Jednym z polskich paradoksów jest niewątpliwie fakt, że z jednej strony - jako społeczeństwo - deklarujemy in gremio i nie kryjemy fascynacji oraz zauroczenia Francją, z drugiej zaś - polskie elity rządzące - mają problem z relacjami z krajem galijskiego koguta, zachowując się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, by nie używać bardziej dosadnych określeń. Co gorsza, to swoiste faux pas, ma względnie trwały charakter, niezależnie od opcji formacji politycznych sprawujących władzę w Polsce. Tytułem przykładu, by poprzestać jedynie na najnowszej historii, różniliśmy się w ocenie konfliktu palestyńsko - izraelskiego, z oczywistych powodów w percepcji stanu wojennego w Polsce, konfliktu w Iraku (że przypomnę słynną naszą wpadkę ze znalezionymi rakietami francuskimi), Afganistanie, różnimy się w podejściu do kwestii aborcji, imigracji, polityki państwo - kościół.
Od strony francuskiej oczekujemy blankietowego wsparcia w sprawie kryzysu w stosunkach z Rosją, zrozumienia w kwestii uznania naszej uprzywilejowanej roli jako beneficjenta wsparcia E.U w naszym rozwoju i eliminacji zapóźnień strukturalnych. Zarazem jednak manifestujemy otwarcie naszą niezależność i niczym nie uzasadnione aspiracje mocarstwowe, przynajmniej w skali europejskiej, które chcemy realizować w opozycji, lub wbrew interesom Francji i Zjednoczonej Europy. Ostatni zgrzyt w sprawie kontraktu na śmigłowce Caracal jest potwierdzeniem, że mamy problem w definiowaniu naszych celów strategicznych, w percepcji światowego i europejskiego ładu, w realizacji starego i zasadnego powiedzenia: starych przyjaciół szanuj, nowych zdobywaj.
Sporo ryzykujemy.
Po pierwsze - i najmniej dolegliwe - narażamy na szwank naszą reputację, stając się partnerem nieprzewidywalnym, a to już krok od statusu partnera niegodnego zaufania. W kontekście naszych szumnie afirmowanych przez rządy Dobrej Zmiany aspiracji do statusu niestałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, zapominanie o światowej roli Francji - także jako stałego członka Rady Bezpieczeństwa z prawem veta - kraju tradycyjnie cieszącego się niezależnością i życzliwością sporej części świata, zadrażnianie relacji z Francją, to brak instynktu samozachowawczego.
Po drugie, Francja akceptowała i póki co akceptuje wsparcie strukturalne dla Polski mimo świadomości, że buduje de facto w co najmniej sektorze rolno -spożywczym konkurenta, wiedząc, że wsparcie dla Polski, oznacza nader często eksport francuskich miejsc pracy do Polski, jest elementem prolongaty wielowymiarowego kryzysu w samej Francji.
Po trzecie - i chyba najważniejsze, a z punktu widzenia strategicznych interesów Polski najgroźniejsze - hasło konieczności rewizji zasad funkcjonowania Wspólnoty Europejskiej, staje się we Francji priorytetem już nie tylko prawicy narodowej i Marine Le Pen, ale i tradycyjnej prawicy, której faworyt w najbliższych wyborach prezydenckich, a w konsekwencji najbardziej prawdopodobny przyszły Prezydent V Republiki - Alain Juppe, zapowiada publicznie konieczność ustalenia nowych granic europejskich i redefinicji zasad funkcjonowania Zjednoczonej Europy. Jeżeli dodamy do tego negatywne dla nas skutki wyjścia Wlk, Brytanii ze Wspólnoty, w wymiarze budżetowym: wielce prawdopodobnej konieczności rewizji budżetu Unii za dwa lata i spodziewanych cięć w funduszach strukturalnych, które dotkną Polskę najbardziej, konfliktowanie się z Francją - jednym z filarów Wspólnoty, utrata jej zaufania i przychylności, może okazać się brzemienne w skutkach.
Spór o Caracale, w wymiarze finansowym, to spór o 13,4 mld zł. Brak poparcia Francji, a minimum jej życzliwej neutralności, przy potencjalnej rewizji unijnego budżetu, będzie kosztował nas znacznie więcej. Czy warto?