niedziela, 24 lutego 2013

Lewica to najlepszy nośnik marketingowy prawicy?

We Francji i w Polsce - mimo istniejących zasadniczych różnic, wśród których fundamentalne znaczenie ma stopień poparcia socjalistów we Francji i fakt sprawowania przez nich oraz kontrolowania kluczowych ośrodków władzy - lewica miast zmierzyć się z kluczowymi problemami społecznymi, szuka tematów zastępczych, lub epatuje problematyką wzmagającą podziały społeczne.
We Francji, po próbie uderzenia fiskalnego w najbogatszych, starciu z Radą Konstytucyjną, przeforsowaniu ustawodawstwa dotyczącego związków parterskich z prawem adpocji, przychodzi czas na dyskusję o ordynacji wyborczej. Cześć środowisk lewicowych, utożsamianych z członkiem socjalistycznego rządu Manuel'em Valls'em,  postuluje od wyborów kantonalnych wymóg kandydowania w parach [meżczyzna - kobieta] do poszczególnych miejsc mandatowych. Rzecz jasna jest to zarzewiem konfliktu nie tylko z prawicą, ale i w łonie własnego obozu politycznego [swój sprzeciw jasno wyartykułowali już Zieloni i PCF].
W Polsce, będąca od lat na marginesie życia politycznego lewica, z niewielką zdolnością koalicyjną i analogicznym znaczeniem w systemie politycznym, właśnie wchodzi w czas dekompozycji, ostrych sporów wewnętrznych, traktując je jako przygotowanie do zbliżających się elekcji [od wyborów do Parlamentu Europejskiego poczynając].
Niezależnie od deklarowanych motywów, kwestią zasadniczej wagi jest strategiczna odpowiedzialność, hierarchia priorytetów oraz współgranie celów lewicy z celami społecznymi.
Mam wrażenie, że zarówno w Polsce, jak i we Francji, lewica zaczyna przelicytowywać, a przez to jest coraz mniej zrozumiała społecznie. Stąd już tylko krok do utraty zaufania i niekorzystnego przepływu elektoratu. Żelazny elektorat lewicy, a tym bardziej potencjalny, jest coraz bardziej zdezorientowany, sfrustrowany, wykazuje coraz większe cechy znużenia, zwątpienia, co wzmaga jeszcze poczucie arogancji polityków opcji lewicowych. Dzisiejsze społeczeństwo, zwłaszcza pracowników najemnych, ale i szerokich, zróżnicowanych wewnętrznie warstw średnich, jest istotnie bardziej zainteresowane realnym planem walki z recesją i namacalnymi sukcesami w tej dziedzinie, niż awangardowością lewicy, utożsamianą coraz cześciej z egzotyką. Politycy polskiej i francuskiej lewicy, sprawiają coraz cześciej wrażenie jakby w ogóle nie mieli kontaktu z wyborcami i ich problemami, jakby funkcjonowali wyłącznie w świecie szklanych, klimatyzowanych domów, mówiąc wprost w wirtualnym, sympatycznym, dostatnim dla nich świecie, ufundowanym za pieniądze podatników .
Obudzenie z tego letargu może być dla formacji lewicowych obu krajów bardzo bolesne. Nie wiem kto będzie docelowo, w sensie organizacyjnym beneficjentem niedojrzałości polskiej lewicy. Krótkoterminowo na pewno prawica, zwłaszcza Platforma Obywatelska, głównie na skutek faktu, że znaczą część elektoratu lewicy zostanie w domu podczas wyborów. Jestem natomiast pewien kto przejmie - jeżeli utrzymają się aktualne tendencje - pałeczkę od francuskiej lewicy. Wdzięcznym lewicy zwycięzcą tej krótkowzrocznej, niedojrzałej jej postawy, będzie Front Narodowy, na który swoje poparcie przeniesie znaczna część francuskiego elektoratu lewicy, zwłaszcza małomiasteczkowego i wiejskiego.                

poniedziałek, 18 lutego 2013

Ponadczasowy prymat de Gaulle'a....

Na skądinąd interesującej stronie internetowej Związku Gaullistów Francji [ UGF - Union des Gaullistes de France, adres strony: www.union-gaullistes-de-france-org], opublikowano dziś wyniki sondażu na najlepszego Prezydenta Republiki Francuskiej. Jego wyniki zapewne nikogo nie zdziwią:

1. Ch. de Gaulle - 87% wskazań
2. G. Pompidou - 74% wskazań
3. F. Mitterrand - 67% wskazań
4. J. Chirac - 60% wskazań
5. V. Giscard d'Estaing [ostatni klasyfikowany] - 54% wskazań.

Francuzi - niezależnie od prezentowanego światopoglądu i preferowanej opcji politycznej - mają świadomość roli Charles'a de Gaulle'a dla współczesnej Francji i jej powojennego odrodzenia, dla ustanowienia instytucji V Republiki, wreszcie dla odbudowy pozycji, autorytetu i honoru Francji we współczesnym świecie. Przypomnieć także wypada, że reakcje Francuzów na rządy i koncepcje Generała de Gaulle - zwłaszcza za Jego życia - nie zawsze były przychylne, nie zawsze cechowała je atencja i zrozumienie. Przypisywano mu rozmaite intencje. Od fascynacji autorytaryzmem, niechęci do demokracji i jej instytucji, do wręcz rzekomej aprobaty zamachu stanu włącznie. Dziś prawie 9 - ciu na 10 - ciu Francuzów, uważa Go za najwybitniejszego przywódcę ostatniego półwiecza, akceptując niemal blankietowo jego dokonania!  
Przypominając o dokonaniach Charlesa de Gaulle, które dają Mu bez wątpienia miejsce w Panteonie narodowym największych Francuzów, zasłużoną palmę pierwszeństwa wśród szefów państwa okresu V Republiki, warto przypomnieć jakże znamienne i prorocze słowa Generała - także w kontekście szoku po rezygnacji Benedykta XVI - "[...] jakaż piękna jest śmierć bez starczej zgrzybiałości! [..]".
Należy wreszcie pamiętać, że de Gaulle - mimo realnych podstaw - nie uległ pokusie narodowych rozliczeń z przeszłością [i to dwukrotnie: z przeszłością wojenną - Vichy i przeszłością kolonialną - Algieria], które nie tylko sparaliżowałby znaczną cześć Jego oponentów politycznych, ale nade wszystko dezintegrując naród,  zagrażałyby szeroko pojętej francuskiej racji stanu.
Na kanwie przywoływanego sondażu, zastanawiam się jakie byłyby wyniki analogicznego badania opinii publicznej, w stosunku do polskiej rzeczywistości po 1989 roku, zwanej powszechnie III Rzeczpospolitą. Jak wyglądałby ranking polskich prezydentów i premierów? Wedle jakich kryteriów byłby budowany? Czy ktokolwiek z polskich polityków uzyskałby liczbę wskazań przekraczającą 60%? Co w percepcji polskich obywateli jest ważniejsze: odzyskanie niepodległości, wejście do NATO i U.E, a może jednak zaniechanie lustracji i dekomunizacji, a szerzej brak pryncypialnych rozliczeń z przeszłością? Czy my, jako społeczeństwo i naród, mamy w ogóle zdolność do merytorycznej, a nie wyłącznie emocjonalnej, autorefleksji i samooceny. Kto wreszcie jest, lub mógłby być nazywany "polskim" de Gaulle'm ?     
      

sobota, 16 lutego 2013

Nie wszystko złoto, co się świeci...

Francuskie media konstatują z niepokojem, że w 2012 roku Francja "zatrzymała się" w aspekcie wzrostu PKB, w stosunku do roku poprzedniego, osiągając statystycznie zerowy jego wzrost. Równocześnie wskazują one obiektywny fakt, że jedynie 5 krajów europejskich osiągnęło w tym samym czasie wzrost wartości Produktu Krajowego Brutto w stosunku do roku poprzedniego i są nimi - wedle kryterium wielkości przyrostu: Norwegia [+3,5%], Polska [+2%], Austria, Niemcy i Szwecja [odpowiednio po 0,7%]. 
Obecność Polski w tym elitarnym gronie jest niewątpliwie powodem do satysfakcji, ale zarazem nie upoważnia do hurra optymizmu.
Wzrost gospodarczy Polski, jest nade wszystko konsekwencją trzech czynników: 1]. wysokiej stopy konsumpcji wewnętrznej, stymulowanej również ciągle niskim poziomem zamożności [na którą wpływają także zakupy narodów ościennych dokonywane w Polsce, z uwagi na atrakcyjność cenową i jakościową polskich produktów, zwłaszcza żywności], 2]. wolumenu polskiego eksportu, 3]. pozytywnego wpływu inwestycji finansowanych w Polsce z funduszy U.E. Bliższa jednak analiza wymienionych czynników, każe zachowywać powściągliwość w ocenach i upoważnia do stawiania pytań o koszty polskiego przyśpieszenia europejskiego.
O obliczu konsumpcji wewnętrznej, w znacznym stopniu decyduje polska szara strefa, generująca już - wedle niektórych źródeł - 1/3 dochodu narodowego, wyrażająca się nie tylko w zjawisku ukrywania dochodów, ale nade wszystko w patologicznej sytuacji na rynku pracy. Poziom obciążeń z tytułu legalnego zatrudnienia z jednej strony, z drugiej zaś dramatyczna sytuacja na polskim rynku pracy, powoduje nad wyraz trudną sytuację nie tylko przedsiębiorców, ale - a może nawet przede wszystkim - pracobiorców. Wart także pamiętać o roli środków przekazywanych rodzinom przez zatrudnionych na Zachodzie [ich wartość szacowana jest na minimum 4 mld Euro rocznie] oraz kosztach społecznych rodzinnych rozłąk. O niskiej sile nabywczej statystycznego polskiego konsumenta, w porównaniu do choćby przeciętnego Francuza, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Świadczą o tym dobitnie poziom średniego wynagrodzenia za pracę w Polsce, wartość minimalnej pensji i przeciętnej emerytury, jak i wielkość zasiłków rodzinnych oraz wysokość zasiłku dla bezrobotnych i czas jego wypłaty.  
Konkurencyjność polskiego eksportu, budują przede wszystkim koszty pracy. Polskie produkty są właśnie głównie z tego powodu tak atrakcyjne dla zachodnich konsumentów, podmiotów gospodarczych, a nierzadko także konkurentów. Są już branże, w których Polska jest bezwzględnym liderem europejskim [na przykład produkcja stolarki otworowej PCV - popularnych okien plastikowych], mimo że 80% zaopatrzenia dostarczanego jest z Europy Zachodniej!. Wynagrodzenie zatrudnionych w Polsce zasadniczo odbiega jednak od apanaży zatrudnionych na Zachód od Odry, na analogicznych stanowiskach, budując bazę przewagi konkurencyjnej polskich produktów na rynkach eksportowych.
Wreszcie środki płynące z funduszy europejskich, stymulują bez wątpienia rozwój cywilizacyjny w Polsce - zwłaszcza w odniesieniu do infrastruktury drogowej - choć zarazem na skutek polskich przywar i patologii, stanowią jednocześnie poważne źródło zagrożeń. Nie chodzi przy tym wyłącznie o to, że na skutek koszmarnego błędu polskiej Ustawy o zamówieniach publicznych, kluczowym kryterium wyboru wykonawców jest cena, a bazą współpracy umowa ryczałtowa, nie przewidująca indeksacji cen, nawet w odniesieniu do inwestycji rozłożonych w czasie. Dodatkowo, instytucja organizująca przetarg nie ma obowiązku analizowania treści oferty pod względem merytorycznym [zdarzają się przetargi, w których koszty pracy wyliczone sa poniżej minimalnej płacy i nikogo to nie dziwi, a tym bardziej nie powoduje wszczynania działań korygujących!!!]. Rzecz jasna takie podejście znajduje odzwierciedlenie w jakości prowadzonych prac, co skutkuje realnym zagrożeniem pilnymi pracami remontowymi [cześć polskich dróg, a ostatnio lotnisko w Modlinie, są tego koronnym dowodem], podejmowanymi znacznie szybciej niż wynika to z norm normalnej jakości i stopnia zużycia. Sprawy nie wyczerpuje także konsekwencja w postaci upadłości wielu firm, przede wszystkim podwykonawców, zaangażowanych w realizacje przetargowe. W Polsce - w odniesieniu do realnych procesów gospodarczych, jak i w płaszczyźnie życia publicznego - uruchomiono swoisty wyścig po dotacje, nie zawsze uzasadniany realnymi potrzebami, nagminnie zaś stymulowany mitem taniego, łatwo dostępnego pieniądza na inwestycje. Wiele polskich samorządów zbierając wymagany wkład własny nadmiernie zadłuża się tylko po to, aby wybudować aquapark, stadion, coraz bardziej wymyślne i finezyjne obiekty, bez refleksji nad rzeczywistą ich przydatnością i użytecznością, a tym bardziej nad kosztami utrzymania w przyszłości. Analogicznie, znaczna część polskich przedsiębiorstw i przedsiębiorców, dażąc do uzyskania statusu unijnego beneficjenta, uruchamia programy inwestycyjne niosące znaczne ryzyko biznesowe i obciążenia finansowe, kreuje projekty quazi innowacyjne, na których wdrożeniu zyskują wyłącznie dostawcy maszyn i urządzeń oraz know - how, najczęściej o....zachodnim rodowodzie. W niektórych branżach zwielokrotniono zdolności produkcyjne tak dalece, że każde, nawet czasowe załamanie koniunktury, skutkujące spadkiem sprzedaży, staje się żródłem dramatów - także w wymiarze ludzkim: upadłości przedsiębiorstw i utraty miejsc pracy. Wspomnieć należy także o kolejnej negatywnej konsekwencji: utracie zdolności do konkurowania podmiotów nie korzystających lub nie mogących korzystać ze wsparcia unijnego, co leży w zasadniczej sprzeczności z duchem wolności gospodarczej i wymogiem równych warunków gospodarowania.                
Przywoływane często w Europie polskie doświadczenia, jako przykład zdolności adaptacji z sukcesem do zmieniających się warunków społeczno - politycznych i wymogów gospodarczych, wymagają poważnej refleksji i ostrożnej rekomendacji. Polskie społeczeństwo płaci ogromną cenę za próbę odrabiania dystansu cywilizacyjnego, pokornie reguluje od lat wysokie rachunki za koszt transformacji. Nie wiem, czy egzystuje w Europie inny naród zdolny do analogicznych wyrzeczeń. Warto o tym pamiętać. Warto także wiedzieć, że za statystycznymi dowodami polskiego sukcesu, kryją się trudne do wyobrażenia i zaakceptowania w Europie Zachodniej koszty społeczne,także w obszarze warunków i poziomu życia.    

czwartek, 14 lutego 2013

Europa otwarta - Europa zamknięta: przypadek czy determinizm?

Zapowiedziane na 19 lutego br. na Uniwersytecie Cambridge, organizowane przez stowarzyszenie studentów tej prestiżowej uczelni [The Cambridge Union], otwarte spotkanie ze społecznością akademicką, szefowej francuskiego Frontu Narodowego Marine Le Pen, rodzi wiele kontrowersji, budzi demony, zbędne emocje, przede wszystkim stymulowane potrzebami etykietyzacji i bieżącej walki politycznej..
Przyznam, że jest to co najmniej niezrozumiałe.
Marine Le Pen, jest politykiem, który osiągnął trzeci wynik wyborczy w ostatniej elekcji Prezydenta Republiki Francuskiej, jest deputowanym do Parlamentu Europejskiego, jest wreszcie szefem liczącej się, francuskiej formacji politycznej, wpisanej w demokratyczny porządek Francji i Europy, w pełni uznającej reguły demokracji. Jakie niebezpieczeństwa niesie spotkanie z tym politykiem dla ładu światowego, brytyjskiego systemu politycznego, czy porządku publicznego na Wyspach?
Co ciekawe, protesty wobec koncepcji otwartej, publicznej dyskusji Marine Le Pen z przedstawicielami środowiska akademickiego, motywowane względami bezpieczeństwa i konieczności stworzenia swoistej tamy, wdrożenia ostracyzmu w stosunku do upowszechniania idei głoszonych przez Front, uznawanych przez wielu za skrajnie prawicowe, a przez to niebezpieczne, współgrają w czasie ze zmianami legislacyjnymi we Francji i w Wlk. Brytanii, w odniesieniu do nie mniej kontrowersyjnej kwestii legalizacji małżeństw tej samej płci. 
W konsekwencji mamy kolejny, namacalny dowód wszechobecnego prymatu poprawności politycznej. W praktyce, opinie i działania kontrowersyjne mogą pochodzić wyłącznie ze środowisk lewicowych, wtedy ujmowane są w dezyderat równości, równouprawnienia, autonomii jednostek, konieczności dostosowania do realiów życia społecznego współczesnego świata. Analogiczna postawa ze strony prawicy, to już ekstremizm, którego muszą dotyczyć działania firmowane przez poprawność polityczną.
Nie wiem czy dojdzie ostatecznie do wzmiankowanego spotkania i nie to jest tu najważniejsze. O wiele istotniejsze jest, aby w Europie przestać uprawiać podwójną moralność i zaniechać stosowanie podwójnych standardów. "Zadżumionymi" nie są ani przedstawiciele lewicy, ani prawicy. Debata publiczna i polityczny dyskurs wymaga tolerancji i otwartości oraz siły argumentów, a nie argumentu siły. Cenzura prewencyjna - kogokolwiek dotyczy - nie tylko nie może stać się obyczajem i normą, ale wymaga - właśnie w imię europejskiej otwartości i tolerancji, zgodności standardów - zdecydowanego napiętnowania. Nie ma chyba lepszej metody edukacji obywatelskiej i politycznej, niż możliwość konfrontowania opinii i koncepcji, także w aspekcie czysto poznawczym. 
Dodać trzeba, że choć przyczynkiem do tej analizy jest zachowanie części Brytyjczyków wobec Marine Le Pen [przypomnieć wypada, że prawica narodowa odgrywa także istotną rolę w Wlk. Brytanii], to również w Polsce nie brak postaw i nastawień kopiujących zarysowane wyżej parametry postępowania. 

  

sobota, 9 lutego 2013

Dlaczego nie tylko w sprawie Mali, Europejczycy nie mogą być mali?


Najnowsze antyfrancuskie manifestacje w Tunisie, z odwoływaniem się do nośnej, sprawdzonej i skutecznej, a czasami zasadnej retoryki w przeszłości, o konieczności zatrzymania francuskiego imperializmu, determinizmu stworzenia bariery dla francuskiego kolonializmu, muszą porażać i być zarazem sygnałem, którego nie wolno bagatelizować.
Francuska interwencja zbrojna w Mali - dodajmy na wyrażne życzenie i wyzwanie legalnych, malijskich władz - miała być i jest próbą zapobieżenia katastrofie humanitarnej, znanemu z niedawnych afrykańskich doświadczeń ludobójstwu, wreszcie ma określone przesłanie strategiczne i polityczne. 
Zachód pomny między innymi nauk afgańskich, ale także w trosce o własne, aktualne bezpieczeństwo, w kontekście naporu radykalizmu islamskiego, zdecydował się na fizyczne przeciwstawienie się wojującemu islamowi, jeszcze daleko od granic geograficznych i politycznych Europy. To działanie zasługuje na powszechne poparcie w Europie i nie leży bynajmniej w sprzeczności z tradycjami europejskiej tolerancji, nie stanowi także złamania zasad tak popularnego w Europie pacyfizmu.
Europa musi podejmować obronę swoich fundamentalnych wartości, nawet jeżeli wieszczone od dawna zderzenie cywilizacji, jest tylko teoretyczną koncepcją. Francuska interwencja w Mali jest właśnie praktyczną realizacją europejskiej dbałości o podstawy swej egzystencji, zachowanie odrębności, szeroko pojętą tożsamość. Jest sygnałem, że Europa i jej instytucje, są zdolne do działania w imię ochrony fundamentalnych zasad i wartości, ale i własnego bezpieczeństwa.
W konsekwencji, w odniesieniu do tej operacji militarno - politycznej, symbolizującej przełom w zachowawczo - koncyliacyjnej dotąd postawie Europy [wyłączając interwencję w Libii, ale z innych powodów] dowodzącej zarazem, że nie tylko USA są zdeterminowane i zdolne do zbrojnego wystąpienia w ochronie cywilizacji Zachodu, zasługuje na szerokie poparcie w całej Europie, niezależnie od stopnia zaangażowania w samą interwencję w Mali. 
Dziś wszyscy Europejczycy muszą być Francuzami, a z Europy winien płynąć jasny, zdecydowany, pozbawiony niuansów i fałszywych tonów, jednobrzmiący przekaz, kierowany do islamskich radykalistów: solidarność europejska, wspólnota historii, tożsamości, społeczno - politycznych zasad organizacji, to baza do działania w imię solidarności europejskiej, działania w razie potrzeby także o militarnym charakterze.
Antyfrancuskie wystąpienia w Tunisie, to próba mobilizacji opinii publicznej przeciwko nie tylko Francji, ale i Europie, wobec której nie możemy i nie powinniśmy być obojętni. Jak rzadko kiedy, Europa musi być dziś zjednoczona, musi głośno i wyraźnie artykułować swoje oceny i priorytety.
Nadchodzi nieuchronnie czas, kiedy w imię bezpiecznej, wspólnej przyszłości, niezależnie od różnic wewnętrznych, Europejczycy muszą przemawiać jednym, donośnym głosem. 
Tym bardziej dziwić musi każda, podejmowana dziś w Europie próba bagatelizowania problemu i nadchodzących wyzwań, związanych z zagrożeniami ze strony radykalnego islamu. W sprawie zatrzymania ekspansji ekstremistów islamskich - tak jak i w sprawie Mali - Europejczycy nie mogą być mali. Muszą być wielcy dojrzałością, rozumieć powagę chwili, zachowując zdrowy rozsądek i umiar, zachowywać jednocześnie zdolność do obrony odrębności aksjologicznych, kulturowych i społeczno - politycznych.