czwartek, 25 kwietnia 2013

Jak wygrać żeby przegrać, czyli pyrrusowe zwycięstwo francuskiej lewicy

Uchwalone 23 kwietnia br., przez francuskie Zgromadzenie Narodowe, prawo do małżeństw homoseksualnych, z równoczesnym przyznaniem prawa do adopcji dzieci, jest co prawda realizacją wyborczych obietnic socjalistów [31 pozycja w liczącym 60 punktów programie wyborczym Prezydenta Hollande'a], jest jednak zarazem poważnym błędem politycznym. Ustawodawstwo to nie dość, że jeszcze bardziej polaryzuje francuską scenę polityczną, jednoczy całą opozycję, daje dodatkowy asumpt do wzrostu poparcia społecznego prawicy, dekomponuje francuską scenę polityczną [głównie za sprawą nowego ruchu protestu Frigide Barjot], sprawia także - w odczuciu społecznym - dziwaczny obraz priorytetów społeczno - politycznych francuskich socjalistów.  
O ile prawo do zawierania małżeństw homoseksualnych, spotyka się ze zrozumieniem - nie akceptacją!! - większości Francuzów jako znak czasu, o tyle równoczesne przyznanie im prawa do adopcji dzieci, rodzi pryncypialny sprzeciw wielu środowisk, przekraczający ramy tradycyjnych podziałów politycznych.
Niezależnie od zapowiedzi prawicy, że po dojściu do władzy nowe ustawodawstwo zostanie anulowane, bez względu na skuteczność formalno - prawnych zabiegów w tym względzie [np. potencjalne stanowisko w sprawie Rady Konstytucyjnej], zmierzających od odrzucenia nowych uregulowań, francuska lewica sporo, by nie powiedzieć, że wszystko ryzykuje.
Z tego względu wydaje się, że w aspekcie strategicznym - biorąc pod uwagę rachunek zysków i strat - priorytet przyznany przez Partię Socjalistyczną interesom mniejszości seksualnych jest kardynalnym błędem. Już sama legalizacja małżeństw homoseksualnych - nawet w laickiej Francji - w aktualnych uwarunkowaniach była trudnym, kosztownym politycznie, choć logicznym kompromisem. Uznanie prawa adopcji dzieci, jest dla większości nadużyciem, nieakceptowalnym ustępstwem na rzecz co by nie powiedzieć mniejszości.   
Najważniejszym chyba jednak wyzwaniem i problemem, jest determinizm z jaką francuscy socjaliści walczyli o nowe regulacje prawne, godny - zdaniem wielu - ważniejszych spraw, jak choćby walka z kryzysem i bezrobociem. Właśnie kwestia politycznych priorytetów, relacji interesy większości - analogiczne mniejszości, to kwestie które w ostatecznym rozrachunku mogą socjalistów we Francji kosztować najwięcej.  
Poszanowanie praw mniejszości i szacunek dla nich, to bezsprzecznie podstawowa sprawa, o uniwersalnym charakterze. Zarazem jednak nie może ono oznaczać ostentacyjnego naruszania praw i woli większości. Francuscy socjaliści zdają się zapominać, że dla formacji o aspiracjach do rządzenia, kluczową kwestią jest integracja, a nie artykulacja interesów, budowanie społecznego consensusu, zapewniającego poparcie większości, a w konsekwencji dającego tytuł do sprawowania władzy.
Francuska lekcja winna być także uważnie i ze zrozumieniem przeanalizowana przez polską lewicę, która - mając zdaje się analogiczne inklinacje - znajduje się w istotnie gorszej pozycji przetargowej: nie sprawuje władzy politycznej i nie cieszy się porównywalnym poparciem społecznym. Lewica w Polsce i we Francji musi uważać, aby nie przelicytować, aby wygrywając interesy mniejszości, nie przegrać poparcia większości, zwłaszcza w takim kraju jak Polska.           

piątek, 19 kwietnia 2013

Polska i Francja - okupacja niemiecka niejedno miała imię....

Właśnie co zakończona lektura dwóch, bardzo interesujących książek: autorstwa Alan'a Riding'a "A zabawa trwała w najlepsze. Życie kulturalne w okupowanym Paryżu" [wydanie polskie: Wyd. Świat Książki. Warszawa 2012] oraz  Frederic'a Spotts'a "Haniebny pokój. Jak francuscy artyści i intelektualiści przetrwali nazistowska okupację" [wydanie polskie: Wyd. Świat Książki. Warszawa 2010] skłania do refleksji, zwłaszcza w dniu dzisiejszym - rocznicy wybuchu Powstania w Getcie, w Warszawie.
Przywołane książki, choć zróżnicowane objętościowo, poświęcone są problematyce szeroko pojętego życia społeczeństwa francuskiego, osadzonego w realiach niemieckiej okupacji. Zasadniczo, na pierwszy rzut oka, książki te nie wnoszą niczego nowego. 
Powszechnie wiadomym jest, że okres niemieckiej okupacji we Francji podczas II Wojny Światowej, zwany czasem kolaboracji, różnił się zasadniczo od przebiegu okupacji niemieckiej w Polsce. Zebrany jednak materiał faktograficzny, detale opisów, narracja poświęcona życiu elity społeczeństwa francuskiego, diametralnie innego zachowania niemieckiego okupanta w Polsce i we Francji, w omawianym okresie, musi jednak szokować i z pewnością zaskakuje.
Przegrana Francji w wojnie z Niemcami w czerwcu 1940 roku, zajęcie 14 czerwca przez hitlerowskie kolumny pancerne Paryża, traktowane przez Francuzów prawie jak świętokradztwo, oznaczało upadek francuskiej państwowości w Metropolii, nie oznaczało jednak kryzysu francuskiej kultury i sztuki. Wprost przeciwnie, czego dowodem życiorysy między innymi: Edith Piaf, Maurice Chevalier'a, Alberta Camus'a, Jean'a - Paul'a Sartr'a. Marcel'a Carne'a, czy Herbert'a von Karajan'a, rozkwit rynku sztuki.     
Dla butnych zwycięzców, zajęcie Francji oznaczało - jak twierdzą autorzy wspomnianych prac - początek najważniejszej niemieckiej operacji wojennej lat 1939 - 1945, określanej akronimem KCRDP: "Każdy Chociaż Raz Do Paryża". Stolica Francji, obfitująca w atrakcje - zasadnie nazywana i traktowana jako stolica kulturalna świata - stała się ulubionym miejscem spędzania urlopów dla niemieckiej generalicji, kadry oficerskiej, jak i szeregowych żołnierzy.
W tym samym czasie w okupowanej Polsce dokonywano planowej, masowej eksterminacji ludności cywilnej, a Warszawa stała się areną dwóch, krwawych powstań zbrojnych.
Lektura przywołanych książek, dotycząca okresu "haniebnego pokoju" [termin stworzony dla określenia czasów kolaboracji przez Jean'a Cocteau], jest moim zdaniem wartościowa także i z innych względów: uzmysławia zdolność hitlerowskich Niemiec do dywersyfikowania, niuansowania podejścia do podbitych narodów i państw, a nade wszystko potwierdza historyczną rolę Generała De Gaulle i Wolnych Francuzów, w uratowania honoru Francji.
Osobiście dla mnie najbardziej charakterystycznym i uderzającym elementem przeczytanych dwóch prac - poza rzecz jasna faktografią - jest przesłanie jednego z liderów francuskiej kolaboracji: Pierre'a Drieu La Rochelle, wydawcy "La Revolution nationale", które przyjęło formę tzw. "Listu do przyjaciela gaullisty": "[...] Wy też będziecie musieli kolaborować ze zwycięzcami. Mam nadzieję, że z większym szczęściem niż my [...]".
Z polskiej perspektywy - poza coraz większą świadomością, że nasza historia winna być bardziej rozpatrywana w kategoriach historii Polski, a nie wyłącznie Polaków, na co zasadnie zwracał uwagę już przed laty prof. Feliks Tych - zastanawiam się dlaczego Warszawa, nie stała się dla Niemców Paryżem? Czy fiasko koncepcji kolaboracji w Polsce, to efekty wyłącznie naszej pryncypialności, czy także - a może nawet przede wszystkim - niemieckich priorytetów? Jak potoczyłyby się nasze dzieje, gdyby w Polsce - za hitlerowskim rzecz jasna przyzwoleniem - pojawiłby się "polski Marszałek Petain" [nieśmiałe próby jak powszechnie wiadomo miały miejsce], a przede wszystkim, czy mielibyśmy szansę na "polskiego de Gaulle'a", a w konsekwencji jakie byłoby koszty kolaboracji i miejsce Polski na powojennej mapie świata ?   
   

środa, 17 kwietnia 2013

Polska po P.O, Francja po socjalistach - futurologia, czy pewnik?

Ostatnie publikowane wyniki sondaży odnośnie ocen rządzących we Francji i w Polsce, przynoszą zastanawiające, łudząco podobne wyniki. Ich podstawowym wyróżnikiem są fatalne oceny rządu i szefa egzekutywy [polski premier oceniany jest pozytywnie jedynie przez co czwartego respondenta, francuski prezydent dobrze postrzegany jest ledwie przez 27% ankietowanych]. Prawdziwą "bombą sondażową", dobrze ilustrującą stan nastrojów społecznych we Francji, są opublikowane dziś [17.04.2013], przez "Le Figaro", wyniki sondażu dotyczące hipotetycznych wyborów prezydenckich, które miałyby przypaść w najbliższą niedzielę. Zwycięzcą pierwszej tury zostałby N. Sarkozy [30% głosów], drugie miejsce ex aequo zajęliby F. Hollande i M. Le Pen [po 22% głosów]. W ciągu roku urzędujący Prezydent Republiki stracił 6,6% głosów, najwięcej zaś zyskała M. Le Pen [4,1%].
Czy aktualna sytuacja społeczno - polityczna w Polsce i we Francji, upoważnia do postawienia tezy o prawdopodobnym zmierzchu prymatu politycznego Platformy Obywatelskiej w Polsce i socjalistów we Francji?
Mając świadomość zróżnicowania sytuacji [choćby w aspekcie horyzontu rządzenia Platformy w Polsce i P.S we Francji, czy stopnia samodzielności politycznej i swobody rządzenia], wskazać można na pewne uniwersalne parametry sytuacji politycznej w obu krajach:

1. Obie dominujące na dziś w systemach politycznych formacje, po prostu przelicytowały w toku ostatnich kampanii wyborczych, obiecując i oferując stanowczo za dużo, co przekłada się dziś na frustrację i poczucie  oszukania przez znaczną cześć elektoratu;
2. Zbyt optymistycznie oceniono perspektywy wyjścia z kryzysu i niezbędne do tego instrumentarium. Zarówno Platforma w Polsce, jak i Partia Socjalistyczna we Francji, niedostatecznie uwzględniły realia społeczno - ekonomiczne i stopień komplikacji procesów gospodarczych oraz ich uzależnienia od determinantów zewnętrznych;
3. Dla obu partii, niemoc wobec realnych problemów, przekłada się na kreowanie tematów zastępczych, których wyróżnikiem stają się kwestie moralno - obyczajowe, dzielące nie tylko całość społeczeństwa, ale i własny elektorat;
4. Sytuację i społeczną percepcję funkcjonowania obu partii politycznych, istotnie pogarsza niekompetencja i zjawiska patologiczne dotyczące części elit rządzących;
5. Obie partie znajdują się pod coraz większą presją opozycji, która wyraźnie zyskuje nad koalicją rządzącą w aspekcie atrakcyjności społecznej i impetu rozwojowego, mimo odmiennego charakteru ugrupowań opozycyjnych w Polsce i we Francji;
6. Przywództwo polityczne w obu krajach [F. Hollande i D. Tusk], nie tylko jest podważane przez opozycję, ale coraz wyraźniej widoczne są pęknięcia frakcyjne w łonie samych partii rządzących, znamionujące początek walki o władzę i sukcesję. Sytuacji tej nie równoważy ani walka o przywództwo na francuskiej prawicy, ani konflikt między ugrupowaniami polskiej lewicy;
7. W obu krajach brak jakichkolwiek symptomów pokonania wielowymiarowego kryzysu, co przekłada się na rosnące resentymenty za silną władzą, a przynajmniej partycypacji w procesie rządzenia tych, którzy jeszcze nie rządzili.

W konsekwencji odpowiedź na pytanie o perspektywy Platformy Obywatelskiej w Polsce i Partii Socjalistycznej we Francji - choć niełatwa i zniuansowana - nie pozostawia cienia wątpliwości. Partie rządzące w Polsce i we Francji, istotnie nadwyrężyły zaufanie społeczne, nie posiadając zarazem realnego programu pozytywnego, nie wykazując determinizmu w walce z kryzysem, co rzutuje na lawinowo spadające poparcie społeczne dla tych ugrupowań.Tendencja ta uzyskuje względnie trwały charakter. Obie partie choć nie przegrały jeszcze wojny, to zdecydowanie przegrywają kolejne bitwy, w tym najistotniejsze: o władzę nad rządem dusz wyborców. Być może traktowanie obu formacji w kategoriach schyłkowych byłoby przesadą - zwłaszcza w odniesieniu do francuskich socjalistów. Niewątpliwie jednak obie partie w konfrontacji z rycząca rzeczywistością straciły reputacyjnie i wizerunkowo. W tym kontekście - zwłaszcza w Polsce - myślenie w kategoriach "Polska po PO", nie jest nie tylko wyzywającym świętokradztwem, nadużyciem, jest wyrazem politycznej dojrzałości i odpowiedzialności, przejawem troski o to, aby polityczna przyszłość kraju rozstrzygała się na drodze werdyktu wyborczego, a nie werdyktu nieprzewidywalnej ulicy.    

czwartek, 11 kwietnia 2013

Czy polityk lewicy musi być biedny, czy "tylko" uczciwy?

      Dzisiejsze [10.04.2013] wydanie internetowe "Le Figaro", w artykule pod tytułem "Un depute millionnaire menace de quitter la France", podnosi kwestię francuskiego deputowanego do Zgromadzenia Narodowego, z rekomendacji... Grupy Radykalnej Lewicy [la Groupe Radical de gauche, zatem lewicy lewicy!!], Thierry Robert'a. Wspomniany parlamentarzysta, nie dość że ujawnił swój status majątkowy [wartość rynkowa posiadanych przez niego nieruchomości przekracza 9 mln Euro, dochód rozporządzalny 90 000 Euro miesięcznie, a wartość posiadanej polisy na życie 6,3 mln Euro!!!], to jeszcze publicznie zadeklarował, że rozważa kwestię opuszczenia Francji z motywów podatkowych [pochodna sztandarowej koncepcji Prezydenta Republiki: dolegliwego opodatkowania najbogatszych].
To kolejny marketingowo - PiRowski problem francuskiego obozu władzy, już i tak sponiewieranego przez afery z udziałem kluczowych notabli i rosnące zniecierpliwienie społeczne, z uwagi na mizerne wyniki w walce z kryzysem ekonomicznym. Swoją rezerwę i dystans wobec pakietu propozycji socjalistów zgłasza już nie tylko - co absolutnie naturalne - opozycja, ale i z własnych szeregów coraz donioślejsze są pomruki niezadowolenia.
Wydaje się jednak, że podstawową kwestią - poza rzecz jasna mającą obiektywne i subiektywne źródła  nieskutecznością w walce z kryzysem, oraz aferami - jest bezradność socjalistów wobec de facto istotnej dywersyfikacji własnego zaplecza politycznego, w aspekcie pozycji społecznej i zamożności. O ile afery sprowadzane są do incydentalnej patologii władzy, o tyle o wiele poważniejszym wyzwaniem jest kwestia skomunikowania, argumentacji własnej bazie społecznej i wyborczej, że sympatyk lewicy, reprezentant polityczny z jej rekomendacji, może być człowiekiem zamożnym, zwłaszcza w aktualnej sytuacji społeczno - politycznej Francji. Kluczowym dylematem, o ważkich konsekwencjach, rzutującym na preferencje polityczne i zachowania wyborcze, jest konieczność odpowiedzi na pytanie: czy polityk lewicy, z doktrynalnych powodów, może być człowiekiem zamożnym, czy taki wizerunek odpowiada oczekiwaniom społecznym? 
Pryncypialnym zwolennikom koncepcji siermiężnej lewicy warto przypomnieć, że już czołowe ikony ruchu socjalistycznego i komunistycznego, nie należały do zagrożonych pauperyzacją, by na przykładzie F. Engelsa poprzestać [zainteresowanym, polecam znakomitą książkę na ten temat: T. Hunt. Fryderyk Engels. Komunista we fraku. Wyd. Świat Książki. 2012]. W aktualnych realiach, zasadnym i uprawnionym wydaje się być podejście, preferujące u zwolennika lewicy i w jego ocenie uczciwość, wrażliwość społeczną i merytoryczne kompetencje, niż formalny status majątkowy, wszakże z istotnym zastrzeżeniem, że posiadany majątek musi pochodzić z legalnego źródła. W konsekwencji, opinia publiczna zdaje się zaakceptuje z pewnością bardziej majętnego przedstawiciela lewicy jako symbol sukcesu społeczno - zawodowego, zaangażowanego w transparentne działanie na rzecz zbiorowości, w zapewnienie większej sprawiedliwości i równości społecznej, niż ideologicznego ekstremisty, pozbawionego sukcesów zawodowych, o niskim statusie materialnym. Często podnoszonym argumentem jest także i szerokie społeczne przekonanie - dodajmy nie zawsze zasadne - że osoby majętne są mniej podatne na działania korupcyjne.    
Mając na względzie całokształt okoliczności, społeczny stereotyp bogatej prawicy i biednej lewicy, z pewnością nie przystaje nie tylko do realiów francuskich XXI wieku. Z punktu widzenia optymalizacji procesów rządzenia i realizacji rzeczywistych interesów społecznych, strategicznie ważniejszym jest, aby politycy byli uczciwi, transparentni, zaangażowani i kompetentni, a przy tym bogaci, traktujący swój mandat publiczny jako misję, a nie okazję do podniesienia swojego statusu materialnego i "ustawienia" najbliższych.        

piątek, 5 kwietnia 2013

Lusto - konieczny gadżet polityków?

     Według informacji potwierdzonych dziś [05.04.2013], przez internetowe wydanie Dziennika "Le Monde", były Minister d/s Budżetu - Jerome Cahuzac, bohater afery dotyczącej posiadania i ukrywania przed francuskim fiskusem zagranicznych kont bankowych, zamierza wrócić do ... działalności parlamentarnej. Takie stanowisko i jego źródła formalno-prawne - trzeba przyznać bez entuzjazmu - potwierdził Przewodniczący francuskiego Zgromadzenia Narodowego Claude Bartolone. 
Były Minister, wybrany do Zgromadzenia Narodowego w ostatnich wyborach parlamentarnych z okręgu Lot - et - Garonne, w świetle jupiterów i zgodnie z obowiązującym od Reformy Konstytucyjnej z czerwca 2008 roku prawem, gwarantującym parlamentarzystom podejmującym się funkcji rządowych, po zakończeniu misji we władzy wykonawczej, powrót i odzyskanie mandatu parlamentarnego, w ciągu miesiąca od dymisji, zamierza skorzystać z przywołanych przepisów. W konsekwencji Jego działanie jest absolutnie legalne i zgodne z prawem.
Jeżeli istotnie J. Cahuzac zasiądzie w ławach francuskich deputowanych, to będzie to działanie co prawda dopuszczalne i legalne w aspekcie prawnym, jednak niezrozumiałe, nieakceptowalne wcale nie w subiektywnym odczuciu społecznym, w aspekcie moralno - etycznym, w kategoriach elementarnej przyzwoitości, odpowiedzialności i sprawiedliwości.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa, graniczącą bez mała z pewnością, karierę polityczną byłego ministra można uznać za niechlubnie skończoną, a potencjalną reelekcję parlamentarną więcej niż wątpliwą, zwłaszcza po usunięciu z szeregów P.S. Do końca konstytucyjnej kadencji niedawno wybranego francuskiego parlamentu, lub potencjalnego wyroku skazującego, pozostało jednak sporo czasu, a zasiadanie w ławach poselskich jest ciągle intratnym zajęciem. Taka wydaje się też być strategia J. Cahuzac'a, daleka nie tylko od demokratycznych standardów, ale nade wszystko wymogów chwili i społecznych oczekiwań.    
Casus J. Cahuzac'a - choć dodajmy to raz jeszcze, artykułując wyraźnie - jest w pełni zgodny z obowiązującym prawem, stanowi poważne wyzwanie dla całej francuskiej klasy politycznej, w szczególności zaś dla rządzących Francją socjalistów i Prezydenta Republiki. Znaczenie i konsekwencje ostatecznych rozstrzygnięć w tej sprawie, trudno zawężać do wymiaru jednostkowego. To jest kwestia nie tylko autorytetu władzy, politycznej odpowiedzialności i dojrzałości, właściwego rozumienia pryncypiów społeczeństwo obywatelskiego, a szerzej aksjologii demokracji. To nade wszystko problem społecznej percepcji i okoliczności, w których mają miejsce te bulwersujące opinię publiczną wydarzenia. Zauważalny jest wyraźny dysonans między oficjalną retoryką polityków, wyzwaniami do społecznej odpowiedzialności, a rzeczywistością społeczną, zachowaniem - przynajmniej niektórych - przedstawicieli władzy. 
Arogancja władzy, będącą konsekwencją jednostki chorobowej zwanej partiokracją i oligarchizacją życia publicznego, to dziś jedna z kluczowych epidemii społeczeństwa obywatelskiego, rzutująca w coraz większym stopniu na deklarowane preferencje polityczne i wyborcze obywateli dziś, a prawdopodobne zachowania wyborcze jutro. Epidemia nie tylko w wymiarze geograficznym, nie dotyczy bynajmniej wyłącznie Francji, ale nade wszystko w wymiarze systemowym, bez mała cywilizacyjnym. Oczywistym staje się coraz powszechnie artykułowane społeczne oczekiwanie, na znalezienie skutecznego remedium w tym względzie, którym stanie się z pewnością minimum karta do głosowania.
Na dziś poza rosnącym naciskiem społecznym, swoistym zbiorowym ostracyzmem obywateli oraz środków masowego przekazu, wobec sygnalizowanych patologicznych zachowań, zasadnym wydaje się być apel do polityków, aby ich codziennym gadżetem był nie tylko tablet/laptop i telefon komórkowy, ale także znane od wieków lustro. Warto, aby poza śledzeniem wyników sondaży, budowaniem strategii marketingowych zapewniających prolongowanie lub zdobycie władzy, przyglądali się sobie zwyczajnie w lustrze. Nie z motywacji narcystycznych, nie szukając samouwielbienia, ale dla sprawdzenia czy mogą sobie spojrzeć w oczy, bez negatywnych skojarzeń. Refleksję tą należy dedykować i rekomendować całej klasie politycznej, bez względu na prezentowane formalnie opcje polityczne, nie tylko rzecz jasna we Francji.   

   


wtorek, 2 kwietnia 2013

Historia jednak lubi się powtarzać?

    Miałem sposobność zapoznania się z treścią ledwie co wydanej po polsku, interesującej książki autorstwa T. Judt'a: "Historia niedokończona. Francuscy intelektualiści 1944 - 1956" [Wyd. Krytyki Politycznej. Warszawa. 2012]. Książka porusza problematykę szczególnej odpowiedzialności intelektualistów, przez pryzmat fatalnego zauroczenia ich części, powojennym, rosyjskim komunizmem. Autor krytycznie odnosi się do postawy Jean'a - Paul'a Sartr'a [1905 - 1980] - przedstawiciela egzystencjalizmu, laureata Nagrody Nobla w 1964 roku [której co prawda nie przyjął], Emmanuel'a Mounier'a [1905 - 1950] - twórcy personalizmu otwartego, Maurice'a Merleau - Ponty'ego [1908 - 1961] - przedstawiciela fenomenologii, czy wreszcie Simone de Beauvoir [1908 - 1986] - partnerki życiowej Sartr'a, czołowej postaci feminizmu tzw. "drugiej fali", zwanego także feminizmem egzystencjalnym. Judt - znakomity erudyta, w polemice z postawami i argumentacją w/w, czołowych intelektualistów francuskich, zarzucając im mający poważne konsekwencje flirt z radzieckim marksizmem, formułuje pogląd o "wielkim milczeniu", będącym w istocie akceptacją antydemokratycznych zasad komunizmu radzieckiego, jego ideologii i frazeologii, a po części oskarżeniem za przyzwolenie i skutki funkcjonowania eksperymentu ustrojowego Wschodniej Europy. 
Lektura wspomnianej książki, jest nie tylko ilustracją omawianego, skądinąd szeroko znanego i wcale nie oryginalnego w dziejach Europy zjawiska. Historia najnowsza zna podłoże i uwarunkowania nie tylko fascynacji elit komunizmem, ale i rządami autorytarnymi, do faszyzmu włącznie. Pozwala także na przemyślenie i postawienie szczególnej odpowiedzialności elit, w tym intelektualnych, za kreowanie społecznej percepcji, społecznego stosunku do innych, współczesnych nam, pejoratywnych zjawisk. Wśród nich zaś za szczególnie ważne, nośne społecznie, ale też stanowiące poważne wyzwanie i zagrożenie, uznać należy moim zdaniem dwa obszary: 1]. flirt elit z poprawnością polityczną, 2]. flirt elit z obyczajowo - etycznymi "nowinkami" XXI wieku.   
Stwierdzenie, że autorytety w poważnym stopniu kształtują poglądy i nastawienie opinii publicznej, wydaje się być poglądem wytrzymującym presję wszelkiej krytyki i argumentację każdej, merytorycznej dyskusji. Skoro zatem w tym kontekście, uprawnionym jest odwoływanie się do społecznego consensusu w aspekcie ocen omawianego zjawiska, zasadnym jest pytanie dlaczego, w imię jakich zasad i jakiej aksjologii, w imię czyich interesów, współcześni intelektualiści zachowują bezkrytyczną postawę, określaną mianem "wielkiego milczenia" wobec poprawności politycznej i powszechnie artykułowanych oczekiwań i dezyderatów szeroko pojętych mniejszości? Dlaczego tak słabo słyszalny jest głos wzywający do roztropności, umiaru, o otwartym sprzeciwie wobec gwałtu dokonywanego na prawdzie i większości społeczeństwa nie wspominając? Dlaczego po raz kolejny - mimo historycznego doświadczenia i predestynowania do szczególnej odpowiedzialności - elita intelektualna Europy i poszczególnych krajów, tak rzadko i tak niezdecydowanym, słabo słyszalnym głosem, formułuje publicznie pytania, wątpliwości, oceny i wnioski?
W tym aspekcie, potwierdza się w praktyce społecznej zasadność starego powiedzenia, że historia lubi się powtarzać. Niestety!!