środa, 22 maja 2013

Ożywczy krzyk rozpaczy? - czyli od Palacha do Venner'a

         Wczorajsze samobójstwo 78 letniego, urodzonego 16 kwietnia 1935 roku, francuskiego intelektualisty, pisarza i historyka Dominique Venner'a, dokonane w paryskiej katedrze Notre Dame, ma wymiar symboliczny. Szukając analogii - zachowując rzecz jasna proporcje - można go porównywać do próby samospalenia, podjętej przez czeskiego studenta filozofii i ekonomii politycznej - Jana Palacha, podjętej 16 stycznia 1969 roku, zakończonej śmiercią, trzy dni później: 19 stycznia tego roku.
Dlaczego?
Oba desperackie akty samobójcze były wyrazem protestu, krzykiem rozpaczy: młodego czeskiego studenta przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na walczącą o suwerenność Czechosłowację i rezygnację oraz bierność społeczeństwa Czech i Słowacji wobec narzuconych rozwiązań politycznych, francuskiego, będącego u schyłku życia sympatyka prawicy narodowej, członka Jeune Nation, OAS, GRECE, na sankcjonowane prawnie we Francji małżeństwa homoseksualne, oraz palący problem imigracji "afro-magrebiańskiej". Dodajmy krzykiem i aktem świadomym, dogłębnie przemyślanym, ze świadomością skutków, także w wymiarze symbolicznym.
Samobójstwo Dominique Venner'a wpisuje się zarazem w ostry konflikt ideologiczny oraz aksjologiczny, który dotyka współczesne społeczeństwo francuskie, a jego polityczny rodowód i nieskrywane sympatie polityczne, konflikt ten zdecydowanie podsycają. To nie był czyn emocjonalny, a głęboko przemyślana manifestacja polityczna, podjęta z nadzieją obudzenia instynktu samozachowawczego Francuzów. Dowodem na to jest między innymi ostatni wpis na blogu samobójcy, pod znamiennym tytułem "Le manif du 26 mai et Heidegger", w którym nawołuje do aktywności obywatelskiej i szerokiego ruchu odmowy wobec małżeństw osób tej samej płci i wyzwań oraz konsekwencji imigracji afrykańskiej do Francji.
Do swojej decyzji D. Venner dojrzewał bardzo długo, pisząc o "francuskiej wiośnie", określając tym mianem tegoroczne, społeczne protesty we Francji, wobec polityki rządzącej lewicy, ale nade wszystko zawierając swoje symboliczne credo w 64 numerze, redagowanego przez siebie "La Nouvelle Revue d'Histoire" [jan. - fev. 2013]:

"[...] Śmierć może jawić się także jako wyzwolenie względem okoliczności nie do zniesienia i dyshonoru [..]"

D. Venner nie był niedojrzałym społecznie i emocjonalnie, zgorzkniałym i niespełnionym starcem. Ktoś, kto od zawsze był zaangażowany w ruch prawicy narodowej, wpierw w le Mouvement Jeune Nation [Ruch Młody Naród, z ideą drugiej "Rewolucji Narodowej"], następnie zaś w l'Organisation armee secrete [OAS - Organizacja Tajnej Armii, z programowym celem utrzymania Algierii w granicach Francji i walki z gaullizmem], jest z pewnością postacią kontrowersyjną, ale ideową i zdolną do osobistych poświeceń, nie stroniącą od ryzyka osobistego. Ktoś, kto był współzałożycielem le Groupement de Recherche et d'Etudes pour la Civilisation Europeenne [GRECE - Stowarzyszenie poszukiwań i Studiów nad Cywilizacją Europejską, z prymatem przyznanym sanacji cywilizacji europejskiej], z równą pewnością miał wiele do powiedzenia. A mimo to, zdecydował się na samobójczy krok.
Osobiście zawsze uważam, że dla Ojczyzny warto żyć, a nie umierać. Równocześnie jednak rozumiem i nie potępiam ani Jana Palacha, ani Dominique Venner'a. W skomplikowanym współczesnym świecie, zdominowanym przez prymat poprawności politycznej, pełnym niezrozumiałych kompromisów, w którym istnieją obszary swoistego terroru mniejszości nad większością, pojawia się kwestia wierności fundamentalnym zasadom. Niektórzy są przy tym gotowi poświęcić za te właśnie wartości, za ich prolongowanie w czasie oddać to co najcenniejsze: życie. Czy wolno ich za to potępiać?
Jan Palach kreowany przez komunistyczną propagandę na niezrównoważonego młodzieńca, dyskredytowany i deprecjonowany przez lata, w wolnych Czechach został uhonorowany najwyższymi splendorami, a jego czyn traktowany jest w kategoriach narodowego bohaterstwa. Jaki będzie w przyszłości stosunek Francji i Francuzów do desperackiego aktu D. Venner'a?          

poniedziałek, 6 maja 2013

Patriotyzm a rewizjonizm, czyli o relatywiźmie

Miniony długi weekend w Polsce, miałem okazję i niewątpliwą przyjemność, spędzić na Ukrainie, zwiedzając Lwów, a nade wszystko jego bliższe i dalsze okolice. Najbardziej co mnie uderzyło, to wcale nie wszechobecność materialnych dowodów polskości, polskiego rodowodu tych ziem, liczba spotykanych rodaków, zwiedzających z widocznym pietyzmem, emocjonalnym zaangażowaniem, ale i bólem w aspekcie stanu technicznego wielu zabytków, ziemię lwowską. Nie poczułem się także dotknięty - skądinąd genialnym pomysłem - podziemnej restauracji "Skrytka" we Lwowie, stylizowanej na schron S. Bandery, będącej w istocie dopracowaną w szczegółach apoteozą Ukraińskiej Powstańczej Armii.
Najbardziej doskwierała mi refleksja, która towarzyszy mi od lat, która we Lwowie uległa jedynie ugruntowaniu.
Nie jest naszą winą i wyborem, że Polska po II Wojnie została "przepchnięta" na Zachód, a w rezultacie pozbawiona dawnych wschodnich rubieży Rzeczypospolitej, uważanych za skarb narodowy, integralny element naszej materialnej i duchowej spuścizny oraz tradycji narodowej. Rekompensatą miały być Ziemie Zachodnie. To nie były nasze, polskie wybory. To były decyzje, na które - mimo niewątpliwych wojennych zasług i ogromnego rachunku krzywd i cierpień - nie mieliśmy najmniejszego wpływu.
Zarazem jednak musimy przyjąć do wiążącej wiadomości, że - co prawda z diametralnie różnych powodów [przecież to nie Polska wywołała wojnę i nie Polska była agresorem] - nasz dramat na Wschodzie, jest analogiczny do dramatu Niemców na Zachodzie.
Zasadnie oczekując zatem szacunku i atencji wobec naszej tradycji na Wschodzie, manifestując swoje przywiązanie do polskości tych ziem, tam ostentacyjnie szukając rodowodu i korzeni, określając ten proces mianem narodowej pamięci i zobowiązania, lekcją patriotyzmu, pozwólmy i akceptujmy analogiczne priorytety Niemców na naszych ziemiach zachodnich. Oni też mają prawo do tożsamości, do dbałości o materialne ślady swojej kultury, do troski o cmentarze. Nie nazywajmy tego rewizjonizmem, ale przejawem niemieckiego patriotyzmu, dbałości o narodowe dziedzictwo. To współczesny dowód politycznej i obywatelskiej, europejskiej dojrzałości, wymóg czasów w których żyjemy.      

Francuska i polska lewica - utrata zaufania, czy kryzys tożsamości?

Przywódca francuskiego Frontu Ludowego [le Front de gauche], francuskiej "lewicy lewicy": Jean Luc Melenchon, a zarazem koalicjant francuskiej Partii Socjalistycznej, afirmując ostatnio początek walki o VI Republikę we Francji oraz zgłaszając pryncypialny sprzeciw wobec rygoryzmu budżetowego i oszczędnościom [l'austerite], rozpoczyna w istocie licytację, wyścig z francuską opozycją, nade wszystko zaś z Frontem Narodowym. Celem tego wyścigu jest walka o "rząd dusz" nad coraz liczniejszym francuskim elektoratem niezadowolonych i sfrustrowanych nie tylko rządami lewicy, ale i niską efektywnością francuskiego systemu politycznego, zmęczonych rządami tradycyjnych francuskich partii politycznych. 
Frustracja zwolenników lewicy, jest nie tylko reakcją immanentną zachowaniom społeczeństwa francuskiego, cechuje nie tylko francuski elektorat lewicy. Widoczny odpływ zwolenników lewicy na rzecz bardziej wyrazistych formacji politycznych, wpisuje się w szerszy kontekst europejski, widoczny jest także w innych krajach Starego Kontynentu, w tym oczywiście w Polsce.
Zachowując rzecz jasna proporcje i pamiętając różnice [wspomnieć należy choćby o fakcie, że lewica we Francji niepodzielnie dzierży władzę, a w Polsce od prawie dekady pozostaje zmarginalizowana], spadające lawinowo zaufanie do lewicy we Francji i stabilne - choć niskie [nie przekraczające łącznie 15%] poparcie w Polsce, upoważnia do postawienia tezy, że mamy współcześnie do czynienia ze znacznie głębszym problemem jak tylko przejściowa utrata zaufania społecznego. To bez wątpienia znacznie bardziej złożony proces, uzasadniający tezę o kryzysie tożsamości europejskiej lewicy.
Lewica w Europie, ponosi konsekwencje swoich strategicznych wyborów i zaniechań ostatnich lat:
- będąc "akuszerem" zasadnego przyśpieszenia jedności europejskiej i opowiadając się jednoznacznie za procesem globalizacji, lewica ponosi zarazem współodpowiedzialność za negatywy tego procesu, z rosnącą etatyzacją państw narodowych, biurokratyzacją drogich w utrzymaniu i niewydolnych instytucji europejskich, za niedoszacowanie pejoratywów globalizacji na czele;
- blankietowa bez mała zgoda na swobodny przypływ  kapitału, poważnie usprawniła co prawda procesy gospodarcze, ale zarazem w istotny sposób przyczyniła się do zwiększenia suwerenności właścicieli kapitału, którzy w pogoni za maksymalizacją - często w istocie wirtualnych i spekulacyjnych zysków - zapomnieli o priorytetach i zobowiązaniach społecznych. Konsekwencją jest naruszenie społecznej równowagi i poczucia bezpieczeństwa szerokich mas społecznych, powszechne sprowadzenie roli pracobiorców do bezwolnych narzędzi w rękach wielkiego kapitału, co budzi coraz bardziej powszechny, społeczny sprzeciw;
- globalizacja i kryzys gospodarczy, uruchomił jeszcze jedną niebezpieczną praktykę: ryzyko gospodarcze właścicieli kapitału zostało sprowadzone wyłącznie do maksymalizacji zysków, negatywy i wszelkie koszty oraz straty stały się wyłącznie ryzykiem państwa, które - na koszt podatników - zmuszone zostało do daleko posuniętego interwencjonizmu państwowego, celem ratowania instytucji [głównie elementów systemu bankowego] i kluczowych podmiotów gospodarczych. Ta rażąca dysproporcja, bardzo wygodna z punktu widzenia kapitału, brak rozwiązań systemowych w tym względzie, to także kwestia współodpowiedzialności lewicy;
- formacje lewicowe nie zauważyły również i wyraźnie zbagatelizowały konsekwencje zasadniczych zmian w stratyfikacji społecznej, która nie tylko nie odpowiada już archaicznym na dziś kanonom społeczeństwa klasowego, ale i stawia nowe wyzwania, jakim jest choćby udział i znaczenie aparatu biurokratycznego państwa w strukturze społecznej, jako nie tylko podstawowego beneficjenta procesu etatyzacji Unii i państwa narodowych, ale i swoistego arbitra wyborów politycznych;
- lewica europejska nie zdołała wreszcie wypracować dopuszczalnych, a zarazem skutecznych mechanizmów ochrony rynku pracy, nie tylko przed skutkami procesów zmian technologicznych, ale i nie zawsze uczciwą konkurencją gospodarek państw trzecich, których przewaga konkurencyjna oparta jest na istotnie niższych kosztach pracy.
- wreszcie europejska lewica błędnie w moim przekonaniu uznała, że  nadszedł czas na nowe regulacje we wrażliwej sferze społeczno - obyczajowej, przyznając jej niczym nie usprawiedliwiony priorytet, kosztem zaniechania i w istocie deprecjonowania wartości fundamentalnych: bezpieczeństwa i spokoju społecznego, zapewnienia pracy, roli tradycyjnej rodziny i tożsamości.
W efekcie, na bazie obiektywnego kryzysu gospodarczego, ale i subiektywnych błędów i  zaniechań, europejska lewica nie tylko zawodzi społeczne nadzieje i oczekiwania, nie dysponuje także wiarygodnym, spójnym, pragmatycznym, pozbawionym ideologicznego zacięcia programem. Luka ta jest coraz skuteczniej zapełniania przez ruchy skrajne i prawicę narodową poszczególnych krajów. Coraz częściej podejmowana rozpaczliwa akcja odwrócenia niekorzystnych tendencji, nieudolna próba swoistej konwergencji socjologiczno - programowej i przejścia na pozycje prawicy narodowej lub populistów, to strategiczny błąd klasycznej lewicy, potęgowany przez niezasadne i niezrozumiałe próby dekompozycji organizacyjnej formacji lewicowych.
Lewica na dziś potrzebuje realizmu i odwagi, nowoczesności, ale nie zacietrzewiania i nieakceptowanej społecznie, szeroko rozumianej awangardy, pozytywistycznej pracy u podstaw, a nie ideologicznych, populistycznych, demagogicznych zaklęć. Lewica dla zwycięstwa potrzebuje profesjonalnego rozsądku, osadzonego w ramach demokratycznego porządku, w interesie większości, a nie eksperymentów.