wtorek, 7 lutego 2017

Uniwersalne przewiny polityków, demolują demokrację nie tylko we Francji

      Kampania przed zbliżającymi się, kwietniowymi wyborami prezydenckimi we Francji, nabiera tyle naturalnego tempa, co nadzwyczajnego kolorytu. Kiedy wydawało się powszechnie, że dwie główne rodziny polityczne: tradycyjna prawica i lewica, zdołały w końcu wyłonić w prawyborach swoich kandydatów, którzy staną w szranki wyborcze, z liderem prawicy narodowej - Marine Le Pen, a francuska scena wyborcza, okaże się areną próby rozhermetyzowania tradycyjnego, bipolarnego podziału politycznego, mnożące się skandale z udziałem nominatów, niweczą starania i prognozy.
Dotąd politycy prześcigali się tradycyjnie wyłącznie w obietnicach, mających na celu uatrakcyjnienie własnej oferty, czasami wbrew logice i zasadom rachunku ekonomicznemu. Najnowszym przykładem i szczytowym osiągnięciem w wyborczej licytacji we Francji, jest zapowiedź zwycięzcy prawyborów na lewicy, radykała Benoit Hamon'a, który lansuje nośny propagandowo dezyderat tzw. dochodu uniwersalnego: każdy Francuzów, który ukończył 18 lat, uzyskałby - rzecz jasna po zwycięstwie wyborczym Hamon'a w wyborach na urząd Prezydenta Republiki - gwarancję państwa uzyskiwania dochodu miesięcznego, na poziomie nie niższym niż 750 Euro. Jak skrzętnie podliczono skutki tego pomysłu w wymiarze finansowym, jego roczny koszt to minimum 450 mld Euro, przy rocznym budżecie Francji na poziomie 374 mld Euro. Informacji o źródle sfinansowania deficytu, na razie ze strony twórcy i orędownika pomysłu brak.
Teraz jednak pojawiają się nowe, nieznane dotąd w tej skali zjawiska i okoliczności, które dotyczą liderów wyścigu do Pałacu Elizejskiego we Francji. Do niedawna, zdawało się pewniak do urzędu Prezydenta Republiki, reprezentant tradycyjnej prawicy: Francois Fillon, apologeta ładu, porządku i determinizmu reform, za sprawą swojej żony Penelope, fikcyjnie przez lata zatrudnionej jako asystentka parlamentarna, stał się nieuzasadnionym beneficjentem 500 tys. Euro, jako ekwiwalentu rzekomego zatrudnienia małżonki. Dodatkowo, żona F. Fillona - jak donoszą media - na skutek relacji i pozycji męża, została zatrudniona jako krytyk literacki w jednym z wydawnictw, uzyskując za dwie recenzje apanaże w wysokości 100 tys. Euro.
Lider prawicy narodowej - Marine Le Pen, otrzymała z kolei z Parlamentu Europejskiego nakaz zwrotu 340 tys Euro, z tytułu fikcyjnego zatrudnienia dwóch asystentów parlamentarnych, będących de facto funkcjonariuszami partyjnymi Frontu Narodowego.
Zgłaszający aspiracje prezydenckie i prowadzący niezależną kampanię socjalista Emmanuel Macron, usłyszał zarzuty, że będąc jeszcze socjalistycznym Ministrem Gospodarki, z budżetowych środków, subsydiował powstanie i rozwój stanowiącej własne zaplecze polityczne formacji En Marche! ("Ruszajmy Razem"!).
Ten zasadniczy rozdźwięk między aksjologią deklarowaną publicznie, a własną, urasta do rangi epidemii w życiu publicznym, nie tylko Francji. Polskie życie polityczne od lat dostarcza wystarczająco dowodów potwierdzających tą tezę. Wszyscy wiemy, zwłaszcza w epoce dominacji mediów elektronicznych i marketingu politycznego, że polityka kosztuje, że życie polityczne, a zwłaszcza kampanie wyborcze, to okres kupczenia wszystkim, dla wyników sondaży, poklasku, przychylności mediów oraz głosów elektorów. Zdaje się nawet istnieje consensus co do tego, że polityka jest zawodem, wszak winna być jednak zarazem zawodem zaufania publicznego, o co dziś coraz trudniej.
Klasa polityczna zdaje się jednak równocześnie nie rozumieć, że powszechność dostępu do informacji, powoduje nieuchronność społecznego niezadowolenia i kary za przewiny o patologicznym charakterze. Te przewiny wiążą się jakże często z prywatą, nepotyzmem, przywłaszczeniem, po prostu kradzieżą szeroko pojętych środków publicznych.
Poza wymiarem jednostkowym, którego wyrazem może być i powinien społeczny ostracyzm wobec polityków, jest jednak jeszcze jedna istotna okoliczność. Patologie klasy politycznej, skutkują coraz większą rezerwą szerokich mas wobec systemu demokratycznego, a ponieważ życie publiczne nie znosi próżni, coraz powszechniejsze są społeczne resentymenty za silną, autorytarną władzą, która zapewniałaby sprawiedliwość, nawet kosztem ograniczenia praw demokratycznych. W konsekwencji, coraz większa liczba wyborców decyduje się nie tylko na absencje w elekcjach, traktowane jako wyraz protestu, ale coraz powszechniej na popieranie ruchów radykalnych, postrzeganych jako ostateczne panaceum na wszelkie zło, którego uosobieniem demokracja. W efekcie końcowym mówimy o deficycie demokracji i kryzysie instytucji demokratycznych, mylnie definiując przyczyny i skutki.  
Z opisanej sytuacji płynie jeden wniosek pozytywny: mimo presji mediów głównego nurtu, mistrzowskich technik socjotechnicznych klasy politycznej, obywatele coraz częściej są w stanie przedstawić i wyegzekwować - za sprawą kartki wyborczej - rachunek rządzącym za niegodziwość, za zaniechania, za prywatę, za patologie. Ta nieuchronność kary jest budująca i zasługuje na daleko posuniętą społeczną solidarność. Skoro bowiem politykowanie jest zawodem na konkurencyjnym rynku, w jego ocenie trzeba przyjąć rynkowe zasady oraz istotnie podnieść wymogi, o mechanizm korygujący oraz podnoszący oczekiwania wobec tych, którzy decydują się na uprawianie zawodowo polityki. Warto też przy tym wyrazić nadzieję, oby jak najdłużej pręgierzem dla nieudolnej klasy politycznej była wyborcza urna, a nie po prostu ulica,choć perspektywy w tym względzie nie są wcale jednoznaczne.