niedziela, 25 listopada 2012

"Bogata" Europa, subsydiując "biedną", pomaga "sobie"

W dyskusjach dotyczących budżetu E.U na kolejny okres rozliczeniowy, w dramatycznych relacjach o zagrożeniach z tym związanych, trwałych koalicjach, aliansach ad hoc, poważnej, przewalającej się przez media debacie o tym, czy tradycyjną oś Paryż - Berlin, zastąpiło nowe porozumienie Londynu i Berlina, uwadze umyka kwestia o zdaje się fundamentalnym znaczeniu.
Jedną z zasad Zjednoczonej Europy jest - od jej zarania - idea solidarności europejskiej. Jej praktycznym wyrazem stało się między innymi dążenie do stopniowego wyrównywania poziomu rozwoju i eliminowania szeroko pojętych zapóźnień cywilizacyjnych między poszczególnymi państwami członkowskimi. Narzędziem służącym do osiągnięcia tego celu, miał być Budżet Spójności. Dzisiejsze spory o wielkość tego budżetu, a w konsekwencji o wielkość i zasady podziału budżetu Unii, zasady jego redystrybucji między kraje członkowskie aspirujące do statusu beneficjentów i zrozumiałe skądinąd szukanie oszczędności, to także test na europejską solidarność.
Unia Europejska jako całość, ale nade wszystko najbogatsze kraje Wspólnoty, muszą mieć świadomość odpowiedzialności, ale i własnych zobowiązań. Proces rozszerzenia Unii o nowe podmioty, zwłaszcza zaś kraje dawnego bloku wschodniego, to była nie tylko realizacja strategii jednolitej Europy, politycznych zobowiązań, realizacja długo wdzięczności i wyrzutów sumienia z tytułu błędów i zaniechań w przeszłości, zwłaszcza w odniesieniu do Układu Jałtańskiego, określającego nowy porządek europejski, po II Wojnie Światowej.
Zjednoczona Europa i jej atrybuty, to nie tylko miłosierdzie i akt łaski "bogatego" Zachodu wobec "biednego" Wschodu, to nade wszystko interes polityczny i ekonomiczny. Jestem przekonany, że uprawnioną jest teza, że gdyby nie rozszerzenie Unii, gdyby nie otwarcie na powstałe w efekcie zjednoczenia nowe, chłonne europejskie rynki [choćby Polskę i jej 38 milionowy rynek konsumentów], oznaki stagnacji w Zachodniej Europie wystąpiłyby znacznie wcześniej niż ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny.
W minionym tygodniu kilkakrotnie w mediach pojawiła się informacja, że z każdego 1 Euro wydatkowanego w ramach Budżetu Spójności, którego beneficjentami są kraje o obiektywnie największej skali dystansu do średniej europejskiej, aż 0,6 Euro wraca do krajów najbogatszych - płatników netto wspólnego budżetu, jako efekt transferu technologii, zakupu maszyn i know - how. W Polsce, namacalnym tego dowodem jest dla przykładu przemysł stolarki otworowej, gdzie dostawcami prawie całości nowych linii technologicznych do produkcji okien i drzwi PCV oraz drewnianych są zachodni producenci. Warto aby zachodnie elity polityczne i ich elektoraty miały tego świadomość. Warto, aby dotarło do nich, że za pomocą budżetu Unii stymulują europejski popyt na własne produkty, subsydiują własne miejsca pracy. 
Czas, aby zachodnie koncerny przyznały, że poprawa efektywności ich funkcjonowania, poprawa ich konkurencyjności, to także efekt tego, że polski robotnik pracuje równie wydajnie jak jego zachodni odpowiednik, tyle że znacznie taniej, posiadając znacznie mniejsze przywileje i żyjąc na istotnie niższym poziomie życia. 
"Bogata"  Europa musi wiedzieć i umieć przyznać,  że subsydiując "biedną", pomaga "sobie".               

sobota, 17 listopada 2012

"Patriotyzm ekonomiczny" - przejaw pragmatyzmu, czy początek protekcjonizmu?

Francuski minister: Arnaud Montebourg, od pewnego czasu lansuje koncepcję "patriotyzmu ekonomicznego" ["le patriotisme economique"]. Niezależnie od definiowanego zakresu pojęciowego, istota tej koncepcji sprowadza się do stwierdzenia, że każdy Francuz - występując w rozmaitych rolach konsumenckich - winien mieć na uwadze i być równocześnie świadomym, że podejmowane indywidualne decyzje zakupowe, mają kluczowe znaczenie dla francuskiego rynku pracy. Każdy konsument jest bowiem zarazem producentem [dóbr, czy usług], zatem nabywając wspomniane dobra i usługi, podejmuje w istocie świadomą decyzję co do wyboru miejsca ich wytworzenia. Ta decyzja, skutkująca alokacją zapotrzebowania na rynek krajowy lub zagraniczny, jest właśnie kluczowym, namacalnym przejawem "nowego ducha patriotyzmu ekonomicznego".
Koncepcja ta nie stanowi w istocie novum, jest znanym z historii rozwiązaniem, sprowadzającym się de facto do preferowania, własnych wyrobów i marek, aprecjacji rodzimej, szeroko rozumianej gospodarki, kosztem substytutów o pochodzeniu zagranicznym. Dodajmy od razu rozwiązaniem o relatywnie ograniczonej przydatności i skuteczności.
Nawoływanie do budowy racjonalnych, patriotycznych postaw konsumentów, jest co do zasady przejawem pragmatycznej dbałości o interesy ekonomiczne kraju, o rodzimy rynek pracy. Stanowisko takie i podejście jest zrozumiałe tym bardziej, kiedy rynek krajowy dostarcza obfitość dóbr i usług, o zbliżonym poziomie jakościowym i cenowym, do zagranicznych substytutów. 
Problemem na dziś i pewnie jeszcze długo na jutro jest fakt, że substytuty zagraniczne, są już nie tylko na zbliżonym poziomie technologicznym i jakościowym, ale są także najczęściej istotnie tańsze niż rodzime produkty, czego koronnym przykładem we Francji konkurencja win z Nowego Świata. Prawdziwym wyzwaniem zaś jest konkurencja produktów o chińskim, koreańskim i indyjskim rodowodzie, istotnie tańszych z uwagi na koszty pracy, wcale nie odbiegających jakościowo i technologicznie od francuskich substytutów.
W rezultacie nawoływanie do świadomych zachowań i wyborów konsumentów, preferujących krajowego dostawcę, ma nad wyraz ograniczoną skuteczność, tym bardziej w warunkach globalizacji i powszechnego dotąd dążenia do liberalizacji przepływu ludzi, kapitału i towarów, dodatkowo dziś determinowanych spadkiem dochodów i realnej siły nabywczej obywateli. Skuteczność tych zabiegów istotnie zmniejsza też polityka wielkich korporacji, które - zachowując się racjonalnie ekonomicznie, z punktu widzenia własnych interesów - dokonują świadomych wyborów strategicznych, przenosząc produkcję do krajów o niskich kosztach pracy. 
Generalnie pozostają zatem trzy wyjścia: 1]. powrót do protekcjonizmu, co jest w aktualnych warunkach niewykonalne z uwagi na uregulowania prawne i szkodliwe dla reputacji kraju, mogłoby też uruchomić retorsje wobec produktów made in France na świecie, 2]. koncentracja wysiłku na dziedzinach o wysokim poziomie innowacji i istotnej barierze wejścia o technologicznym, bądź kapitałowym charakterze [np. energetyka jądrowa], 3]. akceptacja aktualnego stanu rzeczy.
Wydaje się, że jedynym wyjściem jest działanie zarysowane w drugiej opcji. Do świadomości społecznej w Europie - nie tylko we Francji - musi dotrzeć determinizm, że utrzymanie obecnego poziomu życia - jeżeli jest jeszcze w ogóle wykonalne - wymaga przyjęcia do wiadomości, że tradycyjne na dziś dziedziny gospodarki [np. przemysł samochodowy], nie dają praktycznie żadnej możliwości sprostania konkurencji zewnętrznej, że podzielą niedługo los przemysłu stoczniowego i ceramicznego w Europie - skutecznie zmarginalizowanego przez dalekowschodnią konkurencję. Jedynym wyjściem jest wyścig technologiczny, oparcie międzynarodowego podziału pracy i wymiany towarowej na nowych zasadach.
Przekonanie, że konsument w decyzjach zakupowych będzie kierował się szeroko pojętymi indywidualnymi korzyściami, a nie proponowanym "patriotyzmem ekonomicznym", niezależnie od sympatii i preferencji politycznych, graniczy obecnie z pewnością. Dziś nie wystarczy już pragmatyzm, a protekcjonizm jest niewykonalnym archaizmem. Dziś potrzebne są śmiałe, choć niewątpliwie trudne i kosztowne społecznie, odważne i odpowiedzialne decyzje strategiczne, podejmowane przez sprawujących władzę polityczną. 
Z autopsji znam te wybory i dylematy oraz kryteria zachowań. Choć uwielbiam wszystko co francuskie, coraz częściej zdarza mi się pić wino z Nowego Świata, choć jednocześnie jestem wierny koniakowi, armaniakowi i calvadosowi - one są jednak niepowtarzalne, zawsze warte swojej ceny.              

niedziela, 11 listopada 2012

11 Listopada: polskie i francuskie przesłanie.

11 Listopada, nie tylko w Polsce ma szczególny wymiar i symbolikę, także w wielu innych krajach pozostaje datą darzoną szczególną estymą, łączoną najczęściej z zakończeniem I Wojny Światowej. Bodaj jednak tylko we Francji i w Polsce, dzień ten traktowany jest z tak wielką atencją. 
Dla Francuzów, jest to przede wszystkim Dzień Pamięci o ofiarach I Wojny [w okresie 1914 - 1918 zginęło 1,4 mln Francuzów, ponad 3 razy więcej niż w II Wojnie!!]. Z biegiem czasu, data ta coraz mniej kojarzona jest jednak w wymiarze francuskiej wiktorii nad Niemcami. Kto miał okazję zwiedzić Verdun, zwłaszcza zaś Ossuarium Douamont [Mauzoleum 130 tys. bezimiennych ofiar francuskich i niemieckich], cmentarz niemiecki w Neuville - Saint - Vaast [miejsce pochówku 48 333 żołnierzy niemieckich], bądź jeden z innych zachowywanych z pietyzmem francuskich cmentarzy wojennych z tego okresu, rozumie czym była I Wojna dla Francji, jak dalece zaszły niemiecko - francuskie antagonizmy. A mimo to oba narody, ponad politycznymi podziałami, niezależnie od bolesnej historii naznaczonej licznymi konfliktami, bolesnym rachunkiem wzajemnych krzywd, animozji i uprzedzeń, stać było na pojednanie dokonane właśnie na mogiłach w Verdun. Skutkiem tego jest być może zaskakujący niektórych fakt, że od 3 lat, 11 Listopada świętowany jest we Francji jako Dzień Przyjaźni francusko - niemieckiej. 11.11.2009 roku, po raz pierwszy w historii, przywódcy obu krajów: Prezydent Republiki - N. Sarkozy i Kanclerz Federalny - A. Merkel, w towarzystwie żołnierzy i dzieci obu narodów, złożyli symboliczny wieniec na Grobie Nieznanego Żołnierza, pod Łukiem Triumfalnym w Paryżu.
W Polsce 11 Listopada, to przede wszystkim data symbolizująca odzyskanie na skutek nadzwyczajnie sprzyjających okoliczności zewnętrznych niepodległości, 11.11.1918 roku. Refleksji nad przesłaniem tego dnia niezmiernie rzadko towarzyszy świadomość, że Polacy potrafili wtedy zjednoczyć się mimo przekraczającego stulecie rozbicia zaborowego, a w konsekwencji różnic kulturowych, językowych, a przede wszystkim politycznych. Byli zdolni do zawarcia historycznego, strategicznego kompromisu ponad podziałami, w imię wartości nadrzędnej. Zapominamy - a może nie chcemy pamiętać - że istniejące i odradzające się wówczas elity polityczne nie stanowiły bynajmniej jednorodnej struktury, a kształtujące się obozy polityczne, były istotnie podzielone ideologicznie i programowo, czego symbolem Józef Piłsudski i Roman Dmowski. A mimo to dzięki dojrzałości politycznej liderów tamtych czasów, udało się wykorzystać na różnych płaszczyznach ich także osobisty potencjał dla dobra powstającej Polski, uzyskać rzeczywistą synergię wysiłków, zarówno w odniesieniu do relacji wewnętrznych, jak i w wysiłkach decydujących o granicach zewnętrznych [Konferencja w Wersalu]. Często ignorujemy wreszcie fakt, że armia, aparat państwowy i urzędniczy, władzę sądowniczą tworzyli ludzie nie tylko z różnych opcji politycznych, ale często posiadający doświadczenie zawodowe w szeroko pojętym aparacie rządzenia i przymusu państw zaborczych. Okoliczność ta nie stanowiła wszakże przeszkody pod warunkiem lojalności wobec powstającego, nowego, polskiego organizmu państwowego.
Dziś zbliżając się z wolna do obchodów 100 - lecia Odzyskania Niepodległości przez Polskę, w tym szczególnym dla naszego kraju czasie - przede wszystkim na skutek uwarunkowań wewnętrznych, w atmosferze nieustającej wojny polsko - polskiej - trzeba zastanowić się, czy obchodom 11 listopada nie należy przyznać innej konotacji, nadać innego wymiaru. Czy wzorem relacji francusko - niemieckich święto to nie powinno ewoluować w kierunku Dnia Tolerancji polsko - polskiej? Czy nie warto wrócić do źródeł? Czy miast inwektyw, rzucanych wzajemnych oskarżeń najcięższego kalibru przez elity polityczne i rządzące, grania teczkami personalnymi z poprzedniego ustroju, odmawiania prawa do politycznej reprezentacji i otwartego artykułowania poglądów politycznych, nie warto akcentować mimo wszystko tego co łączy? 
Mnogość zapowiadanych na dziś form obchodów Święta Niepodległości, nie jest tylko rezultatem społecznego zapotrzebowania, odzwierciedleniem polskiej mozaiki politycznej. Jest przede wszystkim wynikiem dążenia do manifestowania odmienności, nierzadko także braku szacunku do przedstawicieli innych opcji i nurtów politycznych. Czy to mające w istocie sarmackie korzenie wynaturzenie, wyraz skrajnego indywidualizmu, a czasami niestety nieodpowiedzialności politycznej, można pozytywnie wykorzystać dla dobra ogółu? Z tego powodu, poza wszystkim, poza odwołaniem do wielkiej przeszłości, potrzebne jest stałe budowanie i odnawianie fundamentów kruchej, polskiej tolerancji.                

sobota, 3 listopada 2012

Mecenat mniejszości - wartość dodana, czy bariera wpływów współczesnej lewicy?

Francuska Partia Socjalistyczna, z determinacją przystępuje do realizacji swego postulatu z programu wyborczego ostatnich wyborów parlamentarnych: legalizacji związków osób tej samej płci, z jednoczesnym przyznaniem im prawa do adopcji dzieci. 
Kwestia ta, w oczywisty sposób zaczyna podgrzewać atmosferę społeczną i polityczną we Francji. Dość powiedzieć - że po raz pierwszy od lat - postulaty polityków, stały się we Francji przyczyną oficjalnej, skoordynowanej akcji Kościoła. Hierarchia kościelna - za sprawą Kardynała Andre Vingt - Trois, arcybiskupa Paryża i Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Francji, wezwała nie tylko - co zrozumiałe i oczywiste - do porzucenia tych planów, ale także zainicjowała masowe modły wiernych w tej sprawie, będące elementem mobilizacji opinii publicznej i przeciwników postulowanych przez lewicę rozwiązań.
Nowym elementem jest stanowisko 12.000 francuskich Merów, którzy przyznali oficjalnie, że zastosują obstrukcję wobec ewentualnych, nowych uregulowań prawnych, kategorycznie odmawiając w zarządzanych przez siebie jednostkach samorządowych, udzielenia ślubu osobom tej samej płci. 
Jak powszechnie wiadomo, kwestia małżeństw osób tej samej płci i aborcja, staje się także z wolna centralnym punktem debaty politycznej w Polsce, rozpalając namiętności i animozje polityczne. Debaty w której lewica z oczywistych powodów, odgrywa istotną, moderującą dyskusję rolę.
Rozumiejąc prawa i potrzeby mniejszości zastanawiam się, czy aby na pewno problematyka ta należy do kluczowych kwestii zajmujących współczesne społeczeństwa europejskie, czy zasadnie znajduje się na liście priorytetów lewicy, czy zasługuje na przyznany jej przez formacje lewicowe polityczny i legislacyjny priorytet?
Moim zdaniem - niezależnie od zasad politycznej poprawności - poziom zaangażowania lewicy w formalno - prawne uregulowanie tej sprawy, biorąc pod uwagę zwłaszcza okoliczności: warunki makrootoczenia z rzucającym się w oczy wielowymiarowym kryzysem ekonomicznym, rozchwianie ideologiczne i aksjologiczne społeczeństw, uznać należy nie tylko za zasadniczy błąd strategiczny, ale także poważny błąd taktyczny.
De facto monopol władzy politycznej lewicy we Francji, dający faktyczny komfort rządzenia i stanowienia prawa, stanowi zarazem pozorną przesłankę do jej względnego spokoju i samozadowolenia. Kalendarz wyborczy biegnie swoim trybem i już niedługo, w toku wyborów samorządowych, może przyjść bolesne przebudzenie i otrzeźwienie, będące zwiastunem końca snów o potędze.            
Polska, niestety zmarginalizowana, rozbita organizacyjnie i programowo lewica, wyrażająca zrozumiałe i zasadne aspiracje do zmiany statusu z formacji opozycyjnych, na co najmniej współrządzące, także ulega fascynacji problemami mniejszości błędnie kalkulując, że to ich poparcie znacząco zwaloryzuje własną pozycję polityczną, że zadecyduje o  powrocie lewicy do władzy.
Zarówno francuska, jak i polska lewica wykazuje zadziwiającą odporność na wyniki badania opinii publicznej, które nie pozostawiają złudzeń: rekomendowany przez formacje lewicowe sposób regulacji prawnej małżeństw tej samej płci, prawa do adopcji dzieci, a w Polsce dodatkowo aborcji, nie znajduje poparcia większości społeczeństwa. To ważki element, którego ignorancja musi zastanawiać.Ważki, ale nie jedyny, a może nawet nie najważniejszy.
O wiele istotniejsze znaczenie ma zdaje się uporczywe kreowanie tego kompleksu zagadnień do roli kluczowego problemu społecznego w sytuacji jednoznacznie odmiennych priorytetów społecznych. Na dziś wizja przyszłości, perspektywa zatrudnienia zawodowego, utrzymania standardu życia, spokoju i pokoju społecznego, jest istotnie ważniejsza, niż paleta artykułowanych rozstrzygnięć dotyczących mniejszości seksualnych.
Determinizm lewicy w takim budowaniu swoich politycznych priorytetów, nie tylko nie przysparza jej zwolenników poza własnym obozem politycznym [zwłaszcza w centrum], ale nadto fragmentaryzuje własny obóz polityczny, który w podejściu i percepcji tego zagadnienia, wcale nie wykazuje wewnętrznego consensusu i jednomyślności. W rezultacie problematyka mniejszości seksualnych i jej rozumienie przez lewicę samoogranicza perspektywy polityczne formacji lewicowych.
Wreszcie ranga przyznana tym sprawom przez lewicę, a czasami po prostu nachalność ich stawiania w dyskursie publicznym, daje naturalny asumpt do nie tylko wystąpień, ale i wzrostu wpływów społecznych szeroko pojętej prawicy, cieszącej się w tym zakresie jednoznacznym poparciem Kościoła. W tym sensie upór lewicy, determinizm w lansowaniu problematyki mniejszości seksualnych, jest działaniem w istocie samobójczym, aktywnością sprzyjającą budowie prawicowej alternatywy we Francji i utrzymaniu prawicowej hegemonii w Polsce.
Z powodów ideologicznych i przesłanek wynikających ze stratyfikacji społecznej, sukcesy lewicy zawsze wymagały budowy szerokiego, zróżnicowanego wewnętrznie frontu społecznego poparcia. Wiedział o tym doskonale, wyciągając właściwe wnioski z przeszłości, twórca sukcesów politycznych francuskiej lewicy końca XX wieku: F. Mitterrand. Ta historyczna lekcja i rekomendacja, nie straciła waloru aktualności.
Poważnym argumentem w dyskusji o zasadności opisywanego stanowiska lewicy, są opublikowane właśnie w Tygodniku "L'Express" [2.11.2012], wyniki badania opinii publicznej odnośnie 10 person politycznych, z największą perspektywą we Francji, wśród których wymieniana jest ze znacznym odsetkiem poparcia [prawie 30% wskazań], Marine Le Pen - lider Frontu Narodowego. Lewica francuska pochłonięta walkami o prawa mniejszości, zmiany podatkowe uderzające w najbardziej zamożnych, prawica budująca front odmowy wobec dezyderatów lewicy, tradycyjne ugrupowania francuskiego systemu partyjnego zdają się nie zauważać, że ich spór polityczny coraz mniej interesuje przeciętnego Francuza, który gorączkowo szuka remedium, bez względu na zasady politycznej poprawności, wcześniejsze stereotypy i uprzedzenia. To jest poważne wyzwanie, godne refleksji i głębokiej, rzeczowej analizy przyczynowo - skutkowej. Nie tylko zresztą we Francji.             

czwartek, 1 listopada 2012

Przepraszam Francję i Francuzów....

Minister Spraw Zagranicznych polskiego rządu - Radosław Sikorski, był uprzejmy ostatnio wyrazić opinię nie tylko o koncepcji przeniesienia Parlamentu Europejskiego do jednej lokalizacji - Brukseli, kosztem Strasburga. Jednoznacznie zarazem, publicznie, poparł tą inicjatywę.
Nie wiem, nie jestem pewien - czy jak twierdzą jedni - była to jedynie jego prywatna opinia. Podzielam stanowisko tych, którzy twierdzą, że jeżeli Minister, a zwłaszcza  tak ważnego resortu jak MSZ, zabiera publiczne głos, nie prezentuje swojej prywatnej opinii, jest wyrazicielem opinii rządu i kraju.
Wypowiedź Ministra Sikorskiego jest w tym rozumieniu, co najmniej niefortunna i niegrzeczna, żeby nie powiedzieć, że nie jest dowodem strategicznych zdolności Ministra, a już na pewno nie służy naszym, polskim interesom, zwłaszcza na obecnym, ważkim etapie decydowania o ostatecznym kształcie unijnego budżetu. 
Osobiście nie należę do blankietowych admiratorów instytucji U.E. Dostrzegam ich niewydolność, niezmiernie ograniczoną efektywność i użyteczność w obecnym kształcie, a nade wszystko przerost formalizmu i koszmarnie wysokie koszty funkcjonowania. Rozumiem i podzielam coraz powszechniejsze i coraz wyraźniej artykułowane nastawienie w Europie, że Unia i jej instytucje oraz zasady funkcjonowania, wymagają daleko idących, rewolucyjnych wręcz zmian. Każdy jednak, nawet średnio zorientowany w sprawie wie, że wszelkie zmiany wymagają w aktualnym porządku prawnym, pełnego consensusu państw członkowskich i ich reprezentantów. Jest powszechnie wiadomym, że Strasburg - jako jedna z dwóch lokalizacji Parlamentu Europejskiego - wpisany jest do Traktatu U.E, a w konsekwencji, bez zmiany Traktatu - niezależnie od woli najbardziej zainteresowanej w tej sprawie: Francji - wszelkie zmiany są wykluczone.
Pod względem merytorycznym, w szerszym kontekście, polski Minister ma rację [są tacy, którzy finansowe skutki sprowadzenia Parlamentu Europejskiego do jednej lokalizacji, szacują na poziomie 180 - 200 mln Euro oszczędności rocznie]. Szkopuł w tym, że Minister Sikorski zdaje się zatracił zdolność do formowania priorytetów i właściwego rozkładania akcentów. Rozmowa o potencjalnej, docelowej lokalizacji Parlamentu Europejskiego [skądinąd może Strasburg zamiast Brukseli?], winna być efektem całościowej rewizji Traktatu, a nie wybiórczym tematem, jest bez wątpienia pochodną strategicznych rozstrzygnięć, co do przyszłego kształtu Unii Europejskiej. 
Platforma Obywatelska i jej liderzy zaliczają w tym roku już drugą poważną wpadkę "na kierunku" francuskim. Pierwszą - że przypomnę - było ostentacyjne, wynikające z interesów własnej, europejskiej rodziny politycznej, a nie interesów narodowych Polski, wspieranie Prezydenta Sarkozy'ego w niedawnych wyborach prezydenckich we Francji.  
Stanowisko Ministra Sikorskiego jest także niebezpiecznym precedensem. Skoro bowiem szukamy optymalizacji, bez uwzględnienia poziomu rozwoju i partykularnych interesów krajów członkowskich, konsekwentnie należałoby się domagać centralizacji i przeniesienia wszystkich instytucji europejskich do Brukseli, rezygnacji z zasad wspólnej polityki rolnej, likwidacji okresów przejściowych etc. Czy w tej sprawie na pewno znajdziemy w Europie wystarczającą liczbę zwolenników i sojuszników? Czy nasz narodowy potencjał, czy nasze dobrze rozumiane, polskie interesy, upoważniają nas do tak pojętej innowacyjności? Osobiście szczerze wątpię.
Mając powyższe na względzie, jako skromny polski obywatel, przepraszam Francję i Francuzów za zachowanie i wypowiedzi polskiego Ministra Spraw Zagranicznych, w przedmiotowej sprawie. Boję się też, aby nie użyto wobec nas - jako formy retorsji - argumentu Prezydenta Chirac'a, który swego czasu stwierdził, że "[...]Polska straciła szansę, aby siedzieć cicho [..]", z tą wszakże różnicą, że sformułowanie to jest niestety znacząco bardziej adekwatne do dzisiejszej sytuacji. Wymagajmy w Polsce od siebie i naszych politycznych reprezentantów, większej dojrzałości i powściągliwości, większego realizmu politycznego, w zgodzie z przesłaniem starego polskiego przysłowia: "starych przyjaciół szanuj, nowych zdobywaj".