sobota, 10 stycznia 2015

Poitiers - Paryż - przyszłość: w poszukiwaniu nowego Karola Młota

Ostatnie zamachy terrorystyczne we Francji, których synonimem jest barbarzyńskie zabójstwo dziennikarzy satyrycznego tygodnika "Charlie Hebdo", są i będą bez wątpienia ważną cezurą w najnowszych dziejach Francji i Europy.
Zamachy te, dokonane przez islamskich ekstremistów z francuskimi paszportami, są namacalnym dowodem nie tylko na ostateczne bankructwo lansowanej przez lata idei społeczeństwa wielokulturowego, są wyzwaniem rzuconym Europie, koncyliacyjnej, zorientowanej na demokrację i kluczowe wartości cywilizacji Zachodu: wolność słowa, równość, braterstwo, prawa obywatelskie.
Niezależnie od politycznej poprawności, konflikt cywilizacji, który już nie tylko puka do drzwi Europy, ale uderza w symboliczną stolicę kultury i tożsamości europejskiej: Paryż, staje się wyzwaniem, wobec którego społeczność międzynarodowa nie może pozostać dłużej obojętna.
Musimy przyjąć do wiążącej wiadomości, że istnieją granice tolerancji europejskiej, zwłaszcza wobec agresywnego islamu, mniejszości muzułmańskich, które nie są zainteresowane integracją z nowymi europejskimi ojczyznami, a jedynie czerpaniem pełnymi garściami z dobrodziejstw socjalnych współczesnej Europy, bez adekwatnej partycypacji w budowę europejskiego dobrobytu.
Ostatnie dekady - dodajmy błędne dekady - to działania Europy i Zachodu zorientowane na eksport demokracji, na implementację jej pryncypiów w świecie muzułmańskim, z nastawieniem, że demokracja jako uniwersalne narzędzie i wzorzec, zapewni pokój społeczny w tych krajach i nowy ład międzynarodowy. Zachód realizował ten cel orężem: organizując na swój koszt kolejne ekspedycje militarne i kapitałem, za pośrednictwem pozornego panaceum: globalizacji.
Rządzące elity Zachodu i ośrodki opiniotwórcze nie zauważyły, bo nie chciały zauważyć, że świat arabski, oczekuje nie demokracji, a dobrobytu, że patrzy na Zachód, nie z podziwem i chęcią wzorowania się, zamiarem konwergencji, ale z zazdrością, głównie w aspekcie poziomu życia, nierzadko z domieszką wcale nie skrywanej wrogości.
W konsekwencji, Zachód zmuszony jest dziś dokonać swoistej rekapitulacji, przyznać się do fundamentalnych błędów strategicznych w relacjach ze światem islamu i dokonać rewizji w swojej aksjologii oraz praktyce działania. Zachód musi być jednością, a świadom swoich atutów, zachować praktyczną zdolność do ochrony swoich zdobyczy i wartości, nie bojąc się zarazem wykorzystania w razie uzasadnionej potrzeby swojego potencjału militarnego, przede wszystkim w obronie koniecznej. 
Po pierwsze, obrona podstawowych wartości demokratycznych, musi sprowadzić się do consensusu w stosunku do "obcych" w Europie: nie wolno wobec nich stosować zasad zbiorowej odpowiedzialności, dyskryminować ich, należy zapewnić ochronę praw mniejszości, pełną tolerancję. Zarazem jednak należy oczekiwać jasnej, bezwarunkowej akceptacji europejskiego porządku prawnego i systemu wartości. Tu nie może być rozwiązań prowizorycznych, niedomówień i taryfy ulgowej. Mamy pełne prawo oczekiwać, że wyznawcy islamu żyjący w Europie, zapewnią w praktyce pokojowe współistnienie z europejską tożsamością i tradycją. Jeżeli tego nie akceptują, nie muszą tu żyć, mogą migrować do krajów pochodzenia, krajów swoich przodków, krajów w których islam ma pozycję dominującą. To kwestia pryncypiów i kwestia świadomych wyborów. Zreszta każdy z nas, zwiedzając kraje arabskie, jest wyczulony i instruowany, aby nie prowokować, nie obrażać uczuć rodowitych mieszkanców ubiorem, zachowaniem. Dlaczego w Europie, w której dominuje tożsamość mająca swe korzenie w tradycji hellenistyczno - rzymskiej ma być inaczej? Dlaczego, na jakiej podstawie i z czyjego upoważnienia mniejszość arabska, jej najbardziej fundamentalistyczna, radykalna część, aspiruje do roli i praw większości?    
W Europie nie ma i nie powinno być miejsca na fundamentalizmy i państwa wyznaniowe, bez względu na ich podstawy ideologiczne: w tym islamskie, jak i chrześcijańskie. Zarazem jednak powinniśmy jako Europejczycy, traktować preferencyjnie i jednoznacznie zwaloryzować nasz stosunek i nasze relacje z Izraelem oraz chrześcijańskimi narodami Wschodu Europy, naszymi naturalnymi sojusznikami w tych skomplikowanych czasach. Wspólnota tożsamości i tradycji, uświadomiona konieczność budowania synergii, musi pokonać wzajemne animozje, w dobrze pojętym interesie obu stron.   
Wyzwanie islamskie, jest też w sposób oczywisty kolejnym problemem dla apologetów globalizacji, która nie tylko nie doprowadziła do wzrostu zamożności najuboższych, zmniejszenia nierówności społecznych, wprost przeciwnie, za jej sprawą rosną różnice  i napięcia społeczne, nie tylko w społeczeństwach europejskich.
Francja już raz w historii odegrała symboliczną rolę w walce o prymat w Europie, z islamskim, agresywnym fundamentalizmem. Pod pięknym, historycznym miastem Poitiers, leżącym w regionie Poitou - Charentes, słynącym współcześnie z serów kozich, a nade wszystko cognac'u, w 732 roku dowodzący frankońskimi wojskami majordom Karol Młot i książę Odon, pokonali armię islamską, ustanawiając skuteczną tamę dla jej pochodu i sukcesów islamu w Europie.
Współczesna Francja i Europa, niekoniecznie potrzebuje nowego Poiters, z pewnością jednak potrzebuje nowego, współczesnego Karola Młota [a może Jeanne d'Arc?]. Europa i Francja potrzebuje zdeterminowanego, odważnego przywództwa, zdolnego do odwrócenia dominującego od lat trendu. Wyzwaniem chwili jest bowiem obrona europejskiej tradycji i tożsamości, poszukiwanie nowej formuły europejskiej jedności, zerwanie z dekadencją i defetyzmem. W imię szacunku do dorobku naszych przodków i celem zapewnienia przyszłości następnych pokoleń, wobec których odważna obrona aksjologii Zachodu, jest naszym podstawowym obowiązkiem.
Dziś wszyscy jesteśmy i powinniśmy być Francuzami. To prawdziwe wyzwanie chwili i świadectwo człowieka cywilizacji Zachodu.       


  

      

wtorek, 6 stycznia 2015

Mondializacja/Globalizacja - zdrowa, dostatnia, sprawiedliwa?

Polska, Francja, Europa, weszły w 2015 rok z nowymi nadziejami, ale i wcale nie mniejszymi obawami oraz społecznymi lękami.
Dla Europy - poza pytaniem o perspektywy - wyzwaniem jest bez wątpienia pełzający konflikt Wspólnoty i Strefy Euro, wyrażający się z jednej strony realną groźbą zmniejszenia liczącej na dziś 19 członków strefy wspólnej waluty, na skutek werdyktów i zapowiedzi wyborczych co najmniej Greków, Brytyjczyków i Hiszpanów, z drugiej rosnącymi obawami społecznymi o poziom życia i źródła egzystencji szerokich rzesz Europejczyków.
We Francji, toczy się de facto permanentny konflikt aksjologiczny, o kształt i preferencje systemu politycznego oraz kierunki zmian, po wyraźnej, względnie trwałej, alokacji sił w obrębie systemu partyjnego, wyrażającej się kryzysem tradycyjnych formacji, pochłoniętych walką o przywództwo i przetrwanie w dotychczasowym kształcie, z jednoczesnym dynamicznym wzrostem poparcia dla systemowego Frontu Narodowego.
Polska, poza przygniatającym życie publiczne, w istocie miałkim konfliktem na prawicy, między Platformą Obywatelską, a Prawem i Sprawiedliwością, rozgrywającym się w tle upadkiem lewicy, coraz wyraźniejszą polaryzacją przed kluczowymi elekcjami 2015 roku, pochłonięta jest konfliktem o dostępność podstawowej opieki medycznej, będącym wyrazem skrywanej przez elity niewydolności, a mówiąc dosadnie bankructwa systemu opieki zdrowotnej w obecnym kształcie.
Polacy od co najmniej dwóch dekad, niczym w oparach romantycznego opium, żyją w przeświadczeniu, że zmiana ustrojowa uczyniła  ich nie tylko wolnymi w sensie politycznym, ale i bogatszymi, a wejście do instytucji europejskich stworzyło dodatkowo wręcz nieograniczone, nie limitowane możliwości rozwoju osobistego i bogacenia się. Postawa ta i przekonanie, umiejętnie wzmacniane nachalnym marketingiem poprawnych politycznie mediów, wedle których Polska jest prymusem zmian systemowych, punktem odniesienia dla wielu innych państw i nacji, leży u podstaw demagogicznej partycypacji Polaków w wyścigu o wzrost gospodarczy i dobrobyt, bez względu na szeroko pojęte koszty społeczne.
Dzieje się tak w sytuacji, w której nawet uchodzący za bastion liberalizmu Międzynarodowy Fundusz Walutowy oficjalnie głosi, że wzrost gospodarczy wcale nie jest najważniejszy, że nie może on prowadzić do wykluczenia.
Według danych transparentnego, światowego ubezpieczyciela: Credit Suisse, globalne światowe bogactwo to 241 bln USD. 50% owej światowej zamożności, stanowi własność 1% najbogatszych. 2/3 światowej populacji to ludzie, których majątek osobisty nie przekracza 10 000 USD. 0,7% mieszkańców Ziemi, dysponuje majątkiem powyżej 1 mln USD, w ich rękach pozostaje 41% światowego bogactwa.
85 globalnych krezusów ma do dyspozycji tyle, ile pozostaje dla 3,5 mld mieszkańców planety!!!
Globalizacja prowadzona w imię wolności przepływu kapitału, dóbr i ludzi, standaryzacji i unifikacji zasad i kosztów, celem optymalizacji i wzrostu dobrobytu społecznego, doprowadziła faktycznie do zaniku barier i suwerenności narodowych, z korzyścią jednak przede wszystkim, by nie powiedzieć wyłącznie dla międzynarodowego kapitału, a nie globalnego poziomu życia społecznego. Pozornym dynamizmem, doporowadziła także do zaniku pojęcia bezpieczeństwa socjalnego i społecznego, co legło u podstaw wielu narastających, grożących prawdziwym wybuchem społecznego negatywnych zjawisk: niezadowolenia i niekontrolowanej frustracji, wedle scenariusza narodzin i aktywizacji prekariatu, opisywanego przez Guy Standinga.
W konsekwencji globalizacja także nie jest sprawiedliwa, dostatnia, zdrowa, stanowi niestety kontynuację prymatu wynalazku Fenicjan, w bardziej zawoalowanej formie, jest prolongatą wyzysku, nierówności i dysproporcji, tyle że z bardziej ludzką twarzą, z naciskiem na formalną równość szans i możliwości.
Stan faktyczny, brutalna prawda, jest tymczasem znacząco mniej zniuansowana.
Międzynarodowy podział pracy jest kontynuowany ze znacznie większą niż dotąd formalną i nieformalną pozycją kapitału i jego depozytariuszy. Kolejne generacje pracowników najemnych, skazane są w aktualnych warunkach, na postępującą pauperyzację, a w konsekwencji społeczną degradację, a bieguny społecznej zamożności niewątpliwie nadal będą dynamicznie rosnąć oraz rozwierać się, a incydentalne i spektakularne sukcesy wybitnych jednostek, tylko potwierdzają regułę i zarysowaną powyżej prawidłowość.
Czy istnieje rozwiązanie, wyjście z obecnej sytuacji? Zgodnie z ludowym, zasadnym porzekadłem, nie ma sytuacji bez wyjścia: albo międzynarodowy kapitał, światowa elita zamożności, w imię pokoju i spokoju społecznego, dokona świadomego samoograniczenia, także w trosce o własną dostatnią, bezpieczną przyszłość, albo zatriumfuje chaos, zamęt i prekariat.
Co do Polski, musimy dojrzeć do przekonania, że dostatność i równość ma - niczym tęcza - wiele mutacji, że nierówność w poziomie życia, w aktualnych realiach, jest stanem trwałym, choć przez wielu zasadnie nieakceptowanym. Naszym problemem jest nie logiczna i nie znajdująca uzasadnienia sytuacja, zgodnie z którą minimalna płaca nie gwarantuje minimum egzystencji, a praca - zwłaszcza z godziwym wynagrodzeniem - jest produktem tak luksusowym, że jej dostepność nie jest limitowana merytorycznymi, transparentnymi barierami, a zdominowana przez patologie. W warunkach polskich kooptacja do względnego dobrobytu, rzadko ma podstawy merytoryczne, zbudowane na rzeczywistym wkładzie pracy w rozwój społeczny. Znacznie częściej partycypacja ta jest dziedziczna i pokoleniowa replikowalna, jakże czesto powiązana z przejawami prywaty i nepotyzmu.  
Globalizacja miała być jednym z sztandarowych wyróżników naszej cywilizacji, drogą do równości szans i standaryzacji społecznej zamożności. Świadomie, czy przypadkowo stała się piętnem, publicznym, ponadczasowym, ponad systemowym wstydem. Czy tak musi być? Czy istnieje społeczny consensus i przyzwolenie na prolongowanie takiej konotacji globalizmu na przyszłość?          
                    

piątek, 2 stycznia 2015

Demokracja może trwać, skoro wszystko przemija?

Rozpoczynający się nowy 2015 rok, będzie niewątpliwie kolejnym rokiem oswajania się nas wszystkich z sytuacją, że nic nie jest pewne i analogicznie, że nic nie trwa wiecznie. Zarazem jednak pojawia się pytanie, czy w dekadenckiej, sfrustrowanej, popadającej w apatię Europie, zasadnym jest przekonanie i przeświadczenie, że mimo wszystko demokracja jest stabilna i niezagrożona?
Do niedawna, absolut poprawności politycznej, wymuszał na elitach politycznych i środkach masowego przekazu oficjalny, urzędowy optymizm zgodnie z którym, instytucje demokratyczne są trwałym, ponadczasowym elementem krajobrazu politycznego cywilizacji Zachodu. Renesans wpływów partii narodowych i regionalnych - na bazie rosnącego niezadowolenia społecznego i braku perspektyw - zmusił jednak rządzących do rewizji dotychczasowego stanowiska. Zdaniem wielu przedstawicieli establishementu politycznego współczesnej Europy, demokracja jest obecnie zagrożona, ponieważ realna jest wymiana elit politycznej, nie na zasadzie dominującej dotąd międzypokoleniowej kooptacji w obrębie dotychczasowego systemu partyjnego, jakże często z elementami nepotyzmu, a drogą zasadniczej wymiany elit, skutkiem werdyktu wyborczego suwerena. Demagogiczny argument o demokratycznej drodze dojścia do władzy A. Hitlera, jest często koronnym argumentem za deprecjonowaniem instytucji państwa demokratycznego.
To bardzo niebezpieczna droga, o poważnych konsekwencjach strategicznych.
Demokracja nie może być traktowana instrumentalnie, zarówno przez rządzących, jak i opozycję, a wybory i ich rezultat są swoistym, świętym czakramem świata Zachodu.
Rządzące Europą liberalne i neoliberalne elity, pochłonięte wizją globalizacji/mondializacji, ulegające powszechnie czarowi wszechmocy etatyzacji, nie mają prawa zakładać, że wybory służą wyłącznie prolongowaniu ich pozycji w systemie politycznym, dając tytuł do sprawowania władzy. Istotą demokracji jest swobodnie wyrażana wola suwerena. Zatem jeżeli większość wyborców, zdecyduje się na zasadniczą zmianę jakościową w procesie rządzenia, na powierzenie mandatu rządzenia legalnym formacjom dotąd opozycyjnym, bądź pozostającym na obrzeżach systemu politycznego, nie ma miejsca na kontestację tego faktu. Nie ma przy tym znaczenia, czy dotyczy to dla przykładu Partii Niepodległości w Zjednoczonym Królestwie, Frontu Narodowego we Francji, czy Prawa i Sprawiedliwości w Polsce.
Zresztą dla optymalizacji procesu rządzenia, dla higieny życia publicznego, cykliczna wymiana elit - wszak zawsze w wyniku demokratycznego werdyktu wyborczego - jest zjawiskiem pożądanym, koniecznym i nieuchronnym.
W konsekwencji, demokracja w Europie jest niezagrożona, mimo werbalnych prób podejmowanych przez zaniepokojonych realną wizją utratą władzy, budowania poczucia zagrożenia, kreowania paradoksalnej dychotomii między "dobrą" - dotychczasową, gwarantującą własne profity i "złą" - przyszłą, oznaczającą przegranę wyborczą demokracją.       
Z nie tak odległej przeszłości, pamiętam pouczającą anegdotę o tym, czym się różni demokracja od demokracji socjalistycznej: tym czym krzesło, od krzesła elektrycznego. Nie chciałbym, aby współczesne elity, pod pozorem troski o dobro wspólne, podjęły zgubne i w istocie nieskuteczne, a powodujące jedynie społeczny zamęt starania, w kierunku restytucji starych praktyk, zohydzania obywatelom wolnego wyboru, drogą manipulacji ordynacją wyborczą, jej dodatkowego cenzusowania, czy też całkowitego zawłaszczania przestrzeni publicznej przez partie polityczne starego typu, które - bez względu na konotację ideologiczną - stają się współcześnie coraz bardziej archaiczne i anachroniczne.
Przyszłość demokracji w Europie, zbawcze powiewy dla jej ponownego ożywienia, sytuują się z pewnością poza tradycyjnymi formami organizacji życia politycznego, poza XX wiecznymi partiami masowymi. Niezależnie od specyficznych doświadczeń i uwarunkowań, nawiązująca do tradycji antycznej idea demokracji bezpośredniej oraz organizowanie się polityczne obywateli na nowej, nie zawsze ideologicznej platformie interesów, począwszy o wspólnoty lokalnej i regionalnej, to droga do prawdziwej restytucji roli i znaczenia demokracji. Skądinąd wskazane opcje z pewnością nie wyczerpują katalogu możliwych rozstrzygnięć w przyszłości, a są jedynie próbą ekstrapolacji możliwych rozwiązań, o otwartym charakterze.     
Piewcom "zagrożenia demokracji" wynikającego z rzekomej niedojrzałości politycznej obywateli i ich wyborów, polecam rachunek sumienia i swoiste rekolekcje zamknięte. Bez rezygnacji z przywilejów, bez powrotu do źródeł, do kontaktu z współobywatelami, nie da się już dalej rządzić, mimo stosowania szerokiego wahlarza marketingowych sztuczek. Media elektroniczne, internet, stanowią dla starych formacji politycznych i ich liderów nie tylko barierę przetrwania, ale i egzystencji w dotychczasowym kształcie w przestrzeni publicznej, są zarazem bezlitosnym, nad wyraz skutecznym cenzorem ich poczynań, także w aspekcie ujawniania patologii. Dodać należy na szczęście.
W rezultacie, w demokracji nie należy się wstydzić swoich przekonań i preferencji, choć ich manifestowanie można ograniczyć do aktu wyborczego. Demokracja póki co nie przemija, nie pozwólmy zarazem jednak zarówno na jej demonizowanie, jak i deprecjonowanie zwłaszcza, że akceptowalnej na drodze consensusu społecznego alternatywy wobec niej nie widać.