sobota, 22 marca 2014

Kampania wyborcza: fałszywe tony pseudo - wirtuozów

We Francji skończyła się de facto kampania wyborcza przed pierwszą turą jutrzejszych wyborów municypalnych [23.03.2014], która trafnie w artykule na łamach "Le Monde" ["Municipales: une campagne de petites phrases" - 21.03.2014], określona została mianem "kampanii krótkich zdań". Formacje polityczne we Francji starały się bowiem - nie unikając, co oczywiste kwiecistej retoryki - zaistnieć w świadomości społecznej, przez hasłowe odwoływanie się do kluczowych, choć różnie rozumianych i akcentowanych problemów.
W Polsce dwie główne partie polityczne: Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość, z przytupem rozpoczęły dziś oficjalnie kampanię wyborczą przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Nie wiem, czy polskie kampanie wyborcze tego roku będzie można określić mianem "kampanii krótkich zdań" [gdyby tak było słowem kluczem byłaby z pewnością "wiarygodność"], mam jednak wrażenie, że i w Polsce i we Francji, stajemy przed niebezpieczeństwem grania stereotypami i emocjami, w nienotowanej od dawna skali i natężeniu.
We Francji, powszechnie epatuje się opinię publiczną Frontem Narodowym, wizją wielce prawdopodobnej aprecjacji jego pozycji w życiu publicznym, strasząc jego potencjalną nieobliczalnością, skrajnością, a czasami - z braku argumentów - rzekomo faszystowskim charakterem. Warto przy tej okazji podnieść i przypomnieć, że demokratyczne wybory z istoty swojej nie muszą i nie mogą oznaczać wspierania zawsze rządzących, a sekowania opozycji, że akt wyborczy, to prawo nieskrępowanego, wolnego wyrażania woli przez obywateli. Tym, którzy formacje pokroju Frontu Narodowego traktują jako wyzwanie i zagrożenie dla demokratycznego świata warto uzmysłowić, że w kraju tak dostatnim i cieszącym się powszechnym miedzynarodowym szacunkiem, jakim jest Konfederacja Szwajcarska, ugrupowanie o zbliżonym w sensie programowym charakterze co francuski F.N: Szwajcarska Partia Ludowa [SVP], od dawna skutecznie uczestniczy w procesie sprawowania władzy w tym kraju. Na partycypacji tej nie ucierpiał ani szwajcarski frank - waluta narodowa, uchodząca za ostoję bezpieczeństwa na trudne czasy, ani gospodarka, ani reputacja tego zamożnego i pięknego zakątka Europy.
W Polsce, na dzisiejszej konwencji wyborczej Platformy Obywatelskiej - filara polskiej koalicji rządowej, Premier i lider Platformy, chcąc podnieść notowania i społeczny odbiór swojej formacji, podkreślić jej szczególną i jak się zdaje niezastąpioną w oczach zwolenników P.O rolę, wyraźnie podporządkowując kampanię wyborczą do P.E kwestiom Ukrainy, był uprzejmy publicznie stwierdzić, że nie jest przesądzone czy polskie dzieci pójdą do szkoły 1 września. Świadomie, czy nieświadomie - mając zapewne poczucie znaczenia daty 1 września w polskiej historii - Premier RP, dla potrzeb i wymogów kampanii wyborczej, bieżącej walki politycznej, sięga po argumentację, nie znajdującą uzasadnienia w faktach. Używa argumentów, które nie powinny w ogóle być użyte.
Dla Platformy - od dłuższego czasu zresztą - iluzoryczne budowanie mocarstwowej pozycji Polski w Europie, staje się celem samym w sobie, bez względu na konsekwencje, z zachwianiem narodowych priorytetów, z wyraźną dyskryminacją ponoszącego koszty tych ambicji polskiego podatnika [co jaskrawie uzmysłowił opinii publicznej trwający protest rodziców niepełnosprawnych dzieci w Sejmie].
Francuski i polski wyborca, mimo oczywistych różnic kulturowych, politycznych i historycznych, z pewnością zachowuje zdolność do realnej oceny sytuacji. Poziom wykształcenia, doświadczenia, a nade wszystko powszechny i w istocie nieograniczony dostęp do źródeł informacji powoduje też, że nie powinien pozwolić sobą manipulować. Polski i francuski wyborca, z pewnością zachowa zdolność do racjonalnych wyborów, mimo usilnych starań części środowisk politycznych i opiniotwórczych, zwłaszcza traktujących priorytetowo poprawność polityczną, w kierunku moderowania zachowań wyborczych, zgodnie z preferencjami aktualnie sprawujących władzę.
W Polsce i we Francji wchodzimy w roku wyborczy, w którym obywatelskim prawem i obowiązkiem jest wierność uznawanym wartościom, a zarazem pragmatyzm i nie uleganie histerii zagrożonych polityczną marginalizacją, skazanych na oddanie władzy. Mimo przytłaczającej przewagi mediów, czas dominujących dotąd wirtuozów w polityce - także z uwagi na brak nowego repertuaru i po prostu conajmniej znużenie słuchaczy - nieuchronnie dobiega końca. Nadchodzi czas stroicieli - wyborców.                    

piątek, 14 marca 2014

Polityczne transfery - granice kompromisu, amnezji czy błazenady?

Polska polityka - mając na względzie zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego - staje się areną drugiej fazy politycznych transferów. Wydawało się, że polityczna wolta Pani Kluzik Rostkowskiej, z czasów ostatniej kampanii wyborów parlamentarnych w Polsce, stanowiła kwintesencję, apogeum tego niechlubnego procederu. Nic bardziej mylnego.
Najnowsza polska rewelacja w tej materii, to miejsce numer 1 na lubelskiej liście Platformy, w wyborach do P.E, dla Pana Michała Kamińskiego, byłego polityka ZChN, AWS, PiS, a obecnie szukającego dostatniej, politycznej przystani w Platformie.
To, że Pan poseł Kamiński rozpaczliwe szuka prolongaty intratnej posady w Brukseli, jest jego zbójeckim prawem, otwarta akceptacja braku zasad, po prostu obrzydliwej politycznej prywaty przez kierownicze gremia Platformy Obywatelskiej, jest jednak żywym i jednoznacznym potwierdzeniem pełnej relatywizacji tej partii, w aspekcie aksjologicznym, ideologicznym i politycznym.
Ewolucja polityczna Pana Posła Kamińskiego jest tyle szokująca i bulwersująca, co po prostu nieprawdziwa i niemożliwa, a motywowanie tejże ewolucji ważnymi względami strategicznymi i zagrożeniami jest tyle śmieszne, co i oburzające. Jakie to bowiem względy powodują, że kandydowanie Pana Posła Kamińskiego do P.E i wielce prawdopodobna reelekcja, staja się bez mała polską racją stanu? Co na potencjalnym powtórnym wyborze Pana posła Kamińskiego, zyska Polska, Europa, a może bezpieczeństwo narodowe, europejskie i na ten przykład Ukraina?
Platforma konsekwentnie strasząca Polskę i Polaków widmem powrotu do władzy PiS-u, jako rzekomej największej potencjalnie polskiej tragedii, zapewnia zarazem byłym członkom formacji Jarosława Kaczyńskiego miejsca na własnych listach wyborczych. Zadziwiająca i porażająca to logika. Rozumiem że dla polityków, którzy chrzest polityczny przeszli w PiS-ie, obecność formalna w szeregach Platformy, lub nieformalna na listach wyborczych Platformy, jest formą politycznego bierzmowania i legitymizacji. Czyżby zatem - trawersując stare powiedzenie G. Clemenceau: kto nie był w PiS -ie, nie może być w Platformie?
Mam nadzieję, że ta odrażająca manipulacja i instrumentalizacja, spotka się z jednoznacznym osądem elektoratu, nie tylko w okręgu lubelskim. Czas najwyższy, ostatni już czas, abyśmy jako obywatele i wyborcy, właściwie odczytali przesłanie formacji, epatującej nas swoim rzekomym obywatelskim charakterem, polityczną dojrzałością, wyważeniem i odpowiedzialnością. Czas skończyć z polityczną błazenadą i realizowaniem prywatnych oraz grupowach interesów oligarchii partyjnych naszymi rękami, na nasz koszt, za naszym demokratycznym przyzwoleniem. To, że elity ostentacyjnie demonstrują swoją niedojrzałość i nieodpowiedzialność, swoistą labilność w aspekcie aksjologicznym, nie tylko nie powinno być społecznie akceptowane, nie może być zarazem społecznie zaraźliwe. Schorzenia kręgosłupa to poważna jednostka chorobowa, także w polityce. Skoro na profilaktykę jest już za późno, czas na kosztowne, ale bez alternatywne leczenie operacyjne, z priorytetem dla zdolności zachowania funkcji życiowych kręgosłupa. Także w polityce.            
        

niedziela, 9 marca 2014

Ujawnianie treści nagrań w życiu publicznym: obywatelski obowiązek, czy przejaw upadku obyczajów?

Jeszcze całkiem niedawno wydawało się, że 2014 rok - na bazie analizy nastrojów społecznych i preferencji politycznych - będzie symbolicznym rokiem zmian w Europie, za sprawą decyzji wyborczych Europejczyków, podejmowanych w toku zbliżających się nieuchronnie, majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, których zwycięzcami mają być partie dla jednych narodowe, dla innych skrajne, dla wszystkich jednak zdecydowanie eurosceptyczne. Ów sceptycyzm dotyczy nade wszystko stosunku do praktycznego wymiaru jedności europejskiej, wydolności i skuteczności instytucji Wspólnoty, wersus koszty ich utrzymania, wreszcie relacji między zróżnicowanymi przecież, by nie powiedzieć wprost: sprzecznymi interesami narodowymi, a potrzebą consensusu i jedności europejskiej.
Zmianę nastrojów społecznych w Europie, pewnie pierwsi potwierdzą Francuzi, w marcowych wyborach samorządowych, których niekwestionowanym zwycięzcą będzie Front Narodowy, którego potencjalny i spodziewany triumf wyborczy, będzie zarazem nie lada wyzwaniem dla francuskich, tradycyjnych elit politycznych, francuskiego systemu politycznego, wreszcie dla wszechobecnych i dominujących zwolenników poprawności politycznej.
Rewolucja na Ukrainie, a nade wszystko konflikt na Krymie, zmusza z pewnością do rewizji powyższych założeń. Rok 2014 dla Europy i świata, to wielowymiarowy czas próby, w aspekcie wartości i trwałości umów oraz porozumień międzynarodowych, skuteczności i praktycznej wartości sojuszy oraz globalnych instytucji, powołanych do zapewnienia pokoju i ładu światowego. To również spora niepewność w zakresie tego, na ile zagrożenie realnym konfliktem zbrojnym jest możliwe i nieuchronne oraz co potencjalna konfrontacja zbrojna za sobą przyniesie i zmieni. 
Wydawało się też, że rok 2013 stanowił - za sprawą rewelacji ujawnionych przez Edwarda Snowden'a - apogeum w zakresie publicznego ujawniania poufnych dokumentów i materiałów pozyskanych nielegalnie, także w trakcie posłuchów. Co prawda i w Polsce [za sprawą choćby casusu PiS i Samoobrony, jak i jednego z liderów lewicy w dalszej przeszłości, a Platformy stosunkowo niedawno] oraz we Francji, przekonaliśmy się o możliwościach techniki w relacjach międzyludzkich i w polityce, za sprawą udokumentowanych dowodów kupczenia w życiu publicznym stanowiskami, innymi profitami, w zamian za otwarte, bądż zakamuflowane poparcie polityczne.
Tymczasem jesteśmy zaskakiwani następnymi rewelacjami w tym zakresie, choćby za sprawą Patrick'a Buisson'a we Francji, byłego doradcy Prezydenta Republiki Nicolas'a Sarkozy'ego, który bez zgody i wiedzy szefa, nagrywał jego rozmowy [których treść ujawnia szeroko choćby portal Atlantico fr.], także dotyczące spraw państwowych, traktując ten preceder - jak sam przyznaje - jako formę polisy na życie, co skutkować może zablokowaniem możliwości powrotu byłego prezydenta do czynnej polityki. Na marginesie, zachowanie rozpasanych elit politycznych, przyjmuje postać bez mała permanentnej patologii, na bazie poczucia bezkarności, czego przykładem naganne i kompromitujące zachowanie polskiego Europosła Jacka Protasiewicza, prominentnego polityka Platformy, vice szefa P.E, na lotnisku we Frankfurcie.
W tym kontekście, rok 2014, to także dalsza dekadencja relacji międzyludzkich, podważenie postaw wzajemnego zaufania i swobody komunikowania, nie tylko w życiu publicznym, ale i prywatnym. Dochodzimy do absolutnie patologicznej i groźnej społecznie sytuacji, w której naruszone zostaje niepisane prawo, a uświęcona tradycja,  że treści prywatnych rozmów z zasady nie ujawnia się, a tym bardziej nie utrwala środkami audio - wizualnymi, bez zgody zainteresowanych.
Upowszechniający się obecnie obyczaj nagrywania wszystkich i wszystkiego, z zamiarem nie szczytnego archiwizowania relacji dla wiedzy i pamięci potomnych, ale ich ujawniania dla własnych celów i korzyści, w dowolnie wybranym czasie, pod byle pretekstem, w przyszłości, jest dla mnie nieakceptowalną formą szpiegowania i donosicielstwa, urągającą człowieczeństwu.
Myślę, że nadszedł czas, aby nasze mieszkania i domostwa, zaopatrzyć w tabice z napisem: "Zakaz nagrywania obrazu i dźwięku, bez wyraźnej zgody gospodarza", bo skoro nie można inaczej wymóc przyzwoitości odwiedzających?
Nadchodzi też niewątpliwie czas, kiedy przypomnieć trzeba sentencję Wiktora Hugo z "Nędzników" [Część IV, Rozdział 3]: "[...] w historii, gdzie dobroć jest rzadkim klejnotem, człowiek dobry, ma chyba pierwszeństwo przed człowiekiem wielkim [...]". W konsekwencji bądźmy normalni, dobrzy, traktujmy prywatne rozmowy - jeżeli nie stanowią naruszenia prawa i nie są wyzwaniem do popełnienia przestępstwa - absolutnie prywatnie, tak jak wielu zwykło traktować spowiedź w konfesjonale. To nie tylko wyzwanie obyczajowe, element kultury, to zarazem swoisty test na człowieczeństwo.  

  
    
     
     

wtorek, 4 marca 2014

Ukraina: "bal maskowy" - deeskalacja - życie

Prezydent Putin, w świetle jupiterów, z twarzą pokerzysty, usiłuje uzasadnić ostatnie posunięcia polityczne Rosji wobec Ukrainy i Krymu.
Najbardziej inspirującą, jest bodaj koncepcja balu maskowego rodem z karnawału w Wenecji: zamaskowani osobnicy w uniformach wojskowych, to wcale nie żołnierze rosyjscy, a rodzimi obrońcy Krymu, a przywołane uniformy bez dystynkcji, nie pochodzą bynajmniej z rosyjskich magazynów wojskowych, a sklepów z militariami, gdzie są powszechnie dostępne. Spontaniczne się zorganizowali, a jako dobrzy organizatorzy i świadomi patrioci, na własny koszt uruchomili centrum dowodzenia, infrastrukturę do działań i zaplecze logistyczne. Piękna to bajka, tyle że nie przekona z pewnością nikogo.
Równie oryginalne, jest pryncypialne odwoływanie się do porozumień opozycji ukraińskiej z Prezydentem Janukowiczem, zawartych pod auspicjami Unii Europejskiej - o kuriozum porozumień nie parafowanych przez jedną ze stron rozmów: Rosję - a zarazem brak szacunku do podpisanego także przez Rosję Memorandum budapesztańskiego z 1994 roku, w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, w zamian za jej rezygnację z posiadania broni atomowej.   
W Europie kolosalną karierę - bodaj we wszystkich europejskich językach - robi nowy termin: "deeskalacja". Elity polityczne Europy, z faktu że jeszcze nie padają strzały, że inwazja rosyjska póki co ogranicza się do terytorium Krymu i nie przyjmuje charakteru otwartego konfliktu zbrojnego, wyciągają wniosek, że konflikt poddaje się racjonalnej kontroli. Nic bardziej błędnego. W aspekcie strategicznym, Rosja osiągnęła już metodą faktów dokonanych przewagę w każdym aspekcie, także w odniesieniu do potencjalnego procesu pokojowego w przyszłości, stając się jego moderatorem. W konsekwencji, może Rosja wcale nie zamierza robić nic więcej, a jej polityczny plan został już wykonany?
Rosja w swojej imperialnej polityce, znanej od dekad, po mistrzowsku stosuje strategię zniuansowanego nacisku na polityczne otoczenia, z jednoczesnym budowaniem wewnętrznej jedności narodowej, której osnową - a jakże - staje się budowany misternie przez oficjalne media, powszechny, międzypokoleniowy awers do Zachodu i jego wartości.      
W sferze werbalnej, Europa - póki co manifestuje jedność ocen i priorytetów - która może prysnąć jak bańka mydlana, przy na dziś hipotetycznym determiniźmie wyboru: pryncypialne sankcje, czy pragmatyczne interesy. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że przywołana pryncypialność, będzie w godzinie prawdy, malała geometrycznie, wraz ze wzrostem dystansu do granicy z Ukrainą, którą jest także granica polsko - ukraińska.
Jakkolwiek mglista jest przyszłość konfliktu ukraińskiego i jego rozwiązanie, nadejdzie z pewnością dzień, że problem Krymu zostanie rozwiązany, chyba że przyjmujemy jako wyznacznik, historię podzielonego Cypru. Ciekawe, czy świat wyciągnie wówczas strategiczne wnioski z obecnej lekcji ukraińskiej, czy słusznie hołdując pragmatyzmowi, zachowa zarazem pamięć, czy raczej zapadnie na amnezję, w ocenie roli Rosji w tak dramatycznych zdarzeniach, jakie rozgrywają się na naszych oczach. Europa z pewnością znowu pokocha Rosję, miłością namiętną, budowaną na fatalnym zauroczeniu, której solidnymi podstawami są ponadczasowe słabości do gazu, ropy naftowej i pojemności oraz zasobności rynku wewnętrznego, tego skądinąd bardzo pięknego kraju. Z pewnością po raz kolejny zwycięży koncepcja Realpolitik. Czy słusznie i na jak długo?   

niedziela, 2 marca 2014

Czy warto ryzykować za Krym?

Sytuacja na Ukrainie, w wymiarze relacji dwustronnych tego kraju z Rosją, w aspekcie wewnętrznym, ale także w kontekście międzynarodowym, stanowi poważny problem i wyzwanie.
W ubiegłym roku, miałem możliwość zwiedzić Lwów i okolice, doświadczyć gorącej ukraińskiej gościnności, ale i zetknąć się z ukraińskimi patologiami i trudnymi dla Polaka priorytetami. Zmuszony byłem zapłacić łapówkę policji, która uznała że trzeżwość niepijącego syna budzi wątpliwość. Odwiedziłem jedną ze znanych lwowskich restauracji "Skritka" ["Kryjówka"], będącą w istocie apoteozą Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywodców: Stepana Bandery oraz Romana Szuchewicza. Naocznie mogłem skonfrontować jak różne są ciągle nasze spojrzenie oraz percepcja naszej wspólnej, trudnej historii.
Nie wiem, czy za nasze aktualne zaangażowanie w sprawę Ukrainy, nie przyjdzie nam w przyszłości zapłacić, czy nie spotka nas rażąca niewdzieczność Ukraińców. Nie jestem pewien dla przykładu, czy zawrzemy kiedykolwiek consensus w sprawie oceny działań UPA i stosunku do S. Bandery. Nie to jest jednak teraz najważniejsze.   
Ukraina swego czasu zawierzyła wielkim tego świata, podpisując 5 grudnia 1994 roku Memorandum w sprawie gwarancji bezpieczeństwa w związku z przystąpieniem Ukrainy do Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej. W Memorandum tym, zwłaszcza w pkt 1, 2 i 4, Ukraina otrzymała w istocie gwarancje bezpieczeństwa i poszanowania integralności terytorialnej, czego gwarantem były: USA, Wlk. Brytania i...Rosja.  
Dziś, nie ma to jednak znaczenia. Dziś cywilizowany świat, hołdująca demokratycznym wartościom i prawom człowieka Europa, nie ma wyjścia wobec zachowań imperialnej Rosji demonstrowanych w stosunku do Ukrainy.
Ukrainy nie wolno zostawić w potrzebie, za srebrniki z tytułu eksportu i gwarancję dostaw nośników energii, zwłaszcza gazu. Ukrainy i Ukrainców, nie wolno się wyrzec także dlatego, że byłoby to w istocie dowodem akceptacji braku poszanowania dla prawa. Europa nie jest i nie może być Afryką.
Kiedy z niektórych europejskich stolic, słychać dziś publiczne wyrażane wątpliwości co do konieczności ostrej acz wyważonej reakcji, trzeba stanowczo przypomnieć, zwłaszcza Francuzom i Niemcom, że - jak pokazała historia - warto było umierać za Gdańsk, należało bronić w przeszłości i Austrii i Czechosłowacji, należało angażować się w rozwiązanie konfliktu w byłej Jugosławii. Za zaniechania tamtego czasu Europa, w tym Francja, zapłaciła ogromną cenę, także reputacyjną.
Kiedy zorientowana na prawa człowieka, syta Zachodnia Europa jak zawsze się waha i kluczy, każdy z nas, każdy człowiek cywilizacji zachodniej, trawersując nieco powiedzenie Prezydenta Kennedy'ego, wygłoszone w Berlinie 26.06.1963 roku, powinien mieć odwagę powiedzieć "Jestem Ukraińcem". Jeżeli Europa się waha, a Chiny milczą, trzeba - jak zawsze - zdać się na Wuja Sama. USA mam nadzieję nie będą sie bały i wykażą determinację w tej sprawie, będącej testem wiarygodności całego Zachodu.
Sprzeciw wobec imperialnej polityki Rosji, nie oznacza bynajmniej braku szacunku dla narodu rosyjskiego. Kto wie, może krymska zawierucha to także zaczyn zmian demokratycznych w samej Rosji?