedzanym przez najwięcej turystów na świecie?
W 2010 roku, Francja przyjęła 74,2 mln turystów, wyprzedzając USA [54,9 mln odwiedzających], Hiszpanię [odpowiednio 52,2 mln], oraz Chiny [analogicznie 50,9 mln].
Dominacja Francji w tej dziedzinie nie podlega dyskusji. Moim zdaniem zasadnie.
Sytuacja ta, jest potwierdzeniem słuszności słynnego powiedzenia francuskiego pisarza Henri de Bornier' a [1825 - 1901], który swego czasu zauważył:
"[...]Każdy człowiek ma dwie Ojczyzny: swoją własną, oraz Francję[...]"

Niezmiennie, powtarzając to do złudzenia, zapraszam do Francji, to będzie odwzajemniona miłość, w wielu przypadkach zauroczenie na zawsze. 

poniedziałek, 5 września 2011

Granice poprawności politycznej - czyli czy wolno rezygnować z własnej historii?

      W ostatnich dniach, w mediach francuskich, za sprawą przede wszystkim stanowiska wyrażanego przez znanego historyka francuskiego Dimitri Casali, wróciła szerokim echem sprawa wdrażanej obecnie reformy programowej nauczania historii we francuskich gimnazjach, zadecydowanej jeszcze w 2008 roku, przez Xawier'a Darcas'a, Ministra Edukacji Narodowej w rządzie F. Fillon'a [05.2007 - 06.2009]. 
W sierpniu tego roku [2011], D. Casali opublikował w formie książkowej, w istocie pamflet polityczny poświęcony tej sprawie pod tytułem: L'Altermanuel d'histoire de France. Ce que nos enfants n'apprennent plus au college. [Ed. Perrin, Paris.], będący druzgocącą, merytoryczną krytyką francuskich władz oświatowych.
W ostatni piątek [2.09.2011], ukazał się pod znamiennym tytułem: "En France, on enseigne un histoire culpabilisante" jego kolejny wywiad w tej sprawie [w:] "Societe", wywiad dostępny na stronach internetowych www.20minutes.fr].
Na czym polega problem?
Francuska władza polityczna, z motywacji pozostających w bezpośrednim związku z poprawnością polityczną, zdecydowała się na istotne zmiany w programach nauczania historii. Francuscy gimnazjaliści "przestaną sobie zaprzątać głowę" między innymi:
   1. Chlodwigiem I - najsłynniejszym królem z dynastii Merowingów, który w 496 r. przyjął jako pierwszy władca chrzest w Reims;
  2. Ludwikiem IX Świętym - reformatorem państwa francuskiego i mediatorem w skali europejskiej, największym wśród panujących w Europie obrońcą chrześcijaństwa [fundator VI Wyprawy Krzyżowej w 1248 roku, w celu obrony Ziemi Świętej];
    3. Ludwikiem XIV, Królem Słońce - najdłużej w historii panującym, bo przez 72 lata władcą europejskim, Twórcą Wielkiej Francji, który z Paryża uczynił światową stolicę, z języka francuskiego światowy język kultury i dyplomacji, z Wersalu symbol królewskiego przepychu
     4. Napoleonem I - którego dokonań i sylwetki nie trzeba chyba przedstawiać.   
Dlaczego w/w jedynie tytułem najbardziej jaskrawych przykładów władcy, symbolizujący całe epoki historyczne, zostali wyrugowani ze świadomości francuskich uczniów?
Ponieważ mogą oni ranić uczucia wielokulturowych uczniów szkół francuskich. Nadto są ucieleśnieniem, symbolem tak negatywnym zjawisk jak: absolutyzm [Ludwik XIV], imperializm francuski, połączony z francuską dominacją w Europie [Napoleon I], obrona chrześcijaństwa [Ludwik IX Święty].
Miejsce Cesarstwa w programach nauczania, zajmie Rewolucja Francuska, jako symbol egalitaryzmu i nowoczesności, znajdzie się także czas dla dogłębnego poznania historii Imperium Ghany, Mali, historii Chin. 
Skalę zmian jakościowych w programach nauczania historii we Francji i ich skutków, można by porównywać tylko do hipotetycznej na szczęście na dziś sytuacji że w Polsce, aby nie zadrażniać stosunków polsko - niemieckich, rezygnuje się z lekcji o Władysławie Jagielle i bitwie pod Grunwaldem, aby nie prowokować Turków i islamu, ruguje się z podręczników Jana III Sobieskiego i Odsiecz Wiedeńską. 
Historia jako zasadniczy element tożsamości narodowej i europejskiej, winna cieszyć się szczególnym mecenatem państwa. To między innymi dzięki historii, istnieje szansa na prolongatę naszych tradycji, na spowolnienie zachodzącej na naszych oczach dekadencji Europy.
W tej sprawie dziwię się sytuacji we Francji i współczuję Francuzom, ciesząc się zarazem, że nie jest to - póki co - przedmiotem naszych polskich problemów. Trzeba być jednak czujnym. Poprawność polityczna, przyjmująca - jak w tym przypadku - karykaturalną postać, nie jest nowoczesną postacią tolerancji, nie zapobiega konfliktom społecznym i nie osłabia społecznych napięć. Jest raczej przejawem, narzędziem defetyzmu, drogą do utraty tradycji i tożsamości, jest po prostu dysfunkcjonalnym, pejoratywnym zachowaniem o politycznym podłożu.    


piątek, 2 września 2011

Absencja wyborcza - czyli mitologia demokracji przedstawicielskiej

     W ostatnim [wrzesień 2011] numerze Miesięcznika "Le Monde diplomatique", ukazał się interesujący i inspirujący zarazem artykuł Blaise Maquin - politologa z Uniwersytetu Paryż X [Nanterre], pod tytułem "Les urnes et le peuple" ["Urny i naród"], omawiający problematykę absencji wyborczej w systemie demokratycznym.
Absencja wyborcza postrzegana jest najczęściej w publicystyce i w literaturze przedmiotu, jako zjawisko zdecydowanie pejoratywne, jako przejaw kryzysu demokracji partycypacyjnej. Autor artykułu próbuje znaleźć prawidłowości i korelacje, celem socjologicznego uzasadnienia i wyjaśnienia zjawiska dobrowolnej rezygnacji obywateli z czynnego prawa wyborczego, oraz uwarunkowań tego procesu. W efekcie końcowym, jedną z kluczowych tez publikacji jest pogląd, że zjawisko absencji wyborczej, to cecha przede wszystkim środowisk robotniczych, szeroko pojętej kategorii pracowników najemnych, [zwłaszcza tych które podległy pauperyzacji], że wraz ze wzrostem roli w hierarchii społecznej, rośnie świadoma potrzeba udziału w procesach demokratycznych, czego wyrazem między innymi frekwencja wyborcza.
Teza ta może budzić sporo kontrowersji, choć zarazem warta jest przemyślenia. Nie jestem jednak przekonany, co do jej uniwersalnego charakteru.
Za wysoce ryzykowne uznałbym także stwierdzenie, że pozycja społeczna, miejsce zajmowane w hierarchii determinuje zachowania wyborcze, a szerzej limituje zakres dobrowolnego korzystania z praw obywatelskich.
Kwestia ta jest szczególnie zniuansowana na gruncie polskim, w warunkach względnie trwałych, istotnych podziałów ideologicznych w społeczeństwie, a zarazem wysokiego poziomu społecznej apatii i niewiary w potrzebę i zasadność angażowania się, jak i uczestniczenia w życiu publicznym.
Przede wszystkim zachowania wyborcze w Polsce, limitowane są przez znacznie szerszy wachlarz determinantów, czego dowodem są dla przykładu "żelazne elektoraty" partii politycznych w aspekcie socjologicznym, stanowiące bastiony ich wpływów.
Trzeba także przyjąć do wiążącej wiadomości - na skutek między innymi dobrowolności uczestnictwa w akcie wyborczym [udział w wyborach jest w Polsce prawem, a nie zagrożonym sankcją obowiązkiem] - że obywatele mają pełne prawo do absencji wyborczej, która jest jak najbardziej manifestacją postaw i zachowań politycznych.
W Polsce od czasów byłego systemu społeczno - politycznego pokutuje błędne przekonanie, że udział w wyborach jest miarą dojrzałości obywatelskiej, jest dowodem obywatelskiej postawy, a absencja wyborcza zaś ma rzekomo dyskredytować jej zwolenników. Nic bardziej błędnego. Absencja wyborcza jest jak najbardziej wyborem zabarwionym politycznie, jest świadomym zachowaniem wyborczym, które klasa polityczna, rządzący  - w zależności od skali absencji - winni traktować jako przejaw jednoznacznego w swej wymowie wotum nieufności.     
Absencja wyborcza jest zatem niezbywalnym prawem każdego obywatela, a nie patologią demokracji, jest świadomym zachowaniem politycznym, a wszelkie zabiegi elit politycznych zmierzające do społecznej dyskredytacji, napiętnowania takich postaw, są jak najbardziej nieuprawnione, są politycznym nadużyciem, są próbą wymuszania aktywności obywatelskiej, o jednoznacznie  marketingowym podłożu.
Formacje polityczne mają oczywiste prawo i obowiązek zabiegać o głosy wyborców, poddając się wyborczej weryfikacji. Wola wyborców wyrażona w akcie elekcji i wielkość frekwencji wyborczej jest niczym innym jak oceną reputacji, wyrażeniem stosunku do podstaw programowo - doktrynalnych  i stopnia zaufania do partii, oraz ich liderów.
Obywatele mogą, ale nie muszą uczestniczyć w wyborach. Nie czyńmy z absencji mitu. Zastanawiajmy się raczej nad przyczynami wstrzemięźliwości wyborczej obywateli, definiujmy jej źródła. Absencja wyborcza nie jest karykaturą demokracji, jej negatywnym mechanizmem korygującym. Jest zdecydowanie wyrazem indywidualnej oceny wpływu na kształt procesów społeczno - politycznych.         
    

czwartek, 1 września 2011

Euro umarło? - interesujący wywiad Marine Le Pen

           W dniu dzisiejszym [1.09.2011], w internetowym wydaniu "L'Express", ukazał się interesujący wywiad, jakiego Marine Le Pen - szefowa francuskiego Frontu Narodowego udzieliła redakcji "L'Express" i brytyjskiej agencji prasowej Reuters.
W wywiadzie tym lider Frontu i kandydatka partii w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, deklaruje utożsamianie się z gaullistowska wizją państwa, oraz swój sprzeciw wobec etykietyzacji Frontu i określania go mianem "ekstremalnej prawicy". Zdaniem M. Le Pen, Front nie jest ani prawicą, ani lewicą, jest partią respektująca demokrację i fundamenty Republiki.
M. Le Pen opowiada się także za interwencjonizmem państwowym, przyznając państwu rolę stratega i regulatora w życiu społecznym.
Najbardziej szokującą tezą tego wywiadu, jest jednak otwarcie sformułowany pogląd "o śmierci" Euro, jako wspólnej waluty europejskiej i konieczności zastąpienia go powrotem do Franka, oraz restytucją pełnej niezależności ekonomiki narodowej.
Jeżeli uświadomimy sobie, że poglądy te podziela prawie co 5 - ty Francuz, koncepcja ta nie jest jedynie nośnym propagandowo hasłem, odzwierciedla ona realne poglądy i punkt widzenia prawie 20% społeczeństwa, co z kolei wiernie odzwierciedla nastroje społeczne we Francji.     
Konfrontacja tego stanowiska z analogiczną sytuacją w Niemczech, zmusza do refleksji nad przyszłością nie tylko wspólnej waluty, ale i Unii Europejskiej. Widoczne są coraz wyraźniej symptomy pękania solidarności europejskiej, spadek zapału najbogatszych społeczeństw europejskich do idei integracji i jej intensyfikacji.
Stosunek do Euro, to probierz stosunku i postrzegania Wspólnoty i jej instytucji, która jawi się coraz powszechniej, w znacznej części społeczeństwa, jako twór dysfunkcjonalny, sztuczny, nadto zbiurokratyzowany. Rosną zarazem resentymenty w kierunku państw narodowego.
Czy zatem racje mają ci, którzy twierdzą, że Polska nie zdąży wejść do strefy Euro, bo zanim spełni warunki akcesji, Euro stanie się wyłącznie już tylko historycznym środkiem płatniczym w Europie?