poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Macronofobia - czyli polskie kompleksy

      Rządzące aktualnie polską elity polityczne, korzystając ze wsparcia części mediów, wszczęły w ostatnich dniach swoistą nagonkę na urzędującego Prezydenta Republiki Francuskiej, traktując Jego działania i wypowiedzi, jako wymierzone w Polskę i nasz interes narodowy. Ważny jest jednak kontekst tego sporu, a jeszcze bardziej odpowiedź na pytanie: co jest skutkiem, a co przyczyną?
Nie ma żadnych wątpliwości, że objęcie urzędu przez Emmanuel'a Macron'a, przypada na ciężki czas, w tradycyjnie dobrych stosunkach polsko - francuskich, choć epizody napięć w relacjach wzajemnych - ograniczając się tylko do czasów III Rzeczpospolitej - wcale nie należały do rzadkości, że wspomnę słynną wypowiedź Prezydenta J. Chirac'a, z czasów interwencji w Iraku, że "[...] Polacy stracili dobrą okazję, aby siedzieć cicho [...]", czy jawne poparcie PO dla N. Sarkozy'ego, w poprzednich wyborach prezydenckich, połączone z analogicznie ostentacyjną niechęcią wobec F. Hollande'a. Relacji tych z pewnością nie buduje też nasze stanowisko w sprawie przetargu na wojskowe śmigłowce, skierowane jednoznacznie przeciwko francuskiemu interesowi.
Stwierdzenie, że polityka to gra interesów, to truizm, ale nie rozumienie tego w kategoriach sprzężenia zwrotnego, relacji przyczynowo - skutkowych, to brak elementarnych kwalifikacji do rządzenia. Na jakiej podstawie oczekujemy od Francji i jej Prezydenta blankietowego wsparcia naszych wszystkich, partykularnych interesów? 
Niewdzięczność wobec Europy za jej strukturalne wsparcie, manifestujemy już od dawna, wbrew oczywistym faktom zapominając, że Polska jest największym beneficjentem pomocy unijnej, że za unijne środki - a więc także podatki Francuzów - modernizujemy kraj, dokonując cywilizacyjnego skoku, nie tylko w aspekcie dopłat bezpośrednich w rolnictwie, budowy dróg, ale i elementarnej infrastruktury: kanalizacji.
Dzięki sięgającym miliardy Euro subsydiom europejskim, zmodernizowano polski przemysł bez względu na jego formę własności, zasadniczo poprawiając jego konkurencyjność. Pozycja rynkowa wielu branż (tytułem przykładu jedynie rolnictwo, stolarka otworowa, meblarstwo), to prawie wyłącznie efekt naszej bytności we Wspólnocie. "Stara Europa", w tym Francja, dokonała świadomego eksportu miejsc pracy do Polski, traktując go nie tylko w kategoriach czysto biznesowych, ale i tyle politycznego zobowiązania, co historycznej rekompensaty, nierzadko wbrew interesom wewnętrznym, płacąc za ten proceder wysoki rachunek polityczny.
Otwarto granice dla swobodnego przepływu siły roboczej, dzięki czemu zmalało polskie bezrobocie i presja na rodzimy rynek pracy, w najtrudniejszych latach. 
Co Polska dała w zamian, nie licząc chłonnego rynku zbytu? Ciasny nacjonalizm, mesjanizm i niczym nie uzasadnione przekonanie o predestynacji do odgrywania kluczowej roli w świecie, a ostatnio nieprzewidywalność i niebezpieczną roszczeniowość.
Przy takich parametrach, trudno się dziwić, że wspomniana "Stara Europa", sama borykająca się z wieloma problemami, z których imigracja to tylko wierzchołek góry lodowej, stawia publiczne pytania o zasadność dotychczasowej polityki, o realność założenia consensusu co do wspólnej aksjologii, prawdopodobieństwo postępu procesu integracji europejskiej. W konsekwencji powstają koncepcje nie tylko budowy "Europy wielu prędkości", ale i stawiane są absolutnie racjonalne pytanie o dalszą wspólną, europejską drogę.
To, że Prezydent E.Macron stawia publicznie trudne pytania - nie tylko zresztą trudne dla Polski - to że dokonuje oceny naszej polityki, to Jego niezbywalne prawo. To, że podnosi kwestię zrównania warunków życia i gospodarowania w Europie, czego wyrazem nie tylko koncepcja ujednolicenia płac, ale i warunków prowadzenia działalności gospodarczej i opodatkowania, na kontynencie na którym traktatowym celem Wspólnoty jest wspólna waluta, to jak najbardziej racjonalne zachowanie.
Naszym narodowym problemem jest od pokoleń pielęgnowanie szeroko pojętego romantyzmu, kosztem pragmatyzmu, naturalne tendencje do anarchizacji, daleko posunięty indywidualizm. Oczekujemy - głównie z uwagi na historię - specjalnego statusu i analogicznego traktowania, nie oferując w zamian nic, poza frazesami. Nie mamy zdolności budowania, poszukiwania consensusu, a szerzej znalezienia się we wspólnocie narodów i państw. To także przejaw naszych narodowych kompleksów.
W relacjach z Europa i Francją, zachowujemy się jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany, demagogicznie i często bezpodstawnie, prowokując naszych partnerów i dobroczyńców. Jak dla przykładu i na jakiej podstawie, polski minister spraw zagranicznych twierdzi, ze gospodarka francuska nie jest w stanie konkurować z gospodarką polską? Opamiętajmy się, zachowujmy proporcje, w percepcji świata i jego ocenie!!!
Polska - jak rzadko kiedy w swoich dziejach - korzysta obecnie z dekad prosperity, będących także efektem nader korzystnej konstelacji międzynarodowej i sojuszy. Ceńmy i pielęgnujmy ten stan!!!! 
Dance macabre (Taniec śmierci), jedna z bardziej popularnych alegorii, to zarazem tytuł poematu symfonicznego, autorstwa Charles'a Camille'a Saint - Saens'a (1835 - 1921), powstały w 1874 roku. We wspomnianym poemacie, szaleństwo przerywa pianie koguta o świcie. Co może przerwać dance macabre w polskiej polityce, w naszym stosunku do Europy, a w konsekwencji Francji?

piątek, 14 lipca 2017

14 lipca - refleksje wokół Święta Narodowego Francji

          Przypadające dziś - 14 lipca Święto Narodowe Francji, jest nie tylko świętem Francuzów, nawiązującym do epokowego znaczenia dokonań Wielkiej Rewolucji Francuskiej, szeroko zresztą znanych, bedących przedmiotem wyczerpujących badań naukowych i tematem rozlicznych publikacji. Francja zawsze była i jest punktem odniesienia dla wielu aspektów życia społeczno - politycznego. Nie inaczej jest i dziś, a może nawet atrakcyjność Francji i tego co się w niej dzieje, ma strategiczne, inspirujące znaczenia dla świata i Europy.
Dlaczego?
Głównie za sprawą dynamiki zmian politycznych we Francji i woli suwerena, wyrażonej w ostatnich wyborach prezydenckich i parlamentarnych.
Francuzi - społeczeństwo tradycyjnie podzielone ideologicznie - dokonali wyłomu w swoich dotychczasowych zachowaniach i preferencjach politycznych, stawiając nie na stare partie, a na organizowany ad hoc ruch nowego Prezydenta Republiki E. Macrona, wcześniej powierzając mu najwyższy urząd w państwie, wbrew woli i stanowisku tradycyjnych elit.
Czy to oznacza zmierzch tradycyjnego, francuskiego systemu partyjnego, zerwanie z bipolarnym układem francuskiej sceny politycznej i jej podziału na prawicę i lewicę? Taka ekstrapolacja rozwoju sytuacji jest uprawniona, ale używanie trybu dokonanego w opisie, byłoby zdecydowanie przedwczesne. Jedno jest pewne: casus Prezydenta E. Macrona, jest dla europejskiej demokracji zdrowym, pouczającym impulsem, jest dowodem, że możliwe jest dojście do władzy poza starym systemem partyjnym.
Kluczem do względnie trwałego charakteru ewolucji francuskiej sceny politycznej, jest determinizm i skuteczność prezydenta oraz większości prezydenckiej, we wdrożeniu trudnych, bolesnych społecznie, a w konsekwencji mało popularnych reform. Mówiąc wprost, Francuzi muszą chcieć zrezygnować z części przywilejów i wybranych elementów dotychczasowego poziomu życia. Czy w tej sprawie istniał będzie społeczny consensus, czy raczej będzie to pożywka do odbudowy roli tradycyjnych partii, na bazie różnicy interesów zdywersyfikowanego społeczeństwa?
Nowe władze francuskie mają do odegrania kluczową rolę w odniesieniu do spraw międzynarodowych, zwłaszcza zaś w aspekcie kształtu rozwoju Wspólnoty Europejskiej. Po wyjściu Wlk. Brytanii z Unii, tandem francusko - niemiecki ma szczególną odpowiedzialność za kształt i kierunek rozwoju jedności europejskiej. Czy Francji i jej władzom starczy determinizmu? Czy Francja jest gotowa na Europę wielu prędkości, na marginalizację niezrozumiałych interesów głównych beneficjentów polityki spójności - jak choćby Polski? Czy wreszcie Francja jest gotowa na obronę demokracji w tych krajach Współnoty, w których autorytarność władzy, burzy klasyczne rozumienie demokracji?
Francja jest wreszcie poligonem doświadczalnym efektywności państwa wobec wyzwań imigracji. Czy Francja i jej nowe władze, są w stanie złagodzić napięcia społeczne, związane z oczekiwaniami imigrantów wobec budżetu państwa, czy bedą w stanie podnieść poczucie osobistego bezpieczeństwa obywateli, w obliczu zagrożeń islamskim radykalizmem?
W końcu, we Francji silną pozycję zachowuje prawica narodowa, a Front Narodowy - dobrze wykorzystując nastroje społeczne i odpowiadając na zapotrzebowanie milionów Francuzów, nie tylko bezrobotnych i tym, którym się nie udało - jest potencjalną alternatywą polityczną, zarówno wobec prawicy, jak i lewicy. Czy Prezydent Macron zdoła zneutralizować wpływy polityczne Frontu, likwidując przyczyny jego społecznej atrakcyjności? Nie mniejsze wyzwania oczekują zresztą współczesną Francję ze strony zyskującej poparcie społeczne skrajnej lewicy.
Nawiązując do znanych słów Generała de Gaulle, Francja nie jest Francją, jeżeli nie jest wielka. Wierzę i oczekuję, że Francja skutecznie wypełniać będzie testament Generała, że sprosta wyzwaniom współczesności, że będzie wielowymiarowym źródłem nowych impulsów. przykładem skuteczności, depozytariuszem europejskiej tradycji, także w aspekcie demokracji. Życzę tego Francji i Francuzom, sobie, nam wszystkim.  

środa, 7 czerwca 2017

Co się odwlecze......

     Ostatnie sondaże (np. 6.06 "Le Figaro" i Reuters) przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi we Francji (11 i 18 czerwca), są nad wyraz korzystne dla ugrupowania Prezydenta Republiki Emmanuel'a Macron'a. Jego La Republique en Marche (LREM - Republika Naprzód), ma realną szansę na stworzenie samodzielnej, stabilnej większości rządowej, nawet o absolutnym charakterze (350 - 380 mandatów, przy parlamentarnej większości absolutnej na poziomie 289 mandatów).
Tradycyjna prawica może liczyć na 133 - 153 mandaty, Partia Socjalistyczna 20 - 35 mandatów, skrajna lewica 15- 25 mandatów, Front Narodowy: 9- 16 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym.
Ideologicznie podzieleni od zawsze Francuzi, zdaje się preferują obecnie konsekwentny pragmatyzm: stawiając na młodego, dobrze zapowiadającego się Prezydenta Republiki, preferują zarazem pełną odpowiedzialność jego obozu politycznego za losy kraju. Logicznie i jednoznacznie chcą uniknąć potencjalnie trudnej, konfliktowej i paraliżującej cohabitation.  
Takie preferencje polityczne Francuzów, uspokajają nastroje polityczne w Europie, stając się jednocześnie źródłem optymizmu w estymacji przyszłości politycznej Starego Kontynentu, choćby w aspekcie kształtu Wspólnoty Europejskiej i domniemanych skutków brexitu.
Gdyby wspomniane prognozy wyborcze, przyjmujące charakter względnie trwałej tendencji, znalazły potwierdzenie w wynikach francuskiej elekcji parlamentarnej, z pewnością entuzjastycznie zareagują rynki finansowe, elity brukselskie i poprawne politycznie media.
Z drugiej jednak strony, skala problemów do rozwiązania powoduje, że jedynie tytuł do sprawnego zarządzania Francją  jest pokusą i wyzwaniem o działaniu zbliżonym do opium: może przejściowo uśmierzać społeczny ból i analogiczne koszty nieuchronnych zmian, których zaniechanie może być swoistym pocałunkiem śmierci dla rządzących. Powrót Francji i Europy na stabilną ścieżkę rozwoju, determinowany jest jednak jakościowymi zmianami strukturalnymi, kosztownymi społecznie i politycznie reformami, realizowanymi w świecie limitowanym nieodwracalną globalizacją i powszechnym społecznym oczekiwaniem na status quo, w aspekcie utrzymania poziomu życia Francuzów.
Francuskie i europejskie elity kupują czas, ale czy wykażą się determinizmem i skutecznością, kosztowną politycznie konsekwencją?
Poprawne politycznie media cieszą się nade wszystko z zatrzymania pochodu Frontu Narodowego we Francji, czemu sprzyja także kształt francuskiej ordynacji wyborczej. Potencjalna polityczna nieskuteczność nowej większości rządowej, może jedynie prolongować przejęcie władzy przez ugrupowanie Marine Le Pen. Paradoksalnie, czas działa na korzyść Frontu, który istnieje w świadomości społecznej jako ostatnia alternatywa, jedyna siła polityczna nie partycypująca jeszcze w sprawowaniu władzy na szczeblu ogólnokrajowym. Każda nieskuteczność nowej większości, przybliża polityczną wiktorię Frontu Narodowego.
Osobiście byłbym ostrożny w kreśleniu śmiałych scenariuszy marginalizacji społeczno - politycznej roli formacji Le Pen we Francji, w aktualnych uwarunkowaniach społeczno - politycznych, o zewnętrznym i wewnętrznym charakterze. Jeżeli przyjmiemy, że praktyka jest jedynym kryterium prawdy, to efekty rządzenia i reform, zadecydują o przyszłym kształcie francuskiej i europejskiej sceny politycznej. Przepływy elektoratu i zmiana preferencji politycznych, przyjmują czasami dramatyczny obrót, o czym przekonała się boleśnie choćby Platforma Obywatelska w Polsce. Wcale nie hipotetyczne zastosowanie we Francji i w Europie może mieć stare, polskie przysłowie: co się odwlecze, to nie uciecze.      

niedziela, 21 maja 2017

Prezydenta też poznaje się po tym jak kończy....

          Nowy Prezydent Republiki Francuskiej Emmanuel Macron zaprzysiężony, nowy francuski rząd pod przewodnictwem członka Republikanów Eduard'a Philippe także. Pierwsze działania o wymiarze symbolicznym również za nami: pierwsza wizyta zagraniczna - Niemcy, pierwsza wizyta poza Europą - Mali. Zresztą tych symboli na początek kadencji jest znacznie więcej, jak choćby konstrukcja rządu: autentyczny parytet między kobietami i mężczyznami: 11 : 11 - jedyna taka sytuacja w Europie. Jednocześnie jednak i rząd i prezydent cieszą się niezmiernie niskim, bo nie przekracającym 40% poparciem społecznym.
O ile w polityce zagranicznej, priorytety nowego prezydenta wydają się być oczywiste i tylko niektórych (zwłaszcza Polaków) mogą nie tylko zaskakiwać, ale mogą się okazać dla nich w konsekwencji dolegliwe (koncepcja Europy wielu prędkości, reformy finansowej Wspólnoty), o tyle priorytety w polityce krajowej są nie tyle mgliste, co otwartą pozostaje kwestia możliwości realizacji programu wyborczego E. Macron'a.
Wszystko zależy od wyników nadchodzących wyborów parlamentarnych we Francji (11 i 18 czerwca br.), od których zależy prawie wszystko. Celem nowego włodarza Pałacu Elizejskiego, jest budowa nowej większości prezydenckiej, na zasadach nie znanych Francji od czasów De Gaulle'a i z zastrzeżeniem, że E. Macron nie dysponuje zapleczem, charyzmą oraz poparciem analogicznym dla twórcy V Republiki.
Nowa większość prezydencka, musi być zbudowana w konflikcie z dotychczasowym francuskim systemem partyjnym, w opozycji wobec lewicy i tradycyjnej prawicy. Konsekwencją - już na etapie konstruowania rządu przejściowego - była konieczność oparcia go na kandydatach z  prawie wszystkich środowisk politycznych, wbrew ich własnemu obozowi politycznemu, dającym choćby teoretyczną rękojmię pozyskania społecznej akceptacji, a w konsekwencji głosów w elekcji parlamentarnej.
Czy strategia Prezydenta Macrona jest zasadna, możliwa do realizacji?
E. Macron nie miał i nie ma wyjścia. Akcentując ponadpartyjny charakter własnej kandydatury już na wczesnym etapie kampanii prezydenckiej, E. Macron nie tylko rzucił wyzwanie francuskiemu systemowi partyjnemu, ale niejako zawężył plan dyskursu i działania. Z drugiej strony, zepchnięte do głębokiej defensywy trdycyjne partie i ich aparat, doskonale wiedzą o jaką stawkę toczy się gra i z pewnością, bez walki nie oddadzą pola, nie godzą się na rolę marginesu francuskiej polityki.
Przegrana Prezydenta Macrona w wyborach parlamentarnych, oznaczać będzie poważne uszczuplenie pola działania prezydenta, ryzyko realizacji jego obietnic wyborczych, czego symbolem znana z francuskiej praktyki politycznej V Republiki koncepcja cohabitation: rządy prezydenta i większości parlamentarnej pochodzących z różnych, czasami wrogich obozów politycznych.
W ocenie perspektyw i prawdopodobieństwa sukcesu wyborczego obozu E. Macrona, należy w moim przekonaniu zachować umiar. Osobiście uważam, że rozbicie polityczne francuskiej sceny politycznej, dominacja ideologicznych podziałów i  - mimo sukcesu wyborczego w wyborach prezydenckich - niskie poparcie społeczne dla nowego prezydenta, upoważnia do formułowania wniosku o analogicznie niskim prawdopodobieństwie powstania większości prezydenckiej. Być może sytuację zmienią wyniki pierwszej tury wyborów parlamentarnych, po których - przy zakładanym bardzo wysokim poparciu Frontu Narodowego - dojdzie do aliansów i porozumień między tradycyjną prawicą i lewicą, celem ograniczenia wpływów politycznych partii Marine Le Pen. Na dziś perspektywy budowy nowej większości prezydenckiej, na nowych zasadach, wydają się być mało realne.
Mając powyższe na względzie, w powszechnej euforii towarzyszącej wyborowi Emmanuel'a Macron'a na Prezydenta Republiki, akceptując ten wybór i dobrze życząc nowego francuskiemu prezydentowi, bo zawsze dobrze życzę Francji i akceptuję werdykty demokracji, zachowam umiar w ocenie wagi tego wyboru. Wszak Prezydenta też poznaje się po tym jak kończy, a aktualny prezydent Republiki Francuskiej ledwie zaczął. Dla realizacji programu z którym wygrał wybory, niezbędna jest jako warunek sine qua non większość prezydencka. Poczekamy, zobaczymy. 
Dla Polski i Polaków, francuski werdykt w wyborach parlamentarnych niewiele zmieni. Orientacja na konieczność zmiany funkcjonowania Współnoty Europejskiej, stanowi we Francji przedmiot daleko posuniętego consensusu. U jego źródeł leży nie polski hydraulik, a polski polityk, który z rażącą niewdzięcznością wobec rozmiaru i znaczenia dla Polski europejskich funduszy strukturalnych, burzy jedność europejską. Niestety, to także pokłosie wrodzonego nam anarchizmu, a szerzej zatruwającego polskie życie publiczne od wieków romantyzmu i jego sztandarowych atrybutów.  
   

wtorek, 2 maja 2017

Co by było, gdyby Frontu nie było

Finałem obecnego tygodnia w polityce, w wymiarze europejskim, będzie druga tura wyborów prezydenckich we Francji. Dla jednych (zwolennicy E. Macron'a) formalność, dla drugich (sympatycy M. Le Pen) historyczna szansa, dla wielu (Ci, którzy pozostaną w domu, głównie zwolennicy tradycyjnej prawicy i takiej samej lewicy), traumatyczne przeżycie oraz dylemat i dramatyczny zawód.
Dyskusja o francuskich wyborach prezydenckich, a wkrótce i parlamentarnych, mimo ich złożoności i potencjalnych, wielopłaszczyznowych konsekwencji, nie powinna być wyłącznie sporem o podłożu motywowanym poprawnością polityczną i etykietyzacją.
Warto zastanowić się szerzej nie tylko nad skutkami zachowań politycznych, preferencji i wyborów Francuzów, ubolewać nad ich rzekomą niedojrzałością i analogicznym ekstremizmem, ale nade wszystko potrzebna jest refleksja, nad przyczynami masowego przepływu elektoratu oraz wzrostu poparcia ruchów radykalnych, nie tylko na prawicy.
Teza, że ekstremizm we Francji nie jest efemerydą, ale jest zjawiskiem względnie trwałym, już od Rewolucji Francuskiej, znajdującym zmienne poparcie społeczne, w zależności od rozwoju sytuacji społeczno - politycznej i koniunktury ekonomicznej (przykładem choćby Action Francaise, ligi, z Croix de Feu na czele, czy wreszcie klasyczne partie: Front Paysan H. Dorgeres'a, Faisceau G. Valois, powstała w 1936 roku Parti Populaire Francais Jacques'a Doriot'a. która dorównywała liczebnością FPK, mimo samoograniczenia bazy członkowskiej!!!, o etapie Rewolucji Narodowej: 1940 - 1944, której ucieleśnieniem Vichy, nie zapominając. Także po 1945 roku, ruchy radykalne zajmują widoczne miejsce na francuskiej scenie politycznej, czego sztandarowym potwierdzeniem posiadająca 51 osobową reprezentację parlamentarną po wyborach 1956 roku, w których uzyskała 11,5% głosów, Unia Obrony Handlowców i Rzemieślników - UDCA P. Poujade'a), jest bez wątpienia zasadna, ale nie może tłumaczyć ona i uzasadniać wszystkiego.
Nie mniej istotne od istnienia tradycyjnej pożywki dla ruchów radykalnych we Francji, jest dostrzeganie prawidłowości i tendencji oraz odpowiedź na pytanie co się stało, że Front Narodowy - partia, która jeszcze w 1981 roku z przyczyn formalnych (brak podpisów tzw. 500 wyborców kwalifikowanych) nie była w stanie wystawić kandydata w wyborach prezydenckich, od wyborów europejskich 1984 roku (uzyskuje w nich 10,95% głosów), jest trwałym elementem francuskiego krajobrazu politycznego.
To nie tylko efekt poważnego i rozległego kryzysu ekonomicznego, potęgowanego przez globalizację/mondializację oraz postępujące zmiany w stratyfikacji społecznej (zmierzch klasy robotnicze, niezależnie pracujących, na rzecz lawinowego wzrostu funkcjonariuszy biurokratycznego państwa, o zupełnie innej percepcji życia społecznego). Presja obcych kulturowo imigrantów i problemy kształtu Współnoty Europejskiej, to także powód ważki, ale nie rozstrzygający. Źródeł renesansu radykalizmu, nie wyczerpuje też kryzys tożsamości narodowej, zachwianie poczucia bezpieczeństwa u znacznej cześci Francuzów, wreszcie redukcja debaty politycznej przez tradycyjne partie, do wyboru określonego modelu rozwoju gospodarczego, z deprecjonowaniem problemów społecznych.
Wydaje się, że zwłaszcza trzy kwestie, są z oczywistych powodów przemilczane i pomijane w analizach dotyczących przyczyn aktualnej pozycji radykalizmu we Francji:

1. Wiarygodność i konsekwencja w poglądach Frontu Narodowego. Wystarczy choćby pobieżna analiza programu tej formacji aby wykazać, że jej fundamentem programowym od dekad jest tożsamość narodowa, rozumiana jednocześnie w kategoriach etnicznych i kulturowych. Analogicznie, trwałe miejsce w programie Frontu, ma dezyderat jednorodności społecznej i szeroko pojętej preferencji narodowej (la preference nationale), oczekiwanie respektowania tradycji, sanacji narodowej, uprzywilejowanej pozycji francuskiej rodziny. Równie fundamentalny jest sprzeciw wobec partiokracji (cztery główne, historyczne partie V Republiki: RPR, UDF, FPK i PS, określane były mianem "bandy czworga" - "la bande des quatres"). Front od zawsze opowiadał się w końcu za gaullistowską wizją Konfederacji Europejskiej, wbrew Traktatom z Maastricht, które "upokarzają Francję". F.N od zarania, pryncypialnie i stanowczo sprzeciwia się imigracji, "która nie jest szansą dla Francji, lecz Francja jest szansą dla imigrantów". Te dezyderaty programowe powstały w czasie, kiedy europejską polityką zawładnęła idea kreolizacji i wielokulturowości, przekonanie o globalizacji jako panaceum na wszystko.

2. Kwestia bazy społecznej i elektoralnej Frontu Narodowego, którą - wbrew obiegowym i tendencyjnym opiniom - nie stanowią wcale wyłącznie ci, którym się nie udało. Już w latach 80 - tych ubiegłego wieku, w bazie członkowskiej partii, widoczna była co prawda nadreprezentacja mężczyzn, ale aż ponad połowę członków partii stanowili dobrze wykształceni ludzie do 35 roku życia, a 32%, przedstawiciele wolnych zawodów i kadry kierownicze. Już wtedy było wiadomo, że Front Narodowy dysponuję najbardziej przyszłościową bazą członkowską ze wszystkich francuskich partii politycznych. Przedstawiciele tzw. głównego nurtu, zbagatelizowali te tendencje i charakterystyki. Analizy socjologiczne elektoratu Frontu także nie pozostawiają złudzeń: i w latach 80 -tych XX wieku i obecnie ma on charakter ponadklasowy, był i jest najbardziej pesymistyczny w ocenie perspektyw własnych i kraju, cechuje go wyraźny krytycyzm oraz rezerwa wobec Zjednoczonej Europy, integracji europejskiej, globalizacji. Te prawidłowości też zbagatelizowano.

3. Istotną rolę w rozwoju Frontu Narodowego odegrało zaplecze intelektualne, zwłaszcza skoncentrowane wokół Klubu pod Zegarem (Club de l'Horloge) oraz Stowarzyszenie GRECE (le Groupement de Recherche et d'Etudes pour Civilisation Europeenne - Stowarzyszenie Poszukiwań i Studiów nad Cywilizacją Europejską. Prace A. de Benoist, a nade wszystko kolejne publikacje książkowe Klubu pod Zegarem, ze słynnym manifestem programowym: "La politique du vivant", zrobiły wiele dla popularyzacji idei prawicy narodowej we francuskim społeczeństwie. To przedstawiciele w/w organizacji i inni reprezentanci tzw. "Nowej Filozofii" (B, - H. Levy, A. Glucksmann, Ch. Jambet, G. Lardeau), tworzą podstawy teoretycznego uzasadnienia doktryny prawicy narodowej (tytułem jedynie ilustracji, podstawowe zagrożenie widzą oni w zaniku europejskich wartości w życiu społecznym, za co winę ponoszą "współcześni barbarzyńcy": 1). technokraci, wykorzystujący państwo dla rzekomo najdoskonalszej formy zaspokajania potrzeb, 2). tzw. progresiści, ulegający fetyszowi lewicowych dogmatów, które w istocie niszczą tradycję, 3). pedagodzy amnezji, odpowiedzialni za proces kształcenia społecznego, w którym nacisk kładziony jest na prolongatę elementów technokratycznego ładu społecznego, a nie na edukowanie pełnoprawnych dziedziców dorobku europejskiej tradycji). W tym czasie, prawomyślne europejskie elity i poprawne polityczne media, tkwią w okowach skądinąd słusznego marksistowskiego założenia, że byt kształtuje świadomość, co zmieniają dopiero negatywne efekty globalizacji i dolegliwe skutki kryzysu ekonomicznego pierwszej dekady XXI wieku, na które zarówno klasyczna prawica, jak i lewica (socjaldemokracja), nie potrafią wypracować dotąd skutecznego remedium.

Reasumując, aktualna pozycja Frontu Narodowego we Francji, to efekt wielu czynników, ewoluujących w czasie, wobec których tradycyjne partie polityczne długo pozostawały obojętne, głuche i nieme, a nawet zanik tej obojętności - mniejsza czy z przekonania, czy jedynie pragmatyczny - nie przynosi odczuwalnej zmiany w egzystencji milionów Francuzów, autentycznie zatroskanych kształtem jutra. W konsekwencji, elektorat Frontu Narodowego, którego liczebność w I turze wyborów prezydenckich 2017 roku przekroczyła 7,6 mln!!!, zasługuje nie na ostentacyjny ostracyzm, ośmieszanie, dezawuowanie, nie powinien być też powodem bagatelizowania, Jest wyzwaniem, wymaga wpierw zrozumienia, a następnie skonstruowania racjonalnej, akceptowalnej w społecznym consensusie oferty programowej, skierowanej dla tego elektoratu także.
Nawiązując zaś do tytułu, dobrze że Front Narodowy egzystuje we Francji, zmuszając tym samym klasyczne formacje polityczne do jakościowej konkurencji. Dobrze, że zwolennicy Frontu mogą organizować się w legalnej, konstytucyjnej partii. Alternatywą może być tylko wzrost społecznej apatii i agresji zarazem, która musiałaby znaleźć swoje ujście, najpewniej na ulicy. Osobiście wolę, aby Front był integratorem i płaszczyną artykulacji tych dążeń i wartości.
Niech zwycięża demokracja, a nie prymitywna poprawność polityczna, wszak póki co nikt nic lepszego nie wymyślił.      



czwartek, 6 kwietnia 2017

23 kwietnia 2017 r - Grand Derbi w Hiszpanii i we Francji?

          Wieczorem 23 kwietnia, uwaga piłkarskiego świata skupi się na madryckim Estadio Santiago Bernabeu, na którym Real Madryt, podejmował będzie w wielkich piłkarskich derbach Hiszpanii, Dumę Katalonii - FC Barcelonę.  Co prawda po Grand Derbi pozostanie jeszcze 5 kolejek do końca rozgrywek, ale wynik madrycko - katalońskiej konfrontacji, ma duże znaczenie nie tylko w walce o Mistrzostwo Hiszpanii. El Clasico poza wymiarem czysto sportowym (dotąd w rozgrywkach ligowych obie drużyny spotkały się 173 razy, a bilans tych spotkań jest więcej niż symboliczny: 72 zwycięstwa Barcelony, 72 wiktorie Realu i 33 remisy), ma także wymiar kulturowy: to starcie dwóch aksjologii, zderzenie dwóch tradycji, dwóch sposobów percepcji rzeczywistości.
Zanim kibice zasiądą wygodnie w fotelach, Francja stanie się areną innej wielkiej batalii: 23 kwietnia, to także dzień pierwszej tury wyborów Prezydenta Republiki, wydarzenia o kluczowym znaczeniu nie tylko dla Francji. Sondaże we Francji od dawna potwierdzają trwałą tendencję zmiany preferencji wyborczych Francuzów, skutkiem czego nadchodzące wybory prezydenckie nad Sekwaną, staną się z pewnością cezurą końcową charakterystycznego dla V Republiki, bipolarnego kształtu systemu partyjnego, podziału na lewicę i prawicę. Wspomniane badania opinii publicznej, a zwłaszcza przebieg ostatniej, wtorkowej (4 kwietnia), debaty telewizyjnej kluczowych, 11 - tu kandydatów, pokazują coś znacznie bardziej istotnego, stanowią zapowiedź nowej jakości na francuskiej scenie politycznej: dekompozycję i marginalizację obozu politycznego tradycyjnej prawicy i lewicy. Wcale nie hipotetyczna jest opcja, że do drugiej tury wyborów prezydenckich przejdą: reprezentantka prawicy narodowej Marine Le Pen - co nie jest żadnym zaskoczeniem - i - co może stać się sensacją - Jean Luc Melenchon: lewicowy radykał i quazi etatysta. daleki od głównego nurtu Partii Socjalistycznej. Taki obrót sprawy, taka obsada personalna II tury wyborów, przy jednocześnie niskiej frekwencji, faworyzowałaby reprezentantkę Frontu Narodowego, w wyścigu o Pałac Elizejski.
Niezależnie od ostatecznych zachowań wyborczych w elekcji prezydenckiej we Francji, jej następstwem będą zmiany jakościowe, o nader ważkich konsekwencjach:
   - koniec bipolaryzacji we francuskim życiu politycznym, to koniec tradycyjnej prawicy i lewicy w kraju galijskiego koguta, w aspekcie ideowo - doktrynalnym i organizacyjnym. Będzie to zwłaszcza dolegliwe dla francuskiej lewicy, przez dekady trwania V Republiki, czyniącej z jedności absolut i postrzegającej ową jedność - dodajmy w pełni zasadnie - jako źródło swoich sukcesów i siły politycznej. Byłoby to też swoiste dopełnienie sprawiedliwości dziejowej, PS bowiem skanibalizowała swego czasu bazę społeczną Francuskiej Partii Komunistycznej. Kluczowym pytaniem w takim scenariuszu, jest kwestia politycznej, ideowej i organizacyjnej spuścizny francuskiej lewicy, bo istnienie lewicowej bazy społecznej we Francji jest i pozostanie faktem niezaprzeczalnym;   
   - jeżeli dekompozycję lewicy i prawicy zwielokrotniłyby spodziewany wybory parlamentarne we Francji, nastanie czas odbudowy francuskiego systemu partyjnego. Pytaniem otwartym pozostaje kwestia według jakiego modelu i w jakim kształcie, chyba że francuski elektorat - hołdując pragmatyzmowi i zachowując racjonalną powściągliwość - wybierze znaną z najnowszej historii V Republiki opcję na cohabitation (współzamieszkiwanie), nieco egzotycznego Prezydenta, ze stabilną, tradycyjną większością rządową, ograniczając tym samym w konsekwencji wielowymiarowe ryzyka.
    - wybór między M. Le Pen, a J.-L. Melenchon, to niezależnie od zwycięscy, nowa jakość europejska. Wśród wielu różnic między tymi kandydatami i obozami politycznymi które uosabiają, istnieje fundamentalny consensus między nimi, co do negatywnej oceny obecnego kształtu Wspólnoty Europejskiej, determinizmu zasadniczych zmian ustrojowych i hierarchii wartości. Kandydaci ci, a precyzyjnie ich potencjalne zwycięstwo, oznacza zarazem poważne problemy dla integracji europejskiej i obecnych głównych beneficjentów hojności Unii; nade wszystko Polski. 
W hiszpańskim Grand Derbi, jestem zdeklarowanych od ponad czterech dekad fanem FC Barcelony, wszak stanowi ona "więcej niż klub". We francuskiej batalii wyborczej, liczba niewiadomych, versus społeczny determinizm i orientacja na zmiany, każe zachować powściągliwość w rekomendacjach. Za komentarz niech posłuży przykład z najnowszej historii Niemiec: pamiętam europejski lament i polską histerię, kiedy na drodze konstruktywnego votum nieufności, koalicję socjaldemokratyczno - liberalną (SPD-FDP) z kanclerzem H. Schmidtem, zastępowała koalicja chadecko-liberalna (CDU/CSU-FDP) kanclerza H. Kohla (1982 rok). Miało być radykalnie, z demonami przeszłości, było pragmatycznie i racjonalnie. Miało być źle dla wszystkich, wyszło dobrze dla większości, w tym zwłaszcza dla Polski. Spokojnie. Francja, to dojrzała demokracja, racjonalnych ludzi, świadomych swojej wartości, ale i roli oraz miejsca w świecie i wynikających z tego faktu powinności.              

wtorek, 14 marca 2017

Europa AD 2017- Kto z kim, przeciwko komu i po co?

    Niestabilna, globalna sytuacja polityczna w świecie, rok wyborczy w Europie, który z pewnością potwierdzi zmianę preferencji wyborczych Europejczyków, wreszcie wywołany globalizacją, masową imigracją i różnicami interesów narodowych, kryzys zasadności, kształtu i kierunku integracji europejskiej, to podstawowe parametry aktualnego położenia społeczno - politycznego Starego Kontynentu.
W dyskusjach o tych problemach, w gorączkowym, by nie powiedzieć rozpaczliwym poszukiwaniu rozwiązań i remediów - jak w każdej uczciwej dyskusji - potrzebna jest daleko posunięta merytoryczność argumentacji, z jednoczesnym unikaniem demagogii, która jest zdecydowanie złym doradcą i narzędziem, choć przejściowo może przynieść profity jej zwolennikom.
Elity polityczne Europy, egzystujące dostatnio i wygodnie w klimatyzowanych, przysłowiowych "szklanych domach", nierzadko wielogeneracyjnych (dziadkowie - dzieci - wnuki), utrzymujące się jakże często z wielopokoleniowego przywiązania zawodowego - dodajmy intratnego - do rozmaitych instytucji europejskich, nie są zdolne do realnej oceny sytuacji, stanu nastrojów społecznych, popełniając przy tym kardynalny błąd strategiczny, polegający na myleniu przyczyn ze skutkami. Ten fetysz w diagnozie, niesie za sobą poważne, wielowymiarowe konsekwencje. Nieopodatkowany, sowicie wynagradzany funkcjonariusz - pracownik Unii, z przywilejami emerytalnymi i wieloma innymi benefitami, nie rozumie klasycznego pracownika najemnego, poddawanego wszechobecnej presji optymalizacji kosztowej, z niepewną sytuacją zatrudnienia i mglistymi perspektywami życiowymi oraz emerytalnymi, pozbawionego jakichkolwiek przywilejów.
Europejczycy w swej masie nie kwestionują zasadności jedności europejskiej, rozumianej jako wspólny rynek i swoboda poruszania się, a nawet wspólna waluta, czy tożsamość wartości. Kwestionują wszechobecną i niezrozumiałą standaryzację, rozdętą biurokrację europejską, nadmiar regulacji. Dodatkowo, mieszkańcy "Starej" Unii, kontestują niesymetryczność korzyści między "Starą", a "Nową" Unią, traktując zaangażowanie w wyrównywanie zapóźnień cywilizacyjnych, zwłaszcza na  wsch. i płd. Europy, jako element eksportu miejsc pracy i warunków życia, bez ekwiwalentności tej wymiany, realizowane nie w interesie państw narodowych, a nawet nie interesów europejskich, ale w imię ponadnarodowego, bezimiennego kapitału, kierującego się wyłącznie krótkoterminową maksymalizacją zysku, bez względu na koszty i konsekwencje społeczne. Wreszcie dla wielu, labilna aksjologicznie Unia, faworyzująca wyraźnie interes szeroko pojętych mniejszości, kosztem większości, kosztem tradycji narodowych, jest nie tylko już nie zrozumiała, jest nade wszystko nieakceptowalna.
Europejczycy boją się utraty poziomu życia, bo poczucie osobistego bezpieczeństwa już stracili na skutek presji imigrantów, utraty pewności jutra - wartości głęboko zakorzenionych na Starym Kontynencie. Wreszcie przeciętni, europejscy pracobiorcy, nie podzielają hierarchii wartości europejskich elit. To rozdarcie, potęgowane coraz większym znaczeniem socjologicznym, a w konsekwencji wyborczym europejskiej klasy urzędniczej - beneficjentów państw i Wspólnoty, destabilizuje i anarchizuje, burzy dotychczasowy ład społeczny w Europie.
Rosnące w Europie nastroje apatii i kontestacji, stały się jednocześnie źródłem renesansu partii anty systemowych, renesansu, a nie powstania, bo formacje te były obecne w europejskim krajobrazie od zawsze. Wystarczy prześledzić losy flagowego ugrupowania: francuskiego Frontu Narodowego, aby zrozumieć, że nie jest to efemeryda, a trwały - choć cieszący się zmiennym poparciem - element europejskiej mozaiki politycznej. Każdy, kogo stać na minimum transparentności i obiektywizmu zauważy, że apologetyka wartości narodowych, sprzeciw wobec społeczeństwa wielokulturowego, wspólnej waluty, nadrzędności jurysdykcji europejskiej nad krajową, globalizacji, europejskiej biurokracji, to od ponad trzech dekad trwały element ideowo - programowy Frontu. Można nie podzielać tak prowadzonego i argumentowanego dyskursu, ale stabilność doktrynalna Frontu Narodowego jest faktem bezspornym.
Rozumiem pragmatykę i potrzeby bieżącej walki politycznej, ale w imię zwykłej uczciwości i elementarnej prawdy, warto zachować przyzwoitość w ocenach programu Frontu i jego zwolenników. Można być adwersarzem Frontu, ale nie wolno odmawiać sympatykom tego ugrupowania i jemu podobnych, prawa do istnienia tak długo, jak długo traktują kartkę wyborczą, jako jedyne źródło legitymizacji władzy. Jego zwolennikami, nie są ani pogrobowcy faszyzmu, ani społeczne relikty komunizmu. W bazie społecznej, a zwłaszcza w bazie członkowskiej, wcale nie widać nadreprezentacji bezrobotnych, słabo wykształconych, tych, którym się nie chce, albo tych, którym się nie udało. Oś integracji przebiega inaczej: zwolennicy Frontu to ci, którzy już nie wierzą tradycyjnym partiom, znużeni i zawiedzeni karuzelą reprezentantów tradycyjnych elit, szukający ratunku w totalnej wymianie klasy politycznej, z nadzieją na fundamentalne zmiany, w imię interesów większości. Inną kwestia jest pytanie, na ile realne i możliwe są do spełnienia te oczekiwania, w aktualnych uwarunkowaniach i parametrach funkcjonowania.
Wbrew woli i narracji poprawnych politycznie mediów, w opozycji do dominującej do niedawna neoliberalnej opcji w rządzeniu, Europejczycy próbują dokonać rekompozycji swojego narodowego i europejskiego domu. Nie muszą pytać o zgodę dotychczasowych elit, mają do tego suwerenne prawo. I jeszcze jedno: polonocentryzm nie jest uniwersalną zasadą percepcji europejskich spraw, a nasz urągający zdrowemu rozsądkowi, niczym nie uzasadniony mesjanizm i polski romantyzm polityczny, jest zdecydowanie złym doradcą. Polska roszczeniowa postawa w Europie, jest nie tylko rażącą niewdzięcznością, jest kardynalnym błędem, jest występowaniem przeciwko polskiej racji stanu, za którą przyjdzie nam drogo zapłacić. I nie chodzi wcale o casus wyboru Przewodniczącego Rady Europy, o stosunek do D. Tuska. Niestety, w Polsce zaczyna brać górę - jak mawiają niektórzy - wrodzona nam skłonność do anarchizowania i relatywizowania wszystkiego. Nieprzewidywalność, brak ciągłości, a wielu sprawach po prostu małostkowość i rewanżyzm, nie znajdą poklasku w Europie. Tendencji tych nie odwróci także przyjmująca charakter masowego procederu inicjatywa oddawania poszczególnych obszarów życia społecznego, a nawet spółek prawa handlowego, pod opiekę sił nadprzyrodzonych w Polsce. Nie wierzę, aby Opatrzność była tak drobiazgowa i tak interesowna. To raczej przejaw polskiego zacofania, narodowego kompleksu, wulgarnej manipulacji, niż wyraz prawdziwego kultu religijnego i przywiązania do tradycyjnych wartości. Cóż, nad Wisłą, od wieków, możliwe jest prawie wszystko.              

wtorek, 7 lutego 2017

Uniwersalne przewiny polityków, demolują demokrację nie tylko we Francji

      Kampania przed zbliżającymi się, kwietniowymi wyborami prezydenckimi we Francji, nabiera tyle naturalnego tempa, co nadzwyczajnego kolorytu. Kiedy wydawało się powszechnie, że dwie główne rodziny polityczne: tradycyjna prawica i lewica, zdołały w końcu wyłonić w prawyborach swoich kandydatów, którzy staną w szranki wyborcze, z liderem prawicy narodowej - Marine Le Pen, a francuska scena wyborcza, okaże się areną próby rozhermetyzowania tradycyjnego, bipolarnego podziału politycznego, mnożące się skandale z udziałem nominatów, niweczą starania i prognozy.
Dotąd politycy prześcigali się tradycyjnie wyłącznie w obietnicach, mających na celu uatrakcyjnienie własnej oferty, czasami wbrew logice i zasadom rachunku ekonomicznemu. Najnowszym przykładem i szczytowym osiągnięciem w wyborczej licytacji we Francji, jest zapowiedź zwycięzcy prawyborów na lewicy, radykała Benoit Hamon'a, który lansuje nośny propagandowo dezyderat tzw. dochodu uniwersalnego: każdy Francuzów, który ukończył 18 lat, uzyskałby - rzecz jasna po zwycięstwie wyborczym Hamon'a w wyborach na urząd Prezydenta Republiki - gwarancję państwa uzyskiwania dochodu miesięcznego, na poziomie nie niższym niż 750 Euro. Jak skrzętnie podliczono skutki tego pomysłu w wymiarze finansowym, jego roczny koszt to minimum 450 mld Euro, przy rocznym budżecie Francji na poziomie 374 mld Euro. Informacji o źródle sfinansowania deficytu, na razie ze strony twórcy i orędownika pomysłu brak.
Teraz jednak pojawiają się nowe, nieznane dotąd w tej skali zjawiska i okoliczności, które dotyczą liderów wyścigu do Pałacu Elizejskiego we Francji. Do niedawna, zdawało się pewniak do urzędu Prezydenta Republiki, reprezentant tradycyjnej prawicy: Francois Fillon, apologeta ładu, porządku i determinizmu reform, za sprawą swojej żony Penelope, fikcyjnie przez lata zatrudnionej jako asystentka parlamentarna, stał się nieuzasadnionym beneficjentem 500 tys. Euro, jako ekwiwalentu rzekomego zatrudnienia małżonki. Dodatkowo, żona F. Fillona - jak donoszą media - na skutek relacji i pozycji męża, została zatrudniona jako krytyk literacki w jednym z wydawnictw, uzyskując za dwie recenzje apanaże w wysokości 100 tys. Euro.
Lider prawicy narodowej - Marine Le Pen, otrzymała z kolei z Parlamentu Europejskiego nakaz zwrotu 340 tys Euro, z tytułu fikcyjnego zatrudnienia dwóch asystentów parlamentarnych, będących de facto funkcjonariuszami partyjnymi Frontu Narodowego.
Zgłaszający aspiracje prezydenckie i prowadzący niezależną kampanię socjalista Emmanuel Macron, usłyszał zarzuty, że będąc jeszcze socjalistycznym Ministrem Gospodarki, z budżetowych środków, subsydiował powstanie i rozwój stanowiącej własne zaplecze polityczne formacji En Marche! ("Ruszajmy Razem"!).
Ten zasadniczy rozdźwięk między aksjologią deklarowaną publicznie, a własną, urasta do rangi epidemii w życiu publicznym, nie tylko Francji. Polskie życie polityczne od lat dostarcza wystarczająco dowodów potwierdzających tą tezę. Wszyscy wiemy, zwłaszcza w epoce dominacji mediów elektronicznych i marketingu politycznego, że polityka kosztuje, że życie polityczne, a zwłaszcza kampanie wyborcze, to okres kupczenia wszystkim, dla wyników sondaży, poklasku, przychylności mediów oraz głosów elektorów. Zdaje się nawet istnieje consensus co do tego, że polityka jest zawodem, wszak winna być jednak zarazem zawodem zaufania publicznego, o co dziś coraz trudniej.
Klasa polityczna zdaje się jednak równocześnie nie rozumieć, że powszechność dostępu do informacji, powoduje nieuchronność społecznego niezadowolenia i kary za przewiny o patologicznym charakterze. Te przewiny wiążą się jakże często z prywatą, nepotyzmem, przywłaszczeniem, po prostu kradzieżą szeroko pojętych środków publicznych.
Poza wymiarem jednostkowym, którego wyrazem może być i powinien społeczny ostracyzm wobec polityków, jest jednak jeszcze jedna istotna okoliczność. Patologie klasy politycznej, skutkują coraz większą rezerwą szerokich mas wobec systemu demokratycznego, a ponieważ życie publiczne nie znosi próżni, coraz powszechniejsze są społeczne resentymenty za silną, autorytarną władzą, która zapewniałaby sprawiedliwość, nawet kosztem ograniczenia praw demokratycznych. W konsekwencji, coraz większa liczba wyborców decyduje się nie tylko na absencje w elekcjach, traktowane jako wyraz protestu, ale coraz powszechniej na popieranie ruchów radykalnych, postrzeganych jako ostateczne panaceum na wszelkie zło, którego uosobieniem demokracja. W efekcie końcowym mówimy o deficycie demokracji i kryzysie instytucji demokratycznych, mylnie definiując przyczyny i skutki.  
Z opisanej sytuacji płynie jeden wniosek pozytywny: mimo presji mediów głównego nurtu, mistrzowskich technik socjotechnicznych klasy politycznej, obywatele coraz częściej są w stanie przedstawić i wyegzekwować - za sprawą kartki wyborczej - rachunek rządzącym za niegodziwość, za zaniechania, za prywatę, za patologie. Ta nieuchronność kary jest budująca i zasługuje na daleko posuniętą społeczną solidarność. Skoro bowiem politykowanie jest zawodem na konkurencyjnym rynku, w jego ocenie trzeba przyjąć rynkowe zasady oraz istotnie podnieść wymogi, o mechanizm korygujący oraz podnoszący oczekiwania wobec tych, którzy decydują się na uprawianie zawodowo polityki. Warto też przy tym wyrazić nadzieję, oby jak najdłużej pręgierzem dla nieudolnej klasy politycznej była wyborcza urna, a nie po prostu ulica,choć perspektywy w tym względzie nie są wcale jednoznaczne.