niedziela, 29 lipca 2012

Diagnoza teraźniejszości i przyszłości - proces bolesny, ale bez alternatywy


"[...] Prawda może być trudna, ale jej skutki bywają chwalebne,
        Nieprawda może być miła, ale jej skutki mogą być porażające [...]"

                                                               Ali Ibn Abi Talib [600 - 661]

Kończący się tydzień, mimo że patrząc na niego z polskiej perspektywy, jego istotą wydaje się być kolejny spektakl nieudolności, prywaty i nepotyzmu polskiej partiokracji, moim zdaniem zdominowany jest przez dwa inne, symboliczne w swej wymowie wydarzenia.
Pierwszym, jest wywiad Premiera Włoch dla "Corriere della Sera" [27.07.], w którym stojący na czele eksperckiego włoskiego rządu, wieloletni [w latach 1995 - 2004] Komisarz U.E - Mario Monti, formułuje odważny pogląd o straconym pokoleniu. Jego zdaniem, sytuacja społeczno - gospodarcza w Europie i świecie, upoważnia do brutalnego wniosku, że obecne pokolenie młodych, to stracona generacja, która poniesie szeroko rozumiane koszty opanowania i wyjścia z kryzysu. Jedynym co można zrobić, to zminimalizować koszty i negatywne konsekwencje wyłącznie do jednego pokolenia właśnie.
W tym samym duchu, choć jeszcze bardziej dobitnie, wypowiedział się w wywiadzie udzielonym polskiej "Gazecie Wyborczej" [wydanie weekendowe 28 - 29.07], prof. Immanuel Wallerstein, jeden z najwybitniejszych współczesnych socjologów. Jego zdaniem "[...] kryzys potrwa jeszcze 20, 30, a może 40 lat. Będzie chaos i gwałtowne wstrząsy w  stosunkach międzynarodowych i gospodarce. Szczegóły są całkowicie nieprzewidywalne i wynik jest nieprzewidywalny [...]". 
Zdaniem profesora, nikt nie jest w stanie naprawić systemu, choć widoczne są zarazem dwie potencjalne drogi wyjścia:
"[...] ducha Davos [...]", która charakteryzuje światowe elity, zainteresowane wyłącznie utrzymaniem "[...] trzech korzyści, które im daje dzisiejszy kapitalizm: wysokich dochodów, możliwości wyzysku i polaryzacji politycznej [...]". Elity te poprą każdy system, każde rozwiązanie - nawet bez kapitalizmu - które zapewni im utrzymanie status quo.
Druga drogą, jest droga "ducha Porte Alegre", nawiązująca w  istocie do strategii alterglobalistów, wiodąca do "[...] demokratycznego, względnie egalitarystycznego świata, którego jeszcze nie było [...]".  
Niezależnie od nastawień i preferencji ideologicznych, zastanawiająca jest tożsamość stanowisk europejskiego technokraty, zorientowanego centrowo i amerykańskiego socjologa o wyraźnie lewicowych [w rzecz jasna amerykańskim rozumieniu] sympatiach.
Kiedyś - próbując się odnieść do wyzwań współczesności - na tym blogu napisałem już post pod tytułem "Każdy wiek ma swoją belle epoque". Wydaje się, że sytuacja społeczna w Europie i Polsce dojrzewa do sytuacji, w której trzeba jasno powiedzieć społeczeństwu, że podejmowane przez rządzących działania, zakładając nawet ich 100% skuteczność i pełne zaangażowanie posiadanych przez rządy narodowe oraz organizacje międzynarodowe sił i środków, nie doprowadzą szybko do uspokojenia sytuacji, a z dużym prawdopodobieństwem także, nie pozwolą być może już nigdy na powrót dotychczasowej, znanej do niedawna prosperity i jej parametrów.
Współczesne społeczeństwa czekają zapewne rewolucyjne zmiany w odniesieniu do:
1. Aksjologii [zmiany w hierarchii wartości, wydają się być najbardziej pożądanym, choć zarazem najmniej oczywistym i akceptowanym społecznie skutkiem obecnego kryzysu]. Współcześni Europejczycy, zwłaszcza młodzi, muszą przyjąć do wiadomości, że dotychczasowy model kariery zawodowej, życiowe priorytety wymagają istotnych modyfikacji.
2. Stosunku do szeroko rozumianej konsumpcji, która ulegnie ograniczeniu nie tylko na skutek spadku siły nabywczej. Racjonalizacja konsumpcji, leżąca niewątpliwie w rażącej sprzeczności z pryncypiami marketingu, zorientowanego na kreowanie nowych potrzeb, oznaczać będzie konieczność świadomych wyborów i samoograniczeń.   
3. Rozumienia i podejścia do kwestii władzy politycznej [wyraźnej aprecjacji ulegną z pewnością wszystkie formy zorientowane na wzrost partycypacji obywatelskiej w procesie rządzenia, preferujące zerwanie z klientelizmem i dominacją partiokracji. Wydaje się, że model szwajcarskiej demokracji opartej na instytucji referendum obywatelskiego, stanie się jednym z bardziej efektywnych systemów organizacji życia politycznego].
Te fundamentalne wyzwania nie mają alternatywy. Jest tylko kwestią czasu, kiedy dotrą one do szerokiej świadomości społecznej, niezależnie od dominacji w naszym życiu publicznym zasad poprawności politycznej. To po prostu determinizm, wymóg chwili, a nie opcja rozwoju i zachowań.
Oczywiście, sygnalizowanego, choć nie zapoczątkowanego przez M. Monti'ego i I. Wallerstein'a [przyznajmy przy tym, że te dwa nazwiska nie wyczerpują palety osobistości, zabierających dziś merytorycznie i odważnie głos w sprawie strategicznej przyszłości Europy i świata] procesu, nikt nie jest w stanie zatrzymać. Jego potencjalnymi beneficjentami mogą być współczesne społeczeństwa. Zmiany te - co absolutnie logiczne - odbędą się niewątpliwie kosztem obecnych elit rządzących. Wymagać przy tym będą, co najmniej świadomego samoograniczenia reprezentantów "mentalności Davos".
Próba prolongowania diagnozy i jej jasnego skomunikowania społeczeństwom, jest nie tylko nieodpowiedzialnością i strategicznym błędem, stratą czasu. Może skończyć się wyłącznie radykalizmami. 

            
       

wtorek, 24 lipca 2012

Francuski rząd, polski rząd - różnice i podobieństwa


"[...] Rozsądny i światły rząd bierze się zawsze tylko do tego, co potrafi i chce doprowadzić do końca [...]".

                     Ludwik Filip, Pamiętniki z czasów Wielkiej Rewolucji. Wyd. PIW. Warszawa. 1988. s. 55

Analizując funkcjonowanie francuskiego i polskiego rządu - pamiętając rzecz jasna o odmiennych uwarunkowaniach ustrojowych i politycznych - wskazać można na zadziwiające podobieństwa, a zarazem zasadnicze niestety różnice w ich funkcjonowaniu oraz percepcji:

1. Francuscy socjaliści - tak jak i Platforma Obywatelska w Polsce, przynajmniej w poprzedniej kadencji parlamentu - doszli do władzy na bazie ogromnego społecznego poparcia, wynikającego nie tyle z nośności i doniosłości programu, co z negatywnego stosunku wyborców do potencjalnych alternatyw, znużenia i zużycia, utraty zaufania społecznego formacji sprawujących dotąd władzę, z nadziei na zmiany. 
Obie partie w pełni kontrolują też kluczowe ośrodki władzy w państwie, co w istotny sposób rzutuje, a przynajmniej winno wpływać na sprawność i jakość rządzenia.
2. We Francji rozpoczęto bez mała natychmiast zakrojony na szeroką skalę program reform, często nad wyraz kontrowersyjnych. Nie rozstrzygając na dziś czy są one zasadne, a nade wszystko czy przyniosą spodziewane rezultaty, socjaliści z determinacją rozpoczęli szeroko zakrojone zmiany. 
Platforma w Polsce - krępowana warunkami koalicyjnego rządu, ale przede wszystkim zastygła w obawie przed utratą władzy, ograniczana własną niemocą, brakiem kompetencji, ale i strategicznej przenikliwości, szybko zatraciła wszelaki impet i skłonność do moderowania zmian.
3. Socjaliści we Francji - twardo podzielając aksjologię swojego elektoratu - zaczęli realizować zmiany akceptowane przez większość, Partia Omnipotencji [P.O] szukając kompromisów, doprowadziła do swoistego klinczu wyrażającego się w formie synkretyzmu rodzajowego, skutkującego utratą nie tylko oblicza, ale i wyrazistości politycznej. W efekcie końcowym traciła i traci i wszystkich admiratorów, nie zyskując w zamian poparcia nowych grup społecznych.
Pozorna polityka miłosierdzia zorientowana na społeczny poklask, przyniosła i przynosi więcej strat niż pożytków. Stanowisko i postawa Platformy, zderzona z analogicznymi koalicjanta - PSL, zakutkowały tym, że wszelkie nawet ograniczone pomysły reform zostały skutecznie storpedowane, z zachowaniem przywilejów dla elektoratu koalicjanta mniejszościowego. To prawdziwy fenomen i paradoks!. 
4. Francuscy socjaliści rozpoczęli reformy od kwestii ekonomicznych i fiskalnych, stopniowo obudowując je zmianą akcentów w innych dziedzinach, Platforma Omnipotencji nie mając w istocie pomysłu na realizację reform fundamentalnych, stara się skierować uwagę opinii publicznej na kwestie drugorzędne, a zarazem konfliktujące elektorat, sprawy choć doniosłe, to przede wszystkim o światopoglądowo - etycznym i moralnym charakterze.  
5. Stabilne zaplecze polityczne obu rządów, we Francji nie jest świadomie pozbawiane wewnętrznego zróżnicowania i podmiotowości [ciągle silna pozycja frakcji w Partii Socjalistycznej], zyskując w efekcie końcowym na tym kolorycie.
W wodzowskiej Platformie jakikolwiek przejaw samodzielności, traktowany jest bez mała jako zarzewie królobójstwa, ze wszystkimi tego konsekwencjami, czego dobitnym przykładem casus Marszałka Schetyny.             

Poprzestając jedynie na tych aspektach, czas na wnioski i uogólnienia:

1. Rzucający się w oczy determinizm, kompleksowość, żywotność programowo - ideowa francuskich socjalistów, a z drugiej strony konformizm, oportunizm i po prostu lenistwo ideowe Platformy, to nade wszystko skutek okoliczności wewnętrznych. 
P.S jest w pełni świadoma, że potencjalne niepowodzenie nie będzie skutkowało jedynie oddaniem władzy. Jej prawdziwym skutkiem będzie względnie trwała marginalizacja wszystkich tradycyjnych francuskich formacji politycznych na rzecz Frontu Narodowego, który w odczuciu społecznym pozostanie dla Francuzów jedyną alternatywą. Wszak Frontowcy jeszcze nie rządzili. To nad wyraz trzeźwiący i mobilizujący do działania całą francuską klasę polityczną argument.
Platforma, której długo udawało się w świadomości społecznej utrzymać dychotomiczny podział na: "my" i "oni", czyli wszystkie pozostałe partie, zatraciła de facto instynkt samozachowawczy. 
Straszenie powrotem PiS-u do władzy to już stanowczo za mało, a pozycję rządu degradują dodatkowo odczuwalne spowolnienie gospodarcze i jego społeczne skutki, rozległe afery na szczytach władzy z udziałem oligarchii partyjnych, coraz mniejsze wyczucie taktu wobec wyborców, wreszcie niemoc w rozwiązywaniu kluczowych kwestii społecznych, oraz fiasko szumnie zapowiadanych reform. Pocieszanie się stałym poparciem społecznym na poziomie 1/3 głosujących to jakieś wyjście, ale zdecydowanie nie gwarantuje prolongaty rządzenia, co najwyżej status największej partii opozycyjnej w chyba niedalekiej przyszłości.
Największym problemem będzie jednak kwestia historycznej odpowiedzialności. 
Francuscy socjaliści - jeżeli nawet przegrają - będą mieli pełne prawo powiedzieć, że próbowali kompleksowo zmieniać kraj.
Platforma - jeżeli dalej nic się nie zmieni - będzie mogła przyznawać tylko, że jako jedyna formacja w Polsce po 1989 roku rządziła krajem przez dwie kadencje. Jeszcze nie tak dawno można by powiedzieć, że to zapewniało miejsce w encyklopediach. Dziś jednak na skutek rozwoju mediów elektronicznych, moda na kupowanie opasłych encyklopedii przeminęła bezpowrotnie. Dziś internet przynosi niestety zgoła inne informacje niż laurki: porażające przykłady niekompetencji, prywaty, nepotyzmu, arogancji rządzących, obrazy patologii pozbawionych działań korygujących i wszelkiej formy refleksji.
Platformie Obywatelskiej trzeba zadedykować dziś cytowane wyżej słowa Ludwika Filipa i rekomendować otrzeźwienie w interesie nas wszystkich, póki jeszcze czas, póki nie jest za późno, póki roli wiodącej siły w polskim społeczeństwie nie przejęli Demoprofani.           

niedziela, 22 lipca 2012

Prezydencki stosunek do własnej historii

Podczas obchodów 70 - tej rocznicy tragicznej deportacji do obozów koncentracyjnych paryskich Żydów [16 - 17.07.1942], która nazwana jest powszechnie tragedią Vel d'Hiver [deportowano 13 152 Żydów, w tym 4 000 dzieci], od nazwy miejsca w której gromadzono Żydów przed deportacją [był nim nieistniejący już od końca lat 50 - tych ubiegłego wieku, kryty tor kolarski w Paryżu], urzędujący Prezydent Republiki publicznie i otwarcie potwierdził francuską odpowiedzialność za te tragiczne wydarzenia.
W czasie uroczystości F. Hollande wypowiedział znamienne słowa: "[...] zbrodnia ta została popełniona we Francji i przez Francuzów [...]". Gwoli prawdy historycznej trzeba dodać, że akcję zorganizowały władze Vichy i nie uczestniczył w niej żaden niemiecki żołnierz, ani przedstawiciel hitlerowskiego aparatu przemocy!!!
Przyznanie się do odpowiedzialności za zbrodnię - choć zasługuje na odnotowanie - nie jest niczym nowym. Pierwszym Prezydentem, który otwarcie zajął takie stanowisko był  J. Chirac. Istotniejszym jest fakt, że socjalista Hollande, zajmuje diametralnie odmienne stanowisko w tej sprawie niż jego mentor, wielki w powszechnej społecznej ocenie Prezydent Republiki, także socjalista: F. Mitterrand. 
Dla Mitterrand'a obciążanie Francji i Francuzów odpowiedzialnością za Val d'Hiver było wykluczone i niemożliwe, z uwagi na... brak suwerenności Francji w czasie, kiedy zbrodnia została popełniona. Na takiej ocenie ciążyło zapewne także osobiste doświadczenie F. Mitterrand'a z okresu wojny.  
To z pozoru nieistotne zniuansowanie stanowisk, warte jest uwypuklenia. Dowodzi ono faktycznie wielopłaszczyznowego, nowego otwarcia francuskich socjalistów. Zasługuje ono na podkreślenie tym bardziej, że ma miejsce w czasie, w którym prezydent supermocarstwa ma wyraźne problemy i luki w wiedzy historycznej odnośnie problematyki II wojny światowej. To powód do zadowolenia i optymizmu. 

Kryzys wymaga nowego wymiaru solidaryzmu społecznego?

W piątkowym [20.07.2012] wydaniu dziennika "Le Monde" Anne Aveno, w artykule pod tytułem "Impot sur la fortune, droits de succession: le gouvernement alourdit la note", podejmuje kontrowersyjną kwestię opodatkowania najbogatszych, stanowiącą sztandarowy projekt fiskalny francuskich socjalistów.
Charakter i pole dyskusji, zarysowują celnie skrajne stanowiska reprezentowane przez socjalistów: "[...] chcielibyśmy raczej uprzywilejować zasługi niż dziedziczenie [...]" [deputowany P.S. Pierre - Alain Muet] i klasyczną prawicę: rządowe plany to "[...] zbrodnia przeciwko rodzinie i klasom średnim [...]" [reprezentujący  w Zgromadzeniu Narodowym UMP Marc Le Fur]. 
Dyskusja ta jest w istocie fundamentalnym sporem o współczesne rozumienie idei solidaryzmu społecznego, jest wyrazem stosunku do strategicznych wyzwań współczesności, jest - w wymiarze praktycznym - próbą odpowiedzi na pytanie kto poniesie ciężar kosztów niezbędnych reform, które - oby tak się stało - przyniosą i przywrócą równowagę w Europie i świecie.
Obecna sytuacja w Europie wymaga nie tylko daleko posuniętego interwencjonizmu państwa, świadomości i samoograniczenia obywateli, wymaga także odpowiedzialności. Odpowiedzialność ta musi wyróżniać elity rządzące, musi towarzyszyć pracującym, ale w największym zdaje się stopniu stanowi ona wyzwanie dla najbogatszej części społeczeństw.
To właśnie najlepiej sytuowani Europejczycy, w imię pokoju społecznego i dobrze pojętego solidaryzmu społecznego winni w największym stopniu przystać - mniejsza o formę - na konieczność sfinansowania części szeroko pojętych kosztów kryzysu społecznego. To historyczna konieczność. Jej nie rozumienie, brak umiejętności właściwego odczytania znaków czasu i wyzwań społecznych, może się zakończyć radykalizmami i niekontrolowanymi wybuchami społecznego niezadowolenia.
Najbogatsi zresztą obiektywnie, są największymi beneficjentami umierającego na naszych oczach, dotychczasowego porządku, żeby nie powiedzieć ładu finansowego świata. Poziom ich potencjalnych wyrzeczeń i strat jest - przyznajmy - niewspółmierny dla analogicznych pracujących.
Wszyscy wierzymy w przejściowy charakter obecnego kryzysu. Zarazem jednak trzeba mieć świadomość, że przejściowość ta rozumiana być musi jako minimum dekada reform, wyrzeczeń i zmian. I jeszcze jedno, nawet po udanej transformacji, po zakończonych sukcesem działaniach korygujących, świat nie wróci do czasów z przed kryzysu. Kiedyś na swoim blogu napisałem artykuł pod tytułem "Każde pokolenie ma swoją belle epoque". Dziś jestem pewien prawdziwości tych słów. Dla naszej generacji dobrze niewątpliwie już było, choć jestem świadom, że nie dla wszystkich, że nie wszyscy skorzystali z owoców prosperity ostatnich dekad.
Kryzys dla najbogatszych oznaczać może spadek dotychczasowego tempa bogacenia się, konieczność rezygnacji z niektórych zbytków. Priorytety pracujących, by nie ideologizować szerokich mas społecznych, są zdecydowanie bardziej przyziemne: z czego żyć, za co wykształcić dzieci, jak zapewnić sobie spokojną i w miarę samodzielną, bo już nie dostatnią starość.              
We Francji, w Polsce, w całej Europie idea solidaryzmu społecznego oczekuje na przychylność i akceptację bogatych. To historyczny determinizm, to wyzwanie chwili. Wszyscy musimy mieć świadomość, że czas nieokiełzanego konsumpcjonizmu, dobrobytu na kredyt odchodzi do lamusa. Nadszedł etap świadomego samoograniczenia, które dla jednych oznaczać będzie konieczność rezygnacji z jachtów, kolejnych luksusowych samochodów i posiadłości, super wystawnego życia, dla innych konieczność porzucenia marzeń o własnym domu już na starcie drogi zawodowej, prolongaty zamysłów o domku weekendowym, zwolnieniu tempa zmian w aspekcie wystroju wnętrz mieszkalnych, pożegnania z luksusem. Musi się zmienić społeczna aksjologia i indywidualne priorytety. Zaklinanie rzeczywistości, wiara w cuda niestety nie pomoże.
Nie trzeba być zwolennikiem  poglądów Emile Durkheim'a [1885 - 1917] i podzielać jego koncepcji człowieka ["homo duplex"], nie trzeba przywoływać generacji marksistów i socjalistów aby stwierdzić, że świat jest w kryzysie, aby szukać antidotum. Kryzys i jego implikacje czuje dosłownie i instynktownie każdy z nas. Uczciwą rekomendacją wobec bogatych jest wołanie o ich poczucie społecznej i dziejowej odpowiedzialności, o wykazanie solidaryzmu społecznego, o zgodę na partycypację - stosownie do możliwości - w kosztach przezwyciężenia kryzysu. Ta polityka nie ma alternatywy. Jej alternatywą jest wyłącznie wybuch społecznego niezadowolenia. Czy warto ryzykować implementację tego scenariusza?    

sobota, 21 lipca 2012

Prezydenta Hollande'a zwrot ku gaullizmowi?

W ostatnich dniach, za sprawą deklaracji intencji urzędującego Prezydenta Republiki, który publicznie podniósł kwestię rozważenia zasadności francuskiej obecności w strukturach wojskowych NATO, ożył na nowo "stary" francuski dylemat dotyczący relacji Francja - NATO.
To dylemat sięgający korzeniami końca lat 50 - tych ubiegłego stulecia, kiedy generał Charles de Gaulle podjął strategiczną, natenczas kontrowersyjną, a przede wszystkim dalekosiężną i w wymiarze historycznym zasadną, decyzję o odbudowie pełnej suwerenności francuskiej, której podstawą w sferze militarnej była i pozostaje własna broń nuklearna oraz doktryna "odstraszania", oparta na niezależności własnego arsenału ["force de frappe"].
Nie jestem pewien, czy Francję w istocie stać na pozostawanie poza jednolitymi strukturami wojskowymi NATO [obecności w strukturach politycznych paktu nie kwestionuje od dekad nikt, to element narodowego consensusu], sam fakt podniesienia tej kwestii zasługuje jednak na szacunek i uznanie. To dowód - drugi po decyzji o jednostronnym wycofaniu wojsk francuskich z Afganistanu - na praktyczne podjęcie próby  powrotu do zasad gaullizmu w polityce zagranicznej. To wreszcie potwierdzenie istotnego novum, nowego podejścia francuskich socjalistów do wielu kwestii o globalnym charakterze, bez względu na zasady poprawności politycznej.
Zawsze darzyłem i darzę szczególną estymą francuskie wysiłki zmierzające do zachowania niezależności, bez względu na opcję polityczną znajdującą się u władzy. Szeroko pojmowana niezależność to stały element francuskiej, dobrze pojmowanej racji stanu.
Zamiast komentarza, cytat z "Pamiętników nadziei" Charlesa de Gaulle'a:

"[...] Obrona Francji - powiadam - musi być francuska. Jeżeli takiemu narodowi, jak naród francuski, wypadnie prowadzić wojnę, musi to być jego wojna; wysiłek, który podejmie, musi być jego wysiłkiem. Niewątpliwie, może zajść taki wypadek, że obrona francuska łączyć się będzie z obroną innych krajów. Ale i wtedy jest nieodzowne, żeby była ona naszą własną obroną, żeby Francja broniła się sama przez się, by broniła się dla siebie i na swój sposób [....]".

                             Wyd. MON. Warszawa. 1974.; s. 247

I pomyśleć, że dojście de Gaulle do władzy w 1958 roku ówczesne pokolenie socjalistów, a co najmniej ich przywódców, traktowało jako przejaw bez mała faszystowskiego zamachu stanu,  a uchwalenie Konstytucji V Republiki jako przejaw skrajnego autorytaryzmu i limitowania demokracji.    
  

Tylko resocjalizacja, czy jeszcze profilaktyka - czyli jak "naprawić" polityków.

Polska wstrząsana jest kolejną aferą dotyczącą elit politycznych, ich zachowań i zasadniczej dychotomii między aksjologią deklarowaną, a praktycznym postępowaniem polityków. 
To prawda, że afery prokurowane przez polityków nie są wyłącznie polską specjalnością. Każdy bez mała kraj, każde społeczeństwo w mniejszym lub większym stopniu doświadcza czasowo patologii, nepotyzmu, prywaty, niekompetencji, arogancji polityków. 
W odniesieniu do Polski jednak, omawiane zjawisko ma charakter recydywy, dotyczy bowiem od lat kolejnych ekip rządzących, bez względu na ich etykietę polityczną, rodowód, głoszone programy i zasługi. Jest jeszcze jeden rodzimy wyróżnik, który w  kwalifikacji prokuratorskiej, w odniesieniu do przestępczości pospolitej, uzyskałby miano przestępczości zorganizowanej, działalności w grupie przestępczej: patologie te nie mają incydentalnego charakteru, dotyczą formacji politycznych, których niektórzy członkowie świadomie organizują jeżeli nie przestępczy, to co najmniej naganny w aspekcie moralno - etycznym preceder.
Co zatem powoduje, że polska klasa polityczna, polski system polityczny wykazuje tak niską odporność na tego typu zachowania i działania?
Wydaje się, że jako kluczowe przyczyny można wskazać następujące elementy:

1. Ciągle wysoki udział Skarbu Państwa w działalności gospodarczej. Sprawowanie funkcji właścicielskich rodzi zapotrzebowanie na ludzi, którymi oczywiście "zupełnie przypadkowo" są często funkcjonariusze partyjni. Władza w gospodarce daje przywileje i możliwości, wobec pokusy których nie każdy urzędnik i polityk potrafi zachować transparentność.
2. Spółki Skarbu Państwa i agendy rządowe traktowane są jako element łupów wyborczych i swoiste domeny zastrzeżone oligarchii partyjnych, które - jak w minionym systemie - dokonują nominacji zarządzających i nadzorujących, nie zawsze wedle kryterium merytorycznego.
3. Swoją rolę korygującą i determinującą odgrywa obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza wyraźnie faworyzująca partie polityczne. De facto poza partiami politycznymi trudno uczestniczyć w życiu publicznym. Dominacja partii politycznych na szczeblu centralnym, której symbolem osławione listy partyjne i miejsce na nich, jako mechanizm wymuszający posłuszeństwo polityczne powoduje, że nieliczne oligarchie partyjne zawłaszczyły wszelkie aspekty życia społecznego.
4. Trwający proces prywatyzacji, nie zawsze merytorycznie prowadzony i właściwie nadzorowany, rodzi naturalną pokusę do zawłaszczenia i uwłaszczenia. 
5. Kampanie wyborcze - z uwagi na ich kosztowność i permanentność - wymagają zaangażowania bardzo poważnych środków finansowych i spełnienia wymogów prawnych. Jest tajemnicą poliszynela, że w wielu formacjach politycznych ludzie piastujący stanowiska i funkcje w życiu społeczno - politycznym i gospodarczym, zobligowania są do oddawania części swoich przychodów w formie darowizny na rekomendujące ich partie polityczne. Ten swoisty haracz ma charakter obligatoryjny.
6. Wreszcie w Polsce mimo wszystko jeżeli nie istnieje przyzwolenie społeczne, to przynajmniej brak pryncypialnego sprzeciwu wobec praktyki "załatwiania" pracy znajomym i rodzinie. To normalny, akceptowany proceder w życiu publicznym, a dynastyczny wręcz charakter niektórych zawodów, winien skłaniać decydentów do głębokiej refleksji nad istotą zjawiska.   

Czy zatem ten w istocie pesymistyczny obraz rzeczywistości jest możliwy do zmian? Czy jest zasadnym oczekiwanie, że polscy politycy - jak przysłowiowa żona Cezara - będą poza wszelkimi podejrzeniami?
Kluczem do zmian i wymuszenia działań korygujących wydaje się być zmiana zachowań wyborczych, wzrost świadomości społecznej, a w konsekwencji obywatelskiej aktywności.
Aktualny system partyjny i jego parametry, obowiązująca ordynacja wyborcza i ustawowe zasady finansowania partii politycznych, wymagają pilnych zmian. Póki to nie nastąpi, póki nie nastąpi generacyjna wymiana elit politycznych, póki Ci, którzy całe zawodowe życie spędzają na redystrybucji dochodu narodowego i dzieleniu budżetu, nie mając wkładu, a czasami wręcz pojęcia o praktycznych zasadach jego tworzenia pozostaną w polityce, prawdopodobnie nic się nie zmieni.
W efekcie końcowym, w obecnym stanie spraw, kluczem do skutecznego działania pozostaje resocjalizacja, w której pierwszoplanowa rola pozostaje do spełnienia mediom, w nagłaśnianiu negatywów życia społecznego. Najwłaściwsza i najbardziej efektywna - profilaktyka - wymaga wcześniejszego spełnienia wskazanych powyżej warunków. Niestety.     
        

czwartek, 19 lipca 2012

Dekalog zwolennika lewicy

Szeroki, nad wyraz pozytywny odzew na mój ostatni tekst "Lewica u władzy...", stał się dla mnie motywacją dla próby przedstawienia własnego, obszerniejszego, nieco uszczegółowionego punktu widzenia w przedmiocie konotacji pojęcia "lewica". Mam świadomość, że moje spojrzenie może budzić emocje i kontrowersje. Jeżeli jednak prezentacja tego stanowiska skłoni kogokolwiek do przemyśleń i zainspiruje do budowy własnej siatki pojęciowej "lewicy", moje skromne ambicje w tym względzie zostaną w pełni zaspokojone.
Percepcja lewicy w moim ujęciu odnosi się do europejskiego rozumienia tego terminu, nie uwzględnia przy tym, a precyzyjniej nie uwzględnia przede wszystkim polskich doświadczeń, stereotypów, kompleksów i preferencji.
Jak zatem widzę współczesną lewicowość, jakie są jej wyróżniki? Odpowiedzią niech będzie poniższe syntetyczne zestawienie, swoisty dekalog sympatyka lewicy:

1.  Myślimy w kategoriach dobra wspólnego, działamy racjonalnie, zmieniamy rzeczywistość z woli większości.
2.    Szanując własność i właścicieli, priorytetowo traktujemy pracujących.
3.  Akceptujemy zróżnicowanie społeczne. Legalnie bogaty ma prawo do bezpieczeństwa, biedny do bezpiecznej, godziwej egzystencji.
4.    Poprawność polityczna nie jest absolutem, demokracja jest świętością.
5.   Państwo narodowe nie jest priorytetem, obdarta z fasadowości i biurokracji zjednoczona Europa jest jedną z alternatyw, naszym nadrzędnym celem jest sprawiedliwość społeczna.
6.    Szanując prawa i wybory mniejszości, nie preferujemy mniejszości kosztem większości.
7.  Naszym celem nie jest ani państwo wyznaniowe, ani antyklerykalizm. Naszym wyróżnikiem jest indyferentność religijna w obszarze życia publicznego.
8.  Apoteoza wolności i praw obywatelskich, uniwersalne wartości zachodniej cywilizacji, nie mogą być tytułem do międzynarodowych krucjat.
9.   Tożsamość i tradycja stanowią dla nas jedne z kluczowych wartości.
10. Międzynarodowy kapitał ma tyle praw, co społecznych obowiązków, oczekuje wolności, wymaga społecznego nadzoru.

Gdybym znalazł formację lewicową hołdującą takim zasadom w Polsce, pewnie zostałbym jej sympatykiem i wyborcą.



    

wtorek, 17 lipca 2012

Lewica u władzy - dziejowa misja, społeczny determinizm, czy tylko epizod?

     We Francji ukazał się właśnie kolejny numer Dwumiesięcznika tematycznego "Maniere de voir" [nr 124, sierpień - wrzesień 2012], stanowiący dodatek do "Le Monde Diplomatique", pod zbiorczym tytułem "Histoire des gauches au pouvoir"  ["Historia lewicy u władzy"].
Tematem przewodnim jest szeroko pojęty bilans i perspektywy lewicy we Francji, Europie i Ameryce Łacińskiej, co mając na względzie aktualne uwarunkowanie społeczno - polityczne i ekonomiczne, fakt przejęcia władzy przez socjalistów we Francji, jest przedsięwzięciem tyle ciekawym i inspirującym, co jednocześnie uzmysławiającym skalę wyzwań i zagrożeń.
W perspektywie europejskiej, lewicowe formacje polityczne stają bez wątpienia przed jednymi z najpoważniejszych zadań w swej historii, których rozwiązanie lub zaniechanie zadecyduje o pozycji politycznej i percepcji społecznej lewicy na europejskiej scenie politycznej na dekady.
Pierwszym kluczowym problemem - wcale nie jedynie w wymiarze symbolicznym - jest kwestia tożsamości i społecznego odbioru, aspiracji do przywództwa w obozie politycznym lewicy, a szerzej konotacji pojęcia "lewica" w Europie. Kto i wedle jakich parametrów może być określany dziś mianem lewicy, czyje aspiracje mogą liczyć na społeczny poklask i wyborczą przychylność? Socjaldemokraci/socjaliści, lewicowi radykałowie, nowo powstające partie protestu, a może ekolodzy?
Kolejną kwestią to aksjologia i baza społeczna lewicy. Jakie atrybuty, jakie elementy programowe konstytuują dziś lewicową doktrynę i program polityczny? Kto stanowi bazę społeczną i wyborczą formacji lewicowych - kwestia absolutnie fundamentalna w aspekcie strategii dojścia do władzy na drodze demokratycznej, w permanentnej dychotomii między artykulacją interesów [prezentacja celów i preferencji własnej bazy społecznej], a wymogiem ich integracji wynikającym z prawideł procesu wyborczego [konieczność poszerzenia bazy społecznej o możliwie szerokie spektrum wyborców].
Nie mniej istotną sprawą wydaje się być stosunek lewicy do globalizacji, wolnego przepływu ludzi i kapitału, do międzynarodowego kapitału, który może - w przypadku braku consensusu - skutecznie zniwelować szanse partii lewicowych, zredukować praktycznie do zera możliwości realizacyjne ich programów wyborczych.
Wątłość wymiarów tego posta uniemożliwia rzecz jasna szeroką, wieloaspektową analizę i ekstrapolację determinantów powodzenia lewicy w Europie. Warto jednak bez wątpienia, choćby jedynie sygnalnie,  wskazać na kluczowe zagadnienia, które w mojej opinii zadecydują o powodzeniu lub porażce lewicy we współczesnej Europie:

1. Lewica musi taktycznie i strategicznie koncentrować się na kluczowych problemach, a nie tematach zastępczych. Najważniejszą kwestią jest konieczność zmierzenia się z wielopłaszczyznowym kryzysem ekonomicznym i jego implikacjami. Sprawy światopoglądowe i obyczajowe muszą stanowić jedynie tło, a ich rozwiązanie poczekać na lepsze czasy.
2. Lewica musi prezentować i rozwiązywać problemy większości, a nie mniejszości. To absolutny wymóg chwili. Bagatelizowanie tej kwestii jest uleganiem swoistej fetyszyzacji, jest także próbą podejmowaną przez oponentów lewicy, w celu odwrócenia jej uwagi i zatrzymania energii niezbędnej dla rozwiązywania spraw kluczowych na sprawach drugorzędnych, na dodatek podgrzewających społeczne nastoje, uderzających w reputację i percepcję lewicy. 
3. Lewica musi zaakceptować różnice społeczne, jako obiektywny fakt, choć zarazem niezbędne jest spłaszczenie - drogą redystrybucji opartej na systemie fiskalnym - drastycznych różnic społecznych. Sprawiedliwość społeczna jest wymogiem, wołanie o egalitaryzm zasadniczym, niczym nie uzasadnionym błędem.
4. Lewica winna zdystansować się od poprawności politycznej, która nie może być mechanizmem korygującym i ograniczającym skuteczność demokratycznie podejmowanych działań reformatorskich.   
5. Lewica musi wreszcie dokonać procesu wyraźnej aprecjacji, waloryzacji państwa narodowego, zdystansować się od zbędnego etatyzmu i dominacji biurokratycznych metod i  systemów rządzenia.
6. Przyszłość formacji lewicowych w Europie i ich społeczny ogląd rozstrzyga się obecnie we Francji i w Niemczech. Sukces partii socjaldemokratycznych tych krajów, nada nowy impet rozwojowy europejskiej lewicy, porażka zdyskredytuje lewicę na długie lata. Przegrana ta oznaczać będzie znacznie coś więcej niż tylko oddanie władzy w systemie demokratycznym. Porażka otworzy drogę do władzy europejskim formacjom radykalnym, choć systemowym, przede wszystkim partiom prawicy narodowej.

Uwzględniając powyższe okoliczności i ograniczenia, bojąc się radykalizacji, a zarazem mając świadomość nieodzowności, nieuchronności zmian, wszyscy powinniśmy być stronnikami socjalistów we Francji.  Trzymać kciuki za powodzenie rozpoczynającego się właśnie francuskiego eksperymentu, z głęboką wiarą w ich racjonalność polityczną, wyczucie stanu nastrojów społecznych. Wreszcie z nadzieją, że dokonali rozrachunku z przeszłością, wyciągnęli wnioski z pierwszego francuskiego socjalistycznego eksperymentu w dziejach V Republiki - pierwszych dwóch lat prezydentury F. Mitterrand'a [1981 - 1983].                    

piątek, 13 lipca 2012

Czy warto było burzyć Bastylię - czyli kto we współczesnej Francji jest Sieyes' em?

Przypadająca jutro kolejna, wcale nie okrągła, bo 223 rocznica ataku na Bastylię i jej zdobycia [nie zburzenia, to trwało jeszcze dwa tygodnie po zajęciu twierdzy], z pewnością stanie się kolejną okazją do artykułowania roli i znaczenia Wielkiej Rewolucji Francuskiej dla dziejów Francji i Europy.
Trudno deprecjonować rolę Rewolucji, choć pamiętać trzeba zarazem o wysokich kosztach społecznych procesu rewolucyjnego, kolejnych falach terroru i przypadkach eksterminacji. 
Na Rewolucję, jej przyczyny i skutki, warto także spoglądać z innej perspektywy, z dystansu minionego czasu, szukając analogii - zwłaszcza w aspekcie stanu nastrojów społecznych i położenia ekonomicznego - do współczesnej Francji i Europy. W tym kontekście obrazobórczy i wyzywająco - prowokujący tytuł posta, wcale nie jest pozbawiony podstaw merytorycznych.
Przypomnijmy, że Rewolucja wybuchła we Francji w sytuacji, kiedy społeczeństwo stanowe i monarchia absolutna nie tylko wyczerpały swoje możliwości rozwojowe, ale stały się dysfunkcjonalne z punktu widzenia potrzeb rozwoju społecznego, utraciły przyzwolenie społeczne względem swego dalszego istnienia. Chłopstwo [84% społeczeństwa] i mieszczaństwo [15% całości społeczeństwa], stanowiące razem Stan Trzeci [99% ogółu ludności], stanęło w wyraźnej opozycji wobec dwóch uprzywilejowanych klas: duchowieństwa [120 tys członków] oraz szlachty [180 tys].
Zawiodły zarazem kolejne, rozpaczliwe próby reformowania państwa, zwłaszcza w aspekcie wydatków budżetowych. Wysiłki podejmowane przez kolejnych reformatorów [Turgot, Neker, de Calonne], zmierzające do ograniczenia wydatków publicznych, poszukiwania źródeł sfinansowania strukturalnego długu państwa, wreszcie do podniesienia efektywności ściągalności podatków i zapadalnych danin publiczo - prawnych oraz przeniesienia kosztów reform na najbardziej uprzywilejowanych, zostały storpedowane na skutek egoizmu i sprzeciwu tych ostatnich.
Zdesperowane, pozbawione nadziei i perspektyw społeczeństwo, którego nastroje zostały jeszcze podgrzane przez kryzys ekonomiczny [zwłaszcza skutki nieurodzaju], stopniowo dojrzewało do radykalizacji i poszukiwania rozstrzygnięć o poza systemowym charakterze. W tej sytuacji, wydana w styczniu 1789 roku przez Emmanuel'a Jospeh'a Sieyes'a [1748 - 1836, skądinąd losy autora są potwierdzeniem uniwersalnej tezy, że rewolucja "zjada" własne dzieci] broszura, pod znamiennym tytułem" "Qu'est que le tiers etat" ["Czym jest stan trzeci"], była naturalną konsekwencją i katalizatorem nastrojów społecznych. Warto w tym miejscu przytoczyć i przypomnieć 6 kluczowych, najsłynniejszych zdań publikacji:

"[...] Czym jest stan trzeci? Wszystkim. Czym pozostawał dotąd? Niczym. Czego żąda? Bycia czymś [...]".

Czy szukanie analogii - rzecz jasna ze świadomością proporcji i innych parametrów sytuacji - między rewolucyjną Francją i Europą, a Francją i Europą anno domini 2012 jest jedynie nadużyciem, nadinterpretacją, nieuprawnioną manipulacją, zgrabną, nośną marketingowo metaforą? A może jednak istnieją podobieństwa społecznych nastrojów i okoliczności, warunków ekonomicznych, niepewności i mglistych perspektyw, wreszcie zagrożeń?
Jeżeli tak - a pytanie to pozostaje pytaniem otwartym - czy znowu nadchodzi czas burzenia dziś już symbolicznej Bastylii i gdzie ona jest współcześnie zlokalizowana?  
W konsekwencji, kto dziś we Francji i w Europie odgrywa lub odegra rolę Sieyes'a? Radykałowie z prawa i z lewa, alterglobaliści, anarchiści, ekolodzy, prawica narodowa, współcześni luddyści? A może zupełnie kto inny?