wtorek, 26 lipca 2016

Mord we francuskim Kościele - czyżby wracały upiory Wandei?

Dzisiejszy mord w normandzkim Saint - Etienne - du - Rouvay, którego ofiarą padł 84 letni ksiądz odprowadzający Mszę Św., staruszek, któremu islamski bandyta po prostu poderżnął nożem gardło, jest znacznie czymś więcej niż bestialstwem ekstremistów islamskich.
Po pierwsze, jest złamaniem niepisanej zasady, że nie atakuje się miejsc kultu, co jest tyle odrażające, co niepokojące w świetle następstw i preferowanych metod walki przez wrogów naszej cywilizacji. Morderstwo księdza w czasie obrzędów liturgicznych, jest drwieniem z kultury Zachodu, jest wyzwaniem i prowokowaniem, które musi budzić pryncypialny sprzeciw wszystkich Europejczyków, nawet niewierzących.
Po drugie, jest kulturowym bestialstwem nie przystającym do obyczajów i realiów Zachodu, jest upodleniem idei człowieczeństwa, stanowi regres aksjologiczny Zachodu.
Po trzecie, jest symbolicznym wyzwaniem dla dekadenckiej, konsumpcyjnej, pogrążonej w kryzysie i coraz większym chaosie Europie, cierpiącej na deficyt wspólnej aksjologii i skutecznego przywództwa. Jest wyzwaniem, które nie może pozostać bez odpowiedzi.
Po czwarte, jest moim zdaniem mistyczno - symbolicznym krzykiem o przebudzenie, o podjęcie działań korygujących. Miejscem mordu jest mająca na dziś status kraju misyjnego, zwana najstarszą córką Kościoła Francja ( choć niezasadnie - starsza jest Armenia, o czym już kiedyś pisałem na tym blogu). Francja - Ojczyzna Wielkiej Rewolucji, wielu prądów ideowych i kulturowych, a zarazem kraj pierwszego, nowożytnego ludobójstwa na wiernej Kościołowi Wandei. Być może to spokojne dotąd normandzkie miasteczko, ma stać się przyczynkiem do obudzenia sumień Europejczyków? Może jest istotnym przesłaniem, że kontynuacja bezczynności wobec radykalizmu islamskiego skończyć może się tragicznie, że koszty społeczne mogą zwielokrotniać ofiarę mieszkańców Wandei, poniesioną w imię obrony i prolongaty tradycyjnej aksjologii?
Po piąte, mając na względzie fakt, że - wychodząc na przeciw zasadnym wyzwaniom do tolerancji i równouprawnienia religii, ekumenizmu, z zamiarem budowania pomostów między wyznawcami różnych wyznań, gmina w której dokonano zbrodni przekazała teren pod budowę meczetu - co i tak nie uchroniło miejscowych chrześcijan od bestialstwa radykałów islamskich, należy poważnie rozważyć, czy tak rozumiana tolerancja nie jest formą kapitulacji, a w konsekwencji, czy należy prolongować takie podejście. Czy zasadnym jest w Europie tolerowanie budowania meczetów, stających się nie tylko źródłem propagandy obcych nam wartości, ale i moderowania i potęgowania nienawiści do Europejczyków?     
Składając hołd francuskim ofiarom, łącząc się w żałobie z Francuzami, przyłączam się do tych, którzy wbrew zasadom uwielbianej i preferowanej w Europie poprawności politycznej, od dawna jasno artykułują swoje preferencje: dosyć dla agresji obcej nam cywilizacji, przyjmującej odbiegającą zasadniczo od kanonu demokracji postać barbarzyństwa. Czas położyć kres de facto pobłażliwości dla zachowań ekstremistów islamskich, nadużywających europejskiej gościnności i instytucji demokracji. Czas na mieszczące się w granicach państwa prawa działania, z deportacjami włącznie. Prawo do życia w socjalnej Europie, wśród nas jest przywilejem, nasza gościnność jest naszym prawem, nie obowiązkiem. Kto nie chce szanować naszej tradycji i aksjologii, nie widzi zasadności partycypacji w kosztach utrzymania naszych instytucji i warunków egzystencji, nie musi żyć wśród nas. Kto nadużywa naszej gościnności, może i powinien być stanowczo poproszony o wyjazd. Kto atakuje nasze kanony i instytucje, kto oczekuje wyłącznie praw i poszanowania odrębności, bez społecznej akceptacji dla wspólnoty Europejczyków, kto zagraża bezpieczeństwu nas i przyszłości naszych dzieci, może i powinien być - z poszanowaniem praw człowieka i procedur demokratycznych - deportowany do kraju swego pochodzenia.  
Inna postawa wobec zagrożeń islamskiego fundamentalizmu w Europie, nie jest jedynie zaniechaniem i formułą defetyzmu, jest śmiertelnym, strategicznym zagrożeniem dla naszej przyszłości. Nasi wrogowie nie pozostawiają nam wyboru. Nasza bezczynność i pobłażliwość, nasza tolerancja, traktowana jest przez nich jako przejaw słabości, interpretowana jako postawa strachu i zachęta do dalszych agresywnych działań. Na takie zachowanie nie może być naszego przyzwolenia.         

Niezależny? Od kogo i do kiedy?

      Francuskie Zgromadzenie Narodowe, staje się areną nowego, nie notowanego dotąd w tej skali zjawiska: liczby posłów niezależnych. Niższa izba francuskiego parlamentu, liczy dziś już 25-ciu deputowanych o takim statusie, co - biorąc pod uwagę liczebność całego Zgromadzenia (577 członków) - stanowi ponad 4% wszystkich posłów.
Analogiczne zjawisko - choć w nieco mniejszej skali - zauważalne jest także w polskim Sejmie (póki co 6-ciu posłów niezależnych na 460 parlamentarzystów, tj. 1,3% wszystkich deputowanych).
Status "poseł niezrzeszony", zarówno w Polsce, jak i we Francji, jest nad wyraz pojemny, będąc odzwierciedleniem szerokiego spectrum przyczyn, obejmując swoim zasięgiem wszystkie tradycyjne opcje polityczne: od prawicy narodowej, po skrajną lewicę. Jest dowodem nie tylko tarć wewnętrznych w łonie ugrupowań partyjnych, instytucjonalnej niewydolności systemu politycznego, ale nade wszystko niskiej skuteczności elit politycznej i analogicznej zdolności do realizacji akceptowanych przez elektorat w procesie wyborczym obietnic. Poza mniej lub bardziej zasadną i społecznie akceptowaną zmianą preferencji politycznych piastujących mandaty parlamentarne, jest także przyczynkiem do podważania zaufania do samej demokracji.
Z drugiej strony, kształt i wymogi ordynacji wyborczych powodują oraz determinują prosty fakt: trudno być politykiem w rozwiniętych, a tym bardziej stabilnych politycznie demokracjach, poza strukturami partyjnymi, co w powiązaniu z kosztami uprawiania polityki zdeterminowanej przez klasyczne procesy marketingowe, stanowi istotną barierę i cezurę wejścia do polityki. W konsekwencji, zasadne jest pytanie, czy status "posła niezależnego", nie jest faktycznym nadużyciem, czy przypadkiem osoba uzyskująca mandat z partyjnej listy, ma prawo do wypowiedzenia posłuszeństwa partii, która ją nominowała, czy wreszcie odejście z klubu parlamentarnego partii nominującej/frakcji parlamentarnej, nie powinno oznaczać z automatu obligatoryjnej konieczności rezygnacji z mandatu, zwłaszcza w systemach nie jednomandatowych. Skoro w procedowaniu parlamentarnym obowiązuje absolut dyscypliny partyjnej, czy jej naruszanie nie powinno zwyczajowo oznaczać konieczności rezygnacji z mandatu? Jeżeli przyjąć obowiązującą wykładnię, że z momentem zaprzysiężenia, parlamentarzysta staje się depozytariuszem nieokreślonej woli narodu, a nie wyborców swojego okręgu wyborczego i nie jest związany z nimi formułą kontraktu wyborczego, czy może jednocześnie zachowywać suwerenność w zakresie decyzji dotyczących swojego statusu i przynależności partyjnej?
Osobiście uważam, że zarówno we francuskim, jak i polskim systemie politycznym, w odniesieniu do niższych izb parlamentu, niezależność parlamentarzysty jest sprawą iluzoryczną i mocno naciąganą, stanowiąc raczej koncepcję marketingową, niż realny byt polityczny. Poza pytaniem o polityczną odpowiedzialność, która - z wyboru partii politycznych - sprowadzona jest de facto wyłącznie do potencjalnej weryfikacji negatywnej w toku kolejnych wyborów, pozostają kwestie tak istotne jak: możliwość skutecznego wykonywania mandatu posła poza parlamentarną frakcją partyjną, pozostających w dyspozycji "niezależnych" zasobów i infrastruktury do efektywnej pracy parlamentarnej. Status posła niezależnego jest prawie zawsze efemerydą, której kres wyznaczają następne elekcje. Ich nieuchronność stymuluje wzajemne procesy miłosierdzia i pojednania, między partiami i parlamentarzystami, zwłaszcza o dużej wartości marketingowej, którą nie zawsze należy utożsamiać z analogiczną merytoryczną, bądź - jako alternatywa - charakterystyczna polityka transferów politycznych, sprowadzająca się do czasami egzotycznych zmian barw politycznych przez posłów. Prolongata kariery parlamentarnej jest determinizmem zawodowych polityków, którzy - także z powodów egzystencjalnych - nie mogą sobie pozwolić na bycie poza polityką, bez uszczerbku dla swojej pozycji społecznej, statusu i poziomu życia. W konsekwencji cierpi demokracja i jej beneficjenci, czyli my wszyscy: obywatele i podatnicy.