niedziela, 24 czerwca 2012

Nie mają chleba, niech jedzą ciastka - czy oderwanie rządzących od realiów ma ponadczasowy charakter?

Słowa o chlebie i ciastkach przypisywane nie do końca zasadnie Marii Antoninie Habsburg [1755 - 1793], ilustrujące brak zrozumienia dla nastrojów szerokich mas, mogą być i są bardzo często traktowane jako symbol oderwania rządzących od realiów społecznych. Dodać przy tym należy istotne sprostowanie: nawet - w co osobiście wątpię - jeżeli autorką tych słów była królowa Francji [wyłącznie z historycznego punktu widzenia nie mogła nią być, bo sformułowanie to pojawia się po raz pierwszy w książce J. J. Rousseau "Les confessions", która ukazała się kiedy królowa miał 10 lat - tytuł polski "Wyznania", ostatnie polskie wydanie: Wyd. Zielona Sowa. Kraków. 2003] - to ich wymowa i konotacja w przedrewolucyjnej Francji była zdecydowanie odmienne niż dziś. W ówczesnej Francji, piekarze w przypadku braku chleba byli zobligowani do sprzedaży ciastek właśnie w cenie chleba.
Nie najistotniejsze jest zresztą dywagowanie nad tym, kto jest autorem tych słów i czy Maria Antonina rzeczywiście je wypowiedziała. Problem jest znacznie poważniejszy.
Podstawowe pytanie na dziś to kwestia czy elity rządzące, decydenci, mimo wsparcia ogromnego aparatu i posiadania profesjonalnych narzędzi do poznania stanu nastrojów społecznych [przede wszystkim instytuty badania opinii publicznej i preferencji wyborczych] posiadają istotnie wiedzę o hierarchii społecznych preferencji, problemów i potrzeb. Analizując rzeczywistość społeczno - polityczną można odnieść wrażenie, że niestety wiedza decydentów w przedmiotowej materii jest dalece niewystarczająca.
Jakże bowiem inaczej traktować opieszałość w reakcjach i działaniach korygujących w kluczowych - z punktu widzenia interesów społecznych - sprawach,  jak oceniać zaniechania i zaniedbania, jak interpretować oczywiste błędy i przejawy braku właściwej troski o fundamentalne sprawy społeczne?
Dobrym przykładem jest niemoc polskiego rządu w porządkowaniu spraw związanych z ochroną zdrowia. Przedstawiciele koalicji rządzącej podają dziś mediach, że nakłady na służbę zdrowia w Polsce wzrosły za rządów Platformy Omnipotencji z 40 mld zł do 60 mld zł. Tylko co z tego, skoro dostęp do lekarza staje się coraz bardziej trudny, polityka ochrony zdrowia nieprzewidywalna, zasady leczenia i refundacji coraz mniej czytelne i merytorycznie zrozumiałe? Co z tego, skoro grozi nam kolejny paraliż na skutek sporu NFZ ze środowiskiem lekarskim w sprawie zasad odpowiedzialności za refundację zakupu leków?
Ile z owych 60 mld zł nakładów pochłania samo utrzymanie osławionego Narodowego Funduszu Zdrowia jako instytucji?
Dlaczego polski pacjent zobligowany prawnie do płacenia składki zdrowotnej [czasami o ironio wielokrotnie, od umowy o pracę i działalności gospodarczej jednocześnie!!!], chcąc korzystać z porady lekarza specjalisty bez zbędnej zwłoki i biurokratycznej mitręgi, musi za spotkanie z lekarzem zapłacić z własnej kieszeni, bez możliwości odliczenia tego od podatku i obniżenia składki zdrowotnej?
Czasami mam wrażenie, że odporność rządzących przyjmująca wcale nie incydentalnie formę znieczulicy społecznej, to skutek podejścia, które dobrze ilustruje właśnie zdanie o chlebie i ciastkach. Pacjenci mogą przecież miesiącami, ba nawet latami czekać na zabiegi i operacje, a to że być może nie dożyją to zupełnie inna sprawa.
Niestety z punktu widzenia pacjentów lecznicy rządowej problem ten nie wygląda wcale tak ostro i dramatycznie. Przecież tam zawsze jest chleb, a nawet ciastka jednocześnie...
Przykłady opisywanych zachowań rządzących można mnożyć w nieskończoność [groteskową wręcz wymowę ma rządowy program budowy boisk piłkarskich dla dzieci w Polsce, które wybudowano, tylko teraz nie ma pieniędzy na sfinansowanie 50 % - resztę dopłacają samorządy - na pensje dla instruktorów!!!].
Euro już za tydzień się kończy. Listek figowy zakrywający niekompetencję i zaniechania straci czarodziejską moc. Kibice - wyborcy - obywatele, odzyskają ostrość w percepcji kluczowych problemów społecznych. Co wtedy? Co dalej?
Dlaczego polska władza polityczna nie jest w stanie brać przykładu z współczesnej Francji? Dlaczego Platforma Obywatelska, mając od 2 lat komfort rządzenia dzisiejszych socjalistów francuskich [status partii rządzącej we wszystkich ośrodkach władzy], jest znacznie mniej skuteczna i działa z o wiele mniejszym rozmachem? 
Rządzącym w Polsce i nie tylko życzyć trzeba, aby kończąc okres sprawowania władzy, dokonując oczywistych podsumowań, nie musieli zapożyczyć innego słynnego francuskiego zdania, pochodzącego z testamentu Ludwika XV [1710 - 1774]: "[...] Źle rządziłem, źle administrowałem [...]". Niech zdanie to brzmi jak swoista przestroga. W systemie demokratycznym zmiana opcji politycznej sprawującej władzę, jest procesem naturalnym, nieuchronnym, a przez to oczywistym. Chodzi jednak także o styl sprawowania władzy, dokonania i społeczną percepcję tego okresu...       
   
     

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Francja wraca do 1981 roku, czy to pożądana konstatacja?

Zakończone wczoraj we Francji wybory parlamentarne, przyniosły rozstrzygnięcia korzystne z punktu widzenia Partii Socjalistycznej i urzędującego Prezydenta Republiki, oraz sprawności funkcjonowania francuskiego systemu politycznego. Socjaliści uzyskali bezwzględną większość w Zgromadzeniu Narodowym, co w zestawieniu z wcześniejszą, posiadaną już większością w Senacie, Radach Regionalnych, a zarazem po uzyskaniu przez ich przedstawiciela mandatu Prezydenta, daje im tytuł i możliwość do samodzielnego, nieskrępowanego, nie narażonego na kompromisy rządzenia.
To dobrze, z co najmniej dwóch powodów.
Po pierwsze dlatego, że socjaliści uzyskując pełnię władzy, uzyskali zarazem społeczną akceptację i legitymizację dla własnego, znanego dotąd szczątkowo programu politycznego, a nade wszystko przyzwolenie do wdrożenia zapowiadanych reform.
Po drugie, sytuacja ta nie daje socjalistom wyboru: muszą wziąć pełną odpowiedzialność polityczną za realizację programu, wykazać tak potrzebny determinizm w jego wdrażaniu, tracąc zarazem prawo i możliwość do rozmycia w przyszłości tejże odpowiedzialności.
We Francji odezwały się już głosy, że aktualna sytuacja oznacza powrót Francji - w sensie politycznym - do 1981 roku, ostatniego w tej skali triumfu Partii Socjalistycznej we Francji. 
To prawda, że skala wyborczej wiktorii przypomina 1981 rok, ale wszystko inne jest diametralnie inne: sytuacja międzynarodowa, rozmiar zapaści i problemów gospodarczych kraju, wreszcie wewnętrzna sytuacja polityczna.
Nawiązanie do 1981 roku jest ważne i istotne pod innym względem. Koniecznym jest, aby obecna generacja przywódców Partii Socjalistycznej we Francji, nie popełniła błędów swoich mentorów w przeszłości. Istotne, aby nie uwierzyła w siłę sprawczą ideologicznych rozwiązań, których zasadność boleśnie dla nich samych zweryfikowała rzeczywistość społeczno - polityczna Francji, począwszy od 1983 roku.
Europejczycy winni z sympatią spoglądać na wysiłki Partii Socjalistycznej we Francji. Europa potrzebuje skutecznej, pragmatycznej, a nie ideologicznej jedynie, lewicowej alternatywy. To zarazem poważne wyzwanie dla europejskiej prawicy, a nic nie optymalizuje tak procesów społeczno - gospodarczych, jak zdrowa, prawdziwa konkurencja.
Francja 2012 roku jest inna od Francji 1981 roku, także w aspekcie wyraźnych zmian w świadomości społecznej i w kształcie francuskiego systemu politycznego, a precyzyjniej partyjnego. Podziały polityczne społeczeństwa nie przebiegają już wzdłuż tradycyjnej linii prawica - lewica.
Szczególnie istotnym elementem jest obiektywna, podlegająca ciągłej waloryzacji, społeczna i polityczna pozycja Frontu Narodowego. Rok 2012 - jak słusznie zauważa publicysta "Le Monde" cytując Ph. Olivier'a [Meste A., 18.06.2012], jest rokiem od którego "historia - antylepenowska należy do przeszłości, w toku którego została zakończona". Czy słusznym jest zarazem dezyderat/ekstrapolacja wspomnianego Phillipe Olivier'a, że lepenizm za 10 lat znajdzie się u władzy we Francji?
Dziś usatysfakcjonowany wynikiem, a precyzyjniej poparciem społecznym uzyskanym w wyborach parlamentarnych Front [trzeba pamiętać o korygującej roli francuskiej ordynacji wyborczej], ogłasza śmiałą, z pozoru wyzywającą ideę przegrupowania sił francuskiej prawicy wokół Frontu Narodowego. W odpowiedzi, część "starych" przywódców prawicy już zaczyna publicznie stawiać kwestię nieuchronności strategicznego aliansu z Frontem, z nadrzędnym zamiarem odsunięcia socjalistów od władzy.
Wymiar symboliczny zakończonych wyborów parlamentarnych dla Frontu Narodowego, ma mandat deputowanego zdobyty przez wnuczkę historycznego przywódcy partii Jean'a - Marie Le Pen'a: Marion Marechal - Le Pen. Czy ta 22 letnia studentka prawa, najmłodszy członek parlamentu w historii V Republiki [wyprzedziła w tym rankingu zarówno gwiazdę prawicy Giscard'a d'Estaing, jak i lewicy, ciągłe aktywnego politycznie Laurent'a Fabius'a], jest epizodem o przypadkowym charakterze, czy raczej zapowiedzią długofalowej tendencji? 
Najbliższym wiarygodnym papierkiem lakmusowym rozkładu sił politycznych i poparcia społecznego dla partii politycznych we Francji, będą wybory samorządowe, w 2014 roku. Czy Front Narodowy już wtedy stanie się drugą siła polityczną kraju, a może stanie się już liderem? 
Jedno wydaje się być dziś pewne: każdy wynik wyborczy Frontu poniżej 20% oddanych głosów oznaczał będzie jego porażkę, regres wpływów, przekroczenie bariery 25% głosów, będzie zaś przybliżeniem do przejęcia władzy, potwierdzeniem stałości tendencji, stworzy instytucjonalne podwaliny pod sukces w następnych wyborach prezydenckich.
W tym wyścigu wszystkie atuty są póki co w rękach socjalistów. Ich sukces, utrwali ich władzę i prolonguje w czasie rozważania dotyczące potencjalnej sukcesji. Porażka socjalistów, a w jej rezultacie zawiedzione społeczne nadzieje, dalsze pogłębienie frustracji, wszystko to zradykalizuje niewątpliwie sytuację polityczną we Francji, z korzyścią między innymi dla Frontu Narodowego. 

niedziela, 17 czerwca 2012

Spokojnie to nie awaria, to demokracja?

   Zapadające dziś ostateczne rozstrzygnięcia w wyborach parlamentarnych we Francji i wyniki przedterminowych wyborów parlamentarnych w Grecji [pisząc tego posta nie są znane jeszcze ich rezultaty], z dużą dozą prawdopodobieństwa ukształtują narodowe sceny polityczne w horyzoncie najbliższych 5-ciu lat. Część francuskiej, a zwłaszcza greckiej elity politycznej deklaruje - w przypadku sukcesu - zainicjowanie poważnych, nowych jakościowo reform społeczno - ustrojowych i ekonomicznych, rzutujących nie tylko na sytuację tych krajów, ale i niosących ważkie konsekwencje oraz implikacje dla całej Europy.
Czy nieco upraszczając i trywializując istnieją powody, aby dramatyzować z powodu potencjalnej hegemonii politycznej Partii Socjalistycznej we francuskim systemie politycznym oraz zastąpienia Euro Drachmą w Grecji?
Prawdopodobny monopol polityczny socjalistów we Francji nie jest zjawiskiem nowym, także z perspektywy dziejów jedynie V Republiki. P. S to wielonurtowa, ale na pewno poważna i racjonalna formacja polityczna. Z własnego doświadczenia [pierwsza połowa dekady lat 80 - tych XX wieku], wie czym jest i musi być racjonalność polityczna oraz pragmatyzm, do czego prowadzi prymat ideologii nad polityką i obiektywnym przebiegiem procesów gospodarczych. 
Francuscy socjaliści stają przed nie lada wyzwaniem; jeżeli ich szeroko pojęte propozycje programowe nie okażą się skutecznym remedium na zjawiska kryzysowe, socjaliści nie tylko oddadzą władzę w następnych wyborach, staną się także mimowolnymi akuszerami narodzin potęgi radykalizmów we Francji.
Trudniejsze do ekstrapolacji scenariusze przyszłości w Grecji, nawet w przypadku rzeczywistej realizacji opcji porzucenia Euro jako wspólnej waluty i powrotu do waluty narodowej, oznaczają mniej lub bardziej poważne przejściowe trudności, nie determinują jednak katastrofy w wymiarze europejskim. Można sobie wyobrazić Europę bez Grecji, trudno natomiast wyobrazić sobie Grecję bez europejskiego wsparcia finansowego, w długim jeszcze okresie czasu. Grecki radykalizm, poczucie dumy narodowej mogą doznać poważnego uszczerbku wobec konieczności uregulowania choćby jedynie stałych zobowiązań wewnętrznych państwa, od wypłaty emerytur i wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej poczynając.  
Na grecki sprzeciw wobec rygoryzmu finansowo - fiskalnego Europy jako pożyczkodawcy [a propos czym jest kryzys grecki i jego parametry, stopa życia Greka nawet w kryzysie, z przeciętnymi wartościami w tej materii w Polsce?], odpowiedzią może - choć nie musi być - swoista forma greckiego izolacjonizmu, zmuszająca do redefinicji całości sprawa europejskich. Z drugiej jednak strony, czy takie postawienie sprawy, swoisty przymus działania i zaniechania bezczynności, nie byłby dla Europy prawdziwym wybawieniem, okazją do załatwienia wielu, ciągle prolongowanych reform? Czy średnio i długoterminowo - ze świadomością przejściowych trudności - Zjednoczona Europa, jej instytucje i zasady funkcjonowania nie podlegać będą w rzeczywistości tak niezbędnej waloryzacji, dowartościowaniu, a w konsekwencji czy grecki sprzeciw nie okaże się dla Europy bez mała darem niebios?
Dla Francuzów i dla Greków, dla wszystkich społeczeństw demokratycznych, swoistym credo w omawianym aspekcie mogą być fragmenty zakończenia znakomitej "starej " na dziś, choć ciągle aktualnej książki profesora Philippe Braud "Le jardin des delices democratiques" [jej polski tytuł jest jeszcze bardziej wymowny: "Rozkosze demokracji". Wyd. PWN. Warszawa.1995].                     

"[...] Jednakże dzisiaj widoczne jest, że każdy rząd znajduje się w daleko idącej współzależności z wielką międzynarodową maszynerią władzy - finansowej, ekonomicznej, administracyjnej i politycznej. W tej trudnej do rozwiązania plątaninie presji i oporów, sekciarskich dialektyk oraz spaczonych wyników, czy wciąż ma jeszcze sens decydowanie w imieniu Narodu i dla Narodu? [...] Rządzeni pozostaną poddanymi demokracji jedynie wtedy, gdy w zamian otrzymają wiarygodne utopie oraz wciąż nowe marzenia.[...] - wyd. polskie; s. 254   

piątek, 15 czerwca 2012

Każdy powinien znać swoje miejsce?

Ta fraza, przypomniana w ostatnim tygodniu przez francuskiego premiera Jean'a Marc'a Ayrault, w kontekście zachowania partnerki życiowej Prezydenta Francji, nie traci swojego ponadczasowego, uniwersalnego charakteru.
Pani Valerie Trieweiler - bo o niej mowa - popełniła co najmniej niezręczność motywowaną względami osobistymi. Zasugerowała mianowicie publicznie swoje poparcie dla Oliwiera Falorni - dysydenta z Partii Socjalistycznej, w drugiej turze wyborów parlamentarnych we Francji, w okręgu La Rochelle. Zachowanie to pozostałoby pewnie jedynie szerzej nie zauważoną niezręcznością gdyby nie fakt, że kontrkandydatem Falorni, jest oficjalna kandydatka P.S, jedna z liderek partii, a prywatnie... była partnerka życiowa życiowa Prezydenta F. Hollande'a, matka czwórki jego dzieci - Segolene Royal.
Nie jest we Francji dla nikogo tajemnicą, że obie Panie nie przepadają za sobą. Zachowanie Pani Trieweiler stawia jednak istniejące antagonizmy w zupełnie nowym, niewygodnym dla socjalistów świetle. 
Po pierwsze, zachowanie to odbierane jest dosyć powszechnie jako instrumentalne przenoszenie waśni prywatnych na grunt publiczny, co samo przez się zasługuje na głęboką dezaprobatę. Po wtóre, konflikt ten rzutuje na spoistość polityczną, reputację, wiarygodność i społeczny odbiór francuskich socjalistów, znacząco podważając głoszone przez nich hasła transparentności, odnowy moralnej i determinizmu zmian w polityce. Po trzecie Pani Royale, to prominentny polityk P.S, przymierzana do objęcia kluczowego stanowiska Przewodniczącego francuskiego Zgromadzenia Narodowego po wyborach. Po czwarte, ten drobny epizod jest bardzo umiejętnie wykorzystywany przez adwersarzy politycznych socjalistów na finiszu kampanii wyborczej, co może skłonić zwłaszcza niezdecydowanych, do zmian preferencji wyborczych, a w efekcie końcowym bardzo poważnie zaszkodzić politycznie socjalistom.
Odnotować także wypada, że "beneficjent" preferencji Pani Trieweiler odciął się od tego typu wsparcia, nazywając go wprost przejawem klientelizmu..... 
W Polsce w ostatnich dniach odnotowaliśmy zjawisko także potwierdzające zasadność słów premiera Ayrault, co prawda w nieco innej konstelacji i kontekście.
Minister Rolnictwa RP, M. Sawicki jest głównym bohaterem telewizyjnej kampanii medialnej poświęconej apologetyce przemian polskiej wsi, opłacanej ze środków publicznych [na sfinansowanie kampanii Agencja Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa wydała 0,5 mln zł]. Spoty reklamowe z dużym uzasadnieniem mogą być odbierane jako narzędzi budowy reputacji męża stanu - Ministra Rolnictwa, aspirującego do przejęcia kierownictwa koalicyjnej partii: Polskiego Stronnictwa Ludowego.
Problem polega jednak dodatkowo na tym, że reklamy te, emitowane w najlepszym czasie antenowym, wyceniane są rynkowo na 2,5 mln zł. Pikanterii sprawie dodaje fakt, ze wyemitowano je w publicznej telewizji, borykającej się z bardzo poważnymi problemami finansowymi. Część opinii publicznej odbiera działanie to jako przejaw prywaty, a minimum partyjniactwa, merytoryczni krytycy zauważają, że jest to co najmniej działanie na szkodę spółki Skarbu Państwa [skoro można było ten czas antenowy sprzedać drożej innym reklamodawcom, dlaczego tego nie uczyniono?]
Dziwnym trafem - o czym informują media - w procesie decyzyjnym wyraźnie nadreprezentowani byli członkowie koalicyjnego PSL.   
Przywoływane wydarzenia we Francji i w Polsce jedynie z pozoru pozostają bez związku. Osoby o statusie publicznym, zwłaszcza politycy i ich najbliższe otoczenie, winni pryncypialnie i ortodoksyjnie unikać wszelkich dwuznaczności, przenoszenia interesów partykularnych [rozumianych jako rodzinne, indywidualne, ale także partyjne], na grunt publiczny. To kwestia nie tylko zasad, wierności aksjologii, w której transparentność i uczciwość odgrywają kluczową rolę. To także głęboko umotywowana potrzeba chwili. Powszechne oczekiwanie ze strony rządzących elit świadomej rezygnacji, samoograniczenia ze strony obywateli, konsensusu na poniesienie dolegliwych, dodatkowych kosztów przezwyciężenia wielowymiarowego kryzysu, wymaga osobistego przykładu rządzących. To absolutnie elementarna kwestia. 
          

niedziela, 10 czerwca 2012

Czy wiecie, że [13]

Notowana na francuskiej giełdzie, utworzona 4 lipca 1855 roku, obecna także szeroko w Polsce, dochodowa grupa kapitałowa Touax - światowy lider budownictwa modułowego [obroty za 2011 rok to 335 mln Euro, zysk netto 13,4 mln Euro], kontrolowana jest i zarządzana przez rodzinę Walewskich?
Formalnie największym akcjonariuszem spółki jest Przewodniczący jej Rady Nadzorczej Aleksandre Colonna Walewski, a zarządzającymi i także akcjonariuszami są nadto: Fabrice Colonna Walewski i Raphael Colonna Walewski. 
Wszyscy oni są prawnukami syna Napoleona I i Marii Walewskiej, Aleksandra Floriana Józefa Colonny Walewskiego [3.05.1810 - 27.09.1868], w latach 1855 - 1860 Ministra Spraw Zagranicznych II Cesarstwa, a następnie [1860 - 1863] Ministra Kultury Cesarstwa i Marszałka Zgromadzenia Narodowego. Ich pradziadek Aleksander był skądinąd łudząco podobny do Cesarza Francuzów [którego zresztą wraz z matką i wujem Teodorem odwiedził we wrześniu 1814 roku na Elbie].
W 2004 roku Fabrycemu Walewskiemu urodził się syn, którego nazwano... Aleksandrem Napoleonem.
Pomyśleć, że wszystko to zaczęło się na balu, w zimowy wieczór 1807 roku, na Zamku Królewskim w Warszawie [choć wedle innych źródeł Maria Walewska poznała już wcześniej Napoleona I, w podwarszawskiej Jabłonnej].
Romantyczna miłość polskiej arystokratki Marii Walewskiej [1786 - 1817] i Cesarza Francuzów, od września 1816 roku hrabiny d' Ornano [ jej mężem był hrabia i marszałek napoleoński Filip Antoni d'Ornano, prywatnie... kuzyn Napoleona I] i sama postać Pani Walewskiej, są szeroko znane w Polsce i we Francji.
W odniesieniu do życia Marii Walewskiej jest jeszcze jeden ciekawy szczegół, o symbolicznym wręcz wymiarze. Jej nauczycielem w dzieciństwie był Mikołaj Chopin... ojciec Fryderyka Chopina.
Na marginesie warto dodać, że także potomkowie Marii Walewskiej ze związku z hrabią D' Ornano odegrali i odgrywają poważną rolę w życiu Francji. Jedynym dzieckiem Marii i Filipa był syn Rudolf August d'Ornano [1817 - 1878]. Jego wnuk, a prawnuk Marii Walewskiej, dyplomata Guillaume d'Ornano [1895 - 1985], żonaty z... Polką Elżbietą Michalską  z Podzamcza koło Świdnika, był ojcem Michela d'Ornano [1924 -1991], wielokrotnego Ministra V Republiki, przyjaciela Prezydenta Francji Giscarda d'Estaing, osoby wielce zasłużonej dla Normandii, wydawcy dziennika "Rzeczpospolita" w Polsce, w latach 90 - tych, kiedy gazeta ta należała do francuskiego koncernu Hersant.
Do rodziny d' Ornano, jednego z najbardziej znamienitych korsykańskich rodów, należała złożona w 1946 roku firma kosmetyczna Jean d'Albert Orlano, od 1976 roku funkcjonująca pod nazwą Sisley S.A, zarządzana przez kolejne pokolenie rodziny [od 1976 przez Huberta d'Ornano], której wyróżnikiem do dziś pozostaje portfolio produktowe oparte na markach premium i zaangażowanie społeczne, za pośrednictwem Fundacji o tej samej nazwie. 
      

sobota, 9 czerwca 2012

Francuskie symbole [20] Emil Zola

Emil Zola [1840 - 1902], szkolny kolega Paul'a Cezanne'a, to zaangażowany społecznie [tytułem przykładu przywołać można omówione już wcześniej jego zaangażowanie w sprawę kapitana Dreyfus'a], kontrowersyjny pisarz, słusznie utożsamiany z główną postacią francuskiego naturalizmu. Autor 20 - tu powieści zamkniętych w cyklu "Rougon - Macquartowie. Historia naturalna i społeczna rodziny za Drugiego Cesarstwa". Trzynastą z tego cyklu była słynna, opublikowana po raz pierwszy w całości w 1885 roku, powieść "Germinal".
Zola jest także autorem nieco mniej znanej trylogii "Trzy Miasta" ["Trois Villes"], powstałej w latach 1894 - 1897, stanowiącej druzgocącą krytykę komercjalizacji przez kościół katolicki kultu cudów [część pod tytułem "Lourdes"], jak i inercji biurokracji watykańskiej i prymatu poprawności politycznej Watykanu [część "Rzym"].
Mimo upływu czasu jego twórczość nie straciła ani waloru aktualności, a tym bardziej atrakcyjności, a stworzone przez niego postaci [np. Stephane Lantier - bezrobotny maszynista i socjalista z "Germinal", czy ksiądz Pierre Froment z trylogii "Trzy Miasta"], z  powodzeniem mogłyby opisywać rzeczywistość społeczno - polityczną XXI wieku. Zola z pewnością znalazłby we współczesności wdzięczny i porażająco naturalistyczny materiał o ludzkiej egzystencji, osadzonej w realiach nierówności społecznych i globalizacji.

Z jego bogatej twórczości rekomenduję następujące sentencje:

   1. "[...] Błogosławieństwem, a zarazem przekleństwem człowieka jest jego mózg. Tam rodzi się chęć życia i tam ona umiera [...]".
   2. "[...] W polityce cała sztuka zasadza się na tym, aby mieć dobre oczy i umieć wykorzystać ślepotę innych [...]".
  3. "[...] Wbrew naszemu dążeniu do rozsądku, nieszczęsne serce ludzkie pozostaje w władzy szaleństwa [...]".
   4. "[...] Wojna to życie, które nie może egzystować bez śmierci [...]".  
   5. "[...] Nadmiar wiedzy jest równie szkodliwy, jak jej niedostatek [...]".
   6. "[...] Oby to rzeczywiście była prawda, co mówią księża, że Ci - co cierpią biedę na tym świecie - na tamtym świecie będą bogaci![...]".  
             

Czy wiecie, że [12]

Na mającym ponurą, zdecydowanie pejoratywną konotację Indeksie Ksiąg Zakazanych, znajdowały się nazwiska czterech Polaków i  dwudziestu dwóch Francuzów ? 
Korzenie idei profilaktycznej cenzury sięgają 1229 roku, a przyczynkiem do tego stała się udana próba tłumaczenia Biblii na język prowansalski. Zdaniem ówczesnych decydentów kościelnych, wszelkie próby podejmowania przekładów Biblii na języki ojczyste i narodowe, stanowiły zagrożenie dla integralności i czystości podstaw oraz wykładni wiary. Z tego względu, w początkowym okresie, obostrzeniom i zakazom podlegała sama Biblia!!
W 1486 roku Rada Frankfurtu, na wniosek arcybiskupa Moguncji, stworzyła pierwszy, formalny urząd cenzorski.
W 1542 roku powstaje osławiona Święta Inkwizycja, a w 1559 roku Papież Paweł IV [przedtem Główny Inkwizytor], wydaje oficjalnie po raz pierwszy Indeks Ksiąg Zakazanych.
Ostatnie wydanie Indeksu pochodzi z 1948 roku, a formalnie obowiązywał on do roku 1966.
Czas wymienić nazwiska Polaków i Francuzów [w kolejności alfabetycznej], których twórczość, działalność  i poglądy stanowiły zagrożenie dla hierarchii kościelnej - a jej zdaniem interesów Kościoła - co skutkowało umieszczeniem na Indeksie Ksiąg Zakazanych.

Polskie nazwiska na Indeksie:

          1. Mikołaj Kopernik [1473 - 1543] - astronom, lekarz, matematyk, strateg wojskowy.
         2. św. [tak, tak święta!!] Maria Faustyna Kowalska [1905 - 1938], obecna na Indeksie od 1958 do 1978 roku!!! - siostra zakonna, dowartościowana za pontyfikatu Jana Pawła II.
          3. Adam Mickiewicz [1798 - 1855] - poeta, pisarz.
          4. Andrzej Frycz Modrzewski [1503 - 1572] - ksiądz, pisarz polityczny i działacz państwowy.

Francuska lista nazwisk obecnych na Indeksie Ksiąg Zakazanych jest rzecz jasna zdecydowanie dłuższa:

           1. Balzac Honore de [1799 - 1850] - powieściopisarz.
           2. Beavoir Simone de [1908 - 1986] - pisarka, filozof i feministka.
           3. Bonnetty Augustin [1798 - 1879] - pisarz i myśliciel.
           4. Descartes Rene [1596 - 1650] - filozof, matematyk, fizyk.
           5. Diderot Denis [1713 - 1784] - pisarz i filozof.
           6. Duchesne Louis [1843 - 1922] - ksiądz, filozof i historyk.
           7. Dumas Aleksandre - ojciec [1802 - 1870] - pisarz.
           8. Dumas Aleksandre - syn [1824 - 1895] - pisarz.
           9. Flaubert Gustaw [1821 - 1880] - pisarz.
         10. France Anatol [1844 - 1921] - pisarz i historyk.
         11. Gide Andre [1869 - 1851] - literat, laureat Nagrody Nobla.
         12. Loisy Alfred [1857 - 1940] - ksiądz i teolog.
         13.  Montaigne Michel de [1553 - 1592] - pisarz i filozof.
         14. Montesquieu Charles Louis de [1689 - 1755] - filozof, prawnik i pisarz.
         15. Pascal Blaise [1623 - 1662] - matematyk, fizyk, filozof.
         16. Rabelais Francois [1493 - 1553] - pisarz, ksiądz i lekarz.
         17. Sade Alphonse - Francois de [1740 - 1814] - pisarz.
         18. Sand George [Dupin Amantine Aurore Lucile] [1804 - 1876] - pisarka.
         19. Sartre Jean - Paul [1905 - 1980] - pisarz, filozof, laureat Nagrody Nobla.
         20. Stendhal [Beyle Marie - Henri] [1783 - 1842] - pisarz.
         21. Voltaire [Arouet Francois - Marie] [1694 - 1778] - pisarz, filozof, historyk.
         22. Zola Emil [1840 -1902] - pisarz.  

Większość tych nazwisk ma zapewnioną stałą, ponadczasową obecność w annałach światowej, a co najmniej europejskiej kultury, niewielu zaś pamięta i kojarzy pozytywnie Papieża Pawła IV. Ot taki sprawiedliwy, choć bolesny chichot historii....    
          

         

wtorek, 5 czerwca 2012

Manipulacja jest chorobą demokracji ?

Dekady temu, w czasach, które wielu czytelników mojego bloga może w ogóle nie pamiętać, miałem rzadką
natenczas możliwość - dzięki uprzejmości francuskich wydawców, a często także samych autorów, którzy dostarczali mi nowości wydawnicze zupełnie gratis - czytać w oryginale francuskie książki z szeroko pojętej problematyki politologicznej. Dziś chciałbym nawiązać do dwóch z nich, z uwagi na ich uniwersalną, ponadczasową aktualność, oraz ścisły związek z bieżącą polityką we Francji i w Polsce.
Pierwszą, jest słynna praca Francois de Closets'a, wydana w 1990 roku w wydawnictwie Seuil, pod znamiennym tytułem "La Grande Manip" ["Wielka manipulacja"]. Drugą, jeszcze starsza, książka byłego Prezydenta Republiki, Valery'ego Giscard'a d'Estaing, wydana w 1984 roku, w wydawnictwie Flammarion, pod tytułem "2 Francais sur 3" ["Dwóch Francuzów na Trzech"].
De Closets obnażył bezkompromisowo oparty na manipulacji francuski system partyjny twierdząc, że to właśnie manipulacja jest największą chorobą demokracji. Odsłonił istotę działania partii i ruchów politycznych, polegającą na determiniźmie pozyskania społecznego poklasku, bez względu na okoliczności, terroryźmie intelektualnym, nie nazywanym jeszcze wówczas poprawnością polityczną, wreszcie na daleko posuniętym relatywiźmie moralnym, w końcu na dyktacie ordynacji wyborczej.  Jedynym rokomendowanym przez autora remedium, miała być większa aktywność obywatelska, rzeczywiste upodmiotowienie społeczeństwa obywatelskiego.
Giscard d'Estaing dowodził z kolei, że w warunkach zaniku społeczeństwa klasowego, znaczących zmian w stratyfikacji społecznej, linia podziałów ideologicznych w społeczeństwie biegnie wedle innych niż dotąd kryteriów, skutkiem czego tytułowych "dwóch Francuzów na trzech", identyfikuje się z pragmatycznym centryzmem, a nie z dominującymi dotąd antagonizmami ideologicznymi.
Dlaczego nawiązuję do tych dwóch prac?
W istocie rzeczy, mimo upływu czasu, nie straciły one do dziś na aktualności, a ich tezy i przeprowadzony w nich, okraszony oratorsko dowód, z łatwością mieszczą się w realiach społeczno - politycznych społeczeństw XXI wieku.
Z dużym prawdopodobieństwem i w Polsce i we Francji wyróżnikiem demokracji pozostaje manipulacja, z tą istotną różnicą, że dziś istotniejszą rolę niż niegdyś, odgrywają bardziej opiniotwórcze niż 25 lat temu środki masowego przekazu, podlegające klasycznemu procesowi koncentracji i coraz bardziej tracące w jej efekcie tak potrzebną niezależność.
Społeczeństwo klasowe stało się "passe", a ostanie jego relikty - choć krzykliwe i dobrze zorganizowane - nie są w stanie zmienić biegu dziejów.
Demokracja zdominowana jest przez zawodowe oligarchie partyjne, realizujące interesy partiokracji.
Pojęcie "dobra wspólnego" stało się archaizmem, stanowiąc swoisty listek figowy partykularnych interesów elit politycznych. Ordynacje wyborcze nie są narzędziem kooptacji i wymiany elit politycznych ale - za sprawą list partyjnych - będących sprawnym narzędziem wymuszania ślepego posłuszeństwa wybranych  i pryncypialnej niechęci - przynajmniej w Polsce - do okręgów jednomandatowych w wyborach do Sejmu, narzędziem dyskryminacji i wykluczenia.
W rezultacie powstają elekcyjne, na szczęście póki co nie dziedziczne monarchie wcale nie oświecone, choć absolutne, z licznym dworem i zwalczającymi się koteriami. 
Problemem pozostaje konotacja tych "dwóch obywateli na trzech". Czy nadal są oni centrystami, czy raczej już tylko pragmatykami zorientowanymi an realizację własnych celów? 
Bez wątpienia osią osnowy współczesnych społeczeństw jest szeroko pojęta warstwa urzędnicza. To ona nadaje dziś ton społecznej debacie, stając się największym beneficjentem państwa. To urzędnicy i pracownicy sfery budżetowej zajmują miejsce klasycznej klasy robotniczej, domagając się rozlicznych przywilejów i gwarancji, bez względu na sytuację budżetu, najczęściej bez związku z jakością wykonywanej pracy. Ta grupa społeczna jest nie tylko najbardziej homogeniczna w aspekcie interesów, jest też najbardziej świadomą, najbardziej zdyscyplinowaną częścią elektoratu, w tym aspekcie razem z emerytami. To między innymi z tego powodu pojawiają się szokujące z pozoru koncepcje stawiające otwarcie dezyderat ograniczenia praw wyborczych tej warstwy społecznej.
Niewątpliwie synonimem demokracji jest arytmetyka w gremiach decyzyjnych, zwłaszcza ustawodawczych. Demokracja nie jest już tylko rządem większości z poszanowaniem praw mniejszości. Staje się dyktatem, bezwzględnym prymatem formalnej większości - dodajmy coraz częściej niestety - wcale nie najbardziej efektywnym.
Niewątpliwie nadchodzi czas szukania remedium, czemu sprzyja niestabilność społeczno - polityczna w Europie, zachwianie systemu tradycyjnych wartości [solidarności społecznej, zaufania do państwa, stabilności zasad funkcjonowania i gwarancji praw nabytych, tradycyjnej aksjologii społecznej], powszechny, rzutujący na poziom życia kryzys gospodarczy w Europie. 
Francuzi w poszukiwaniu rozwiązania powierzyli władzę wykonawczą lewicy, w nadchodzących wyborach parlamentarnych pragmatycznie skłonni są jednak postawić na prawicę, aby ponownie odwołać się do  sprawdzonej w praktyce politycznej V Republiki, instytucji cohabitation, gwarantującej optymalną kontrolę odmiennych obozów politycznych. W odwodzie i w perspektywie mają jeszcze Front Narodowy. We Francji jednak możliwy jest wybór alternatyw.
W Polsce sytuacja jest inna. Tkwimy w wymuszonym, marketingowym w istocie podziale na Partię Omnipotencji [P.O], kreującą się niezbyt zasadnie do roli jedynej racjonalnej, przewidywalnej siły politycznej i Prawa i Sprawiedliwości, partii której swoistą mantrą staje się sprawa Smoleńska, która wiele słusznych skądinąd dezyderatów, topi w bezmiarze żądzy politycznego odwetu i słabym odbiorze społecznym części elit partyjnych. "Nowe" formacje polityczne skutecznie ośmieszają i dezawuują  potrzebę zmian i aspiracje do alternatywy, "stare", walczą o odzyskanie zaufania społecznego i dynamizmu rozwojowego. Jedynym skutkiem jest póki co, wzrastająca apatia i alienacja społeczna, znajdująca wyraz w rosnącej, deklarowanej absencji wyborczej i braku zdecydowania elektoratu.
Manipulacja - choć jest chorobą demokracji, na dziś powszechną epidemią, jest jednak wyleczalna, znane są skuteczne metody jej marginalizacji. Jedynym wyjściem jest świadoma partycypacja obywateli w różnych formach życia społecznego. Polska polityka w wielu aspektach przypomina dziś w Polsce wizytę w hipermarkecie. Skoro jednak i tam potrafiliśmy wybudować świadome odruchy obronne wobec nachalności rozmaitych form promocji i wsparcia sprzedaży, skoro coraz częściej potrafimy odróżnić produkty dobre i złe, mamy świadomość, że jakość musi mieć swoją cenę, jeżeli odzyskaliśmy zdolność do zdefiniowania swoich potrzeb, jesteśmy zdolni zachować się zgodnie z naszymi dobrze rozumianymi  interesami, dlaczego nie miałoby się to udać w polityce?          

piątek, 1 czerwca 2012

Kryzys - wyrzeczenia - establishment

Niedawna, pryncypialna i  zasadniczo słuszna uwaga szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego Pani Christine Lagarde, o konieczności ujawnienia i regulowania przez Greków zobowiązań podatkowych zasługuje na blankietowe poparcie. Problem polega jednak na tym, że Pani Lagarde ma wątpliwy tytuł moralny do podnoszenia tej kwestii, ponieważ sama zgodnie z prawem [konwencja wiedeńska z 1961 roku], jako pracownik organizacji międzynarodowych, przy dochodach rocznych na poziomie 551 700 USD [w tym jedynie pensja 467 940 USD], korzysta z prawa do nie płacenia w ogóle podatków od dochodów osobistych.
W tym kontekście, warto szerzej zatrzymać się nad instytucjami europejskimi, mając zwłaszcza na względzie powszechny lament dotyczący stanu finansów publicznych, perspektyw społeczno - gospodarczych Europy, przyszłości i wydolności systemów zabezpieczeń i ubezpieczeń społecznych.
Europejskie rządy, przedstawiciele europejskich instytucji - na prawach consensusu - afirmują konieczność polityki "zaciskania pasa" przez społeczeństwa europejskie, determinizm poniesienia wyrzeczeń i nieuchronnych kosztów reform, same dbając i pielęgnując własne przywileje. 
Szczególnie "wdzięcznym" zagadnieniem do analizy w tym temacie, są wspomniane instytucje europejskie [Komisja Europejska, Parlament Europejski, Rada Europy, Trybunał Europejski, Trybunał Rozrachunkowy etc., w sumie... 44 tys. aparat polityczno - urzędniczy]. Aby nie być gołosłownym podaję źródło, gdzie można znaleźć ogólnodostępne dane o heroizmie życia i pracy biurokratów europejskich  dla dobra wspólnego [www.ec.europa.eu/civil_service/job/official/index-pl.htm].
Średnie wynagrodzenie w instytucjach unijnych wynosi 2 300 Euro [jednak minimalny dochód Europosła to 6 200,72 Euro + 304 Euro za każdy dzień pracy + zakwaterowanie + wyżywienie + transport]. Jest to wynagrodzenie nie obarczone podatkiem od dochodów osobistych we własnym kraju [stawka podatkowa w Unii, tylko od wynagrodzenia, bez uwzględnienia świadczeń rzeczowych, wynosi od 8% do 45%], waloryzowane corocznie o przeciętny wskaźnik inflacji w Unii. Do tego dochodzą dodatki na prowadzenie gospodarstwa domowego, na dziecko, dodatek edukacyjny, dodatek na przedszkole dla dziecka, opieka zdrowotna itp.
Funkcjonariusz europejski nabywa prawa do pełnej emerytury w wieku 63 lat [interesujące w kontekście polskiego prawa - widać praca w klimatyzowanych pomieszczeniach europejskich jest nad wyraz szkodliwa], która stanowi 70% ostatniego wynagrodzenia. Europoseł może pobierać emeryturę już od 55 roku życia. Za każdy rok pracy w instytucjach europejskich jej naliczenie wynosi 1,9%, zatem po 10 latach pracy emerytura wynosi 19% podstawy, tj. na dziś nie mniej niż 1 178 Euro miesięcznie. Dzieje się tak w sytuacji, gdy zarazem składka Europosła na emeryturę wynosi jedynie 9,25%, resztę tj. 2/3, dopłacają podatnicy europejscy.
Do tego urzędnicy europejscy za wiele dóbr trwałych i codziennego użytku nie płacą podatku Vat.
Wielu z nich obejmuje także dożywotni immunitet sądowy.
Póki co, nie słuchać aby europejska elita polityczno - urzędnicza miała zamiar samoograniczyć się w swoich przywilejach, wzorem choćby Prezydenta Francji [przypomnę zredukował on płace swoje i rządu, NATYCHMIAST PO OBJĘCIU URZĘDU o 30%]. W działaniach tych nie chodzi bynajmniej wyłącznie o wymiar finansowy. To jasne, że takie oszczędności nie ważą na przyszłości Europy. Byłyby jednak jednoznacznym sygnałem o moralno - etycznym charakterze i pozytywnej wymowie dla Europejczyków, że solidarność społeczna ma realny oraz powszechny wymiar, że nie jest wyłącznie pustym frazesem bez pokrycia.  
Gdyby zmniejszyć jedynie wynagrodzenie zasadnicze o rzeczone 30%, to z pensji zasadniczej Europosła 4 340 Euro po redukcji, przy zachowaniu wszystkich pozostałych przywilejów, zapewne ciągle można godziwie żyć!
Europę trawi biurokracja, która wzmaga społeczny opór i niechęć wobec skądinąd słusznych procesów integracji. Europę trapi bezduszność i niewydolność, fasadowość kluczowych instytucji. Może znakiem czasu w Europie i świecie winna być dziś racjonalna, oszczędna i solidarna postawa europejskiego i światowego establishmentu politycznego? W tym wymiarze jestem zagorzałym zwolennikiem Prezydenta Francji. Chciałbym, aby w tej kwestii, hollandyzm stał się wyróżnikiem zachowania elit politycznych, przynajmniej Europy.
Swoisty rygoryzm, wysoka świadomość powagi sytuacji oraz zdolność do rezygnacji z części apanaży i przywilejów, to zarazem element budowania bezpieczeństwa europejskiej demokracji. Obnoszenie się przywilejami i możliwościami, prowadzenie polityki wedle reguł podwójnej aksjologii i moralności [dla nas  - elit przywileje, dla nich - społeczeństwa wyrzeczenia i koszty], może być detonatorem niezadowolenia społecznego, sprzyja niewątpliwie szeroko pojętym radykalizmom.