wtorek, 28 czerwca 2011

Nowy sondaż TNS Sofres - spada społeczna akceptacja dla globalizacji

           Właśnie ukazały się [28.06.2011] wyniki najnowszego, wielowymiarowego sondażu francuskiej opinii publicznej, opublikowane przez uznany instytut badawczy TNS Sofres.
Poza tradycyjnym barometrem politycznym, potwierdzającym stałą tendencję do słabego poparcia i negatywną percepcję społeczną urzędującego Prezydenta Republiki [tylko 22% pytanych oczekuje dalszego zaangażowania Nicolas'a Sarkozy'ego w polityce], przy jednoczesnej o wiele wyższej ocenie przywódczyni Frontu Narodowego Marine Le Pen [26% pozytywnych wskazań, choć o 3% mniej niż w maju br.], na szczególną uwagę zasługuje sondaż odnośnie stosunku do mondializacji, czyli globalizacji.
W czerwcu 2011 roku, aż 52% respondentów traktuje globalizację jako zły wybór, po raz pierwszy wyraźnie przeciwnicy globalizacji przeważają nad jej zwolennikami [jedynie 48%].
Najbardziej sceptyczni i pesymistyczni w ocenie roli globalizacji są pracujący, najbardziej optymistyczni ludzie w wieku do 30 roku życia, przedstawiciele kadr zarządzająco - urzędniczych, oraz absolwenci wyższych uczelni.
To bardzo symptomatyczne wyniki, stanowiące nawiązanie do mojego ostatniego postu, będące potwierdzeniem sformułowanych w nim tez.
Francja, Europa grzęźnie w pesymiźmie, wynikającym ze społecznej bezradności i apatii, podbudowywanej coraz większym niezadowoleniem i strachem przed tym co przyniesie przyszłość z jednej strony,  z drugiej zaś z braku koncepcji i consensusu rządzących elit politycznych co do zakresu i katalogu niezbędnych reform, z niskiego autorytetu władzy politycznej. 
Ludzie, zwłaszcza pracujący na stanowiskach robotniczych właśnie z globalizacją zaczynają utożsamiać źródła problemów i wszelkich negatywów społecznych. Ten pejoratywny stosunek do globalizacji nie jest już wyłącznie domeną wykluczonych, zaczyna charakteryzować postawy społeczne i punkt widzenia coraz szerszych grup społecznych, przyjmuje charakter trwałej tendencji.
Jeżeli wyniki sondażu odnośnie mondializacji, skorelujemy z poparciem i percepcją społeczną partii politycznych, oraz ich przywódców, wyraźna staje się tendencja do wzrostu wpływu partii narodowych, do faworyzowania ich oferty programowej przez potencjalny elektorat, co w kontekście nadchodzących wyborów w Europie, zdecydowanie przełoży się na ich wyniki.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa jesteśmy w przededniu rozkwitu egoizmów narodowych, także w polityce. Nacjonalizmy przyjmują postać współczesnego patriotyzmu. Stają się jedyną alternatywą, jedyną nadzieją na zmiany coraz liczniejszych Europejczyków. 
W Polsce jesteśmy w przededniu takiej zmiany nastrojów społecznych. Jeżeli negatywna ewolucja sytuacji ekonomicznej, przede wszystkim w aspekcie inflacji i zagrożenia perspektyw nie zostanie zahamowana, nie spotami reklamowymi i oświadczenia przedwyborczymi polityków, ale realnymi faktami, wzrost nastrojów antysystemowych, wzrost niechęci do obecnego porządku, do aktualnej elity politycznej jest nieuchronny.
Co gorsza nie widać katalizatora zmian, bo póki co formacji politycznej o sile i tradycji Frontu Narodowego jeszcze nie mamy. 
To tylko podwaja nasze narodowe ryzyka.           

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Czy Europę interesuje jeszcze globalizacja?

           W sobotnim [25.06.2011] wydaniu dziennika "Le Monde" [wersja internetowa], opublikowany został ciekawy artykuł autorstwa Alain'a Faujas'a pod jakże znamiennym tytułem: Protekcjonizm, nowa linia Maginot'a [Le protectionnisme, nouvelle Ligne Maginot]. Mimo jego relatywnie niewielkich rozmiarów, warto zwrócić uwagę na podstawową tezę artykułu: we Francji - w czym nie jest ona wcale odosobniona - zaczynają odżywać silne egoizmu narodowe, czego wyrazem między innymi wyraźny resentyment w kierunku ochrony i uprzywilejowania narodowej ekonomiki, drogą protekcjonizmu.  
Percepcja świata przez pryzmat narodowych interesów, to już nie tylko tradycyjnie domena partii narodowych, zadziwiający consensus w tej sprawie w Europie przyjmuje zgoła egzotyczny charakter.
Czy to oznacza, że Francja, a szerzej Europa rozpoczyna odwrót od liberalizmu i jego klasycznych haseł: wolności przepływu ludzi, towarów i kapitału? Czy to oznacza de facto fiasko idei globalizacji/mondializacji?
Wydaje się, że "Stary Kontynent" wchodzi w okres znaczących turbulencji o wielowymiarowym charakterze.
W aspekcie demograficznym, to nieuchronny, o zdecydowanie negatywnej wymowie, proces starzenia się współczesnych społeczeństw europejskich, które tracą dynamizm rozwojowy.
W aspekcie społecznym i kulturowym, to klęska koncepcji społeczeństwa wielokulturowego, idei kreolizacji, a z drugiej strony paniczny, nieuzasadniony strach przed wskazaniem na chrześcijaństwo i tradycję hellenistyczno - rzymską jako na podwaliny tradycji i tożsamości europejskiej.
W wymiarze politycznym, to wyraźny renesans idei państwa narodowego w warunkach oficjalnej, zgodnej z wymogami poprawności politycznej presji na integrację europejską, wspólne instytucje europejskie pozbawione prerogatyw, o fasadowym charakterze, a do tego kosztowne. Dychotomii tej towarzyszy zamęt ideologiczny i kryzys instytucji demokracji oraz koncepcji społeczeństwa obywatelskiego, wyrażający się w partiokracji i omnipotencji partii politycznych, a ściślej działających poza kontrolą społeczną oligarchii partyjnych.
Symbolem kryzysu ekonomicznego jest już nie tylko wysoki wskaźnik bezrobocia strukturalnego, niska konkurencyjność gospodarki europejskiej, której ciąży coraz bardziej balast kosztów utrzymania społeczeństwa dobrobytu w jego dotychczasowym wymiarze, brak panaceum na żywotność i dynamikę gospodarek wschodzących [przede wszystkim chińskiej i indyjskiej], ale także kryzys symbolu integracji europejskiej - wspólnej waluty. Co przykre i symptomatyczne, dzieje się to na na największym wspólnym rynku na świecie, trzecim co do potencjału ludnościowego.
Europa i jej rządy narodowe rozpaczliwie szukają wyjścia z sytuacji. Paraliżujący strach przed koniecznymi reformami, ich kosztami, ale także skutkami - w wymiarze politycznym - powoduje, że budzą się zakurzone stereotypy, zapomniane zdawało się demony, wywoływane są tematy zastępcze.
Jeżeli Europa nie wykrzesze z siebie determinizmu w poszukiwaniu dróg wyjścia z sytuacji, jeżeli elity polityczne i gospodarcze nie wykażą się dalece idącą odpowiedzialnością i zdolnością do strategicznego myślenia - także kosztem samoograniczenia swoich przywilejów [tytułem drobnego przykładu, nie jest chyba koniecznym mieszkanie w hotelach po 3 tys. dol. za dobę podczas wyjazdów służbowych prominentów europejskich] - spadek społecznego poparcia dla idei integracji i jej dalszej intensyfikacji, bez której cofniemy się do lat 50 - tych XX wieku, jest nieuchronny. 
Jeżeli nie uda się wdrożyć planu wielopłaszczyznowej naprawy Europy, jeżeli żyjące w dostatku społeczeństwa europejskie nie samoograniczą swoich wybujałych i rozdmuchanych prze minione dekady potrzeb konsumpcyjnych, nie tylko pewna jest dekadencja i degrengolada Europy, ale procesowi temu towarzyszyć będą groźne wstrząsy i napięcia społeczne, o przede wszystkim nacjonalistycznym podłożu.
Jeżeli Europa uzna, że integracja, globalizacja nie jest jej już potrzebna, nowa linia Maginot'a nie wystarczy. Nie podołamy presji nie tylko islamu, ale spełni się przepowiednia de Gaulle'a: Europę zjednoczą dopiero Chińczycy.            
  

sobota, 25 czerwca 2011

Zamiast myśleć o dziadkach, myślmy raczej o wnukach

            W Europie narastają dramatycznie różnice interesów i narodowe antagonizmy, co jest niestety konsekwencją faktu, że na naszych oczach umiera Europa w dotychczasowym kształcie.
Niewydolne, koszmarnie drogie instytucje europejskie [klasycznym przykładem Parlament Europejski i Komisja Europejska], pochłonięte kodyfikacją prawa do najdrobniejszego szczegółu, określeniem standardowego wyglądu banana, zorientowane - za sprawą pomieszania priorytetów - bardziej na ochronę  żab niż ludzi,  super atrakcyjne jako pracodawca [warunki płacowe, podatkowe, socjalne i przywileje eurokratów, w tym emerytalne, czynią pracę w strukturach europejskich super lukratywnym zajęciem].
Egoizmy narodowe, przy szczytnych i nośnych propagandowo hasłach, pochłonięte w rzeczywistości grą o udział w partycypacji w subwencjach i dotacjach.
Wspólna waluta, która miast wyróżnikiem i elementem siły, staje się symbolem bezradności i zagrożeniem dla stabilności ekonomicznej kontynentu.
Solidarność europejska, przyjmująca charakter fasadowego pogotowania ratunkowego, będąca w większości przypadków hasłem bez pokrycia.
Europa, a precyzyjniej jej elity polityczne pochłonięte walką o własne interesy, zdają się zapominać o swoim podstawowym obowiązku: podołaniu, stawieniu czoła współczesnym wyzwaniom.
O poprawieniu konkurencyjności Europy już prawie się nie mówi, bo jak można zakładać wzrost efektywności bez pogłębienia integracji, przy tak dramatycznych antagonizmach narodowych?
W  ten sposób nasze pokolenie jest uczestnikiem kolejnego historycznego wydarzenia: ostatecznej dekadencji, degrengolady Europy, potencjalnie największego wspólnego rynku, trzeciego - co do potencjału ludnościowego [po chińskim i indyjskim] - rynku świata. Czy kolejne pokolenia wybaczą nam te kardynalne błędy i zaniechania? Czy Europa na zawsze pozostanie już wyłącznie "Starym Kontynentem", na który przyjeżdża się na spotkanie z historią, aby w trzy tygodnie poznać znaczący fragment dziejów ludzkości?
W takiej sytuacji Polska przejmuje przewodnictwo w Unii, w czasie którego będą też miały miejsce w Polsce wybory parlamentarne.
Mówienie o nadzwyczajności tego wydarzenia, o naszej wielkiej szansie jest po prostu bezpodstawnym tokowaniem.
Przewodnictwo w Unii wynika z założeń traktatowych, a jego rotacyjność powoduje, że jest to po prostu normalny bieg europejskich spraw, już przed nami przewodnictwo sprawowały inne kraje - dawne "demoludy". Świat z tego tytułu nie uległ zagładzie, jak i nie zwyciężyło powszechnie dobro, a i same te kraje niewiele na sprawie skorzystały [w niektórych w czasie przewodnictwa upadł nawet rząd i też nic sie nie stało].
Koszt sprawowania przez Polskę przewodnictwa [oficjalnie szacowane na 500 mln zł] powodują, że także z tego powodu należy do sprawy podchodzić ze sceptycyzmem.
Niewątpliwie niektórzy będą mieli darmową [precyzyjnie darmową dla własnej formacji politycznej, kosztowną dla podatnika] kampanię wyborczą, padnie przy okazji wiele słów o polskim wybitnym wkładzie w rozwój Unii, polskich mężach stanu działających w naszym imieniu etc. Pewnie tu tkwi tajemnica wyjątkowego marketingowego, oficjalnego "rozdęcia" balonu dumy narodowej w Polsce, z tytułu sprawowania przewodnictwa..
Tymczasem trzeba mieć świadomość - odwołując się do marksistów - że władzę polityczną mają Ci, do których należy władza ekonomiczna - najwięksi płatnicy netto do wspólnego budżetu. Równość głosu i prawo weta, nie oznacza jeszcze równości praw i wpływu, byłoby zresztą sprawą kuriozalną gdyby tak było.
Niedługo - w trakcie kampanii wyborczej - wrócą też nasze narodowe demony, obraz dziadka w Werhmachcie, Wandy co Niemca nie chciała, rusofobia, nacjonalizm, polonocentryzm i mesjanizm. 
Dobrze by było gdybyśmy w przededniu objęcia przez nas przewodnictwa w Unii mieli świadomość, że nie takiej Polski potrzebuje Europa, uświadomili sobie że nie takiej Polski potrzebujemy my sami.
Pamiętając o trudnych losach naszych przodków, zachowując ich we wdzięcznej pamięci, zostawmy w spokoju ich mogiły, a rozstrzyganie historycznych sporów zostawmy historykom, najpewniej przyszłych pokoleń.
Dziś kluczową sprawą jest nasz los i naszych wnuków, odpowiedź na pytanie: jaka ma być nasza Polska, kto ma w niej rządzić i jak, w naszym imieniu, czy aby zachowujemy podmiotowość polityczną i mamy realny wpływ na to co mówi się, a tym bardziej co się robi w naszym imieniu, choć nie zawsze z naszego upoważnienia.
Planowanie i sprzyjanie przygotowaniu losu naszych wnuków, nie zaś rozgrzebywanie życia naszych dziadków z intencją antagonizowania społecznego, a w konsekwencji dzielenia na "prawych" i "niegodnych" winno być naszym priorytetem.       

  

środa, 15 czerwca 2011

Tandem de Gaulle - Adenauer pilnie potrzebny jest w stosunkach polsko - niemieckich.

            Jakiś czas temu pisałem o konieczności i nieuchronności pojednania polsko - rosyjskiego, wskazując na relacje francusko - niemieckie i symbolikę Verdun. 
Ponieważ w Polsce, w ostatnich dniach pod pretekstem kwestii mniejszości polskiej w Niemczech, z oczywistych powodów, motywowanych wyborami parlamentarnymi próbuje się obecnie "odgrzewać" polsko - niemieckie antagonizmy - nie po raz pierwszy zresztą w naszej historii z nadrzędnym celem obudzenia ducha nacjonalizmu, uzyskania zwartości i spoistości elektoratu - muszę do tej sprawy wrócić w innym ujęciu. 
Najpierw mały cytat z de Gaulle'a:

"[...]Niewątpliwie naród francuski nie może wymazać z pamięci tego, co niegdyś wycierpiał z winy swego sąsiada zza Renu, ani zaniedbać środków ostrożności, narzucających się na przyszłość[...]uważam, ze należy odwrócić bieg historii, doprowadzić do pojednania naszych dwóch narodów i połączyć ich wysiłki i uzdolnienia[...]" 

            De Gaulle Ch., [1974] Pamiętniki nadziei.; Wyd. MON.; str. 215 - 216. 

Nasz kompleks wobec Niemiec, nasze mnożenie pretensji, oczekiwań, zarzutów, nie powinno mieć już dziś  miejsca i nie znajduje uzasadnienia, w Europie XXI wieku. We współczesnej Europie, zdaje mi się mamy większe problemy niż Niemcy.
Musimy pamiętać, kto jest naszym największym partnerem handlowym, kto jest największym płatnikiem do Unii, z budżetu której czerpiemy pełnymi garściami.
O historii należy pamiętać, ale nie ma merytorycznego, racjonalnego uzasadnienia postawa i działanie zmierzające do antagonizowania nas z Niemcami. To winien być element ponadczasowego, ponadpartyjnego narodowego consensusu.
Na marginesie jeszcze jeden polski paradoks.
Kiedy w Polsce mówimy o Wilnie, Litwie, szukamy tam - i słusznie - elementów naszej tożsamości narodowej, domagamy się traktowania z należytą atencja naszych pamiątek, a przede wszystkim cmentarzy, jest dla nas oczywiste, że to patriotyzm. Organizacje Kresowiaków zaś są patriotycznym, symbolicznym elementem nostalgii za przeszłością.
Kiedy Niemcy szukają w Polsce swoich gołym okiem widocznych symboli, swoich cmentarzy we Wrocławiu, Gdańsku, Szczecinie, szerzej na naszych - i słusznie - Ziemiach Odzyskanych, jest to dla nas przejaw rewizjonizmu, na który reagujemy alergicznie. Ziomkostwa zaś, to organizacyjny symbol wszystkiego co najgorsze: rewizjonizmu, odwetu, nacjonalizmu o pruskim rodowodzie. 
Czy to nie jest zastanawiające? Skąd ta asymetria?
Pojednanie polsko - niemieckie potrzebuje materialnego symbolu. Może Góra Św Anny? 
Pojednanie to potrzebuje jednak przede wszystkim polityków takiej rangi, co Adenauer i de Gaulle, którzy odważnie, czasami pod prąd, zainicjują zmianę społecznego myślenia, zapoczątkują upadek stereotypów. Można niestety powiedzieć za piosenką: "gdzie oni są"?

czwartek, 9 czerwca 2011

Polska promotorem Turcji w Europie?

           Podczas poniedziałkowej [6.06.] wizyty Prezydenta Turcji Abdullaha Gul'a w Polsce, Prezydent RP B. Komorowski, podczas wspólnej konferencji prasowej zapewnił o wsparciu tureckich aspiracji w Europie, w kontekście starań o wejście do U.E ze strony Polski.
To oświadczenie przeszło szerzej nie zauważone, a nie powinno tak być. Więcej, stanowisko prezentowane przez polskiego Prezydenta zasługuje na odnotowanie i skomentowanie.
Na współczesną Turcję nie możemy spoglądać wyłącznie przez pryzmat historycznych resentymentów, choć z tego punktu widzenia polskie stanowisko w omawianej sprawie musi co najmniej bulwersować. Z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć, że wojny polsko - tureckie to dwa wieki [1497 - 1699] zmagań, z glorią wiedeńska na czele [1683].
O wiele ważniejsze, istotniejsze są współczesne argumenty.
Polska inicjatywa ma miejsce w czasie, kiedy powszechne w Europie jest już stanowisko - sprzeczne z zasadami poprawności politycznej - że idea społeczeństwa wielokulturowego zakończyła się fiaskiem. Stanowisko takie - z oczywistych powodów - prezentuje oficjalnie rząd Niemiec i Francji. Sprzeciw wobec społeczeństwa wielokulturowego i jego atrybutów, to już nie tylko hasło wywoławcze partii radykalnych, to stanowisko znacznej części społeczeństw europejskich zaniepokojonych kosztami nieudanej integracji społecznej imigrantów, manifestowaną przez nich hermetycznością i odrębnością kulturową.
Lada dzień okaże się, ze koncepcja kreolizacji Europy, swoistego synkretyzmu kultur, także okaże się dysfunkcjonalnym anachronizmem.
Stanowisko takie prezentujemy w sytuacji ostrych sporów dotyczących fundamentów aksjologicznych Europy, dla których w okresie rozchwiania i upadku wszelkich autorytetów, chrześcijaństwo i spuścizna cywilizacji rzymsko - hellenistycznej musi pozostać trwałym wyróżnikiem, jeżeli "Stary Kontynent" ma w ogóle zachować ostatnie relikty własnej tożsamości. 
Czy otwarcie Europy na Turcję i przyznanie jej pełnoprawnej pozycji w Unii Europę wzbogaci, czy zuboży?
Zamiast komentarza cytat:
"[...]Z historycznego i kulturowego punktu widzenia, Turcja nie ma nic wspólnego z Europą, wielkim błędem byłoby więc włącznie jej w struktury Unii Europejskiej[...]" - Kardynał Joseph Ratzinger [obecny Papież]. Cytat za: De Mattei R., [2009]; Turcja w Europie. Dobrodziejstwo czy katastrofa? wyd. Stowarzyszenie Kultury Chrześcijańskiej im Ks. Piotra Skargi. Kraków.
Warto moim zdaniem, bez uprzedzeń i zacietrzewienia zastanowić się nad tym problemem. Czy Europa, aby na pewno na dziś najbardziej potrzebuje Turcji?
Jednego jestem pewien osobiście. Polska na pewno nie potrzebuje tak rozumianej awangardowości. Nasza pokoleniowo replikowalna potrzeba "bycia w pierwszym szeregu", nasze o podłożu romantycznym i mesjanistycznym, mocarstwowe ambicje przewodzenia, nie mające żadnych racjonalnych przesłanek, po raz kolejny prowadzą nas na polityczne manowce. A w przyszłości mogą nas doprowadzić do izolacji w Europie.
O wiele większym i istotniejszym problemem niż lobbowanie za obecnością Turcji w Europie, winno być zabieganie na rzecz stworzenia consensusu wobec konieczności przeprowadzenia niezbędnych reform strukturalnych w Polsce, poprawy konkurencyjności gospodarki, likwidacji barier, budowy infrastruktury na europejskim poziomie. 
Nie otwierajmy nowego frontu walki ideologicznej i podziału politycznego w Polsce, nie zmierzajmy w kierunku kolejnych podziałów społecznych, nie budźmy demonów.   

Umiejętności komandosa - podstawowy wyróżnik polskiej klasy politycznej?

            Ostatnie tygodnie na polskiej scenie politycznej, to niekończący się spektakl utraty reputacji i wiarygodności przez część klasy politycznej, zjawisk patologicznych, a przynajmniej działań niezrozumiałych dla elektoratu, czego symbolem polityczne, egzotyczne transfery, które - po rezultatach ostatniego Kongresu PJN, o czym pisałem w ostatnim poście - uległy, bądź własnie ulegają zasadniczemu przyspieszeniu.
Partia rządząca - Platforma Obywatelska przyjmuje z wyboru rolę dywizji powietrzno - desantowej dla polityków wszystkich opcji, którzy mają zacięcie komandosa [nie zawsze ze stosownym przeszkoleniem]: potrafią skoczyć i wylądować. Rolą partii jest zapewnienie efektywnej logistyki.
Nie ma znaczenia, że do niedawna adwersarzy dzielił ocean różnic, zbiorowa amnezja partii rządzącej każe nie pamiętać o wzajemnych popisach retorycznych, oskarżeniach, stosowanych figurach retorycznych [może dla odświeżenia pamięci warto skorzystać z nagrań archiwalnych audycji radiowo - telewizyjnych?]. 
Z rozbrajającą szczerością motywy takiego postępowania upublicznił w jednym z wywiadów Przewodniczący Klubu Parlamentarnego P.O twierdząc, że dla znanych polityków miejsce na liście znajdzie się zawsze....
Erozja polityczna polskiej sceny politycznej w przedwyborczej gorączce jest faktem. Status potencjalnej partii zwycięskiej jakim obdarzana jest PO jest powodem wystarczającym, że koła ratunkowe rzucane z pomostów statku z napisem Platforma Obywatelska na burcie, cieszą się wśród potencjalnych rozbitków największym wzięciem i atencją.    
Nie jestem pewien, czy menu oferowane przez armatora, jakość koi i warunki mieszkaniowe zadowolą po wyborach wszystkich rozbitków i stałych bywalców statku. 
Nie wiem, czy spodziewane zyski armatora [P.O], nie okażą się iluzoryczne, a i deklarowana kooperatywność rozbitków po uzyskaniu przez nich pełni sił [papierkiem lakmusowym tego procesu mandat poselski], nie okaże się deklaracją bez pokrycia. Oby tylko nie wywołali buntu na pokładzie, celem przejęcia sterów statku....
Niestety polski system partyjny zdominowany przez partikorację i oligarchie partyjne, znalazł czarodziejską różdżkę korygującą procesu demokracji: listy partyjne i miejsce na nich. Ich istnienie jest wystarczającym stymulatorem poprawności politycznej i wierności wobec aksjologii elit partyjnych potencjalnych kandydatów do życia publicznego.
Mam nadzieję, że dynamiczne, różnokierunkowe zmiany jakie zachodzą dziś we Francji, w aspekcie przepływu elektoratu i zmiany preferencji politycznych oraz wyborczych, zostaną także zauważone w Polsce, że znajdą naśladowców.
Za komentarz niech posłużą słowa de Gaulle'a:
"[...]na oczach kraju i zagranicy powtarzało się raz po raz skandaliczne widowisko "rządów" tworzonych na skutek kompromisów, rządów, które ledwie zdołano je uformować, były ze wszystkich stron zaciekle atakowane, wstrząsane niesnaskami i odstępstwem we własnych szeregach, i wkrótce obalane na skutek głosowania, w większości wypadków będącego tylko wyrazem niecierpliwości kandydatów do tek ministerialnych[...]" 
De Gaulle Ch., [1974]; Pamiętniki nadzei. Wyd. MON. Warszawa. s. 31.
   

niedziela, 5 czerwca 2011

PJN - marginalizacja na własne życzenie

           Zakończony wczoraj w Warszawie Kongres PJN w Warszawie, przyniósł zaskakujące decyzje personalne, a w konsekwencji  wybory strategiczne.
Wymuszona realną oceną sytuacji, nastrojów i preferencji delegatów na Kongres rezygnacja Joanny Kluzik - Rostkowskiej z kandydowania na stanowiska Przewodniczącego Partii, jej zapowiedź rezygnacji z wszystkich funkcji partyjnych [a może i rychłe odejście z partii?], równoczesne objęcie przywództwa przez Pawła Kowala, to nie tylko immanentna demokracji wymiana partyjnych liderów. To wyraźna zmiana koncepcji politycznej.
PJN Kluzik - Rostkowskiej był partią jednoznacznej, pryncypialnej opozycji wobec PiS i potencjalnej koalicji PiS - SLD.
PJN Kowala - będzie wedle zapowiedzi - partią o bardziej zniuansowanym stanowisku wobec PiS, dopuszczającą na bazie wspólnoty aksjologii do swoistego "ekumenizmu" w działaniu i percepcji rzeczywistości.
W rezultacie potencjalny wyborca partii - już i tak nieliczny, by nie powiedzieć incydentalny w przypadku PJN - tym bardziej nie zrozumie strategii PJN, bo skoro zbliżenie z PiS, dodajmy pod tym samym przywództwem, które niedawno było kontestowane - to po co w ogóle była potrzebna secesja? 
Aktualna sytuacja w PJN to zwycięstwo "starych" formacji politycznych, a jeżeli - o czym głośno się mówi - w tej ledwie powstałej formacji pojawią się kolejni "transferowcy" [do PSL, PO, a nawet PiS] oczywiście w trosce o interes społeczny, a nie w obronie prywatnych interesów [posłowanie to jednak w Polsce lukratywne zajęcie, dla kontynuacji którego niektórzy mogą stać się kameleonami], upadek, swoista degrengolada będzie nieuchronna.
Brak koncepcji politycznej, w istocie brak wizji kształtu bazy społecznej [elektorat między PO i PiS, jak Mierzeja Wiślana, z uwagi na swoje wątłe rozmiary gwarantuje co prawda rozdzielność ekosystemów Zalewu Wiślanego i Bałtyku, przynajmniej w polskich granicach, jednak jest zbyt mała, aby przechylić szalę wpływów, a przede wszystkim nie ma gwarancji, że sama nie zostanie poddana nieodwracalnej erozji], to podstawowe błędy tej formacji. Jak widać ambicje polityczne, nawet szlachetnie argumentowane to za mało....
A szkoda. Szkoda tym większa, że był moment w którym wydawało się, że PJN to koncepcja budowy formacji centrowej, że otwarcie na nowe środowiska, że orientacja na zdezorientowane na dziś i szukające oparcia politycznego środowiska cento - lewicowe przyniesie pożądane skutki, także w interesie polskiego systemu politycznego. Wierzyłem, jak wielu, że PJN zdobędzie się na odwagę polityczną i otwartość analogiczną  do wykazanej przez Partię Socjalistyczną we Francji, po wstępnej euforii i podsumowania wątłych wyników lewicowego eksperymentu lat 1981 - 1984. Liczyłem, że w PJN jest wystarczająco dużo "Fabius'ów" i 'Mitterrnad' ów", którzy odważnie - co prawda pod wpływem determinantów ekonomiczno - politycznych, ale jednak - potrafią dokonać korekt politycznych w interesie kraju, a nie tylko własnych formacji politycznych. Miałem nadzieję, na zerwanie z dyktatem starej polskiej partiokracji. Niestety, nadzieje te i oczekiwania okazały się stosunkowo szybko całkowicie bezpodstawne i nieuzasadnione.   
Czyżby więc prawdziwa konotacja akronimu PJN nie brzmiała - jak w zamiarze jego twórców - Polska Jest Najważniejsza, a Politycy Jesteście Nieudolni?   
Jedno wydaje się być pewne: status formacji parlamentarnej, przynajmniej w perspektywie najbliższych wyborów, to dla PJN niczym nie poparta iluzja i bezpodstawne chciejstwo. Tym bardziej zaś realne miejsce na polskiej scenie politycznej. I chyba dobrze. Poza odwagą i ambicjami, także w polityce potrzebna jest rozwaga i odpowiedzialność, a zwłaszcza w polityce realizm, skuteczność i przewidywalność.      

Dwunarodowość - demagogia czy realny problem?

            30 - go maja br. Marine Le Pen, zwróciła się z oficjalnym pismem do francuskich parlamentarzystów, w kwestii dwunarodowości [la binationalite], stawiając dla jednych kontrowersyjną, wręcz z pogranicza poprawności politycznej, dla drugich oczywistą tezę: dwunarodowość jest zagrożeniem dla spoistości i integralności społecznej, dla narodowych interesów Francji, dlatego oczywistym wymogiem jest konieczność wyboru : Francja lub inne kraje.
Zdaniem Le Pen, Francja ma moralny obowiązek, a władze polityczne dziejowe zobowiązanie wobec przyszłych pokoleń, aby drogą ustawową usankcjonować ten istotny dylemat i domagać się od swych obywateli jasnej deklaracji, wyboru o dobrowolnym charakterze w tym względzie.
M. Le Pen przywołuje przy tym przykład Algierczyków, których prawie 4 mln diaspora we Francji, charakteryzuje się celebracją odrębności, niechęcią wobec pełnej asymilacji społeczno - kulturowej, a - pamiętając o zasadniczych różnicach kulturowych, a przede wszystkim religijnych - stanowi w jej ocenie poważny problem społeczno - polityczny na dziś, ale także w aspekcie strategicznym..
Tak samo jak w przypadku Algierczyków we Francji, można sparametryzować charakterystykę społeczności Tureckiej w Niemczech.
Front Narodowy rozpoczyna tym samym nowy etap debaty publicznej o modelu społecznym współczesnego społeczeństwa francuskiego, koncepcji narodu jako wspólnoty wartości i tradycji, o zagrożeniach dla spoistości narodowej. 
Podnoszone i artykułowane od ponad ćwierćwiecza obiekcje Frontu Narodowego co do wielokulturowości, traktowane niegdyś jako bez mała obraza, jako jawne pogwałcenie europejskiej tradycji tolerancji i równości, podzielają dziś prawie wszyscy, a bankructwo tej koncepcji uznają oficjalnie przywódcy polityczni kluczowych krajów europejskich [Niemcy, Francja Wlk. Brytania, Włochy].
Czy wkrótce dzisiejsze stanowisko Frontu w kwestii dwunarodowości, w percepcji społecznej Europejczyków przejdzie taką sama ewolucję?   

środa, 1 czerwca 2011

Wybitni Francuzi [7] - Antoine de Saint Exupery

           Antoine de Saint Exupery [1900 - 1944], arystokrata z pochodzenia, człowiek dla którego największą życiową pasję stanowiło lotnictwo, pisarz, dziennikarz, korespondent wojenny [wojna domowa w Hiszpanii], biznesmen, podróżnik, ale przede wszystkim lotnik, który zginął w lipcu 1944 roku, walcząc w szeregach Wolnej Francji, w bojowym locie rozpoznawczym niedaleko Marsylii.
Jego życiowe doświadczenie - mimo relatywnie młodego wieku - wystarczyłoby, aby obdzielić nim co najmniej kilku rówieśników.
W swojej twórczości, ale i życiowym postępowaniu, będąc pod przemożnym wpływem Nietzchego, starał się być apolitycznym, transparentnym wobec ruchów politycznych o ideologicznym zabarwieniu.
Centralną postacią jego twórczości był człowiek i cywilizacyjne zagrożenia. 
W Polsce znany przede wszystkim jako autor "Małego Księcia", choć polecam także inne utwory wydane po polsku: "Poczta na Południe", "Nocny lot", "Ziemia, planeta ludzi", "Pilot wojenny", "List do zakładnika"

Za jego bogatego, a przede wszystkim filozoficznie obfitego dorobku rekomenduję następujące sentencje:

1. Szanuję to, co trwa dłużej niż ludzie.
2. Aby osiągać wielkość, człowiek musi tworzyć, a nie odtwarzać.
3. Przestańcie nazywać błędem to, co jest przeciwieństwem Waszej prawdy, a prawdą to, co jest przeciwieństwem błędu.
4. Cywilizacja, analogicznie do religii, jeżeli uskarża się na oziębłość swoich wyznawców, oskarża sama siebie. Jej powinnością jest rozniecać w nich zapał. Analogicznie gdy skarży się na nienawiść niewiernych. Powinna ich nawrócić.
5. Żyzna jest taka wolność, która sprzyja narodzinom człowieka i ożywczych sprzeczności.
6. Ci którzy po zwycięstwie spoczęli na laurach, są już martwi.
7. Dany kraj nie jest wcale - jak mówią dzienniki - ofiarą swoich polityków. Jest on ofiarą braku siatki pojęciowej zdolnej do zrozumienia świata i pokierowania wydarzeniami.
8. Jest rzeczą niedopuszczalną, by jeden człowiek tyranizował masy, ale jest równie nieakceptowalne, by masy miażdżyły jednostkę.
9. Kochać to nie znaczy spoglądać na siebie nawzajem, ale patrzeć razem w tym samym kierunku.

wreszcie chyba najsłynniejsze jego powiedzenie:

Jedynie sercem widzimy dobrze. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.