poniedziałek, 29 czerwca 2015

Francja: oddając islamowi kościoły, rezygnujemy tylko z murów, czy nade wszystko z tożsamości?

We Francji nasila się i wyraźnie przyspiesza proces przejmowania przez wspólnoty muzułmanów obiektów sakralnych, stanowiących dotąd historyczne miejsce kultu katolickiego. Jest to co prawda w pełni zgodne z obowiązującą we Francji od 1905 roku Ustawą o laicyzacji, zapewniającą nie tylko pełną rozdzielność Kościoła od państwa, ale i pozbawiającą Kościół prawa własności świątyń, przenosząc go na samorządy, a w przypadku zabytków na państwo, czego konsekwencją swoboda dysponowania tym majątkiem przez lokalne władze. Zgodne z prawem, czy jednak strategicznie zasadne?
Samorządy, zmuszone do ponoszenia kosztów utrzymania kościołów z jednej strony, z drugiej zaś konfrontowane z niewielką skalą praktyk religijnych Francuzów [wedle dostępnych statystyk, Francuzi deklarujący się jako praktykujący katolicy, to mniej niż 10% społeczności katolików we Francji, szacowanej na 60% populacji], nierzadko uwzględniając zmiany preferencji religijnych Francuzów, decydują się na przekazania dotychczasowych kościołów katolickich muzułmanom.
Racjonalność ekonomiczna w tym przypadku, nie jest jednak moim zdaniem - a przynajmniej nie powinna być - jedynym, a tym bardziej rozstrzygającym kryterium działania i decydowania. Francja która podziwiam, laicka Francja którą rozumiem, idzie jednak tym razem w mojej opinii, zdecydowanie za daleko.
Mój sprzeciw nie wynika bynajmniej jedynie z tego, że wedle tradycji islamskiej ziemia na której znajduje się meczet należy do islamu. Mój opór nie jest dowodem klerykalizmu i wstecznictwa. Decyzje o takowym charakterze są moim zdaniem na dziś, w obecnej konstelacji miedzynarodowej, w warunkach aktualnej presji islamu, szkodliwym przejawem liberalizmu i pseudo tolerancji, politycznego i społecznego defetyzmu.
Europa, w tym zwłasza stanowiąca symbol chrześcijańskiej tradycji Francja, musi zdecydowanie bronić swojej tożsamości, której tradycje hellenistyczno - rzymskie i chrześcijaństwa są wyraźnym, by nie powiedzieć jedynym wyróżnikiem. Zgodę na zachowywanie odrębności kulturowej przez imigrantów, faworyzowanie wspólnot muzułmańskich, czego wyrazem między innymi polityka oddawania kościołów katolickich muzułmanom, uważam za strategiczny błąd o ważkich konsekwencjach na przyszłość. Mój bunt wzmaga także świadomość prześladowań chrześcijan w krajach o większości muzułmańskiej. Trudno mi sobie zarazem wyobrazić, że dominujące społeczności muzułmańskie, przekazują meczet na kościół katolicki. Każdy, kto odbył choć wakacyjną podróż do kraju islamskiego kręgu kulturowego, zna i czuje delikatność materii.
Zamiast podsumowania, pozwolę sobie na przytoczenie dwóch cytatów, ze skądinąd znakomitej trylogii Max'a Gallo "Chrześcijanie" ["Chrześcijanie - Chrzest króla", Wyd. Dom Wydawniczy Bellona. Warszawa 2005., s. 3].

1. "[...] są dwie kategorie Francuzów, którzy nigdy nie zrozumieją historii Francji: ci, których nie wzrusza wspomnienie Reims, oraz ci, którzy bez emocji czytają opis święta Federacji. Mniejsza o obecną orientację polityczną. Ich niewrażliwość na najpiękniejsze chwile wspólnego entuzjazmu wystarcza, by ich potępić[...]" Marc Bloch; "L'Etrange Defaite".

2. "[...] Dla mnie historia Francji zaczyna się od Chlodwiga, wybranego na króla Francji przez plemię Franków, którzy dali imie temu krajowi.... Mój kraj jest chrześcijański i ja zaczynam liczyć czas historii Francji od wstąpienia na tron chrześcijańskiego króla Franków [...] Charles de Gaulle; "Les trois Vies de Charles de Gaulle". 

wtorek, 9 czerwca 2015

Lewica: kryzys tożsamości, walki frakcyjne, czy początek końca?

Obradujący w miniony weekend [6/7 czerwca 2015 r.], w pięknym, historycznym, a zarazem symbolicznym Poitiers, 77 Kongres francuskiej Partii Socjalistycznej potwierdził, że francuska lewica tkwi nie tylko w głębokim kryzysie tożsamości, ale i coraz bardziej pochłaniają ją walki frakcyjne, związane z niepewnymi perspektywami politycznymi formacji. Symbolem owych walk frakcyjnych, staje się coraz bardziej l'enfant terrible francuskiej lewicy, do sierpnia 2014 roku Minister Gospodarki w rządzie socjalistów: Arnaud Montebourg, wyraźnie sympatyzujący z lewym skrzydłem partii.
Problem francuskiej lewicy, analogicznie do polskiej, (ze świadomością istotnych różnic, z których kluczową jest fakt, że we Francji lewica sprawuje władzę polityczną, a w Polsce staje się coraz bardziej marginalną opozycją systemową), jest dramatyczny brak koncepcji strategicznej, co przekłada się na spadające poparcie społeczne, a w konsekwencji mgliste, by nie powiedzieć wątpliwe perspektywy polityczne.
I we Francji i w Polsce, lewica jest w odwrocie doktrynalnym, nie potrafi postawić diagnozy, a nade wszystko zbudować atrakcyjnej oferty programowej dla swojego zaplecza społecznego. Orientacja centrowa w coraz bardziej zubożałym, niepewnym swojej przyszłości, a zarazem radykalizującym się społeczeństwie, to stanowczo za mało, aby myśleć o prolongacie poważnej pozycji w systemie politycznym.
Lewica nie potrafi odpowiedzieć na kluczowe, nurtujące dziś elektorat kwestie: stosunek do globalizacji i jej wielorakich skutków, punkt widzenia na nowy międzynarodowy podział pracy i jego permanentną ewolucję, kwestię praw socjalnych i bezpieczeństwa społecznego, wreszcie społeczne skutki zawłaszczenia państwa przez biurokrację o partyjnym, a nie merytorycznym rodowodzie.
Przez lata, polska i francuska lewica zasadnie uznawała, że przyznanie priorytetu wolnościom obywatelskim i podnoszenie poziomu życia, na bazie budowania kompromisu z właścicielami głównie międzynarodowego kapitału, zapewni spokój społeczny i względną stabilność poparcia społecznego, stanowiącą bazę zamożności elit partyjnych,  mimo oczywistego upadku klasycznej klasy robotniczej, jako bastionu wpływów lewicy.
Zbagatelizowano wyraźne od dekady sygnały, że dalej podlegająca różnicowaniu wewnętrznemu i zmianom generacyjnym kategoria "pracujących", wypierana stopniowo co do pozycji społecznej i politycznej przez pragmatyczną biurokrację, upomni się o swoje prawa, a spotykając się z biernością ze strony tradycyjnej lewicy, poszuka alternatywy. Dodajmy skutecznie, czego dowodem Front Narodowy we Francji i Ruch Pawła Kukiza w Polsce.
Pracobiorca w Polsce i we Francji coraz mniej myśli o nowym domu, codziennej wysublimowanej konsumpcji, coraz bardziej zaś poszukuje zawodowej i życiowej stabilizacji, pewności jutra dla siebie i dla swojej rodziny, wykazując przy tym coraz większe zniecierpliwienie i coraz mniejsze zrozumienie dla solidarności społecznej, w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym.  
Tracąc zdolność do realnej oceny sytuacji i programowo - doktrynalnej ofensywy, w imieniu i interesie swojego żelaznego dotąd elektoratu, lewica dokonała zwrotu w kierunku szeroko pojętej egzotyki błędnie uznając, że aprecjacja interesów mniejszości, zrekompensuje straty w obrębie tradycyjnego zaplecza społecznego.
Rzeczywistość rewiduje dziś dramatycznie negatywnie założenia liderów formacji lewicowych. 
Gorszącym, jałowym sporom wewnętrznym, zaczynają towarzyszyć walkom frakcyjne elit partyjnych, zmierzających do przejęcia przywództwa nie na bazie podstaw ideowo - programowych, zbudowanych na lewicowej aksjologii, a negatywnie ocenianych przez elektorat walk koterii partyjnych, o zachowanie partykularnych, własnych interesów.
Wbrew doświadczeniom przeszłości, środowiska lewicy zaczynają się dzielić i mnożyć kanapowe nierzadko byty polityczne zapominając, że jedność była zawsze fundamentem i bazą zwycięstw lewicy.
Znakiem czasu i swoistym memento dla lewicy w Polsce i we Francji jest dziś to, że konsoliduje się prawica, a pracobiorca preferuje formacje prawicowe, definiowane jako bliższe jego rzeczywistym interesom.       
Dekadencja lewicowych formacji politycznych w Polsce i we Francji, nie dowodzi bynajmniej zmierzchu lewicy w pojęciu społecznym. Pracobiorcy i prekariat pozostaną kluczowymi kategoriami społecznymi. Zmierzch organizacyjnej reprezentacji lewicy, dowodzi jedynie dogorywania aktualnej formy reprezentacji politycznej lewicy, stawiając zarazem na porządku dziennym kwestię determinizmu radykalnej wymiany elit politycznych, niekoniecznie wedle kryterium generacyjnego, z pewnością zaś według kryterium ideowo - merytorycznego.
Lewica w Polsce i we Francji, potrzebuje gruntownej zmiany/modernizacji ideowej, doktrynalnej, programowej, organizacyjnej, wreszcie personalnej.
Lewica jednak z pewnością nie umrze, co najwyżej żywota - w sensie politycznym - dokonają jej dotychczasowi prominentni przedstawiciele. Ponieważ jednak - stosownie do słów piosenki zespołu "Perfect" "[...] trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść [...]", a umiejętność ta, jak pokazuje praktyka jest obca współczesnym elitom lewicowym, upadek ten będzie bolesny. Jako społeczeństwo musimy przejść przez prawicowy czyściec w polityce, jako warunek sine qua non odrodzenia mądrej, prawej lewicy. Zachowując proporcje i świadomość różnic w pozycji na scenie politycznej zajmowanej przez formacje lewicowe we Francji i w Polsce, uwaga ta i rekomendacja dotyczy w równej mierze realiów społeczno - politycznych obydwu krajów. Od siebie dodam niestety.     

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Republikanie we Francji - nowy projekt, czy odgrzewane danie?

Politycznym wydarzeniem weekendu we Francji, jest bez wątpienia powołanie na Kongresie w Paryżu, w miejsce Unii na rzecz Ruchu Ludowego, nowej formacji prawicy: Republikanów [LR: Les Republicains]. Partia ta, zasadnie utożsamiana z jej liderem, byłym Prezydentem Republiki Nicolas'em Sarkozy, ma stanowić organizacyjne i programowe zaplecze, umożliwiające Sarkozy'emu powrót do Pałacu Elizejskiego.
Trudno na dziś rozstrzygać, czy nowy projekt polityczny znajdzie poparcie Francuzów [pierwsze reakcje wskazują, że jest to raczej formacja postrzegana jako emanacja aparatu]. Niejasne jest też na dziś, czy formalne przywództwo byłego prezydenta, nie będzie kwestionowane w przyszłości, choćby przez dwóch największych rywali, wewnątrz partii: Alain'a Juppe i Francois'a Fillon'a. W tej ostatniej kwestii, hasło prawyborów, w otwartej formule, stanowiącej kopię rozwiązań socjalistów z wyborów 2012 roku [głosować będą mogli nie tylko członkowie partii, ale i wszyscy obywatele], przed przyszłymi wyborami prezydenckimi pozwala przypuszczać, że przywództwo Republikanów pozostaje kwestią otwartą. Zresztą elektorat negatywny N. Sarkozy'ego, może być w niedalekiej przyszłości istotną przeszkodą nie tylko w realizacji planów powrotu na urząd Prezydenta, ale - co z pewnością istotniejsze - cezurą poparcia dla pragmatycznej francuskiej prawicy. 
Dla mnie kwintesencją Kongresu, było sobotnie przemówienie N. Sarkozy'ego, świadomie i przewrotnie nazywane "Apelem z 29 maja" ["L'Appel du 29 mai"], co miało być nawiązaniem do słynnego londyńskiego Apelu de Gaulle'a, z 18 czerwca 1940 roku.
Przemówienie to było w istocie zarysem programu prezydenckiego Sarkozy'ego, którego strategicznym celem jest powrót Francji, w ciągu 10 lat, do miana hegemona Europy, na bazie ostrej, merytorycznej krytyki obecnej polityki i dokonań socjalistów.
Zwłaszcza jeden fragment przemówienia zapadł mi szczególnie w pamięci, w którym N. Sarkozy zaatakował socjalistów i urzędującego Prezydenta, zarzucając im "zdradę Republiki": "[...] Lewica nie broni ideałów Republiki, ona ją dyskredytuje, lansując filozofię gender, niwelując negatywnie wszystkie różnice, a zarazem moralizując wszystkich [...]".
Zastanawiam się zarazem, na ile ocena francuskiej lewicy, jest adekwatna w polskich warunkach. Czy przypadkiem, mimo zasadniczych różnic w pozycji politycznej i potencjale, między współczesną francuską, a analogiczną polską lewicą, nie oddaje ona trafnie także polskich realiów, parametrów polskiej sceny politycznej?
Republikanie we Francji oraz ich kolejne mutacje organizacyjne [jak choćby Republikanie Niezależni Giscard'a d' Estaing], odgrywali kluczową rolę w polityce francuskiej, zapisując piękną i bogatą historię dziejów politycznych kraju galijskiego koguta. Mimo całej sympatii wobec nowej inicjatywy politycznej, rozumiejąc i akceptując jej cele oraz założenia, nie jestem pewien, czy jest to wydarzenie przełomowe na francuskiej scenie politycznej. Nawet najbardziej zasadna krytyka socjalistów, to jeszcze za mało, aby przekonać elektorat i zwyciężać, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągle rosnące poparcie dla Frontu Narodowego. Przyszłych wyborów prezydenckich we Francji raczej nie wygra przedstawiciel socjalistów. Kto jednak wie, może o przyszłym lokatorze Pałacu Elizejskiego, zadecyduje bratobójczy pojedynek w obrębie prawicy, który wygra przedstawicielka prawicy narodowej: Marine Le Pen?