sobota, 27 lutego 2016

Gdzie się podziało 130 tys. imigrantów?

     Rząd niemiecki, z porażającą szczerością poinformował 26 lutego br., że nie może doliczyć się 130 tys. imigrantów, którzy przyjechali do Niemiec w 2015 roku. 130 tys. ludzi, to sporej wielkości miasto, zatem rząd Angeli Merkel nie potrafi zlokalizować miasta tej wielkości, a precyzyjniej jego mieszkańców???
Informacja ta, tylko z pozoru jest zabawna.
Jeżeli znana ze sprawności i akuratności biurokratycznej administracja niemiecka zgubiła stu tysięczne miasto, to niewątpliwie musi to szokować.
Z pewnością znaczna część z wspomnianych imigrantów, rozjechała się po Europie, szukając szczęścia, dobrobytu  i stabilności, co jest w pewnym sensie wytłumaczeniem, ale nie rozwiązaniem problemu. 
W ostatnich tygodniach, z powodów zawodowych, mam możliwość częstych spotkań z mieszkańcami "Starej Europy", którzy wbrew poprawności politycznej i stanowisku własnych rządów, nachalnej propagandzie rodzimych mediów, są coraz bardziej krytyczni wobec najnowszej fali imigracji do Europy. Ich zdaniem, bez względu na to czy imigranci zalegalizują swój pobyt w Europie, czy nie, otrzymają prawo azylu, czy spotka ich odmowa w tym względzie, oni i tak już tu pozostaną, licząc na długotrwałość i przewlekłość procedur, wsparcie tych, którzy w stosunku do imigracji, widzą test demokracji liberalnej Zachodu, wreszcie na silne lobby humanitarne.
Z drugiej strony, w Europie rośnie strach, a wielu Austriaków, Niemców, Francuzów, by na nich tylko poprzestać, zaczyna inaczej widzieć i rozumieć konotację pojęcia "bezpieczny dom". Na dziś, to już nie tylko alarmy, systemy zabezpieczeń, to antywłamaniowe drzwi do domów i mieszkań, oznaczające odejście od lekkości i dominacji design'u, na rzecz prymatu bezpieczeństwa, to kłódki o podwyższonej odporności na włamanie, to rolety antywłamaniowe w oknach. Zmianę nastrojów i preferencji konsumenckich, potwierdzają zresztą najnowsze wyniki oraz prognozy koniunktury: rynek związany z szeroko pojętym, indywidualnym bezpieczeństwem domowym, ma rosnąć w "Starej Europie" w tempie 15% rocznie i być jednym z bardziej atrakcyjnych sektorów gospodarki.
Jeżeli strach przed imigrantami oznaczał będzie wyłącznie poprawę koniunktury na drzwi antywłamaniowe, to poza ogólną poprawą osobistego komfortu Europejczyków i generacyjnej wymiany produktów oraz korzystnych zmian koniunktury branży, negatywy byłyby mało zauważalne, poza prawdopodobnym spadkiem cen nieruchomości w lokalizacjach, w których imigranci stanowić będą istotny odsetek mieszkańców. Niestety prawdopodobieństwo takiej ewolucji sytuacji w Europie jest iluzoryczne... 
Każdy, kto choć raz był w regionach z wysokim odsetkiem imigrantów, zwłaszcza z kręgów innej kultury pochodzenia, nawet w "starych czasach" wie i pamięta, że poczucie obcości białego Europejczyka, zwolennika tradycyjnej aksjologii i tożsamości, jest powszechne. Wystarczy przywołać dzielnice podmiejskie Paryża, czy choćby niemiecki Duisburg. Te negatywne zjawiska mogą się obecnie niestety zdecydowanie nasilać
Niepokój mój budzi jeszcze jeden aspekt sprawy. Jeżeli z owych 130 tysięcy statystycznie "zgubionych" imigrantów, ledwie promil przygotowuje się w ustronnych i wygodnych miejscach, do czynnej konfrontacji z cywilizacją europejską, wedle wzorów skrajnych islamistów?
Poprawna politycznie Europa nie miała siły i odwagi przeciwstawić się najnowszej polityce imigracyjnej Niemiec. Obyśmy wszyscy nie stali sie ofiarami tej bezsasadnej, bezkrytycznej hojności. Przypominanie w tym kontekście o epizodzie związanym z koniem trojańskim i jego skutkach, nie jest moim zdaniem bynajmniej nadużyciem.             

niedziela, 21 lutego 2016

Montebourg planuje swój powrót czy/i polityczny pogrzeb F. Holland'a?

Francuskie media obiegłą informacja, że  Arnaud Montebourg, "enfant terrible" francuskiej Partii Socjalistycznej, planuje swój powrót do wielkiej polityki, nosząc się z zamiarem kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji.
Deklaracja ta jest o tyle szokująca, że ledwie 30 października 2014 roku, Montebourg ogłosił swój rozbrat z polityką, trafiając wpierw jako wykładowca do prestiżowego Uniwesytetu Princeton w USA, a ostatnio z sukcesem terminując w biznesie, zwłaszcza w obszarze organizacji i finansowania technologicznych start - up'ów i doradztwie strategicznym. 
Co zatem skłania Montebourga do zmiany planów?
Klucz tkwi niewątpliwie w przeszłości, boleśnie zrewidowanej przez teraźniejszość.
Montebourg, czołowa do niedawna postać P.S, był liderem jej lewego skrzydła, nie kryjącym obiekcji wobec globalizacji/mondializacji, deklarującym się jako zwolennik reformy ustrojowej i umacniania silnego państwa narodowego, kosztem między innymi rozlużnienia zobowiązań integracyjnych w ramach U.E. Przekonania te legły zresztą u podstaw jego konfliktu z kierownictwem Partii Socjalistycznej i samym Prezydentem Republiki, czego efektem jego dymisja z funkcji ministerialnych w rządzie M. Valls'a (lipiec 2014).
Minione dwa lata dowodzą, że polityka socjalistów we Francji nie notuje sukcesów, nie znajduje poklasku społecznego, a zarazem  że realnie istnieje zapotrzebowanie społeczne na aksjologię prezentowaną przez A. Montebourga. W tym wymiarze, decyzję Montebourga należy traktować jako rezultat profesjonalnej analizy sytuacji i istnienia społecznego zapotrzebowania, jako próbę uniknięcia nieuchronnego marginalizowania francuskich socjalistów
Czy strategiczny zamysł powrotu wyrazistego Montebourga ma szansę na szerokie społeczne poparcie? Trudno już dziś jednoznacznie ocenić szanse tej kandydatury w wyborach prezydenckich. Wiadomo jednak, że kandydat na urząd Prezydenta Republiki Arnoud Montebourg, rozbijając głosy lewicy, w istotny sposób ogranicza i tak iluzoryczne nadzieje urzędującego prezydenta F. Hollande'a na drugą turę, a tym bardziej na reelekcję. 
Być może kandydaturę tą należy widzieć w szerszym planie, w którym F. Hollande rezygnuje z kandydowania na rzecz M. Valls'a, a Montebourg w zamian za poparcie zostanie premierem? 
W konsekwencji, przystąpienie do realizacji planu powrotu do polityki Montebourga, oznacza zarazem rozpoczęcie budowy katafalku dla francuskiej lewicy, która rozbita wewnętrznie, pozbawiona sukcesów, zostanie zmajoryzowana - przynajmniej czasowo - przez tradycyjną prawicę i prawicę narodową.
Inicjatywa Montebourga, stanowi też wyzwanie dla Frontu Narodowego, tworząc naturalną tamę dla poszukiwania poparcia społecznego wśród zwolenników lewicy, dla których stanowić ona może intesującą alternatywę dla programu Marine le Pen, a w rezultacie rzutować na ostateczny wynik zmierzającego po władzę Frontu Narodowego.
W efekcie końcowym można założyć, że jeżeli ziści się idea powrotu do polityki Arnaud'a Montebourg'a, stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla pozycji i wpływów P.S, w obecnym kształcie, także personalnym, wyzwanie dla Frontu Narodowego i szansę dla tradycyjnej prawicy, utożsamianej na dzś z N. Sarkozy, doprowadzając do walk wewnętrznych w łonie ugrupowań konkurencyjnych, rozbicia elektoratu i dekompozycji obozu rywali politycznych.  
Czy Montebourg może wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich? Osobiście wątpię, może jednak uzyskać poparcie 10% elektoratu lewicowego, co stanowić może istotny kapitał na przyszłość, na czas rekonstrukcji i przebudowy P.S, po spodziewanych porażkach wyborczych, w wyborach prezydenckich i parlamentarnych  2017 roku.
Z polskiej perspektywy, należy przypomnieć i przywołać przykład L. Millera, jako case nie tylko nieudanego politycznego powrotu, ale i szeregu kardynalnych błędów strategicznych, które doprowadziły na dziś do pełnej marginalizacji polskiej lewicy. Co prawda P.S we Francji nie grozi taka skala zapaści, będącej skutkiej jeszcze większej skali nieodpowiedzialności, egoizmu i braku kompetencji, ale uczyć sie warto.... Leszek Miller jest przykładem, że do polityki nie zawsze warto wracać, a kierownictwo partyjne nie powinno prolongować ambicji politycznych liderów, leżących w rażącej sprzeczności z oczekiwaniami elektoratu i realiami społeczno - politycznymi.      

środa, 3 lutego 2016

Islam w Europie - czy tolerancja jest kolaboracją?

Miałem okazję zapoznać się z wydaną staraniem Wydawnictwa Varsovia, w 2012 roku,  książką Rosjanki: Eleny Czudinowej, pod tytułem: "Meczet Notre Dame. Rok 2048", wydanej w Polsce - co istotne - 8 lat po jej debiucie na rynku rosyjskim. W przywołanym w powieści 2048 roku, duma i symbol Francji: Katedra Notre Dame, jest już meczetem Al - Frankoni, islam opanował Europę, prawem obowiązującym jest prawo szariatu, ostatni chrześcijanie mieszkają w gettach, a dylemat wielu, to wybór między dostatnim życiem kolaborantów, a wiernością tradycji i tożsamości. Książka ta dla części Polaków, sympatyzujących z naszym romantycznym mesjanizmem, może mieć jeszcze jeden walor (niczym religia w koncepcji marksistów, stanowiąca opium dla mas), będąc de facto elementem tyle pokrzepienia serc, co leczenia narodowych kompleksów: w książce szczególna rola przypisana jest Polsce, która po wyjściu z NATO I UE, staje się bastionem oporu przeciw islamizacji, a Kraków przejmuje rolę Watykanu. Nie to jest jednak najważniejsze. 
Powieść Czudinowej, wpisuje się w coraz modniejszy ostatnio nurt twórczości, zwracający uwagę na zagrożenia i konsekwencje islamizacji Europy, że poprzestanę na przywołaniu jedynie książek nieżyjącej już Orlany Fallaci, czy wydanej niedawno powieści Michela Houellebecq'a, nakładem wydawnictwa W.A.B,  "Uległość" (Warszawa 2015, tytuł francuskiego oryginału: "Soumission"). 
Można dyskutować nad zasadnością tego trendu, tejże wrażliwości, granicami swobody twórczej, zwłaszcza realizowanej w warunkach prymatu poprawności politycznej. Można przyznać powieści Czudinowej i innym tego nurtu, prowokującą rolę inispiratora i detonatora społecznych nastrojów w Europie. Można wreszcie traktować je jako nieodpowiedzialne bredzenie. Można. Póki co wolno. Pytanie jest jednak inne: czy warto, czy takie stanowisko, taki pogląd, znajdują swoje obiektywne uzasadnienie? 
Jeżeli czytam (np. B. Niedziński; "Żydzi uciekają z Francji przed islamistami" [w:] "Dziennik Gazeta Prawna" 2.02.2016, nr 21/4168), o narastającym exodusie francuskich Żydów do Izraela (na marginesie, francuscy Żydzi, w liczbie 500 tys., stanowią 1/3 populacji żydowskiej w Europie), motywowanym strachem przed narastającą agresją arabską. Jeżeli dowiaduję się, że lider społeczności żydowskiej w Marsylii, w trosce o bezpieczeństwo współwyznawców, wzywa ich do zaniechania noszenia jarmułek w miejscach publicznych, to czuję dyskomfort i zaczynam nie tylko analizować sytuację. Zaczynam się po prostu bać. Historia Europy i świata, zna już konsekwencje nie tylko nietolerancji i wrogości wobec innych i obcych, zna też bolesny rachunek za bierność w tym względzie. Dziś wrogość radykalnych środowisk islamskich sfokusowana jest na Żydach, kto może być następny?
Póki co, mamy pełne prawo czuć się u siebie. To jednak pozorny spokój, który nie powinien nas demoralizować, skłaniać do lekceważenia zagrożeń, a tym bardziej do defetyzmu. Nie tylko w imię oporu wobec poprawności politycznej i negacji zasadności podwójnych standardów, nie możemy się zgadzać na manifestowaną odmienność obcych - imigrantów przyjeżdżających do Starej Europy, bez względu na ich motywacje. Imigranci muszą przyjąć i uszanować aksjologię kraju przyjmującego, nie mają także najmniejszego prawa do realizowania de facto polityki czystek etnicznych w Europie, czego dowodem coraz częstsze próby sekowania europejskich Żydów, wrosłych od wieków w tradycję europejską. Bagatelizowanie ekscesów imigrantów w Europie, przemilczanie ich wrogości do europejskiej tradycji i kultury, jest czymś więcej niż zaniechaniem i brakiem strategicznego podejścia. Tolerancja w tym zakresie, w moje ocenie, może być i z pewnością będzie w przyszłości poczytana i odebrana jako kolaboracja. Kolaboracja zaś, zwłaszcza w Europie, szczególnie we Francji, ma obiektywnie zdecydowanie pejoratywną konotację. 
Zachodnie demokracje mają póki co dosyć argumentów, aby w ramach państwa prawa, poradzić sobie skutecznie z tym problemem i minimalizować jego negatywy. Rzeczywistość wymaga jednak tyle dojrzałości, co politycznej odwagi. Wymaga społecznego i politycznego consensusu oraz determinacji. Jeżeli te warunki nie zostaną spełnione, to kto wie, może nie tylko katedra Notre Dame, z pewnością nie tylko francuskie kościoły, staną się  meczetami i to nie na kartach powieści, a w europejskiej rzeczywistości.