sobota, 20 grudnia 2014

Świąteczne refleksje: od potrzebnej tolerancji do szkodliwego defetyzmu

Zwłaszcza w polskiej tradycji, Święta Bożego Narodzenia, a nade wszystko Wigilia, mają wymiar symboliczny: kojarzą się z tradycją, której symbolem - szczególnie w Polsce - pachnąca choinka i wigiliny stół, rodzinnym ciepłem, radosnym przebywaniem oraz przeżywaniem religijnego i kulturowego, a w konsekwencji cywilizacyjnego przesłania tych Świąt.
Świąteczny nastrój jest też zarazem czasem refleksji, podsumowań tego co za nami, próby zdefiniowania tego co przed nami, co jest nad wyraz trudnym wyzwaniem w dzisiejszym, skomplikowanym, skonfliktowanym świecie.
"Stara", dekadencka Europa, niezależnie od politycznych podziałów i aksjologicznych preferencji, ze szczególną atencją w tych dniach podchodzi do swego chrześcijańskiego dziedzictwa, z głęboką - mam nadzieję - wolą trwania i prolongowania tradycji przodków.
Stosunek do tradycji w Europie, czego przejawem jest także relacja do spuścizny i tradycji hellenistyczno-rzymskiej oraz chrześcijańskiej, jest dziś bez wątpienia potrzebną, publiczną manifestacją przywiązania, woli i preferencji. Doświadczana przez nas coraz częściej, wielowymiarowa, szeroko pojęta konfrontacja cywilizacyjna, poza naturalną i pożądaną Europejczykom skłonnością do tolerancji wobec obcych, będącą wyrazem siły, a nie słabości, musi być zarazem powodem do jednoznacznej, pryncypialnej obrony europejskiej tożsamości i odrębności kulturowej Zachodu.
Kwestie te są stosunkowo rzadko podnoszone przez zwolenników poprawności politycznej, żyjących w złudnym przeświadczeniu, że możliwa jest nowa jakość, będąca formą swoistego synkretyzmu rodzajowego świata wartości Zachodu i Islamu, czego materialnym przejawem wiara w skuteczność strategii metyzacji [krzyżowania ras].
Między innymi te kwestie, stanowiły przedmiot obrad 15 Kongresu francuskiego Frontu Narodowego, zorganizowanego 29 i 30 listopada br. w Lyonie. Mimo niewątpliwie kontrowersyjnego charakteru, merytoryczny dorobek tego Kongresu nie zdołał niestety zaistnieć szerzej w dyskusji i świadomości społecznej, a szkoda. 
Szkoda choćby z tego powodu, że nawet pozostawanie w opozycji wobec ruchu narodowego w Europie, którego Front Narodowy w Francji jest niewątpliwie symbolem, awangardą i największą siłą polityczną, cieszącą się zarazem największym poparciem społecznym, powinno zmuszać każdego oponenta do znajomości rzeczy, do budowania przekonań na bazie wiedzy, a nie zabiegów marketingowych podejmowanych przez media, zabiegów o nie zawsze obiektywnym charakterze, podporządkowanych najczęściej wymogom bieżącej walki politycznej.
Szczególnie dwie kwestie, o wymiarze wręcz symbolicznym, poruszane na wspomnianym kongresie FN zasługują na artykulację: 1]. głęboki sprzeciw wobec biurokratycznej Europy, wyrażający się w nawiązującym do dorobku gaullizmu haśle: "Europa od Atlantyku po Ural, a nie od Waszyngtonu po Brukselę", 2]. jednoznaczna opozycja wobec przekraczającej akceptowalne ramy tolerancji presji mniejszości, co znajduje odzwierciedlenie w stwierdzeniu [notabene zgłoszonym przez Krasimira Karakaczanova - szefa bułgarskich nacjonalistów z partii WMRO - BND]: "Symbolem Europy nie może być Conchita Wurst, ale Jeanne d'Arc".
Podniosły nastrój Świąt Bożego Narodzenia, niezależnie od światecznego menu, narodowych odrębności i preferencji, jest dobrą okazją, aby we wszystkich europejskich domach, we wszystkich domach podzielających wartości Zachodu na świecie, zastanowić się nie tylko nad źródłem i przesłaniem świątecznej tradycji, ale także nad przyszłością. 
Życząc wszystkim zdrowych, spokojnych Świat Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie rodziny i przyjaciół, w zgodzie z tradycją, nieśmiało pozwalam sobie rekomendować refleksję nad katalogiem europejskiej aksjologii, nad naszym historycznym zobowiązaniem w aspekcje tradycji, tożsamości, zachęcając do odwagi w obronie naszych cywilizacyjnych pryncypiów. 
Człowiek Zachodu dziś winien być dalej otwarty i tolerancyjny, ale musi pamiętać o swoich korzeniach, będąc zarazem pryncypialnym w odniesieniu do własnej tradycji i hierarchii wartości. Preferowanie postaw defetystycznych, przyjmowanie orientacji na budowanie kompromisu za wszelką cenę, jest nie tylko strategicznym błędem, jest zachętą dla naszych cywilizacyjnych wrogów, którzy - jeżeli nas zdominują - nie będą tolerancyjni. Warto o tym pamiętać!!!         
    
  

środa, 10 grudnia 2014

Pragmatyzm - relatywizm - dekadencja....

Ostatnie trzy dekady, są namacalnym dowodem, że będące dla jednych chińskim, dla drugich żydowskim powiedzenie/przestroga: "bodajbyś żył w ciekawych czasach", ma głęboki sens.
Przypadające na przełom lat 80-tych i 90-tych minionego wieku, lata przemian demokratycznych w Europie Wschodniej, to nie tylko zasadnicze przeobrażenia ustrojowe, analogiczne zmiany w aksjologii społecznej, przemiany o geopolitycznym charakterze. To zarazem czas upadku mitów i autorytetów, a także - a może przede wszystkim - szkodliwy społecznie i strategicznie, wcielony w życie zamysł nowych elit politycznych, ostentacyjnego zerwania z przeszłością.
Zohydzono i wyszydzono ciągłość państwa, nawet jeżeli jego suwerenność w warunkach dominacji radzieckiej we Wschodniej Europie była niezmiernie ograniczona. Podważono dorobek edukacyjny i niewątpliwy awans cywilizacyjny szerokich mas społecznych, egzystujących w realiach państw ustroju socjalistycznego, w perspektywie europejskiej.
W skali globalnej, niebezpiecznym i dysfunkcjonalnym, stał się już nie tylko nacjonalizm i socjalizm. Za archaiczny i szkodliwy uznano także patriotyzm, ideę państwa narodowego i etos pracy organicznej. 
Poprawność polityczna oraz praktyczne konsekwencje hołdowania absolutyzowanej koncepcji konwergencji w rozwoju społeczno - politycznym, wylansowały nowe ideały, preferowane postawy, pojęcia, swoistych nowych "bożków", którzy zdominowali i zawłaszczyli życie społeczne.
Kluczem w percepcji świata, stała się globalizacja i jej atrybuty, źródłem finansowania rozwoju i rozbuchanej ponad miarę konsumpcji, ogłoszony został nie realny pieniądz, a zakup lewarowany, będący w istocie wirtualnym przepływem strumieni finansowych o papierowym jedynie zapisie, a nie faktycznie istniejącej wartości.
Społeczną, oszałamiającą karierę, zrobiły pojęcia pragmatyzmu i relatywizmu.
Jako uniwersalne panaceum na problemy strukturalne i efektywność ekonomiczną, ogłoszona została prywatyzacja wszystkiego i wszędzie, skutkiem czego nie tylko zasadnicza reorientacja dystrybucji dochodów i pożytków, ale i zadziwiający fakt, że społeczeństwa bez kapitału, wykształciły klasę kapitalistów.
Nie zauważyliśmy - albo nie chcieliśmy zauważyć - że rodzący się na naszych oczach nowy ład światowy, oznacza w istocie znacznie większą niż dotąd rolę i koncentrację władzy międzynarodowego kapitału, nie podlegającego już de facto narodowej kontroli.
Konflikt bałkański lat 90-tych XX wieku, zakończony podpisaniem pokoju w grudniu 1995 roku w Dayton, który kosztował życie 130 tys. ludzi, był dla Europy szokiem, ostrzeżeniem, ale i bolesnym testem bezsilności.
Zamachy z 11 września 2001 roku na World Trade Center, były z pewnością ważną cezurą w konflikcie cywilizacji, a stosunek doń i postawa wobec USA - prawdziwym testem, papierkiem lakmusowym międzynarodowej i atlantyckiej solidarności.
Aktualny konflikt rosyjsko - ukraiński, jest tylko kolejnym potwierdzeniem, że wspólnota międzynarodowa nie jest w stanie wyegzekwować poszanowania prawa, wywiązać się z gwarancji bezpieczeństwa i integralności terytorialnej, jeżeli stroną konfliktu staje się mocarstwo atomowe, zasobne w surowce naturalne. Konsekwencją może być tylko deprecjacja, ograniczone zaufanie do siły prawa międzynarodowego, na rzecz ewidentnej waloryzacji argumentu siły.
Jeżeli w takim stanie stosunków międzynarodowych, w takim wielowymiarowym układzie przyczynowo - skutkowym, ze sprzężeniami zwrotnymi, przy takim nasileniu zjawisk negatywnych i zagrożeń, po tak traumatycznych doświadczeniach społeczności międzynarodowej, USA zasadnie postrzegane jako kluczowy gwarant światowego ładu i bezpieczeństwa w obecnym kształcie, decydują się na publikację dokumentów odsłaniających kulisy operacji międzynarodowych skierowanych przeciwko terrorystom, to jest to zmiana jakościowa o ważkich, nieodwołalnych konsekwencjach.
Podjęte działania przez Stany Zjednoczone w odpowiedzi na bestialstwo terrorystów, spotkały się ze zrozumieniem, akceptacją i aktywną pomocą innych państw. Ujawnianie tych wrażliwych spraw - mimo upływu czasu - jest nie tylko zagrożeniem dla bezpieczeństwa państw i społeczeństw, które poparły USA, stanowi nie tylko cios dla reputacji amerykańskiej w świecie, jest podważeniem fundamentalnych zasad zaufania i solidarności międzynarodowej. Działania administracji amerykańskiej w tym względzie to miejmy nadzieję precedens, ale zarazem niebezpieczny przejaw krótkowzroczności i braku zdolności do budowania strategicznych priorytetów. Ujawnienie wspomnianych dokumentów, to nie wyraz troski o prawa człowieka, prawo międzynarodowe. To przejaw dekadencji. Szkoda, że erozja ta dotyczy wartości w samej w sobie dla wielu: autorytetu i zaufania do amerykańskiej demokracji i jej atrybutów.   
Może czeka nas społeczno - polityczna metamorfoza, czas redefinicji priorytetów? A w konsekwencji, czy nachodzi czas nowych ideowców, a może jednak prolonguje się okres dominacji pragmatyków?     
            

piątek, 28 listopada 2014

Lewica umiera, baza społeczna lewicy lawinowo rośnie?

Wynik wyborczy Sojuszu Lewicy Demokratycznej w wyborach samorządowych w Polsce, stopień poparcia dla lewicowego Prezydenta Republiki we Francji i jego formacji politycznej: Partii Socjalistycznej, potwierdzają - choć z różnych powodów - głęboki kryzys lewicy w sensie politycznej emanacji: formacji politycznych, aspirujących do reprezentacji lewicy, kryzys doktrynalno - programowy, kryzys wizerunkowy, wreszcie głęboką erozję elektoratu lewicy.
Czy w istocie żyjemy w okresie schyłku formacji lewicowych, czasach bezpowrotnej marginalizacji idei lewicy? Czy współczesne społeczeństwa, także społeczeństwo francuskie i polskie, alienują się nie tylko od zaangażowania publicznego i politycznego, ale i postaw lewicowych, a nade wszystko czy lewicowość - o różnych odcieniach - przestała być modna, wabić elektorat, stała się po prostu passe?
Od lat żyjemy w przeświadczeniu skutecznie ugruntowywanym także przez media, że stratyfikacja współczesnych społeczeństw Zachodu, odbiega zasadniczo nie tylko od dawnych standardów, ideologicznych kanonów, ale i współczesnych wyobrażeń i wymagań. 
Będący faktem zmierzch klasycznej klasy robotniczej, jako efekt postępu techniczego, globalizacji, ale i eksportu tradycyjnych branż przemysłowych poza Europę, wynikający z priorytetów oraz wyborów międzynarodowych koncernów, będących konsekwencją pogoni za maksymalizacją zysku, bez względu na koszty społeczne, zdawał się być swoistym memento dla tradycyjnej lewicy.
Współczesna lewica, zarówno w rozumieniu formacji politycznych, jak i nurtu ideowego, ugrzęsła bez wątpienia w meandrach konsumpcjonizmu, a lewicowe elity - odstępując co naturalne i pożądane - od radykalnych haseł, na rzecz akceptacji demokratycznego porządku państwa dobrobytu, z własnego wyboru, ale i dzięki motywacji środowisk liberalnych, uległy konwergencji w kierunku liberalizmu i umiłowania etatyzacji, zapominajac de facto o celach i potrzebach własnego zaplecza politycznego. Liderzy partii lewicowych, stali się po prostu wygodni i leniwi, stawiając i preferując wymogi nowoczesnego marketingu politycznego i jego atrybuty, nad rzetelnym kontaktem z własną bazą społeczną.
Stopniowa alienacja elit lewicowych partii politycznych od własnego elektoratu, kończy się do facto utratą poparcia wyborczego i polityczną marginalizacją, czego następstwem jest zwrot w kierunku mniejszości, których potrzeby i aksjologia, stają się na dziś drogowskazem dla tradycyjnych formacji politycznych lewicy w Europie, postrzegane są jako jedyna szalupa dla idei lewicy.
Kryzys polityczny partii lewicowych, utrata przez nie społecznego poparcia, nie oznacza bynajmniej, że nie istnieje elektorat lewicy, że zapotrzebowanie na nowoczesną lewicę, w sensie programowo - organizacyjnym zmalało.
Społeczna estyma do lewicy jest zjawiskiem trwałym i zdaje się paradoksalnie, z obiektywnych powodów, ma obecnie stałą tendencję wzrostową, z tą różnicą, że zwolennikiem lewicy w Europie, a precyzyjnie o jej obliczu, nie decyduje dziś górnik i hutnik: grupy społeczne w fazie zaniku, a pozbawieni społecznych zabezpieczeń, niepewni swego jutra pracownicy najemni, nie zatrudnieni na umowach o pracę i drobni przedsiębiorcy, ponoszący największe koszty społeczne globalizacji.
Artykulacja celów i dążeń tego elektoratu, wymaga jednak wysiłku w kierunku zrozumienia parametrów jego położenia, estymacji skutków obecnej sytuacji dla przyszłości narodów i społeczeństw.
Analizie tej nowej, najliczniej grupy społecznej, swoje prace poświęcił między innymi Guy Standing, którego książka pod tytułem: "Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa", ukazała się właśnie w Polsce staraniem Wydawnictwa Naukowego PWN [Warszawa 2014].
Zachęcam do lektury tej książki, która uderza nie tylko trafnością wywodu, ale i pobudza wyobraźnię w aspekcie nieuchronności konfliktu, w stronę którego jako społeczeństwa europejskie zmierzamy. Nie trzeba być admiratorem radykalizmów, aby po lekturze tej książki dojść do wniosku, że zmierzamy ku bodaj najpoważniejszemu od upadku socjalizmu w Europie konfliktowi społecznemu. Z drugiej strony, świadomości tej towarzyszy zarazem przekonanie o konieczności zasadnicznych zmian w szeroko pojętej polityce europejskiej i naszej aksjologii. Szczególna rola w tym dziele: stymulowania determinowanych bezpieczną przyszłością działań korygujących przypada lewicy, pod warunkiem, że odzyska ona zdolność do autorefleksji i redefinicji swoich pokrytych patyną czasu fałszywych wspólcześnie priorytetów. To tytułowy Prekariat, a nie przede wszystkim mniejszości, są polityczną przyszłością lewicy.
Buława poparcia społecznego środowisk lewicowych, leży ciągle w plecakach lewicowych liderów. Szkopuł w tym, że wbrew własnej wygodzie, wbrew umiłowaniu do świętego spokoju i życiowej stateczności, współczesne elity lewicowe muszą nie tylko wykazywać naturalne aspiracje do sprawowania władzy, ale nade wszystko są zobligowane do  odrobienia obowiązkowych lekcji w przedmiocie z  czyjego upoważnienia i w czyim interesie mają rządzić. Nie jestem jednak pewnien, czy syci liderzy współczesnej lewicy, korzystają jeszcze z plecaków. Może jednak czas na resentymenty w kierunku młodości i powrót do dawnej mody, na dodatek bardzo dziś na czasie, bo pro zdrowotnej? Jedno jest oczywiste: wyścig na radykalizmy, koncepcje na przejęcie elektoratu małomiasteczkowego i wiejskiego, aprecjacja środowisk mniejszości seksualnych jak priorytet, to ślepy zaułek, to zdecydowanie za mało, aby marzyć o dojściu i prolongaty władzy. Czas na Prekariat.   
              

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Alienacja Adama Michnika, czyli raj utracony "starych" elit?

        Czytając sobotni [2-3.08.2014] wstępniak autorstwa A. Michnika,  pod tytułem "Chwała Zwyciężonym" w "Gazecie Wyborczej", zaczynam ugruntowywać się w przekonaniu, że za stan  polskiej demokracji, za poziom świadomości społecznej, za kondycję społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, spadające zainteresowanie mediami tradycyjnymi, odpowiedzialność ponoszą także elity polityczne i intelektualne, spiżowe postaci polskiej kultury politycznej.
Od dłuższego czasu - jako wierny czytelnik i prenumerator "Gazety Wyborczej", od jej zarania, od jej pierwszego numeru - zauważam, że profil dziennika coraz bardziej koresponduje  i służy pojęciu "Towarzystwa Wzajemnej Adoracji", jakim jest bez wątpienia znacząca cześć polskich elit. Elity te działają i piszą dla siebie i prawdopodobnie coraz powszechniej tylko same czytają swoje teksty.
To prawda, że także środowisko "Gazety Wyborczej" od pewnego czasu lansuje się na stronników i strażników poprawności politycznej, w sensie preferowanego i upowszechnianego profilu ideowo - programowego, na bazie nowej aksjologii. Analogicznie bez entuzjazmu, ale ze zrozumieniem, przyjąłem fakt, że "GW" służy bezkrytycznie obozowi władzy, z nostalgią  pamiętając lata pryncypialności, choćby w okresie rządów lewicy w Polsce. Tym niemniej język używany w publikowanych tekstach zaczyna szokować, choć zarazem pewnie staje się symbolem wysublimowanego smaku koneserów.
Wspomniany artykuł w "Gazecie Wyborczej" - będący w założeniu chwalebną apologetyką wysiłku Powstania Warszawskiego, bohaterskiego heroizmu powstańców i ponadczasowego wpływu ich ofiary na tradycję narodową, z uwagi na użytą terminologię, powinien zarazem zawierać przypisy objaśniające.
Chodzi o dwa terminy: 1]. tromtadracja [popisywanie się, efekciarstwo, traktowane jako zjawiska pejoratywne] i 2]. prefiguracja [zjawisko lub zdarzenie zawierające cechy czegoś, co nastapiło póżniej].
Zwłaszcza pierwszy termin szokuje. Zrobiłem małą, reprezentatywną sondę w środowisku badź co bądź aspirującym do roli elity intelektualnej: nauczycieli akademickich i stwierdzam z przerażeniem, że nawet tam zakres pojęciowy tego terminu stanowił pełną egzotykę.
Zastanawiam się czemu ma służyć ta maniera, wcale zresztą nie oryginalna, której uległo i ulega wiele opiniotwórczych tytułów prasowych w Europie, z francuskim "Le Monde", stanowiącym wzorzec dla "GW" włącznie. Jeżeli konsolidacji coraz mniej licznej grupy docelowej, to marne to pocieszenie i wątpliwy cel strategiczny.
"Gazeta Wyborcza" - jak swego czasu Unia Wolności - próbuje odegrać rolę "mądrzejszego" moderatora publicznego dyskursu i zachowań społecznych. W dzisiejszych skomplikowanych, wielowymiarowych czasach, pełnych konfliktów, sprzeczności i przeciwieństw, to zdecydowanie błędna misja.
Współczesne elity zdaje się nie chcą przyjąć do wiadomości, że w strukturze społecznej współczesnej Polski, wcale nie dominują syci, zadowoleni i z perspektywami, Ci którym okres transformacji społeczno - ustrojowej przyniósł stabilizację, pozycję i nobilitację społeczną oraz dostatek. Nawet Ci, którzy przejściowo zyskali, pełni dziś są trosk o jutro, o stabilną, przewidywalna przyszłość. 
Dziennikarstwo ambitne i zaangażowane, nie musi być elitarne, a już na pewno nie powinno być niezrozumiałe.
Nie oczekuję, aby "Gazeta Wyborcza" stała się kolejnym tabloidem goniącym za sensacją, ale jako wieloletni wierny czytelnik mam prawo wymagać, aby zespół redakcyjny dziennika twardo stąpał po ziemi, pisał o sprawach przeciętnych ludzi, zrozumiałym językiem.
W przeciwnym razie "GW" podzieli nieuchronnie los Unii Wolności, wnosząc przy tym niestety znaczący wkład w narastanie radykalizmu w Polsce, w społeczną frustrację, apatię polityczną, bezczynność obywateli, polityką "pudrowania rzeczywistości".
Profil, preferencje i poziom "Gazety Wyborczej", są także ważne w kontekście nadchodzących w Polsce wyborów i potencjalnych wyborów Polaków.

niedziela, 29 czerwca 2014

Nowa książka, nowe spojrzenie na Ch. de Gaulle'a

Staraniem Instytutu Wydawniczego PAX, ukazała się właśnie w Polsce, trafiając do dystrybucji, wydana we Francji w 2012 roku, w Wydawnictwie Plan, książka autorstwa francuskiego dziennikarza Gerarda Bardy'ego, pod tytułem: "Charles de Gaulle. Biografia katolika i męża stanu" [tytuł francuskiego oryginału: "Charles le Catholique. De Gaulle et l'Eglise"].
Wydawać by się mogło, że postać Generała De Gaulle, została już opisana i zanalizowana we wszystkich możliwych wymiarach i perspektywach. Nic bardziej błędnego.
Omawiana książka, nie jest także kolejną próba budowania mitu Generała, tym bardziej mając na względzie społeczne zapotrzebowanie, wynikające z poprawności politycznej, na akcentowanie tradycyjnych elementów tożsamości europejskiej. Książka ta nie jest bynajmniej apologetyką francuskiego katolicyzmu.
Biografia jest ciekawa i prawdziwa, odtwarza aksjologię wartości Generała, w której chrześcijaństwo, a precyzyjniej katolicyzm, miał co prawda swoje trwałe miejsce, dalekie jednak od tak nam bliskiego w Polsce współczesnej przaśnego, ciasnego katolicyzmu, wbrew społecznemu kontekstowi i realizmowi politycznemu. Zresztą swój stosunek do bezkrytycznego pojmowania i przyjmowania katolicyzmu, najlepiej, najbardziej dobitnie, określił sam Charles de Gaulle, w przywoływanym w pracy stwierdzeniu: "[...] doskonałość ewangeliczna nie prowadzi do królestwa [...]".
Książka jest bez wątpieniem potwierdzeniem przywiązania w życiu publicznym i prywatnym Generała do katolicyzmu, rozumianego jako zespół wartości, filozofia życia i kanon postępowania.
Jednym z ciekawszych, przewijających się przez całą książkę wątków jest dokuczliwy, trudny do zaakceptowania paradoks: Charles de Gaulle, najbardziej tradycyjny ze wszystkich francuskich prezydentów od czasów generała Mac - Mahona, najbardziej wierny katolicyzmowi Prezydent V Republiki, nie cieszył się bynajmniej sympatią francuskiej hierarchii kościelnej [nie należy utożsamiać stanowiska francuskiej hierarchii, ze stanowiskiem kleru, co byłoby nadużyciem i uproszczeniem!!], dla której historyczne resentymenty, słabość do Marszałka Petaina, miała zawsze większą wartość, niż osoba i poglądy, droga życiowa i decyzje polityczne Generała.
Książka jest znakomicie napisana, dobrze udokumentowana, zawiera wiele szczegółów nie podnoszonych dotąd, bynajmniej w polskiej literaturze. Jej lektura, to zarazem pasjonująca wędrówka przez najnowsze dzieje Francji, a także inspirujące źródło do szukania polskich analogii. Polecam!!          

Polska lewica jak polskie rzeki?

Życie polityczne ostatnich dwóch tygodni w Polsce, zdominowane zostało przez problematykę nie tyle nielegalnych podsłuchów - jak chciałaby władza - co zawartości nagrań kluczowych polityków partii rządzącej, będących w istocie kompromitacją i oskarżeniem polskiej klasy politycznej.
Opinia publiczna poznała "kuchnię" polskiej polityki, w możliwie najbardziej patologicznym wymiarze, z przejawami kupczenia, prywaty, prób wykorzystywania niezależnych w istocie i de iure instytucji państwa [przede wszystkim bank centralny] do działań w interesie rządzącej partiokracji, budujących przewagę konkurencyjną wobec opozycji, z perspektywy zbliżających się wyborów w Polsce.
Wreszcie - za sprawą środków masowego przekazu - szerokie rzesze społeczne, mogły poznać kulturę polityków, ich dwulicowość, zrozumieć że także w Polsce, za publiczne środki klasa polityczna znakomicie się bawi i biesiaduje, nie stroniąc od wyszukanego menu i wysublimowanych trunków.
Póki co, rządząca koalicja utrzymała arytmetyczną większość w parlamencie, nie wiadomo jednak na jak długo i jakim kosztem. Nawet gdyby wybory w Polsce odbywały się wyłącznie w konstytucyjnych terminach, zmiana preferencji wyborczych obywateli, na skutek obnażenia zachowań i poglądów partiokracji, za sprawą ujawnienia nagrań, wydaje się być nieuchronna i oczywista.
W tym kontekście, po raz kolejny pojawia się kwestia zdolności lewicy do sformułowania programu atrakcyjnego społecznie, mogącego zyskać przychylność wyborców, pozwalającego odebrać władzę rządzącej polską od dekady prawicy.
W sytuacji polskiej lewicy, jest sporo analogii do... polskiej polityki hydrologicznej. Można - jak polscy decydenci - czekać na rozwój wydarzeń, prolongując odkładane od lat inwestycje i zmiany systemowe, w zakresie gospodarki wodnej, licząc na łut szczęścia i przychylność natury. Fakt, że cyklicznie pojawiają się anomalia pogodowe, skutkujące katastrofalnymi powodziami, może być co najwyżej okazją do manifestowania sprawności rządu w organizacji akcji ratowniczej i pomocy dla poszkodowanych.
Polska lewica zachowuje się zgoła podobnie, to znaczy skrajnie nieracjonalnie, licząc że dojście do władzy, będzie konsekwencją znużenia społeczeństwa rządami prawicy, ich niską skutecznością, a przy okazji ujawnieniem afer i rozlicznych patologii.
Tymczasem potencjalne dojście do władzy lewicy, nie w charakterze listka figowego i mniejszościowego koalicjanta, a siły decydującej o kształcie hipotetycznej koalicji, o samodzielnych rządach nie wspominając, wymaga pozytywistycznej pracy i strategicznych przewartościowań.
Nie wystarczy już z pewnością bazowanie wyłącznie na tzw. "twardym elektoracie", który - także z powodów demograficznych - nie ma już perspektywicznego charakteru. Trzeba szukać atrakcyjnej oferty i alternatywy dla młodego i średniego pokolenia.
Prowadzenie polityki i budowanie strategii na przesłankach klasowych, także jest już anachronizmem. Dziś bazą społeczną lewicy, nie może być klasycznie pojmowana klasa robotnicza, będąca zresztą w zaniku, a szeroko rozumiana, pojemna kategorii pracowników najemnych, z coraz bardziej liczącą się warstwą urzędników rządowych i samorządowych włącznie.
Lewica musi znaleźć ofertę dla biznesu i tysięcy samozatrudnionych, nie drogą większego fiskalizmu, a za sprawą budowania stabilnego systemu prawno - podatkowego, z szacunkiem dla legalnie prowadzonej działalności gospodarczej.
Nie wystarczy też ciasno pojmowany antyklerykalizm, który w obecnie preferowanej przez polską lewicą postaci, jest raczej elementem dezintegracji, swoistym środkiem odstraszania, niż integracji i artykulacji interesów szerokiej bazy społecznej. Pragmatyczny indyferentyzm religijny, winien być dla lewicy drogowskazem do działań w tym aspekcie stosunków społecznych.
Z pewnością też zwolenników lewicy nie przysporzy orientacja na eksponowanie interesów mniejszości kosztem większości. Pozorna nowoczesność lewicy w tym względzie jest pułapką. Nie należy bowiem mylić zasadnej tolerancji i otwartości, z propagowaniem interesów mniejszości, wbrew woli i kosztem większości.
Polska lewica ma rok na przewartościowanie strategii politycznej i programu, na niezbędne działania korygujące, na pozyskanie przychylności zagubionych i znużonych, na zbudowanie szerokiej koalicji społecznej i politycznej.
Jeżeli tego nie zrobi, jeżeli nie wykaże politycznej dojrzałości i odpowiedzialności, może czekać na korzystny zbieg okoliczności, zdana na barierę 10% poparcia społecznego.
Dzisiejsze wyczyny polityczne prawicy, dają lewicy możliwość budowania zbiorników retencyjnych społecznego niezadowolenia, kanalizowania społecznych napięć i frustracji w demokratyczny sposób. Nie zrozumienie wyzwań chwili, polityczny egoizm lewicowych elit i aktywu lewicowych formacji, będzie dla polskiej lewicy śmiertelnym grzechem zaniechania, który zaciąży na jej politycznej przyszłości i społecznej ocenie.
    
  

czwartek, 5 czerwca 2014

Europa marzeń - Europa poprawności, czy realna Europa?

Dzień po hucznych obchodach 25 lecia wyborów parlamentarnych 1989 roku w Polsce, które zapoczątkowały pokojową transformację ustrojową nad Wisłą, w przededniu historycznych obchodów 70 - tej rocznicy lądowania Aliantów w Normandii, dziennik "Le Monde" opublikował kontrowersyjny tekst autorstwa Michel'a Rocard'a, polityka Partii Socjalistycznej, byłego premiera Francji [1988 - 1991], pod znamiennym tytułem: "Amis Anglais, sortez de l'Union europenne mais ne la faites pas mourir!!".
Podstawowa teza artykułu sprowadza się do twierdzenia o nieuchronności opuszczenia Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię, jako logicznej konsekwencji wielowymiarowej, starannie kultywowanej od zarania Wspólnoty, odmienności Korony od Europy kontynentalnej. Secesji, która nie powinna dłużej powodować patu w Zjednoczonej Europie, paraliżować jej działań, a która zarazem nie może być sztucznie prolongowana, w imię pseudo jedności, w żywotnym interesie samej Europy.
Nie tylko termin i okoliczności publikacji są symboliczne, nade wszystko jej merytoryczne przesłanie.
Europejskie elity wciąż nie otrząsnęły się po szoku ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego, w których zarówno werdykt wyborczy [znakomity wynik formacji eurosceptycznych w poszczególnych krajach], jak i niska frekwencja wyborcza [będąca namacalnym dowodem bierności Europejczyków], stanowią poważny problem dla przyszłości realizowanej aktualnie koncepcji jedności polityczno - gospodarczej kontynentu, w jej dotychczasowym kształcie. "Stare" elity, tkwiące w okowach dotychczasowej formuły U.E i jej parametrów, nie są zdaje się zdolne do redefinicji strategii zjednoczenia, bez strategicznego impulsu, którym może być konieczność rekonstrukcji Unii, po opuszczeniu jej szeregów przez Wielką Brytanię.
Brytyjska sececja jest nie tylko wyobrażalna, Brytyjczycy mają do niej niezbywalne prawo, może być ona także zbawienna dla samej jedności europejskiej, pod warunkiem wszakże nie tylko consensusu co do kierunku dalszego rozwoju, ale i determinizmu w odniesieniu do niezbędnych europejskich reform.
Budowa europejskiej jedności wymaga dalszej wielowymiarowej unifikacji, z jednoczesnym poszanowaniem tożsamości narodowych i odejściem od nadmiernych regulacji i nieuzasadnionej etatyzacji oraz biurokratyzacji Wspólnoty.
Projekt Jedności Europejskiej, tak potrzebny dla zatrzymania dekadencji Europy, wymaga tyle powściągnięcia narodowych egoizmów, co udowodnienia w praktyce milionom Europejczyków, że U.E jest przedsięwzięciem tyle nieuchronnym, co korzystnym dla europejskiego bezpieczeństwa i dobrobytu, także w wymiarze jednostkowym.
Przeciętny Europejczyk musi chcieć się utożsamiać z Europą marzeń, przez pryzmat determinizmu konieczności i korzyści, a nie pseudo unifikacji. Pozytywnej konotacji Europy nie buduje ani definicja akceptowalnej krzywizny banana, ani szczegółowa specyfikacja warunków życiowych kur niosek. To sposób na dyskredytację idei Zjednoczonej Europy. Dla satysfakcji społeczeństw europejskich nie wystarczy już swoboda przepływu ludzi, brak formalnych granic narodowych. Europejczyk oczekuje większej dozy bezpieczeństwa, pewności jutra, świadomości, że ponadnarodowe instytucje są gwarantem nie tylko wolności gospodarczej miedzynarodowego kapitału, ale i sprawiedliwości społecznej w odniesieniu do losów grup i jednostek.
Europa nie potrzebuje dominacji poprawności politycznej, pozornej aklamacji w myśleniu i działaniu, zjawisk które zabijają żywotność i dynamikę kontynentu. Głęboko zakorzeniowe w Europie tradycje narodowe i podziały ideologiczne - choć już nie klasowe - muszą znaleźć swoje społeczne i polityczne ujście, możliwość nieskrępowanej artykulacji w szacunku dla demokracji, z poszanowaniem praw mniejszości, ale z jednoczesnym zagwarantowaniem praw większości. Temu służyć musi wielopodmiotowość systemów partyjnych, które muszą gwarantować swobodę działania wszystkim systemowym formacjom politycznym, na równych prawach, bez ich sekowania, bez zabójczej etykietyzacji.
Realna Europa, to nie idealna konstrukcja, to żywy organizm rozwijający się na drodze dynamicznie pokonywanych przeciwności, o obiektywnym i subiektywnym charakterze.
Od Europy poprawności, kneblującej poglądy i zwalczającej postawy sprzeczne z wolą rządzących oligarchii, preferuję osobiście zróżnicowaną, demokratyczną Europę, nastawioną na sukces, z poszanowaniem narodowych kolorytów.
A co do Wielkiej Brytanii, akceptuję stanowisko W. Churchill'a: Anglia zawsze była wyspą.

                              

niedziela, 18 maja 2014

Od francuskiego wina do... europejskiej demokracji

Według opublikowanych właśnie danych Światowej Organizacji Winorośli i Wina [OIV], w 2013 roku Stany Zjednoczone, ze spożyciem na poziomie 29,1 mln hektolitrów [wzrost w stosunku do roku poprzedniego o 0,5%], stały się pierwszym na świecie rynkiem wina, wyprzedzając dominującą dotąd nieprzerwanie Francję [spożycie na poziomie 28, 1 mln hektolitrów, spadek w 2013 w stosunku do 2012 r. o 7%]. Oczywiście uwzględniając potencjał demograficzny, Francja nadal pozostaje liderem w spożyciu na jednego mieszkańca [przeciętny Francuz, wypijając 1,2 but. wina tygodniowo, bije na głowę Amerykanina, konsumującego - póki co - sześć razy mniej!!!].
Utrata przez Francję prymatu na rynku wina - mająca dla wielu wymiar symboliczny - jest godnym odnotowania wydarzeniem, w kategoriach gospodarczych i kulturowych, z pewnością jednak nie oznacza "przewrotu kopernikańskiego", ani w winiarstwie, a tym bardziej w ekonomice. Francuski eksport wina ma się bardzo dobrze [za 2013 rok osiągnął wartość 7,8 mld Euro], Francja pozostaje z pewnością synonimem jakości, a nade wszystko tradycji na rynku winiarskim. Konsument francuskiego wina, a szerzej produktów alkoholowych opartych na winorośli doskonale wie, że spożywając produkty Dionizosa/Bachusa o francuskim rodowodzie, obcuje zarazem z wielowiekowym dorobkiem kulturowym kraju i narodu, którego wkład w dziedzictwo kulturowe Zachodu, nie podlega najmniejszej dyskusji.     
Dyskusja o zmianie pozycji francuskiego wina, przypomina dyskusję o analogicznej ewolucji francuskiej kultury i języka w świecie. Dekadencja Europy, której w wielu wymiarach towarzyszy dekadencja Francji jest faktem - satysfakcji z czego nie kryją zwłaszcza Anglosasi - niemniej kultura a la francaise, ma swoje miejsce na mapie świata  i z pewnością zachowa je w przyszłości. Wydaje się nawet, że Francja ma tak wiele walorów, że to kraj galijskiego koguta, pozostanie także w przyszłości synonimem Europy w wielu dziedzinach.
Obserwując europejską scenę polityczną na tydzień przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, można szukać analogii jej położenia w stosunku do francuskiego wina. Demokracja w Europie - tak jak francuskie wino - ma swoją zakorzenioną pozycję w świadomości społecznej Europejczyków, która jest nie zagrożona, mimo ewolucji nastrojów, zmian preferencji, wreszcie lansowanych zmian w przyzwyczajenieniach. Demokracja w Europie - tak jak wino - ma wiele mutacji i wcieleń. Konsumenci są świadomi, nie tylko istnienia win włoskich, hiszpańskich, portugalskich, austriackich, czy niemieckich, ale nadto posiadają zdolność do ich różnicowania. Ta sama prawidłowość dotyczy zachowań politycznych.
Dlaczego zatem demokracja w Europie musi być postrzegana i lansowana - zwłaszcza przez poprawne politycznie środowiska -  jako jednolita, najczęściej lewicowa? Dlaczego w Europie nie może być miejsca na różne formacje i nurty polityczne?
Ostatnio bardziej niż widoczna i nachalna jest ofensywa dominujących w życiu poblicznym, poprawnie politycznych mediów - zwłaszcza na "Starym Zachodzie" - zmierzająca do dyskredytacji formacji krytycznych wobec aktualnie realizowanej wizji jedności europejskiej. Prawie powszechne już nawiązywanie do najczarniejszych kart europejskiej historii - XX wiecznego faszyzmu [skądinąd dlaczego brakuje w tych odniesieniach komunizmu?] - budzenie demonów i strachu, że tak samo jak europejski sceptycyzm, w przeszłości rodził się faszyzm, jest jednak sporym nadużyciem. Conajmniej 20% poparcie dla partii narodowych i regionalnych na Zachodzie przed wyborami do P.E., nie upoważnia do porównywania tychże partii i ich zwolenników, do prekursorów nowej formuły faszyzmu!!!!
Stare elity europejskie, zarówno tradycyjnie prawicowe, jak i lewicowe, pozostające od dekad, a nierzadko od pokoleń u władzy, wiedzione strachem przed utratą atrybutów rządzenia i środowiskowych oraz osobistych benefitów, zdają się utożsamiać demokrację - nie po raz pierwszy zresztą - wyłącznie z poprawnością polityczną. Warto przypomnieć dotychczasowym moderatorom polityki europejskiej, czym jest demokracja i czym są wybory.
Osobiście w przypadku demokracji, tak jak i w przypadku wina, pozostając zdeklarowanym frankofilem, przyjmuję do wiadomosci i akceptuję, że są grupy społeczne, wielkie grupy konsumentów, którzy darzą równą mojej estymie dla wina francuskiego, produkty winarskie innych krajów i nacji. To kwestia przyzwyczajeń, nawyków konsumenckich, osobistych preferencji. Ludzie - jako konsumenci i wyborcy - mają prawo do własnych wyborów, byleby tylko w ramach demokracji i jednego z jej kluczowych atrybutów: poszanowania prawa mniejszości.  
W konsekwencji, jeżeli uznamy za zasadą partycypację wyborczą, która jest prawem, a nie obowiązkiem!!, idąc de urn wyborczych do Parlamentu Europejskiego, nie dajmy się zmanipulować, nie wstydźmy się swoich przekonań i preferencji. Nawiązując do rzymskiej maksymy "de gustibus non est disputandum", miejmy na uwadze, że gusty dotyczą nie tylko wina, ale i polityki!!!
              
    

czwartek, 8 maja 2014

Prezydent Hollande grabarzem francuskiego socjalizmu?

Francuski profesor socjologii, zatrudniony w Ecole normale superieure [ENS]: Eric Fassin, w wywiadzie pod tytułem "Le recontrage sous fin du PS doit etre qualifie de droitisation", udzielonym "Liberation" [wyd. 505.2014], stawia ciekawą, acz kontrowersyjną tezę: Prezydent F. Hollande uwolni Francję od socjalizmu, tak jak swego czasu F. Mitterrand uwolnił ją od komunizmu. Praktycznym potwierdzeniem takiej zmiany jakościowej, ma być skład II tury wyborów prezydenckich w 2017 roku, która rysuje się w tej koncepcji jako bratobójczy pojedynek dwóch formacji prawicy: UMP i FN.
Wiele wskazuje, że E. Fassin może mieć rację, a ewolucja ideowo - programowa Partii Socjalistycznej, erozja jej miejsca we francuskim systemie politycznym, wymuszone tyle okolicznościami, co świadomym, nieuchronnym wyborem, staną się faktem.
Konsekwencje mondializacji stają się dramatyczne dla dotychczasowej staryfikacji społecznej rozwiniętych demokracji Zachodu: nie tylko pracownik najemny, nie tylko we Francji, przestaje być bezpieczny, syty oraz zadowolony. Także do niedawna ostoja klasycznej demokracji: klasa średnia, ulega wyraźnej erozji i degradacji. Formacji socjalistycznej - w sensie integracji i artykulacji interesów, jak i utrzymania monopolu reprezentacji własnej bazy społecznej - z pewnością nie służą też swiatopoglądowo - obyczajowe nowinki i wybory ideowo - polityczne ostatnich lat.
Z drugiej strony, masowy powrót do przaśnej lewicowości, odwołującej się do klasycznej formy walki klas, także nie wydaje się być możliwy. W kosekwencji, na społecznym i politycznym znaczeniu zyskiwać mogą ruchy polityczne nie uwikłane dotąd w proces rządzenia, o wyrazistym obliczu ideowym, odwołujące się do pierwiastków narodowych, utożsamianych coraz powszechniej z ostatnim "belle epoque" pracowników najemnych, sytuujące się raczej po prawej stronie sceny politycznej.
Degradacja socjalizmu we Francji - jako formacji i preferencji politycznej - wymaga jeszcze kilku innych warunków zawieszających, z których najważniejszym [po potencjalnym i potrzebnym uporaniu się z negatywami globalizacji, szczególnie dla rynku pracy i poziomu życia], wydaje się być deetatyzacja państwa i obniżenie rangi kadr - zwłaszcza urzędniczych - stanowiących od dekad żelazny elektorat lewicy, spoisty wewnętrznie, zdyscyplinowany, dominujący na francuskiej scenie politycznej. Zmiany preferencji politycznych Francuzów, mogą stopniowo skutkować zasadniczą wymianą elit politycznych, a w jej konsekwencji masową wymianą kadr urzędniczych wszystkich szczebli, na zupełnie odmienny od dotychczasowego, także w aspekcie oblicza ideowego, wszak - za wzorami amerykańskimi - zwycięzca bierze wszystko, z etatami w administracji łącznie.
Czyżby zatem Francja, ideowa Ojczyzna wielu nurtów socjalizmu, jeden z europejskich symboli siły i witalności politycznej socjaldemokracji, miała w najbliższym czasie zmarginalizować organizacyjną emanację współczesnego francuskiego socjalizmu: Partię Socjalistyczną? Czy możliwym jest że P.S podzieli los wielce zasłużonej - zwłaszcza dla Francji okresu II wojny światowej, całkiem zasadnie nazywanej "partią rozstrzelanych" - Francuskiej Partii Komunistycznej, zmarginalizowanej jak się zdaje nieodwracalnie przez P.S, w latach 80 - tych ubiegłego wieku?
Zwykła merytoryczna rozwaga, każe zachować umiar i roztropność w odpowiedzi na to fundamentalne, strategiczne, ale jednak otwarte pytanie. Skoro jednak ikony francuskiego przemysłu mogą podlegać egzotycznym zmianom właścicielskim, a Francuzi zaczynają konsumować więcej piwa niż wina, to zdaje się wszystko jest możliwe, łącznie ze społecznym porzuceniem socjalizmu, choć niekoniecznie pewne i nieuchronne.
Procesy zachodzące obecnie we Francji, warte są także monitorowania przez pryzmat polskiej sceny politycznej. W Polsce, regres klasy średniej i jej pauperyzacja oraz spadek znaczenia politycznego pracowników najemnych dla formacji lewicowych, dla których nie stanowią oni już bastionu wpływów politycznych jest obiektywnym faktem. Polska nie ma lewicowego prezydenta, ale może - tym razem na przekór tendencjom francuskim - w Polsce pojawią się nowe formy politycznej organizacji społeczeństwa, zarówno na prawicy, jak i na lewicy? A może zdecydujemy się zaimplementować doświadczenia szwajcarskie, opowiadajac się za demokracją bezpośrednią i referendalną?
       

   
                    

środa, 7 maja 2014

Euro nastroje - pizza - eurosceptycyzm

Francuski dziennik "Liberation", w wydaniu z 4.05.2014 r., przynosi ciekawy artykuł Francois Miquet'a pod znamiennym tytułem: "Moins d'Union pour plus d'Europe" ["Mniej jedności, a więcej Europy"]. F.Miquet, autor interesującej, wydanej w 2013 roku, staraniem wydawnictwa Michalan książki: "Nouvelles Passions Francaises", analizuje przyczyny francuskiego sceptycyzmu wobec Zjednoczonej Europy.
Przywołując wyniki sondaży, w których aż 49% Francuzów, uważa ewolucję rozwojową Europy za negatywną [w negatywnym odbiorze Unii, prym wiodą pracownicy najemni, sympatycy zarówno Frontu Narodowego, jak i lewicowego Front de Gaauche]. Podnosząc, że aż 64% Francuzów nie tylko sprzeciwia się dalszemu rozszerzeniu U.E, ale zarazem preferuje powrót Zjednoczonej Europy do historycznego związku 6 krajów, autor zauważa jednocześnie, że społeczne oczekiwania we Francji w stosunku do Wspólnoty, wyrażają się w dezyderacie Unii bardziej demokratycznej, ekonomicznej i socjalnej, skutecznej, a zarazem mniej drobiazgowej, powiązanej formalnie i zaangażowanej finansowo. Nastawienie to determinuje preferencje wyborcze Francuzów, w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Z polskiego punktu widzenia taki odbiór i stosunek do U.E brzmi nieco egzotycznie i niezrozumiale. W Polsce, masowe poparcie Wspólnoty, wynika przede wszystkim z benefitów rozwojowych i cywilizacyjnych, jakie przyniosło Polsce póki co członkostwo w Zjednoczonej Europie. Polski hurra optymizm, bez mała blankietowe poparcie jedności europejskiej, z pewnością z czasem ulegać będzie racjonalizacji, wraz ze spadkiem dostępności funduszy europejskich na wyrównanie różnic między "Starą Europą" a Polską.
W tym samym czasie, tej samej kampanii wyborczej, tylko w Polsce, urzędujący, konstytucyjny Minister Spraw Zagranicznych, wysyła pracowników Biuro Ochrony Rządu - publicznej służby mającej zapewnić Mu osobiste bezpieczeństwo - po pizzę, z poleceniem dostawy do swojej prywatnej posiadłości. Radosław Sikorski - czołowy polityk rządzącej Platformy Obywatelskiej, człowiek z ogromnymi aspiracjami [mówi się że ma zostać komisarzem d/s wspólnej polityki zagranicznej, nowej Komisji Europejskiej], odmiennie niż Max Otto von Stirlitz z kultowego radzieckiego serialu z 1973 roku "Siedemnaście mgnień wiosny", musiał wiedzieć, że jego postępowanie jest naganne, że jest po prostu przejawem prywaty. Musiał także zakładać, że fatalnie oceniana rodzima partiokracja, powinna zdecydowanie unikać wszelkich patologii, mogących rzutować na społeczny odbiór elit, budując mit zaufania i zatroskania losem współobywateli. Dowodem na instrumentalizację zachowań władzy, celem uzyskania doraźnych, partykularnych korzyści politycznych, jest choćby nagła, diametralna zmiana frontu Premiera RP, w odniesieniu do spraw polskiego, śląskiego węgla kamiennego.
Mimo wyrażnego politycznego zapotrzebowania, wspomniany Minister nie jest w stanie zamówić pizzy z dowozem do domu, jak to czyni codziennie tysiące równie zagonionych, średnio zamożnych ziomków, musi wykorzystać służby publiczne, funkcjonujące za społeczne środki. Zrobił tak, ponieważ czuje się bezkarny, zwolniony z konieczności hołdowania zasadom współżycia społecznego, ponieważ stosunek opinii publicznej do tego typu zachowań, jest dla niego sprawą absolutnie drugoplanową. To dowód na deprawację polityczną. To powód do utraty zaufania publicznego i tytułu do sprawowania najwyższych urzędów w państwie.
Dlaczego przywołuję te dwa, z pozoru nie związane z sobą wątki: społecznego odbioru ewolucji Unii we Francji i zachowania Ministra RP w Polsce?
Europejskie elity rządzące, podnoszą larum odnośnie rzekomego zagrożenia demokracji w Europie, grożby radykalizacji życia politycznego. Propagując i sprzyjając poprawności politycznej, ograniczają pole debaty publicznej, zarazem epatując społeczeństwa obywatelskie niskim poziomem partycypacji, w sterowanym przez ordynacje wyborcze życiu publicznym. Tymczasem stosunek Europejczyków do demokracji i instytucji europejskich, jest racjonalną, obiektywną wypadkową własnych odczuć, doświadczeń, aksjologii tychże Europejczyków, budujących i ugruntowujących swoją apatię i obojetność wobec społeczeństwa obywatelskiego, a wrogość w stosunku do zachowania elit politycznych, także przez tak wyzywające zachowania, jak wspomniany wyskok polskiego ministra.
Eurosceptycyzm w Europie rośnie z powodów obiektywnych i subiektywnych, ale także powodów absurdalnych, nieodpowiedzialnych zachowań elit tradycyjnych partiokracji, które z własnego wyboru i nadania, korzystają ze swoistego immunitetu nietykalności.
Swego czasu pisałem, że logotypem zmian w polskiej polityce winna być miotła. Podtrzymuję tą rekomendację, z jednym uszczegółowieniem. Symbolem wyborów do Parlamentu Europejskiego winnien być śląski klops [na śląsku karminadla], czyli polski kotlet mielony. Ta kampania, w wymiarze trybu nominowania i kooptacji kandydatów, tematyki, zachowania elit, to prawdziwy klops, dodam nieco już czerstwy.

       

niedziela, 4 maja 2014

Wybory do P.E: polityka to nie metereologia, znajomość frontów nie wystarczy

Cieszący się póki co pozytywnym odbiorem, nowy Premier Francji Manuel Valls [64% respondentów uważa, że to dobry Premier Ministre], na wczorajszym [3.05.2014] spotkaniu z członkami lewicowej organizacji Młodzi Socjalisci [Jeunes socialistes], apelował do młodych Francuzów, aby nie oddawali terenu skrajnej prawicy, w nadchodzących wyborach do Parlamentu Europejskiego.
Awers graniczący z histerią, na tle Frontu Narodowego i jego poparcia społecznego we Francji, przyjmuje charakter ponadpartyjnego uczulenia, nie tylko zresztą nad Sekwaną. 
Polityka to jednak nie metereologia: znajomość frontów nie wystarcza do skutecznego stawiania diagnozy przyczyny renesansu ruchów narodowych, sceptycznych wobec - między innymi - aktualnego kształtu integracji europejskiej, a nade wszystko nie pozwala na ich prostą polityczną i społeczną neutralizację. W pogodzie, skuteczna estymacja frontów atmosferycznych, umożliwia sięgnięcie po równie prosty katalog dostępnych działań dostosowawczych: trzeba sięgnąć po parasol, łopatę do śniegu lub strój kąpielowy. Polityka wymaga bardziej wysublimowanych działań i przedsięwzięć, a nade wszystko wiarygodności.
Apel do młodych Francuzów o odmowę poparcia wyborczego dla Frontu Narodowego, jest rzecz jasna zasadny z punktu widzenia interesów tradycyjnych formacji francuskiej sceny politycznej, tyle że wybitnie życzeniowy, a przez to mało realny.
Co bowiem ma skłonić młode pokolenie - nie tylko we Francji - do obdarzenia zaufaniem wyborczym - tradycyjne ugrupowania systemu partyjnego?
Europa, to ponad 5 mln bezrobotnych w wieku do 25 lat, które staje się jednym z głównych problemów społecznych. Francji co prawda sytuuje się póki co daleko od poziomu bezrobocia Hiszpanii [54,3%] i Włoch [41,6%] w tej kategorii wiekowej, ale francuskie statystyki są także przerażąjące [25,6% Francuzów do 25 roku życia nie ma zatrudnienia, na marginesie w Polsce 27,4% młodzieży pozostaje bez pracy].
Wyborcy zewsząd są wręcz bombardowani informacjami o patologiach w polityce, prywacie czołowych przedstawicieli oligarchii partyjnych, którzy - zaznajomieni z zasadami maretingu politycznego - usiłują przekonać obywateli o swoim oddaniu i poświęceniu dobru wspólnemu. Misterny plan marketingowy polityków, pryska jak bańka mydlana w zestawieniu z informacjami o dochodach i przywilejach polityków, zwłaszcza posłów do Parlamentu Europejskiego. Ich apanaże szokują i bulwersują nie tylko bezrobotnych, ale i rzetelnie pracujących, zatrudnionych od lat.
Bezrobotny, może otrzymać darmowy bilet autobusowy lub kolejowy na dojazd na rozmowę kwalifikacyjną, europeseł ma darmowy i nie limitowany bilet na samolot. Ryczałt za jednorazowy, także nie limitowany dojazd własnym samochodem do Brukseli dla posła do P.E jest wyższy - przynajmniej w przypadku Polski - niż miesięczny zasiłek dla bezrobotnego. O przywilejach podatkowych i emerytalnych nawet nie wspominając.
Apatia, zbudowana na bazie oceny dotychczasowej skuteczności niewiara w zdolności i kompetencje tradycyjnych elit, skłania młodych - choć nie tylko - do szukania alternatywy, jakimi w wielu europejskich społeczeństwach zdominowanych przez poprawność polityczną stają się ruchy narodowe, zwane - z powodów prymatu etykietyzacji nad merytoryczną dyskusją - ekstremalnymi, skrajnymi, radykalnymi etc.
Na szczęście coraz więcej Europejczyków, nie tylko młodych, stawia pragmatyzm, racjonalność polityczną, nad pseudo ideowością, schematem, przywiązaniem i polityczną tradycją.
Gdyby polityka rządzących europejskich elit, zapewniała minimum sprawiedliwości społecznej, gwarantowała stabilizację życiową dla pracujących, była rękojmią perspektyw zawodowych i życiowych, młodzi Europejczycy z pewnością nie oddawaliby terenu opozycji, a nie tylko ruchom narodowym. Rycząca rzeczywistość determinuje jednak fakt, że europejski elektorat, tęskniący za normalnością, szuka alternatywy.
Dla zdegustowanej rozwojem sytuacji, "starej" elity politycznej Europy, realnie zagrożonej utratą przywilejów, a zarazem bezradnej i jałowej w aspekcie realnych, transparentnych planów działania, skazanej - werdyktem wyborczym - na nieuchronną, co prawda rozłożoną w czasie, ale utratę władzy, mam jako memento i credo powiedzenia de Gaulle'a: "[...] żadna polityka nie jest wartościowa w oderwaniu od rzeczywistości [...]".      




         
  

sobota, 26 kwietnia 2014

Jaures - Churchill - de Gaulle, a Ukraina?

Współczesna Ukraina, dla świata i Europy, staje się wielowymiarową próbą.
Dla jednych, symbolem w tej konfrontacji wokół zachowania integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy, jest swoiście rozumiany współcześnie pacyfizm ikony francuskiego ruchu socjalistycznego: Jeana Jaures'a [1859 - 1914], którego rok zaczyna być właśnie celebrowany we Francji, zwłaszcza przez francuską lewicę. Wielu, konstytujących podstawę stosunku Europy do problemu ukraińskiego, próbuje odwoływać się właśnie do pryncypialnego pacyfizmu Jaures'a, uzsadniając nim - między innymi - zachowawczość i powściągliwość Europy, w reakcji na nową mutację rosyjskiego imperializmu. Na marginesie, dorobek teoretyczny i nader pozytywna postać samego Jeana Jaures'a, bez wątpienia zasługuje na celebrację.
Daleki jestem od blankietowego akceptowania wartości ukraińskiej rewolucji, nie wiem czy przyszłość nie przyniesie nam rażącej niewdzięczności Ukrainców, ale w tym konflikcie, świat i Europa nie ma wyboru: musi chronić ukraińską integralność terytorialną, jej prawo do samostanowienia, ze świadomością ułomności ukraińskiego systemu politycznego.
W obecnej konfrontacji świata demokratycznego z Rosją, znacznie bliższe jest mi stanowisko Winstona Churchill'a, który swego czasu głosił: "[...] epoka zwłoki, półśrodków, łagodzenia i wyciszania, przekładania na później, zbliża się ku końcowi. Rozpoczyna się epoka stawiania czoła konsekwencjom [...], jak i Margaret Thacher: "[...] albo staniemy na zasadach, albo nie  staniemy w ogóle [...]",
Rozważając kwestię europejskich i światowych reakcji na poczynania Rosji w sprawie Ukrainy, warto także przywołać jakże trafną, o ponadczasowym charakterze, diagnozę Rosji, autorstwa Ch. de Gaulle'a: "[...] Rosjanie - to trudny partner! Jeżeli się cofać, oni prą naprzód. Jeśli okazać się być stanowczym, przyjmują fakty ze spokojem. [...]". 
Europa nie może sprzedać sprawy Ukrainy, ani za ropę i gaz, ani za mięso, ani za jabłka, nawet za widmo chłodnych kaloryferów w zimie. To prawdziwy test jedności europejskiej, szkoda, że inaczej rozumiany w wielu stolicach europejskich. Europejskie, widoczne gołym okiem antagonizmy, to pożywka dla perfekcyjnie prowadzonej rosyjskiej polityki segmentacji, antagonizowania Europy. W czasach problemów Europy z właściwym rozumieniem idei zjednoczenia - ponownie odwołując się do de Gaulle'a: "[...] na szczęście Ameryka potrzebuje Europy [...]", a w konsekwencji, Stany Zjednoczone AP, zapewniają jedność i spoistość świata Zachodu.
I jeszcze jedno: oby nas samych i naszych politycznych decydentów, znowu nie ponosiła ułańska fantazja, romantyczna dusza, inspirowana swoiście pojmowanym polskim mesjanizmem!! To, że graniczymy z Ukrainą, nie musi oznaczać że musimy być w pierwszym szeregu. Nie aspirujmy do roli liderów. Bądźmy lojalnymi, przewidywalnymi sojusznikami, adekwatnie do potencjału, a nie marzeń i ambicji. To starczy!!!    
           

wtorek, 15 kwietnia 2014

Francuski Total boleśnie weryfikuje polski sen?

W dniu wczorajszym [14.04.2014], Polska Agencja Prasowa opublikowała istotną informację, która z trudem toruje sobie drogę w polskich mediach: francuski gigant naftowy - koncern Total, nie przedłużył swojej jedynej koncesji na poszukiwanie gazy łupkowego w Polsce. Total staje się tym samym kolejnym światowym liderem, który stracił zainteresowanie polskim potencjałem gazowym.
U źródeł tej decyzji nie leżą bynajmniej potencjalne problemy Totala. Wprost przeciwnie. Kondycja koncernu jest godna podziwu. Total ma się znakomicie, czego dowodem między innymi rekomendacja Rady Nadzorczej Grupy, z dnia 11 lutego br., na Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy spółki Total, planowane na 16 maja br., o zamiarze wypłaty dywidendy w kwocie 2,38 Euro na akcję.
To nie pierwsza  reorientacja strategiczna Totala w Polsce. Na początku lat 90-tych XX wieku, koncern zamierzał aktywnie uczestniczyć w konsolidacji polskiego sektora petrochemicznego, przedstawiając ówczesnemu rządowi propozycję zakupu Rafinerii Gdańsk i poważne inwestycje. Transakcja nie doszła do skutku, skutkiem czego obecność Totala w Polsce uległa marginalizacji.
Dzisiejsza decyzja Totala, to nie tylko wynik zmiany priorytetów, to znacznie coś więcej. To przyznanie, że gaz łupkowy w Polsce, do niedawna źródło polskiego snu o gazowej potędze i niezależności od Rosji, wcale nie jest przedsięwzięciem skazanym na pewny sukces, zwłaszcza postrzegany przez pryzmat niezbędnych, potencjalnych, niebagatelnych kosztów. Total zachowując się absolutnie racjonalnie uznał i skumunikował publicznie, że biorąc pod uwagę relację: nakłady - potencjalne korzyści, znajduje bardziej optymalne i dochodowe miejsca oraz obszary swoich inwestycji.
Dla nas decyzja Totala, winna być powodem do tonowania nastrojów i merytorycznej dyskusji o rzeczywistych perspektywach gazu łupkowego w Polsce. Rozbudzone nadzieje, które lokowały nas wśród światowych potentatów w tej dziedzinie, z pewnością wymagają weryfikacji, zwłaszcza na obecnym etapie rozwoju technologicznego. Skoro światowi potentaci nie dostrzegają w Polsce lukratywnego interesu, może warto nieco ochłonąć i przypomnieć sobie choćby o casusie Karlina w latach 80 - tych ubiegłego wieku, które miało być symbolem roponośnej samowystarczalności i prosperity w Polsce? Może wreszcie to swoista dbałość Opatrzności o nasze dobra narodowe? Może zasadnym jest abyśmy zostawili coś potomnym, przyszłym pokoleniom Polaków, w nienaruszonym stanie, zwłaszcza znając nasze narodowe słabości i przywary?

     

Lincoln a kwestia Ukrainy?.....

Państwowość ukraińska przechodzi ciężką próbę. Dzień dzisiejszy przynosi informację o początku militarnej akcji na wschodzie Ukrainy, skierowanej przeciwko rosyjskim separatystom.
Bez względu na sympatie polityczne, doświadczenia historyczne, a nawet animozje jasnym staje się, że konflikt ukraiński wchodzi w nową, coraz bardziej niebezpieczną fazę.
Fundamentalną kwestią jest pytanie o legitymizację podejmowanych działań.
Bez wątpienia, od tygodni - zwłaszcza po aneksji Krymu - zagrożona integralność terytorialna Ukrainy, a być może także państwowość ukraińska, upoważnia rządzących tym krajem, do podejmowania decyzji w obronie państwa ukraińskiego, zgodnie z obowiązującym prawem międzynarodowym. Ogromna szkoda, że za naruszeniami prawa międzynarodowego stoi wielki kraj, państwowość wielkiego narodu, narodu z aspiracjami i ambicjami, państwo atomowe, posiadające status stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, sygnatariusz międzynarodowych porozumień gwarantujących nienaruszalność granic i bezpieczeństwa Ukrainy - Federacja Rosyjska.
Będące bezprzecznym faktem podziały polityczne i społeczne na Ukrainie, nie mogą być upoważnieniem i uzasadnieniem dla kogokolwiek, do mieszania się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, do inspirowania tendencji odśrodkowych, których beneficjentem może być inne państwo. Analogicznie, niezbywalne prawa mniejszości narodowych, nie mogą być uzasadnieniem do interwencji i ingerowania w wewnętrzne sprawy innych państw na całym świecie, a zwłaszcza w tak ciężko doświadczonej wojnami i nacjonalizmami Europie.  
Ukraina ma niezbywalne prawo do samoobrony, także w wymiarze walki z zagraniczną dywersją.
Konflikt ukraińsko - rosyjski, przyjmujący obecnie bardzo niebezpieczny, bo militarny charakter, ma jeszcze jeden, jakże istotny wymiar: nowoczesnej wojny propagandowej i informacyjnej, z wykorzystaniem zniuansowanych, a przy tym nad wyraz nowoczesnych środków. Pamiętając o sile rażenia argumentów i nośników używanych w wojnie propagandowej, warto przywołać sentencję Abrahama Lincolna: "[...] można oszukiwać cały świat przez jakiś czas i kilka osób cały czas, ale nie sposób oszukiwać wszystkich permanentnie [...]".     
     



niedziela, 6 kwietnia 2014

Miotła - logotyp zmian wyborczych, nie tylko w Mikołowie?

Sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w Polsce, szacują potencjalną frekwencję wyborczą na poziomie poniżej 40% co oznacza, że z prawa wyborczego skorzystają prawdopodobnie tylko tzw. twarde elektoraty poszczególnych partii. Zresztą nic w tym dziwnego, bo skoro to wyłącznie partie pochłonięte walkami między sobą jedynie, decydują o kształcie list wyborczych, na których miejsce jest nagrodą za wierność oligarchiom partyjnym, stosunek przeciętnego wyborcy do aktu wyborczego jest logiczny i łatwy do przewidzenia. Od lat zresztą uważam, że w polskich realiach, zachowania wyborcze, udział w wyborach jest prawem, a nie obowiązkiem, miarą obywatelskich postaw. Polski wyborca, skoro stracił wpływ na kształt list wyborczych, nie akceptując statusu mięsa wyborczego, całkowicie zasadnie, absencję wyborczą, traktuje jako manifestację postaw politycznych, jedyną możliwą formę obywatelskiego stosunku do polityki i rządzących.
Ale Europa jednak się zmienia i w tym parametrze.
Tydzień temu, w wyborach municypalnych Francuzi dowiedli, że wbrew poprawności politycznej, nachalności mediów można głosować, traktując akt głosowania jako formę plebiscytu, oceny tradycyjnych elit politycznych, nie tylko rządzących. Z drugiej jednak strony, ci sami Francuzi zachowują się absolutnie racjonalnie, niezależnie od koninkturalizmów, czego dowodem choćby wybór na mera Paryża Anne Hidalgo, socjalistki, pierwszej kobiety w historii na czele władz miejskich Paryża, reprezentantki tzw. pragmatycznego socjalizmu.
W tym samym czasie, wybory prezydenckie na Słowacji wygrywa nie zdecydowany faworyt, urzędujący premier, lider rządzącego SMER-u Rober Fico, a bezpartyjny - choć bogaty - funkcjonujący dotąd poza polityką Andrej Kiska, co jest zaskoczeniem dla mediów i szokiem dla elit władzy.
Dziś z pewnością wybory parlamentarne na Węgrzech, wygra urzędujący premier i lider FIDESZ-u: Viktor Orban, od lat sekowany przez elity brukselskie, krytykowany za manifestowany eurosceptycyzm dla jednych, eurorealizm dla drugich, prowadzący zrównoważoną, zgodną z interesem narodowym Węgier politykę zagraniczną.
W Europie, z całą pewnością wyczerpuje się dotychczasowa formuła prowadzenia polityki i sprawowania władzy, oparta na absolutnej dominacji oligarchii partyjnych, zawłaszczających przestrzeń publiczną dla realizacji własnych celów, z instrumentalnym traktowaniem instytucji demokratycznych. Zresztą dowodem na to jest choćby najnowsza książka Eurodeputowanego M. Migalskiego: "Parlament ANTYeuropejski", której lektura dostarcza dowodów ordynarnej prywaty znacznej części europejskiej elity politycznej, skrywanej pod płaszczykiem służby publicznej i dobra wspólnego.   
Mam nadzieję, że także w Polsce nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego będą ostatnimi, w których podmiotowość obywatelska, została sprowadzona do roli bezwolnego narzędzia w rękach partii  i części mediów. Wierzę, że polscy wyborcy masową absencją, zamanifestują swój stosunek do aktualnych elit politycznych, wyrażając wobec nich pryncypialną dezaporobatę.
Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego jest jednak tylko symboliczną cezurą. Już w listopadzie, czekają nas w Polsce wybory samorządowe.
Miałem okazję - zupełnie przypadkowo - rozmawiać wczoraj z działaczami samorządowymi mojego rodzinnego Mikołowa, których diagnoza funkcjonowania władz lokalnych, jest bardziej niż porażająca. Wielodekadowe skostnienie, przejawy nepotyzmu, traktowania władzy jako wyłącznie źródła prywatnych korzyści, totalne lekceważenie głosu i priorytetów społeczności lokalnej, a przy tym rezygnacja i niewiara w możliwość odwrócenia tendencji. Mam jednak wrażenie, że stopniowo - tak w Mikołowie, jak i w całej Polsce - tworzy się klimat nieuchronności zmian, nadchodzi czas przewietrzenia gabinetów władzy. Mam nadzieję, że już tego listopada nadejdzie ten czas, w którym o politycznej przyszłości, decydować będzie merytoryczne przygotowanie i rzetelna, profesjonalna ocena dokonań, a nie tylko socjotechnika. 
Mając powyższe na względzie, sugeruję szukającym form symbolicznej organizacji i integracji przed wyborami samorządowymi w Polsce, odejście od retoryki partyjnej, skrywanej czasami pod szyldem rzekomych obywatelskich porozumień i kolalicji, na rzecz popularyzowania prostego logotypu: miotły. Oby to proste, ponadpartyjne narzędzie pracy, stało się symbolem racjonalnych zachowań, synonimem koniecznych, pozytywistycznych wysiłków u podstaw, niezależnie i ponad politycznymi podziałami, wbrew partyjnym rekomendacjom, w opozycji do interesów partyjnych oligarchii.
Jestem przekonany, że mój rodzinny Mikołów, stanie się tym, czym we Francji było swego czasu miasteczko Dreux. Nie nawiązuję przy tym, do stoczonej w 1562 roku pod tym miastem, bitwy katolików z hugonetami [francuscy protestańci], zakończonej zwycięstwem tych pierwszych, a symbolicznej roli tego pięknego miasta [choćby przez pryzmat XIII wiecznego kościoła Świętego Piotra i Kaplicy królewskiej],  w latach 80 - tych ubiegłego wieku: zerwania z ostracyzmem wobec Frontu Narodowego. Bardzo chciałbym, aby Mikołów stał się symbolem nowego: pożegnań tych, co w polityce od zawsze, wietrzenia oraz sprzątania po przyspawanych do urzędów i stołków, aby stał się synonimem obywatelskiego, demokratycznego zrywu, odmowy kontynuacji tego co złe i społecznie dysfunkcjonalne. 
Osobiście stawiam na miotłę.      

    
      

czwartek, 3 kwietnia 2014

Wybory samorządowe we Francji: tylko feedback dla polityków?

Zakończone w niedzielę wybory municypalne we Francji, wieńczące zapowiadane zwycięstwo prawicy, obnażyły nie tylko słabość obozu rządzącego, co znalazło wyraz między innymi w rekonstrukcji francuskiego rządu, ze zmianą premiera włącznie. To także swoista, zobiektywizowana i powszechna informacja zwrotna dla polityków, zwłaszcza formacji rządzącej: Partii Socjalistycznej.
Francuzi nie tylko przestali ufać czarowi, ulegać powabowi socjalistów. Zasygnalizowali także jednoznacznie pejoratywną ocenę skuteczności rządzenia, wiary w zdolność P.S do minimalizacji skutków społecznych kryzysu ekonomicznego.
Prezydent Hollande i elita socjalistów, chcąc odzyskać inicjatywę polityczną, zdecydowali się na szybką zmianę dotychczasowego Pierwszego Ministra: Jean'a - Marca Ayrault'a, na bardziej pragmatycznego i zdecydowanie mniej hołdującego ideom socjalistycznym, sprawującego dotąd funkcję szefa MSW Manuel'a Valls'a. To zmiana więcej niż symboliczna, z uwagi na wyraźną ewolucję akcentów i priorytetów politycznych, a nadto jednoznaczną analogię z pierwszą kadencją prezydencką F. Mitterrand'a, z odwrotem od pryncypiów socjalistycznych w rządzeniu, czego symbolem była wówczas zmiana na stanowisku premiera Francji w 1984 roku [pryncypialnego P. Mauroy, zastąpił wtedy pragmatyczny L. Fabius]. Prawie trzydzieści lat temu [17.07.1984], francuscy socjaliści po raz pierwszy zostali zmuszeni przez rzeczywistość do przyznania, że prymat ideologii nad polityką, jest nie tylko wyrazem ideologicznego zaślepienia, jest po prostu strategicznym błędem z punktu widzenia efektywności ekonomicznej i skuteczności rządzenia.
Dziś, po prawie trzech dekadach, nie pomna historycznych doświadczeń, francuska P.S zmuszona zostaje ponownie do rewizji swojej aksjologii politycznej.
Społeczny feedback dla polityków lewicy, to jednak nie jedyna lekcja płynąca z ledwie co sfinalizowanej elekcji.
Prawdziwym, symbolicznym zwycięzcą tych wyborów jest Front Narodowy. Mimo niekorzystnej dla tej formacji ordynacji wyborczej, prób izolowania i dyskredytowania podejmowanych przez piewców poprawności politycznej, partia Marine Le Pen uzyskała poparcie ponad 7 milionów głosujących Francuzów w pierwszej turze wyborów, uzyskując ostatecznie 8,7% oddanych głosów w drugiej turze, osiagając znakomite wyniki w miastach powyżej 10 tys mieszkańców, w tym stanowiska 11 merów.
Sukces wyborczy Frontu Narodowego wykracza poza ramy lokalnych społeczności, jest symbolem zmian preferencji wyborczych Francuzów, jest prognostykiem tego, co czeka Francję w kolejnych, zblizających się elekcjach, od wyborów do Parlamentu Europejskiego poczynając. W tym kontekście wyniki wyborów municypalnych to także feedback, tym razem dla francuskiej klasy politycznej. Istotą tej informacji zwrotnej jest przekaz o tym, że polityczna mapa Francji ulega zasadniczym przekształceniom, na ile trwałym pokaże przyszłość.
Wybory i zmiana preferencji wyborczych Francuzów, winna być także lekcją poglądową dla polskiej klasy politycznej. Straszenie elektoratu powrotem do władzy PiS-u może już nie wystarczyć dla prolongowania własnej, dotychczasowej pozycji politycznej. Przekonywanie o konieczności przedłużenia okresu sprawowania władzy obecnie rządzących, z uwagi na sytuację międzynarodową, też nie musi znaleźć społecznego posłuchu. Współczesny wyborca - także polski - mimo presji mediów, nie zatracił instynktu samozachowawczego. Potrafi ocenić i oszacować co dla niego najlepsze, a to brzmi dla współczesnych partiokracji jak prawdziwe memento...   

sobota, 22 marca 2014

Kampania wyborcza: fałszywe tony pseudo - wirtuozów

We Francji skończyła się de facto kampania wyborcza przed pierwszą turą jutrzejszych wyborów municypalnych [23.03.2014], która trafnie w artykule na łamach "Le Monde" ["Municipales: une campagne de petites phrases" - 21.03.2014], określona została mianem "kampanii krótkich zdań". Formacje polityczne we Francji starały się bowiem - nie unikając, co oczywiste kwiecistej retoryki - zaistnieć w świadomości społecznej, przez hasłowe odwoływanie się do kluczowych, choć różnie rozumianych i akcentowanych problemów.
W Polsce dwie główne partie polityczne: Platforma Obywatelska i Prawo i Sprawiedliwość, z przytupem rozpoczęły dziś oficjalnie kampanię wyborczą przed majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Nie wiem, czy polskie kampanie wyborcze tego roku będzie można określić mianem "kampanii krótkich zdań" [gdyby tak było słowem kluczem byłaby z pewnością "wiarygodność"], mam jednak wrażenie, że i w Polsce i we Francji, stajemy przed niebezpieczeństwem grania stereotypami i emocjami, w nienotowanej od dawna skali i natężeniu.
We Francji, powszechnie epatuje się opinię publiczną Frontem Narodowym, wizją wielce prawdopodobnej aprecjacji jego pozycji w życiu publicznym, strasząc jego potencjalną nieobliczalnością, skrajnością, a czasami - z braku argumentów - rzekomo faszystowskim charakterem. Warto przy tej okazji podnieść i przypomnieć, że demokratyczne wybory z istoty swojej nie muszą i nie mogą oznaczać wspierania zawsze rządzących, a sekowania opozycji, że akt wyborczy, to prawo nieskrępowanego, wolnego wyrażania woli przez obywateli. Tym, którzy formacje pokroju Frontu Narodowego traktują jako wyzwanie i zagrożenie dla demokratycznego świata warto uzmysłowić, że w kraju tak dostatnim i cieszącym się powszechnym miedzynarodowym szacunkiem, jakim jest Konfederacja Szwajcarska, ugrupowanie o zbliżonym w sensie programowym charakterze co francuski F.N: Szwajcarska Partia Ludowa [SVP], od dawna skutecznie uczestniczy w procesie sprawowania władzy w tym kraju. Na partycypacji tej nie ucierpiał ani szwajcarski frank - waluta narodowa, uchodząca za ostoję bezpieczeństwa na trudne czasy, ani gospodarka, ani reputacja tego zamożnego i pięknego zakątka Europy.
W Polsce, na dzisiejszej konwencji wyborczej Platformy Obywatelskiej - filara polskiej koalicji rządowej, Premier i lider Platformy, chcąc podnieść notowania i społeczny odbiór swojej formacji, podkreślić jej szczególną i jak się zdaje niezastąpioną w oczach zwolenników P.O rolę, wyraźnie podporządkowując kampanię wyborczą do P.E kwestiom Ukrainy, był uprzejmy publicznie stwierdzić, że nie jest przesądzone czy polskie dzieci pójdą do szkoły 1 września. Świadomie, czy nieświadomie - mając zapewne poczucie znaczenia daty 1 września w polskiej historii - Premier RP, dla potrzeb i wymogów kampanii wyborczej, bieżącej walki politycznej, sięga po argumentację, nie znajdującą uzasadnienia w faktach. Używa argumentów, które nie powinny w ogóle być użyte.
Dla Platformy - od dłuższego czasu zresztą - iluzoryczne budowanie mocarstwowej pozycji Polski w Europie, staje się celem samym w sobie, bez względu na konsekwencje, z zachwianiem narodowych priorytetów, z wyraźną dyskryminacją ponoszącego koszty tych ambicji polskiego podatnika [co jaskrawie uzmysłowił opinii publicznej trwający protest rodziców niepełnosprawnych dzieci w Sejmie].
Francuski i polski wyborca, mimo oczywistych różnic kulturowych, politycznych i historycznych, z pewnością zachowuje zdolność do realnej oceny sytuacji. Poziom wykształcenia, doświadczenia, a nade wszystko powszechny i w istocie nieograniczony dostęp do źródeł informacji powoduje też, że nie powinien pozwolić sobą manipulować. Polski i francuski wyborca, z pewnością zachowa zdolność do racjonalnych wyborów, mimo usilnych starań części środowisk politycznych i opiniotwórczych, zwłaszcza traktujących priorytetowo poprawność polityczną, w kierunku moderowania zachowań wyborczych, zgodnie z preferencjami aktualnie sprawujących władzę.
W Polsce i we Francji wchodzimy w roku wyborczy, w którym obywatelskim prawem i obowiązkiem jest wierność uznawanym wartościom, a zarazem pragmatyzm i nie uleganie histerii zagrożonych polityczną marginalizacją, skazanych na oddanie władzy. Mimo przytłaczającej przewagi mediów, czas dominujących dotąd wirtuozów w polityce - także z uwagi na brak nowego repertuaru i po prostu conajmniej znużenie słuchaczy - nieuchronnie dobiega końca. Nadchodzi czas stroicieli - wyborców.                    

piątek, 14 marca 2014

Polityczne transfery - granice kompromisu, amnezji czy błazenady?

Polska polityka - mając na względzie zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego - staje się areną drugiej fazy politycznych transferów. Wydawało się, że polityczna wolta Pani Kluzik Rostkowskiej, z czasów ostatniej kampanii wyborów parlamentarnych w Polsce, stanowiła kwintesencję, apogeum tego niechlubnego procederu. Nic bardziej mylnego.
Najnowsza polska rewelacja w tej materii, to miejsce numer 1 na lubelskiej liście Platformy, w wyborach do P.E, dla Pana Michała Kamińskiego, byłego polityka ZChN, AWS, PiS, a obecnie szukającego dostatniej, politycznej przystani w Platformie.
To, że Pan poseł Kamiński rozpaczliwe szuka prolongaty intratnej posady w Brukseli, jest jego zbójeckim prawem, otwarta akceptacja braku zasad, po prostu obrzydliwej politycznej prywaty przez kierownicze gremia Platformy Obywatelskiej, jest jednak żywym i jednoznacznym potwierdzeniem pełnej relatywizacji tej partii, w aspekcie aksjologicznym, ideologicznym i politycznym.
Ewolucja polityczna Pana Posła Kamińskiego jest tyle szokująca i bulwersująca, co po prostu nieprawdziwa i niemożliwa, a motywowanie tejże ewolucji ważnymi względami strategicznymi i zagrożeniami jest tyle śmieszne, co i oburzające. Jakie to bowiem względy powodują, że kandydowanie Pana Posła Kamińskiego do P.E i wielce prawdopodobna reelekcja, staja się bez mała polską racją stanu? Co na potencjalnym powtórnym wyborze Pana posła Kamińskiego, zyska Polska, Europa, a może bezpieczeństwo narodowe, europejskie i na ten przykład Ukraina?
Platforma konsekwentnie strasząca Polskę i Polaków widmem powrotu do władzy PiS-u, jako rzekomej największej potencjalnie polskiej tragedii, zapewnia zarazem byłym członkom formacji Jarosława Kaczyńskiego miejsca na własnych listach wyborczych. Zadziwiająca i porażająca to logika. Rozumiem że dla polityków, którzy chrzest polityczny przeszli w PiS-ie, obecność formalna w szeregach Platformy, lub nieformalna na listach wyborczych Platformy, jest formą politycznego bierzmowania i legitymizacji. Czyżby zatem - trawersując stare powiedzenie G. Clemenceau: kto nie był w PiS -ie, nie może być w Platformie?
Mam nadzieję, że ta odrażająca manipulacja i instrumentalizacja, spotka się z jednoznacznym osądem elektoratu, nie tylko w okręgu lubelskim. Czas najwyższy, ostatni już czas, abyśmy jako obywatele i wyborcy, właściwie odczytali przesłanie formacji, epatującej nas swoim rzekomym obywatelskim charakterem, polityczną dojrzałością, wyważeniem i odpowiedzialnością. Czas skończyć z polityczną błazenadą i realizowaniem prywatnych oraz grupowach interesów oligarchii partyjnych naszymi rękami, na nasz koszt, za naszym demokratycznym przyzwoleniem. To, że elity ostentacyjnie demonstrują swoją niedojrzałość i nieodpowiedzialność, swoistą labilność w aspekcie aksjologicznym, nie tylko nie powinno być społecznie akceptowane, nie może być zarazem społecznie zaraźliwe. Schorzenia kręgosłupa to poważna jednostka chorobowa, także w polityce. Skoro na profilaktykę jest już za późno, czas na kosztowne, ale bez alternatywne leczenie operacyjne, z priorytetem dla zdolności zachowania funkcji życiowych kręgosłupa. Także w polityce.            
        

niedziela, 9 marca 2014

Ujawnianie treści nagrań w życiu publicznym: obywatelski obowiązek, czy przejaw upadku obyczajów?

Jeszcze całkiem niedawno wydawało się, że 2014 rok - na bazie analizy nastrojów społecznych i preferencji politycznych - będzie symbolicznym rokiem zmian w Europie, za sprawą decyzji wyborczych Europejczyków, podejmowanych w toku zbliżających się nieuchronnie, majowych wyborów do Parlamentu Europejskiego, których zwycięzcami mają być partie dla jednych narodowe, dla innych skrajne, dla wszystkich jednak zdecydowanie eurosceptyczne. Ów sceptycyzm dotyczy nade wszystko stosunku do praktycznego wymiaru jedności europejskiej, wydolności i skuteczności instytucji Wspólnoty, wersus koszty ich utrzymania, wreszcie relacji między zróżnicowanymi przecież, by nie powiedzieć wprost: sprzecznymi interesami narodowymi, a potrzebą consensusu i jedności europejskiej.
Zmianę nastrojów społecznych w Europie, pewnie pierwsi potwierdzą Francuzi, w marcowych wyborach samorządowych, których niekwestionowanym zwycięzcą będzie Front Narodowy, którego potencjalny i spodziewany triumf wyborczy, będzie zarazem nie lada wyzwaniem dla francuskich, tradycyjnych elit politycznych, francuskiego systemu politycznego, wreszcie dla wszechobecnych i dominujących zwolenników poprawności politycznej.
Rewolucja na Ukrainie, a nade wszystko konflikt na Krymie, zmusza z pewnością do rewizji powyższych założeń. Rok 2014 dla Europy i świata, to wielowymiarowy czas próby, w aspekcie wartości i trwałości umów oraz porozumień międzynarodowych, skuteczności i praktycznej wartości sojuszy oraz globalnych instytucji, powołanych do zapewnienia pokoju i ładu światowego. To również spora niepewność w zakresie tego, na ile zagrożenie realnym konfliktem zbrojnym jest możliwe i nieuchronne oraz co potencjalna konfrontacja zbrojna za sobą przyniesie i zmieni. 
Wydawało się też, że rok 2013 stanowił - za sprawą rewelacji ujawnionych przez Edwarda Snowden'a - apogeum w zakresie publicznego ujawniania poufnych dokumentów i materiałów pozyskanych nielegalnie, także w trakcie posłuchów. Co prawda i w Polsce [za sprawą choćby casusu PiS i Samoobrony, jak i jednego z liderów lewicy w dalszej przeszłości, a Platformy stosunkowo niedawno] oraz we Francji, przekonaliśmy się o możliwościach techniki w relacjach międzyludzkich i w polityce, za sprawą udokumentowanych dowodów kupczenia w życiu publicznym stanowiskami, innymi profitami, w zamian za otwarte, bądż zakamuflowane poparcie polityczne.
Tymczasem jesteśmy zaskakiwani następnymi rewelacjami w tym zakresie, choćby za sprawą Patrick'a Buisson'a we Francji, byłego doradcy Prezydenta Republiki Nicolas'a Sarkozy'ego, który bez zgody i wiedzy szefa, nagrywał jego rozmowy [których treść ujawnia szeroko choćby portal Atlantico fr.], także dotyczące spraw państwowych, traktując ten preceder - jak sam przyznaje - jako formę polisy na życie, co skutkować może zablokowaniem możliwości powrotu byłego prezydenta do czynnej polityki. Na marginesie, zachowanie rozpasanych elit politycznych, przyjmuje postać bez mała permanentnej patologii, na bazie poczucia bezkarności, czego przykładem naganne i kompromitujące zachowanie polskiego Europosła Jacka Protasiewicza, prominentnego polityka Platformy, vice szefa P.E, na lotnisku we Frankfurcie.
W tym kontekście, rok 2014, to także dalsza dekadencja relacji międzyludzkich, podważenie postaw wzajemnego zaufania i swobody komunikowania, nie tylko w życiu publicznym, ale i prywatnym. Dochodzimy do absolutnie patologicznej i groźnej społecznie sytuacji, w której naruszone zostaje niepisane prawo, a uświęcona tradycja,  że treści prywatnych rozmów z zasady nie ujawnia się, a tym bardziej nie utrwala środkami audio - wizualnymi, bez zgody zainteresowanych.
Upowszechniający się obecnie obyczaj nagrywania wszystkich i wszystkiego, z zamiarem nie szczytnego archiwizowania relacji dla wiedzy i pamięci potomnych, ale ich ujawniania dla własnych celów i korzyści, w dowolnie wybranym czasie, pod byle pretekstem, w przyszłości, jest dla mnie nieakceptowalną formą szpiegowania i donosicielstwa, urągającą człowieczeństwu.
Myślę, że nadszedł czas, aby nasze mieszkania i domostwa, zaopatrzyć w tabice z napisem: "Zakaz nagrywania obrazu i dźwięku, bez wyraźnej zgody gospodarza", bo skoro nie można inaczej wymóc przyzwoitości odwiedzających?
Nadchodzi też niewątpliwie czas, kiedy przypomnieć trzeba sentencję Wiktora Hugo z "Nędzników" [Część IV, Rozdział 3]: "[...] w historii, gdzie dobroć jest rzadkim klejnotem, człowiek dobry, ma chyba pierwszeństwo przed człowiekiem wielkim [...]". W konsekwencji bądźmy normalni, dobrzy, traktujmy prywatne rozmowy - jeżeli nie stanowią naruszenia prawa i nie są wyzwaniem do popełnienia przestępstwa - absolutnie prywatnie, tak jak wielu zwykło traktować spowiedź w konfesjonale. To nie tylko wyzwanie obyczajowe, element kultury, to zarazem swoisty test na człowieczeństwo.  

  
    
     
     

wtorek, 4 marca 2014

Ukraina: "bal maskowy" - deeskalacja - życie

Prezydent Putin, w świetle jupiterów, z twarzą pokerzysty, usiłuje uzasadnić ostatnie posunięcia polityczne Rosji wobec Ukrainy i Krymu.
Najbardziej inspirującą, jest bodaj koncepcja balu maskowego rodem z karnawału w Wenecji: zamaskowani osobnicy w uniformach wojskowych, to wcale nie żołnierze rosyjscy, a rodzimi obrońcy Krymu, a przywołane uniformy bez dystynkcji, nie pochodzą bynajmniej z rosyjskich magazynów wojskowych, a sklepów z militariami, gdzie są powszechnie dostępne. Spontaniczne się zorganizowali, a jako dobrzy organizatorzy i świadomi patrioci, na własny koszt uruchomili centrum dowodzenia, infrastrukturę do działań i zaplecze logistyczne. Piękna to bajka, tyle że nie przekona z pewnością nikogo.
Równie oryginalne, jest pryncypialne odwoływanie się do porozumień opozycji ukraińskiej z Prezydentem Janukowiczem, zawartych pod auspicjami Unii Europejskiej - o kuriozum porozumień nie parafowanych przez jedną ze stron rozmów: Rosję - a zarazem brak szacunku do podpisanego także przez Rosję Memorandum budapesztańskiego z 1994 roku, w sprawie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, w zamian za jej rezygnację z posiadania broni atomowej.   
W Europie kolosalną karierę - bodaj we wszystkich europejskich językach - robi nowy termin: "deeskalacja". Elity polityczne Europy, z faktu że jeszcze nie padają strzały, że inwazja rosyjska póki co ogranicza się do terytorium Krymu i nie przyjmuje charakteru otwartego konfliktu zbrojnego, wyciągają wniosek, że konflikt poddaje się racjonalnej kontroli. Nic bardziej błędnego. W aspekcie strategicznym, Rosja osiągnęła już metodą faktów dokonanych przewagę w każdym aspekcie, także w odniesieniu do potencjalnego procesu pokojowego w przyszłości, stając się jego moderatorem. W konsekwencji, może Rosja wcale nie zamierza robić nic więcej, a jej polityczny plan został już wykonany?
Rosja w swojej imperialnej polityce, znanej od dekad, po mistrzowsku stosuje strategię zniuansowanego nacisku na polityczne otoczenia, z jednoczesnym budowaniem wewnętrznej jedności narodowej, której osnową - a jakże - staje się budowany misternie przez oficjalne media, powszechny, międzypokoleniowy awers do Zachodu i jego wartości.      
W sferze werbalnej, Europa - póki co manifestuje jedność ocen i priorytetów - która może prysnąć jak bańka mydlana, przy na dziś hipotetycznym determiniźmie wyboru: pryncypialne sankcje, czy pragmatyczne interesy. Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można założyć, że przywołana pryncypialność, będzie w godzinie prawdy, malała geometrycznie, wraz ze wzrostem dystansu do granicy z Ukrainą, którą jest także granica polsko - ukraińska.
Jakkolwiek mglista jest przyszłość konfliktu ukraińskiego i jego rozwiązanie, nadejdzie z pewnością dzień, że problem Krymu zostanie rozwiązany, chyba że przyjmujemy jako wyznacznik, historię podzielonego Cypru. Ciekawe, czy świat wyciągnie wówczas strategiczne wnioski z obecnej lekcji ukraińskiej, czy słusznie hołdując pragmatyzmowi, zachowa zarazem pamięć, czy raczej zapadnie na amnezję, w ocenie roli Rosji w tak dramatycznych zdarzeniach, jakie rozgrywają się na naszych oczach. Europa z pewnością znowu pokocha Rosję, miłością namiętną, budowaną na fatalnym zauroczeniu, której solidnymi podstawami są ponadczasowe słabości do gazu, ropy naftowej i pojemności oraz zasobności rynku wewnętrznego, tego skądinąd bardzo pięknego kraju. Z pewnością po raz kolejny zwycięży koncepcja Realpolitik. Czy słusznie i na jak długo?   

niedziela, 2 marca 2014

Czy warto ryzykować za Krym?

Sytuacja na Ukrainie, w wymiarze relacji dwustronnych tego kraju z Rosją, w aspekcie wewnętrznym, ale także w kontekście międzynarodowym, stanowi poważny problem i wyzwanie.
W ubiegłym roku, miałem możliwość zwiedzić Lwów i okolice, doświadczyć gorącej ukraińskiej gościnności, ale i zetknąć się z ukraińskimi patologiami i trudnymi dla Polaka priorytetami. Zmuszony byłem zapłacić łapówkę policji, która uznała że trzeżwość niepijącego syna budzi wątpliwość. Odwiedziłem jedną ze znanych lwowskich restauracji "Skritka" ["Kryjówka"], będącą w istocie apoteozą Ukraińskiej Powstańczej Armii i jej przywodców: Stepana Bandery oraz Romana Szuchewicza. Naocznie mogłem skonfrontować jak różne są ciągle nasze spojrzenie oraz percepcja naszej wspólnej, trudnej historii.
Nie wiem, czy za nasze aktualne zaangażowanie w sprawę Ukrainy, nie przyjdzie nam w przyszłości zapłacić, czy nie spotka nas rażąca niewdzieczność Ukraińców. Nie jestem pewien dla przykładu, czy zawrzemy kiedykolwiek consensus w sprawie oceny działań UPA i stosunku do S. Bandery. Nie to jest jednak teraz najważniejsze.   
Ukraina swego czasu zawierzyła wielkim tego świata, podpisując 5 grudnia 1994 roku Memorandum w sprawie gwarancji bezpieczeństwa w związku z przystąpieniem Ukrainy do Traktatu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej. W Memorandum tym, zwłaszcza w pkt 1, 2 i 4, Ukraina otrzymała w istocie gwarancje bezpieczeństwa i poszanowania integralności terytorialnej, czego gwarantem były: USA, Wlk. Brytania i...Rosja.  
Dziś, nie ma to jednak znaczenia. Dziś cywilizowany świat, hołdująca demokratycznym wartościom i prawom człowieka Europa, nie ma wyjścia wobec zachowań imperialnej Rosji demonstrowanych w stosunku do Ukrainy.
Ukrainy nie wolno zostawić w potrzebie, za srebrniki z tytułu eksportu i gwarancję dostaw nośników energii, zwłaszcza gazu. Ukrainy i Ukrainców, nie wolno się wyrzec także dlatego, że byłoby to w istocie dowodem akceptacji braku poszanowania dla prawa. Europa nie jest i nie może być Afryką.
Kiedy z niektórych europejskich stolic, słychać dziś publiczne wyrażane wątpliwości co do konieczności ostrej acz wyważonej reakcji, trzeba stanowczo przypomnieć, zwłaszcza Francuzom i Niemcom, że - jak pokazała historia - warto było umierać za Gdańsk, należało bronić w przeszłości i Austrii i Czechosłowacji, należało angażować się w rozwiązanie konfliktu w byłej Jugosławii. Za zaniechania tamtego czasu Europa, w tym Francja, zapłaciła ogromną cenę, także reputacyjną.
Kiedy zorientowana na prawa człowieka, syta Zachodnia Europa jak zawsze się waha i kluczy, każdy z nas, każdy człowiek cywilizacji zachodniej, trawersując nieco powiedzenie Prezydenta Kennedy'ego, wygłoszone w Berlinie 26.06.1963 roku, powinien mieć odwagę powiedzieć "Jestem Ukraińcem". Jeżeli Europa się waha, a Chiny milczą, trzeba - jak zawsze - zdać się na Wuja Sama. USA mam nadzieję nie będą sie bały i wykażą determinację w tej sprawie, będącej testem wiarygodności całego Zachodu.
Sprzeciw wobec imperialnej polityki Rosji, nie oznacza bynajmniej braku szacunku dla narodu rosyjskiego. Kto wie, może krymska zawierucha to także zaczyn zmian demokratycznych w samej Rosji?    

sobota, 22 lutego 2014

Hollande nie chce już być socjalistą, kim chcą być Tusk, Kaczyński, Miller?

Prezydent Republiki Francuskiej Francois Hollande ogłosił niedawno, że nie będzie już socjalistą, a socjaldemokratą. We Francji - na co zwraca uwagę "Le Monde", w artykule pod tytułem: "Quelle social - democratie a la francaise" [21.02.2014], trwa dyskusja nie tylko o przyczynach i konsekwencjach potencjalnej wolty ideologicznej przywódcy socjalistów, ale nade wszystko o konotacji, zakresie pojęciowym terminu "socjaldemokracja" we Francji.
Dla wielu członków i sympatyków socjalistów, słowa prezydenta mogą być i z pewnością są szokiem, zwłaszcza dla lewej, zideologizowanej strony formacji. Z pewnością znaczna część lewicowego elektoratu potraktuje ewolucję F. Hollande'a, jako zdradę ideałów francuskiego socjalizmu.
Nie mniej istotną kwestią, jest oczywista dla wielu sprawa, że socjaldemokratyzm w Europie, oznacza z całą pewnością nawiązanie do wielkich tradycji socjaldemokracji niemieckiej, co we Francji dla równie licznych, może być istotnie obciążającą okolicznością, także w wymiarze symbolicznym.
Przede wszystkim jednak oficjalna zmiana doktryny z socjalistycznej [w wydaniu demokracji zachodnich rzecz jasna, bez względu na jej lokalne, narodowe mutacje] na socjaldemokratyczną, jest w istocie przyznaniem, że kolejny socjalistyczny eksperyment we Francji, związany z powrotem socjalistów do władzy, okazał się być fiaskiem, jeżeli jego miarą są ekonomiczno -społeczne i polityczne skutki. Francuska lewica - zdaje się rozsądnie i roztropnie - uznała, że wdrożony po zwycięstwie wyborczym kierunek zmian, polegający na próbie przebudowy struktury społeczno - ekonomicznej, na bazie większego egalitaryzmu i próbie dyskryminacji bogatych, za pomocą dolegliwych instrumentów fiskalnych, oznacza osłabienie witalności gospodarki francuskiej i potencjalną ucieczkę kapitału za granicę. 
Lewica francuska już po raz drugi dochodzi do takich wniosków, po trudnych doświadczeniach lat 80-tych, kiedy zmuszona okolicznościami porzuciła z dobrym skutkiem w 1983 roku, prymat ideologicznych ideałów na rzecz pragmatycznej rzeczywistości, zwłaszcza w odniesieniu do procesów gospodarczych.
Jestem pod wrażeniem odwagi politycznej i przenikliwości socjalistów francuskich, którzy z pewnością z pewnym ideologicznym dyskomfortem zmuszeni są przyznać, że idee socjalizmu na tym etapie rozwoju społecznego, w warunkach zwycięskiej globalizacji, obalającej ramy państw narodowych, stają się dysfunkcjonalną, archaiczną mrzonką, wymagając znaczącego procesu redefinicji i przystosowania do wymogów współczesności i to wcale nie w domunujacym dotąd aspekcie: stosunku do mniejszości, z prymatem ich szeroko pojętej waloryzacji.
Casus F. Hollande'a, w aspekcie jego zdolności do reorientacji ideologicznej, jest interesującym, godnym naśladowania przyczynkiem do zastanowienia się nad aksjologią, orientacją ideologiczną polskich rządzących i zgłaszających aspiracje w tej dziedzinie.
Polskie elity polityczne, preferują oryginalne podejście do kwestii pragmatyzmu w polityce, który w Polsce oznacza najczęściej uleganie modom i presji sondaży. Znajduje to odzwierciedlenie w takich choćby faktach jak to, że to polska lewica stała się orędownikiem podatku liniowego, akuszerem konkordatu, liberalna z nazwy Platforma Obywatelska, preferuje nacechowane pośpiechem i wątpliwą legitymizacją działania w tworzeniu prawa [OFE, kwestia ztrudniania emerytów], toleruje kosztowne przywileje społeczne wybranych [rolnicy, górnicy, aparat przymusu], wykazuje wreszcie brak zrozumienia wobec potrzeb prywatnego biznesu, a uznawany za narodowy PiS, jest autorem liberalizacji warunków działania własności prywatnej w gospodarce.
Mając na uwadze zbliżąjące się kampanie wyborcze w Polsce, chętnie bym, się dowiedział - bo na dziś absolutnie nie wiem - kim są, w sensie ideologicznym - Tusk, Kaczyński i Miller oraz formacje, których są uosobieniem.                 
   
   

niedziela, 16 lutego 2014

Młodzi o przyszłości i polityce

Dziś miałem okazję podyskutować z młodym, zdolnym, kończącym z wolna edukację polskim studentem prestiżowego kierunku studiów, na nie mniej prestiżowej uczelni, studentem z doświadczeniem stypendialnym na Zachodzie. Przedstawiona przez niego percepcja polskiej rzeczywistości społeczno - politycznej, w kontekście jego indywidualnej przyszłości, nie napawa bynajmniej optymizmem: ów młody, sympatyczny człowiek, jednoznacznie deklaruje zamiar emigracji na stałe, mając na względzie własne perspektywy naukowe, życiowe, atrakcyjność warunków zatrudnienia. Jestem świadom, że wyjazd jego i jemu podobnych, jest trwałą stratą najcenniejszej substancji narodowej: młodych, wykształconych, zdolnych Polaków. Smutna to refleksja, której towarzyszy zarazem wiedza jak bogatym jesteśmy krajem, skoro stać nas na kształcenie lekarzy, biotechnologów, inżynierów, pokrywanie niemałych przecież kosztów ich edukacji [koszty edukacji lekarza, z uwzględnieniem studiów i jedynie rocznego stażu, przekraczają 250 tys. złotych!!; argumentu tego proszę  nie traktować jako dezyderatu stworzenia administracyjnych barier w emigracji, bynajmniej!!! ], a następnie - przez brak perspektyw zawodowo życiowych - zgoda na ich emigrację... Co gorsza, polska emigracja - jak widać trwale wpisana w nasza historię - przyjmuje bez mała wymiar exodusu już nie tylko ludzi zdeterminowanych, gotowych podjąć każdą pracę, ale w coraz szerszym zakresie dotyka najbardziej wykształconych, młodych elit. Jestem świadom głosów adwersarzy, że współczesna Europa jest w istocie ponadnarodowym rynkiem pracy, a jedną z miar jej zjednoczenia, jest swoboda decyzji w zakresie miejsca osiedlania i pracy. Wiem, że coraz częstszym argumentem jest przykład młodych Hiszpanów i Portugalczyków, którzy także - z braku perspektyw i w poszukiwaniu lepszego życia - opuszczają Ojczyznę. Problem w tym, że młody Hiszpan, czy Portugalczyk, wyjeżdza najczęściej do byłej kolonii, zapewniając chociaż prolongatę kultury narodowej i języka. I jeszcze jedna kwestia: solidarnościowy, miedzypokoleniowy charakter polskiego systemu zabezpieczenia społecznego powoduje, że brak składek emerytalnych młodych w polskim systemie emerytalnym, odczujemy dotkliwie i dramatycznie w niedalekiej przyszłości.
W konsekwencji, przypisywanie sobie przez obecnie rządzących w Polsce, sukcesów w walce z bezrobociem, jest co najmniej nadinterpretacją faktów. Na wskaźniki bezrobocia bowiem coraz większy wpływ ma nasilająca się emigracja, której ekonomiczne i demograficzne skutki będą odczuwalne w kolejnych dekadach.
A co do młodych... Przeczytałem dziś w "Le Monde" [15.02.2014], interesujący artykuł autorstwa Isabelle Rey - Lefebvre, pod tytułem "Pourquoi les jeunes se detournent de la politique". Autorka artykułu, powołujac się na najnowsze wyniki badań, w rozmowie z socjologiem, udawadnia szokującą z pozoru tezę, że ludzie młodzi wcale nie odwracają się od polityki. Wprost przeciwnie. Aż 83% młodych ludzi, a 88% spełniających cenzus matury, deklaruje zainteresowanie polityką i sprawami publicznymi. Jednocześnie jednak jedynie 5% młodych deklaruje zaangażowanie w związkach zawodowych, a 7% w partiach politycznych. Paradoks? Wcale nie. Młodzi Francuzi, deklarują po prostu dystans wobec form tradycyjnej polityki, znużenie i awers do tradycyjnych form aktywności politycznej. To konstatacja interesująca nie tylko w wymiarze naukowym i poznawczym, ale i praktycznym, to wyraźny sygnał ostrzegawczy formułowany wobec współczesnych elit politycznych. Młodzi obywatele i wyborcy we Francji, są znacznie bardziej wymagający, oczekują rewolucyjnej zmiany w proponowanych formach aktywności obywatelskiej, aksjologii politycznej, nie akceptują statusu mięsa wyborczego. Ciekawe jak wyglądałyby wyniki analogicznych badań w Polsce. Zaryzykuję twierdzenie, że nie odbiegałyby od ustaleń poczynionych we Francji. Zatem....