niedziela, 29 kwietnia 2012

Miller polskim Mitterrand'em? - nadzieje i mrzonki SLD

Zakończony właśnie Kongres SLD, potwierdzona w jego toku supremacja Leszka Millera, zarys nowego programu Sojuszu, to okazja do rozważań o przyszłości formacji.
Zwłaszcza trzy podniesione w przemówieniu nowego/starego lidera kwestie wymagają podkreślenia:

1. Sojusz deklaruje swoje pryncypialne dążenie do laickości państwa, czego wyrazem stwierdzenie, że "[...] Konstytucja jest ważniejsza od Ewangelii [...]".
2. SLD ujawnia swoje tradycyjne i zrozumiałe priorytety prospołeczne [zmniejszenie różnic społecznych i większa partycypacja pracowników najemnych w konsumpcji owoców wzrostu gospodarczego].
3. Formacja potwierdza swoje aspiracje do samodzielnego przywództwa na lewicy, kreśląc przy tym optymistyczny scenariusz powrotu do władzy [horyzont najbliższych wyborów parlamentarnych].

W tym kontekście porównanie Millera do byłego Prezydenta Republiki Francuskiej znajduje swoje uzasadnienie. 
To przecież F. Mitterrand, przeszedł zadziwiającą ewolucję od ucznia szkoły jezuickiej [na marginesie, w tym aspekcie zbliżoną drogę przeszedł inny przywódca SLD - Józef Oleksy], po przywódcę Partii Socjalistycznej. Mitterrand - jak Miller doznał goryczy porażek [dwukrotne przegrane w wyborach prezydenckich - w 1965 roku jeszcze z de Gaulle'm, w 1974 roku z Giscard'em d'Estaing]. Miller - jak Mitterrand - jest wielokrotnym parlamentarzystą, ministrem. Wreszcie Miller - jak Mitterrand w 1969 roku - podejmuje się zadania odbudowy wpływów Partii, po sromotnie przegranych wyborach [Miller parlamentarnych, Mitterrand prezydenckich, w których co prawda nie uczestniczył]. Wreszcie i Miller i Mitterrand mają w życiorysie co najmniej nie przynoszące chwały epizody, niezależnie od ich wymowy i uzasadnienia [Mitterrand - przynależność do nacjonalistycznej Ligi Croix de Feu ppł. F. de la Rocque'a, w latach młodości oraz epizod urzędniczy w strukturach Państwa Francuskiego - Podsekretarz Stanu, Miller - kandydowanie do Sejmu z list wyborczych Samoobrony, a od 2008 roku własne ugrupowanie polityczne: Polska Lewica, będące efemerydą polityczno - organizacyjną].
Czy misja Leszka Millera ma szanse zakończyć się tak skutecznie, z takim sukcesem jak działania sanacyjne F. Mitterrand'a?
Odpowiedź na tak postawione pytanie jest silnie zniuansowana, oraz determinowana przez szereg czynników na które SLD nie ma wpływu.
Pierwsza trudność, pojawiająca się w obrębie własnego obozu politycznego, to konflikt z Ruchem Palikota, walka o prymat na lewicy między tymi ugrupowaniami, w  warunkach daleko idącej tożsamości elektoratów. 
Mitterrand postawił na taktyczną współpracę z komunistami [FPK], z czasem przejmując ich elektorat, nie tracąc przy tym zdolności otwarcia w kierunku centrum i poszerzenia bazy wyborczej. Leszek Miller na dziś deklaruje brak zainteresowania współpracą z Ruchem Palikota. Jeżeli to jest strategia, to będzie to niewątpliwie fundamentalny błąd, o daleko idących konsekwencjach. Jeżeli jest to tylko taktyka, działanie obliczone na zapewnienie spoistości formacji, poprawę własnego wizerunku i pozycji negocjacyjnej w przyszłych rozmowach koalicyjnych, jest to dowód dojrzałości, a działanie takowe staje się zasadnym i zrozumiałym.
Obawy musi budzić stan prac nad doktryną polityczną, nad ofertą programową Sojuszu. Przypisany lewicy historycznie antyklerykalizm, a co najmniej laickość już nie wystarczą. Także zgrabne figury retoryczne w tym zakresie nie znajdą zapewne posłuchu, zwłaszcza w takim społeczeństwie jak polskie, mającym świadomość dziedzictwo kulturowego, ale i doświadczenie niekonsekwencji lewicy w tym względzie w niedalekiej przeszłości. Niewątpliwie sojusz polskiej lewicy z biskupami katolickimi okazał się użyteczny w okresie akcesji do UE [poparcie Kościoła], ale per saldo jego koszty dla lewicy są i były dramatycznie wysokie, a co istotniejsze sojusz ten był i jest niezrozumiały dla elektoratu SLD. 
Jeżeli dodamy do tego zapowiadany programowo fiskalizm, zasadzający się na wzroście obciążeń podatkowych najlepiej sytuowanych [ a propos wedle jakich kryteriów obywatel staje się bogatym?], bez wskazania całościowej wizji w tym względzie, to oferta Sojuszu brzmi mało przekonywująco.
Wreszcie zarysowany horyzont czasowy dojścia do władzy, wydaje się być - delikatnie rzecz ujmując - zbyt optymistyczny i mało realny. Trudno odpowiedzialnie założyć, że w 4 lata - bez dopracowania oferty programowej - Sojusz zdoła odzyskać wiodącą w Polsce pozycję w systemie politycznym.
Leszek Miller - w skądinąd wcale nie porywającym przemówieniu programowym na Kongresie, które cieszyło się anemicznymi reakcjami audytorium - użył budzącego wyobraźnię porównania zadań stojących przed SLD do lotu wznoszącego wielkiego ptaka. Trzymając się tej terminologii i retoryki, włodarze Sojuszu muszą pamiętać i ciągle uważać, aby ów ptak nie był Łabędziem Trąbiącym [największy ptak wodny na Ziemi - synonim łabędziego śpiewu]. Muszą także bezwzględnie zadbać o  to, aby nie był to ptak znany z... umiejętności obrony chemicznej, zbliżonej do właściwości Skunksa [Rurkonose, także młode Dudki]. Deklarowana szybkość zmian pozwala sądzić, że lider Sojuszu ma na myśli przede wszystkim Sokoła Wędrownego [osiągającego szybkość przelotu do 360 km na godz.]. Warto, aby Sojusz i jego liderzy zainteresowali się także charakterystyką ptaków znanych ze znakomitego wzroku [Pustułki, Sępy, a nawet Jerzyki]. Należy także postulować, aby unikali koniunkturalizmów, demagogii wynikającej z potrzeb bieżącej walki politycznej, zdecydowanie odcięli się od zwyczaju Kukułek [znoszenie jaj w cudzych gniazdach].
Polska potrzebuje niewątpliwie wrażliwej, merytorycznej, profesjonalnej, odpowiedzialnej politycznie lewicy, unikającej zarazem radykalizmów i demagogii o populistycznym charakterze. Przykład Francji dowodzi, że zapotrzebowanie na lewicowość ma względnie trwały charakter, z okresowymi wahaniami. Działacz i sympatyk oraz wyborca lewicy nie musi być biedny i sfrustrowany. Nie musi być także reprezentantem tak modnych dziś mniejszości. Kryterium lewicowości nie jest również poprawność polityczna. 
Jeżeli SLD stać będzie na dopracowanie swojej oferty programowej, określenie jasnej, zrozumiałej społecznie strategii politycznej i wyborczej, jego atrakcyjność wyborcza i przyszłość polityczna stanie się faktem, choć osobiście nie jestem pewien, czy już w horyzoncie najbliższych wyborów parlamentarnych.            

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Front Narodowy - duma czy przekleństwo Francji?

Wynik zakończonej wczoraj pierwszej tury wyborów prezydenckich we Francji, jest tylko z pozoru kontynuacją starych podziałów politycznych na lewicę i prawicę. Bez względu na ostateczne rozstrzygnięcia które zapadną za dwa tygodnie, podczas drugiej tury wyborów Prezydenta Republiki, już dziś można mówić o przełomowym znaczeniu tej elekcji, w co najmniej dwóch wymiarach:
Po pierwsze, elekcja ta potwierdza nie tylko głębokie podziały we francuskim społeczeństwie, dowodzi także bezpośrednio, że to tradycyjnie jedno z najbardziej podzielonych ideologicznie społeczeństw europejskich, sięga po rozwiązania wykraczające poza ramy wyznaczane przez dotychczasowy system partyjny czego dowodem fakt, że aż 1/3 całości głosów uzyskały ugrupowania określane mianem skrajnych, zarówno skrajnie prawicowych, jak i skrajnie lewicowych. To poważne ostrzeżenie dla francuskiej partiokracji, dla oligarchii i elit politycznych z nad Sekwany.
Po drugie, jeżeli ten fakt jest zaskoczeniem, choć jego prawdopodobieństwo od dawna potwierdzały publikowane badania opinii publicznej i preferencji wyborczych, to prawdziwą rewolucją, bez mała przewrotem, zwłaszcza dla niektórych, jest wynik wyborczy Frontu Narodowego.
Znakomity, najlepszy w historii formacji wynik wyborczy Marine Le Pen, jest sygnałem nieodwracalności zmian i początku zasadniczych przeobrażeń w obrębie francuskiego systemu politycznego. Odtąd już nic nie będzie takie same, życie polityczne Francji nie będzie dłużej funkcjonowało wedle utartych schematów.
Wynik Marine Le Pen dowodzi zarazem zasadności zmiany generacyjnej przywództwa Frontu. Choć przebiegło demokratycznie, niektórzy widzieli w nim przejaw nepotyzmu. Wynik wyborczy pokazuje, że Francuzi zaakceptowali przejęcie schedy politycznej po historycznym przywódcy partii Jean Marie Le Pen, przez jego córkę. W tym aspekcie, wynik tej elekcji, to źródło legitymizacji przywództwa politycznego córki Le Pena.
Najistotniejsze jest jednak to, że Front Narodowy, określany przez Vice szefową partii Marie - Christine Arnautu mianem formacji "[...] zapomnianych, niedostrzeganych, ignorowanych i opuszczonych [..]", wkracza z podniesioną głową na francuskie salony polityczne. To policzek, prawie upokorzenie, dla zwolenników poprawności politycznej.
Poważna, merytoryczna, unikająca etykietowania i inwektyw, wynikających z potrzeb bieżącej walki politycznej analiza stanu społeczno - politycznego Francji, programu Frontu, jego bazy członkowskiej i elektoralnej, czyni aktualną pozycję polityczną Frontu zrozumiałą, uzasadnioną i logiczną.
Wystarczy przypomnieć, że to Front Narodowy od dekad negował zasadność koncepcji społeczeństwa wielokulturowego i jego praktyczne atrybuty, widząc w niej dysfunkcjonalny, ślepy zaułek. Dziś stanowisko to jest oficjalnym poglądem elit rządzących Francji, Wlk. Brytanii, a nawet Niemiec.
To Front Narodowy, sprzeciwiał się globalizacji [zwanej we Francji mondializacją], widząc w niej śmiertelne zagrożenie dla interesów narodowych i formę uniknięcia społecznej oraz politycznej kontroli przez międzynarodowy kapitał, zwłaszcza finansowy.
To formacja Le Pena sprzeciwiała się wspólnej walucie europejskiej - Euro, widząc w niej problematyczny instrument sztucznej integracji, zagrażający interesom narodowym.
Wreszcie to Front odważnie krytykował biurokrację europejską, wskazując na jej niezdolność do efektywnego przewodzenia Europie i skutecznego moderowania rozwiązywania jej problemów.
W końcu to Front Narodowy z podziwu godną - choć nie zawsze rozumianą i podzielaną konsekwencją - bronił francuskich tradycji narodowych, był apologetą tożsamości europejskiej i jej wyróżników w postaci między innymi spuścizny chrześcijańsko -antycznej.
Kryzys ekonomiczny ostatniej dekady potwierdził słuszność wielu dezyderatów Frontu. Potwierdził także nikłą skuteczność dotychczasowych elit władzy, co zaskutkowało głęboką frustracją społeczną i poszukiwaniem przez wiele grup społecznych radykalnych rozwiązań, wykraczających poza klasyczne dotąd rozwiązania i propozycje.
W ocenie Frontu we Francji, ale i w Europie, dominuje niezmiennie od lat podejście ideologiczne, a nie merytoryczne, skutkujące minimum brakiem obiektywizmu. Warto dla przykładu obalić mit bazy społecznej i wyborczej Frontu Narodowego. To nie jest - jak chciałoby wielu jej adwersarzy politycznych - partia frustratów i nieudaczników, bezrobotnych, tym którym się w życiu nie udało, o relatywnie niskim poziomie wykształcenia i analogicznej pozycji społecznej. Wprost przeciwnie, to partia wykształconych, w przeważającej mierze niezależnych finansowo i dobrze sytuowanych Francuzów, ciesząca się poparciem wyborczym tych wszystkich, którzy opowiadają się za tradycyjnymi wartościami, zaniepokojonych kierunkiem rozwoju sytuacji we Francji i na Starym Kontynencie.
Nie trzeba być fanatykiem Frontu, nie jest koniecznym bycie jego admiratorem. Można z powodzeniem i w pełni zasadnie być jego krytykiem i przeciwnikiem. Takie są akceptowane powszechnie reguły demokracji. Trzeba być jednak przy tym uczciwym i transparentnym w jego ocenach, w formułowanych poglądach na temat tej formacji. 
To do Francuzów, a nie europejskich mediów, należy wybór miejsca i roli Frontu Narodowego na scenie politycznej współczesnej Francji. Wszelkim specjalistom od kreowania politycznej poprawności, cenzorom, strażnikom prawomyślności demokracji, rekomenduję roztropność i powściągliwość. Współczesna scena polityczna - nie tylko zresztą we Francji - podlegać będzie dynamicznym zmianom, od nieuchronnej deprecjacji partii tradycyjnych, po determinowaną stanem demokracji aprecjację nowych form politycznej organizacji społeczeństwa. Nikt nie ma monopolu na prawdę, a mechanizm wyborów demokratycznych nie ma racjonalnej alternatywy. W dobrze pojętym własnym interesie, ale i w zgodzie z własnym sumieniem i logiką, warto oszczędniej posługiwać się tradycyjnym aparatem pojęciowym, warto ograniczyć aplikacje kolejnych mutacji określenia "radykalny" i "ekstremalny" w odniesieniu do Frontu Narodowego. To przecież legalna, systemowa, francuska partia polityczna, ciesząca się poparciem co 5 - go Francuza!!!
Ludzie z wyjątkiem sytuacji ekstremalnych, opisywanych między innymi przez Gustave Le Bon ["Psychologia tłumu"], zachowują się racjonalnie. Ich poparcie dla określonych formacji politycznych jest najczęściej świadomym wyborem. Stratą czasu jest wylewanie łez nad rzekomo niską świadomością elektoratu, jego niedojrzałością, nieodpowiedzialnością. Trzeba analizować przyczyny preferencji politycznych, a nie demonizować ich skutki.        

   
          

czwartek, 12 kwietnia 2012

Młodzież się radykalizuje, czy jedynie szuka nowych rozwiązań?

           Francuskie instytuty badania opinii publicznej, a za nimi media, od kilku dni informują szeroko - coraz mniej skrywając zdziwienie i zakłopotanie - że bardzo wyraźnie rośnie poparcie społeczne młodych Francuzów dla Frontu Narodowego. Tematyka ta została także podjęta przez polskie media [np. "Gazeta Wyborcza", 11.04.2012., powołując się na wyniki sondaży Le Groupe CSA], w których stanowisku uderzają symptomatyczne tytuły, np: "Marine Le Pen uwodzi młodych Francuzów".
Tezy wszystkich artykułów i komentarzy sprowadzają się do jednego zgodnego wniosku: poparcie społeczne dla Frontu Narodowego jest ściśle skorelowane z wiekiem elektoratu i rośnie wraz ze spadkiem wieku wyborców. Największe wpływy FN osiąga wśród wyborców w przedziale wiekowym 18 - 24 lata.
Zdziwienie mediów takim obrotem sprawy wynika przede wszystkim z powszechnego stereotypu - zwłaszcza w Polsce - że zwolennicy Frontu, to przede wszystkim ludzie starsi, silnie przywiązani do tradycji katolickiej [wyraźne są tu historyczne odniesienia, do przede wszystkim Ligi Polskich Rodzin w Polsce].
Tymczasem baza społeczna i wyborcza Frontu od lat wykazuje daleko idącą homogeniczność i specyfikę, odmienność oraz odrębność, o względnie trwałym charakterze. 

W odniesieniu do bazy członkowskiej kluczowe parametry to:
1. Wyraźna nadreprezentacja mężczyzn;
2. W strukturze społeczno - zawodowej dominują wolne zawody [1/3 bazy członkowskiej!!!], urzędnicy i przedstawiciele tzw. zawodów pośrednich [prawie 1/3], zauważalna jest nadreprezentacja studentów [4% społeczeństwa i 13% członków!!], a równocześnie niedoreprezentacja nieaktywnych zawodowo [4% - najniższy wskaźnik ze wszystkich francuskich partii politycznych].
W rezultacie - w sensie profilu socjologicznego - statystycznym członkiem Frontu Narodowego jest zdecydowanie młody mężczyzna, dobrze wykształcony lub studiujący, wywodzący się co najmniej z klas średnich, o dużej niezależności finansowej.

Przeciętnego wyborcę Frontu charakteryzować można jako:
1. Raczej mężczyznę [choć już nie w tak przeważających proporcjach, jak w odniesieniu do członków partii];
2. Raczej przedstawiciela młodego pokolenia;
3.Oparciem społecznym pracujący [26% elektoratu], wolne zawody i urzędnicy [prawie 24% elektoratu], nieaktywni zawodowo [21% elektoratu], oraz rolnicy [aż 12%!!!, największy odsetek ze wszystkich francuskich partii politycznych!!]
W konsekwencji dominującym zwolennikiem Frontu Narodowego nie jest wcale bezrobotny lub emeryt!!!, co od lat - z powodów motywowanych względami potrzeb bieżącej walki politycznej - stara się lansować częśc mediów i przeciwników politycznych Frontu. 
Konieczność rewizji stereotypu członka/wyborcy Frontu, zderzona z aktualną sytuacją społeczno - polityczną Francji oraz wynikami innego badania przywoływanego już instytutu: Xenophobie, antisimitisme, rascisme, antirascisme et discriminations en France - 28.03.2012, wyniki dostępne na stronach internetowych www.csa.eu], wedle których kluczowe kwestie społeczne dla Francuzów na dziś to: 1]. bezrobocie [62% wskazań], kryzys ekonomiczny [57% wskazań], zagrożenie ubóstwem i pauperyzacją [50% wskazań] i brak poczucia bezpieczeństwa [35%], każe inaczej podchodzić i traktować postawy społeczne i wyborcze Francuzów, zwłaszcza młodych.
Francuzi, przede wszystkim zaś młode pokolenie, nie dokonują wyborów ideologicznych, a raczej pragmatycznych. Zawiedzeni, sfrustrowani brakiem perspektyw, niemocą "starych" elit politycznych, coraz bardziej zdecydowanie szukają remedium, dopuszczając przy tym możliwość wyjścia poza sięgający wielu dekad tradycyjny podział polityczny na prawicę i lewicę. W poszukiwaniach tych, etykietyzacja życia politycznego, kwestia rodowodu, ale i demonizowanych lęków, odgrywa coraz mniejszą rolę. Młode pokolenie zainteresowane jest coraz mniej aksjologią polityczną, a coraz bardziej utrzymaniem komfortu i poziomu życia. Tu należy szukać źródeł radykalizacji postaw politycznych i wyborczych młodego pokolenia, zdaje się nie tylko we Francji.
Naturalna zmiana generacyjna, stopniowe acz nieuchronne zyskiwanie na znaczeniu młodego, dobrze wykształconego pokolenia, stanowi bardzo poważne wyzwanie dla tradycyjnych partii politycznych. Jeżeli nie znajdą one interesującego młodych programu, nie wyjdą poza dominujący na dziś prymat retoryki i marketingu politycznego, nad realnym rządzeniem i moderowaniem niezbędnych reform, jeżeli nie zanotują sukcesów w walce z kryzysem i racjonalizacją oraz sprawiedliwym podziałem jego kosztów społecznych, proces radykalizacji młodych będzie nieuchronnie narastał. Oczywiście nie tylko we Francji.
Młodzież in gremio nie jest radykalna, w konserwatywnej konotacji tego terminu. Jest niecierpliwa, jej postawy mogą razić niektórych roszczeniowym charakterem. Może być zabójczo asertywna, zwłaszcza wobec partiokracji. Na pewno jednak jest racjonalna.         


  

piątek, 6 kwietnia 2012

Kto we współczesnej Francji aspiruje do roli Karola Młota?

          Oceniając Karola Młota [686 - 741], twórcę potęgi dynastii Karolingów we Francji, wśród wielu jego faktycznych i domniemanych zasług, wymienia się przede wszystkim zatrzymanie potęgi i marszu Arabów w Europie, jako skutek wygranej bitwy pod Poitiers [październik 732 roku]. W bitwie tej, w której zginął także słynny wódz arabski Abd er - Raman, po raz pierwszy w Europie udało się powstrzymać arabski żywioł, a ówczesną Galię ustanowić de facto granicą ekspansji islamu. Galia, a wraz z nią Europa, uniknęła losu podbitej przez Arabów Hiszpanii.
Dla dzisiejszej Francji zagrożenie islamizacją jest nie mniejsze niż prawie 1300 lat temu, z tą zasadniczą i niebezpieczną różnicą, że jest ono obecnie zagrożeniem wewnętrznym, a nie zewnętrznym. Szacowana na ponad 5 mln społeczność muzułmańska we Francji, hermetyczna, niechętna integracji, kultywująca szeroko pojętą odrębność, kosztowna społecznie w wymiarze choćby niezbędnej pomocy socjalnej, stanowi nie lada wyzwanie. Ponadto co symptomatyczne. praktykujących muzułmanów jest już dziś we Francji więcej niż praktykujących katolików  [z 40 mln Francuzów deklarujących się jako katolicy, zarazem jedynie 4,5% tj. mniej niż 2 mln z nich, to katolicy praktykujący, podczas gdy liczba praktykujących wyznawców islamu przekracza we Francji 2,5 mln!!].
Nikt nie kryje już, że ostatecznie zbankrutowały idee wielokulturowego społeczeństwa. Ponownym prymatem staje się bez wątpienia jednorodne, zunifikowane społeczeństwo, funkcjonujące na bazie konsensusu wartości narodowych. Strategiczną kwestią pozostaje jednak pytanie jak to zrobić, z zachowaniem zasad demokracji, wolności i tolerancji?
Do niedawna, kwestie imigrantów i islamu jako zagrożenia dla francuskiej tożsamości narodowej stawiane były pryncypialnie jedynie przez prawicę narodową, zwaną przez wielu ekstremalną. Bieżące wydarzenia polityczne i potrzeby obecnej kampanii wyborczej powodują jednak, że hasło ograniczenia imigracji i zadanie respektowania nadrzędności praw i tradycji "starej" Francji, zostało wpisane w program działania urzędującego Prezydenta Republiki. W tym kontekście zasadnym jest pytanie: czy to jest jedynie zabieg socjologiczny, o wyborczym charakterze, czy jest to faktyczny program działania, wynikający ze zmiany wartości i dotychczasowych priorytetów? W każdym bądź razie żądanie ograniczenia roli imigracji przestało być we Francji tematem tabu, a jego stawianie nie jest już traktowane jako złamanie konwenansu, odejście od absolutu poprawności politycznej.
Marzenia o odegraniu roli Karola Młota we współczesnej Francji są udziałem coraz większej liczby opcji politycznych i prominentnych polityków, przy czym mam wrażenie, że w większości przypadków jest to jedynie przejaw demagogii, wynikający z prostych kalkulacji wyborczych. Co by nie powiedzieć jednak niezależnie od tych aspiracji, sprawa imigracji, zwłaszcza zasadniczo odmiennej kulturowo, wróciła już nie tylko na salony, ale i do debaty publicznej i chyba nie prędko temat ten stanie się passe.
Z polskiej perspektywy, to co się dziś dzieje w sprawie imigracji na Zachodzie, bo przecież nie tylko we Francji, powinno skłaniać do refleksji, a z pozoru odważne dyskredytowanie takiego nastawienia, operowanie inwektywami o braku tolerancji, otwartości i demokracji warto nieco poskromić. Wyobraźmy sobie, że Polska staje się krajem zamieszkania 5 mln Wietnamczyków, Egipcjan, Turków etc., obnoszących się swoją odmiennością kulturową. Czy Polak - Katolik byłby wtedy tolerancyjny i otwarty? Mam poważne wątpliwości.            
       

czwartek, 5 kwietnia 2012

Jean Luc Melenchon - efemeryda we Francji i przestroga dla Polski?

     Jean Luc Melenchon to szef marginalnej do niedawna, powstałej w 2008 roku Partii Lewicy. Ten dojrzały już polityk [urodzony w 1951 roku], przeszedł ciekawą i symptomatyczną drogę polityczną od komunizmu i trockizmu, poprzez szeregi Partii Socjalistycznej, której był prominentnym działaczem [deputowany, senator, europoseł, członek rządu socjalistów], do ugrupowania skrajnie lewicowego, które zawarło sojusz między innymi z Francuską Partią Komunistyczną [FPK], tworząc Front Lewicy [Front de Gauche].
Dziś, na prawie dwa tygodnie przed pierwszą turą wyborów prezydenckich we Francji, na Melenchona - wedle ostatnich sondaży [27.03.2012] - zamierza głosować aż 11% Francuzów.
Jego programem jest konsekwentny eurosceptycyzm i wiara w przebudzenie świadomości obywatelskiej Francuzów. Lansuje on ideę "obywatelskiego powstania przy urnach", dążąc do obudzenia aktywności społecznej na bazie wrażliwości i negacji nadmiernych różnic oraz przywilejów społecznych, sprzeciwu wobec dominacji oligarchii i starych elit politycznych, wreszcie niechęci wobec biurokratycznej Wspólnej Europy.
Gwałtowny wzrost jego wpływ politycznych nastąpił w 2010 roku, kiedy stanął na czele społecznych protestów przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Dziś staje się z wolna ulubieńcem francuskiej ulicy, gromadząc na swoich wiecach wyborczych dziesiątki tysięcy zdesperowanych, niezadowolonych i znużonych marazmem politycznym Francuzów.
Melenchon zapewne nie wygra wyborów prezydenckich, ale jego prawdziwym celem jest mobilizacja opinii społecznej i elektoratu przed wyborami parlamentarnymi. Za jego sprawą dekompozycja francuskiego systemu partyjnego, rozbicie jego bipolarnego charakteru nie dzieje się tylko na prawicy, jako konsekwencja aktywności Frontu Narodowego. Także elektorat lewicy ulega wewnętrznej erozji i wyraźnej radykalizacji.
Melenchon na pewno nie jest efemerydą. Jego formacja, jego Front z pewnością zmobilizuje znaczną cześć tradycyjnie lewicowego elektoratu i zmusi P.S do ograniczenia swego otwarcia w kierunku centrum, pod groźbą utraty tradycyjnego elektoratu lewicy.
Z polskiego punktu widzenia analogie są aż nadto widoczne. Z dużą dozą prawdopodobieństwa społeczny ruch protestu i oporu wobec nie umiejętnie prowadzonej, merytorycznie słabej i fatalnie komunikowanej społecznie reformy emerytalnej będzie się radykalizował i doprowadzi także do "obywatelskiego protestu przy urnach". Oby zresztą ów protest przyjął tylko taką formę. 
Kandydaci na polskiego Melenchona, doświadczeni w polityce, a zarazem sprawni organizacyjnie, umiejętnie posługujący się polityczną retoryką zgłaszają już swoje aspiracje. Platforma Omnipotencji [P.O] wykreuje ich niestety na własne życzenie i nie tylko niestety na własną zgubę.   


   
      

Czy wiecie, że [11]

     Mimo miana najstarszej Córy Kościoła [jak pisałem już wcześniej określenie to nie jest zasadne, starszą od Francji "córką" Kościoła jest Armenia], okresu niewoli awiniońskiej [1309 - 1377], Francja wydała jedynie 15 - tu papieży.
Pierwszym Francuzem, następcą Św. Piotra był Sylwester II [pochodzący z Owernii Gerbert d'Aurillac], 139 w kolejności papież, którego pontyfikat przypada na lata 999 - 1003. Ostatnim dotąd papieżem francuskiego pochodzenia, był Grzegorz IX [pontyfikat w latach 1370 - 1378].
Stolicami papiestwa we Francji - wbrew temu co się potocznie sądzi - był nie tylko Awinion, ale także Bordeaux i Poitiers. 
Jedno z konklaw, na którym papieżem wybrany został Jan XXII [pontyfikat w latach 1316 - 1334], miało miejsce w Lyonie.
W kontekście spraw polskich odnotować trzeba pontyfikat Urbana V, który w 1364 roku powołał bullą Akademię Krakowską, późniejszy Uniwersytet Jagielloński. 
     

środa, 4 kwietnia 2012

Czy możliwa jest egzempcja w polskiej polityce?

          Egzempcja, wywodząca się od łacińskiego terminu exemptio, oznaczającego wyjęcie podmiotowe lub przedmiotowe [kogoś lub czegoś] spod zwyczajowej lub prawnej jurysdykcji, odegrała istotną rolę w kościele katolickim przełomu X/XI wieku. Za jej sprawą [podporządkowanie wyłącznie papieżowi, z pominięciem struktur narodowych], francuskie opactwo Cluny tworząc Kongregację Kluniacką [1027 r.], odegrało bardzo istotną, nader pozytywną rolę w reformie średniowiecznego kościoła [tzw. reforma kluniacka, oznaczająca powrót do reguł św. Benedykta]
Egzempcja nie ma jednak wyłącznie wymiaru związanego z prawem kanonicznym [na ziemiach polskich korzystała z jej dobrodziejstw długo diecezja warmińska]. W Polsce znana była między innymi w I Rzeczypospolitej, jako forma uniknięcia odpowiedzialności sądowej [z wyjątkiem jurysdykcji sądów wojskowych], przez osoby, a nawet rodziny osób podejmujących służbę wojskową w strukturach państwa.
Stan spraw publicznych współczesnej Polski, stopień upartyjnienia funkcjonowania państwa, realizacji partykularnych interesów grup społecznych kosztem dobra ogólnego, każe postawić pytanie czy możliwa jest dziś egzempcja pojmowana jako uwolnienie się od wszechogarniającego partyjniactwa, patologicznej prywaty, przejawów korupcji, czy możliwe jest skorelowanie polityki z dobrem publicznym, z pominięciem egoizmów, czy zasadna jest nadzieja na moralny, prawy i ogólnospołeczny charakter rządzenia?     
Dziś - czego dowodzi choćby rządowa reforma emerytalna - rządzenie pojmowane jest raczej jako kompromis interesów bazy społecznej i wyborczej rządzących, niż dbałość o priorytet reform, z zapewnieniem sprawiedliwego, zgodnego z zasadami solidarności społecznej rozdziału ich kosztów. Zapowiadana reforma emerytalna - jak soczewka - ogniskuje walkę interesów i prymat doraźnych, partykularnych interesów nad dobrem ogólnym.
Społeczeństwo znowu dzielone jest na równych i równiejszych. Przywileje jednych stają się bez mała dogmatem [szeroko pojęty aparat przymusu, niektóre grupy społeczno - zawodowe], za które mają zapłacić pracownicy najemni. Po raz kolejny, podważane jest skutecznie przez rządzących zaufanie do instytucji państwa, jako gwaranta ciągłości zobowiązań i trwałości porządku prawnego. 
To nic, że władza publiczna wymusiła już jedną reformę emerytalną w 1998 roku, wedle której jedynym kryterium wysokości i prawa do emerytury miała być wysokość indywidualnego kapitału emerytalnego. Rządzący nie widzą niczego niestosowanego w zmienianiu reguł w trakcie zatrudnienia [kwestia dziedziczenia, zmiany zasad funkcjonowania OFE]. Elity rządzące nie dostrzegają także urągającej elementarnym zasadom sprawiedliwości społecznej manipulacji w zapisie ustawowym dotyczącym Kapitału Początkowego i sposobu jego naliczania [prawo działa wstecz, ogranicznik wysokości składek działa w stosunku do składek zapłaconych przed laty, skutkiem czego w/w kapitał jest istotnie niższy niż być powinien]. To zalegalizowana nacjonalizacja, nazywana przez niektórych konsekrowanym przez państwo złodziejstwem, nie skłania do żadnej refleksji.
Skutkiem dzisiejszym planów reformy jest nie tylko jeszcze większe zantagonizowanie społeczeństwa,  podniesienie temperatury debaty publicznej o nie do końca przewidywalnych skutkach, pogłębienie dyskryminacji w fundamentalnej kwestii równości wobec prawa. O wiele bardziej negatywnym skutkiem jest powszechny społecznie zamiar pogłębienia ucieczki w szarą strefę w aspekcie zatrudnienia. Skoro los emerytur jest niepewny, to po co płacić składki, po co zatrudniać legalnie? Trzeba - jak mawiają niektórzy -  rzeczywiście wziąć sprawy w swoje ręce i wypłacać część wynagrodzeń "pod stołem". Ten proceder - szeroko znany od lat w Polsce - jeszcze bardziej się upowszechni, a jego opłakane skutki w wymiarze drastycznego zredukowania wielkości daniny dla państwa, są relatywnie łatwe do przewidzenia. 
Dlaczego nikt tego nie widzi? Dlaczego nikt nie uwzględnia w projekcjach finansowych? 
Dlatego, że percepcja spraw ze strony rządzących nie przekracza wymiaru jednej kadencji.
W rezultacie gdyby udała się w Polsce egzempcja od koniunkturalizmu w polityce, gdyby oligarchie partyjne mniej myślały w kategoriach partykularnych interesów i prymatu utrzymania władzy, a bardziej w perspektywie dobra ogólnego, wszystkim nam mogłoby się żyć łatwiej, skuteczniejsze byłoby rządzenie, a i łatwiejsze pozyskanie przyzwolenia społecznego oraz budowa consensusu wobec fundamentalnych reform. Póki co jednak brak podstaw do założenia, że jest to możliwe.
Można miast do emerytury pracować do śmierci, można być Premierem przez dwie kadencje i w tym aspekcie zapisać się na kartach polskiej historii. Czy ta kategoria obecności w historii i polityce jest jednak najważniejsza?

                  

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Europa nie socjalna nie ma racji bytu?

          Piątkowe [29.03.] wydanie dziennika "Le Monde" przynosi symptomatyczny i kontrowersyjny artykuł autorstwa Ignacio Fernandez'a Toxo, pod tytułem "Si le modele social europeen meurt, c'est l'Europe qui meurt" ["Jeżeli europejski model socjalny umrze, to także Europa skona"]. 
Jego autor - Prezydent Konfederacji Europejskich Związków Zawodowych - wypowiada się zdecydowanie przeciwko koncepcji ekonomiki neoliberalno - konserwatywnej i dominacji niemieckiej w Europie, odrzucając także zamysł redukcji kosztów zatrudnienia i wydatków socjalnych. Deklaruje się zarazem jako przeciwnik "popsutej demokracji" ["democratie deterioree"], zwolennik prymatu instytucji europejskich z Parlamentem Europejskim na czele, wreszcie jako orędownik Nowego Kontraktu Socjalnego ["Un Nouveau Contrat Social"].
To nastawienie typowe dla współczesnego syndykalizmu europejskiego [zwłaszcza zachodniej Europy], który nie potrafi znaleźć się w nowej rzeczywistości społeczno - ekonomicznej, w warunkach mondializacji, upadku tradycyjnych gałęzi przemysłu na Starym Kontynencie, presji konkurencyjnych gospodarek nowych potęg ekonomicznych. Jest to tym dziwniejsze, że opublikowane właśnie przez Eurostat dane dotyczące stopu bezrobocia w Unii nie pozostawiają złudzeń co do stanu i perspektyw zatrudnienia w Europie. Średnia stopa bezrobocia w U.E, wynosi po lutym 2012 roku 10,8% [najwyższą odnotowała Hiszpania - 23,6%, w Polsce 10,2%].
Niestety znakiem czasu dla zamożnych społeczeństw europejskich jest konieczność przebudowy priorytetów i społecznej aksjologii. Z dużą pewnością nie da się utrzymać dotychczasowego, wysokiego poziomu życia i szerokich przywilejów socjalnych. Europę czekają trudne dekady wyrzeczeń, konieczność sprostania nasilającej się presji konkurencyjnej, prymat zatrzymania wielowymiarowej dekadencji kontynentu.
Rolą związków zawodowych, a szerzej wszelkich podmiotów organizacji społeczeństwa, jest nie tyle zaklinanie rzeczywistości, tworzenie poczucia tymczasowości problemów, kreowanie iluzji, szukanie cudownych środków zaradczych, bez niezbędnych niestety wyrzeczeń, a budowanie społecznego consensusu wobec determinizmu reform i monitorowanie sprawiedliwych sposobów alokacji ich kosztów społecznych.
Nawiązując do tytułu artykułu Pana Prezydenta - na marginesie Hiszpana, który powinien z autopsji dobrze znać poruszaną problematykę - Europy nie uratują biurokratyczne, drogie i niewydolne  instytucje, kolejne pakty, a jedynie twarde, kosztowne społecznie reformy. Już dziś państwa określane zbiorczym mianem BRIC [Brazylia, Rosja, Indie, Chiny], mają konkurencyjne, witalne gospodarki i zaczynają doganiać potęgi gospodarcze Europy. Zmiana światowego przywództwa gospodarczego jest tylko kwestią czasu. Jeżeli jeszcze związki zawodowe nie wykażą się strategiczną przenikliwością i odpowiedzialnością, nie wezmą udziału w procesie przekształceń społeczno - gospodarczych, poziom degradacji i frustracji społecznej może ulec dalszemu zwielokrotnieniu. Nie do utrzymania będzie wtedy nie tylko socjalna Europa w dotychczasowym kształcie - to jest już dziś pewne. Zbankrutuje także sama Europa - to nieuchronna konsekwencja egoizmów i partykularyzmów.