sobota, 25 czerwca 2016

Brytyjski brexit, polskie seppuku

   Szeroko komentowane wyniki brytyjskiego referendum w sprawie dalszej przynależności Zjednoczonego Królestwa do Wspólnoty Europejskiej, będącego wydarzeniem poważnym, o istotnych potencjalnie konsekwencjach, ale zarazem przewidywalnym, bo od dawna zapowiadanym, jest tyle zasadne, co nachalnie jednostronne.
Obywatele Wielkiej Brytanii - tradycyjnie czuli na punkcie swojej suwerenności i szeroko pojętej odrębności, od dawna przywiązani do własnej waluty - Funta brytyjskiego, którego nie zamierzali porzucić na rzecz wspólnej waluty - dali wyraz temu, co preferuje wielu Europejczyków.
Brexit nie jest jednak z pewnością końcem świata, wydarzeniem epokowym, jest co najwyższej istotną cezurą w najnowszych dziejach Europy. Potwierdza wyraźnie i jednoznacznie że:

1. Forsowany model jedności europejskiej, nie znajdujący od dawna consensusu, jest dziś coraz powszechniej kontestowany społecznie;
2. Historia Europy, to historia państw i narodów, szerokie spectrum zróżnicowania rozwoju społeczno - politycznego, ekonomicznego i aksjologii, a w konsekwencji, na obecnym etapie rozwoju historycznego, niemożliwa jest na Starym Kontynencie budowa zrębów jedolitej panstwowości;
3. Źródeł porażki projektu jedności europejskiej w obecnym kształcie, należy szukać także w egoiźmie elit politycznych, synekurach brukselskich, wolnych od obciążeń podatkowych i rozpasaniu biurokracji brukselskiej, której dążenie do centralizacji i regulacji wszystkiego (vide krzywizna banana i definicja warzyw oraz owoców), nie racjonalne, dysfunkcjonalne i po prostu głupie, spotyka się z coraz szerszym frontem społecznej odmowy i obstrukcji;
4.  Porażka idei jedności europejskiej, to także efekt priorytetu przyznanego neoliberalizmowi i globalizacji. Wielu obywateli "Starej Unii" nie rozumie i nie akceptuje sytuacji, w której chronicznemu kryzysowi ekonomicznemu w ich krajach, towarzyszy jednocześnie realizowana w imię solidarności, szeroka polityka subsydiowania rozwoju nowych krajów członkowskich, sprowadzająca się w efekcie końcowym do eksportu miejsc pracy i spadku poziomu życia, w krajach donatorów wspomnianej pomocy;
5. Jedyną formą budowy jedności europejskiej na dziś, to powrót do gaullistowskiej idei "Europy Ojczyzn": konfederacji suwerennych państw, powiązanych wspólną aksjologią, polityką obronną, na bazie daleko posuniętej integracji ekonomicznej, z poszanowaniem zarazem idei państwa narodowego;
6. Decyzja obywateli Wlk. Brytanii, oznacza jednocześnie powrót do korzeni, do prymatu niemiecko - francuskiego tandemu w Europie, który - wraz ze strategicznym, wielopłaszczyznowym sojuszem z USA - leżał u podstaw europejskiego cudu gospodarczego po II Wojnie Światowej. Tym większa odpowiedzialność Niemców i Francuzów, za wyprowadzenie Europy z jej obecnej zapaści; 
7. Dezintegracja Europy traktatów i unifikacji, od dawna tliła się coraz większym płomieniem, detonatorem okazała się jednak niezrozumiała i w istocie nieodpowiedzialna polityka Niemiec, w kwestii najnowszej imigracji. Szerokie otwarcie granic Europy dla obcej kulturowo imigracji, kosztownej społecznie i ekonomicznie, a równocześnie stanowiącej niejednokrotnie źródło śmiertelnego zagrożenia terroryzmem, to kropla, która przelała czarę goryczy nie tylko eurosceptyków, ale i przeciętnych, nie zaangażowanych dotąd politycznie Europejczyków.

Osobiście nie uważam za zasadne dramatyzowanie nad Brexitem. Nawet zapowiadany rozpad Zjednoczonego Królestwa, nie będzie końcem świata, przywołując choćby dzieje Imperium Rzymskiego, Otomańskiego, a nawet ZSRR, czy Monarchii Austro - Wegierskiej. Więcej, uważam nawet, że decyzja ta może znaleźć rychło naśladowców w Europie. Dziś kluczowa rola przypada politycznym elitom Europy. Jeżeli rozumieją istotę zachodzących zjawisk i nie deprecjonują wagi wyzwań, muszą natychmiast wdrożyć istotne działania korygujące: słuchać preferencji Europejczyków, zerwać z biurokratyzowaniem i ujednolicaniem wszystkiego. Z pewnością konieczne jest jednoczesne, gruntowne zredyfiniowanie priorytetów.
W całym zamieszaniu szokuje mnie zachowanie polskich władz. Nie rozstrząsając zasadności poglądu, że istotną rolę w demontażu Jedności Europejskiej odegrały nowe kraje Unii, w tym zwłaszcza Polska, nie wypada, aby właśnie Polska - będąca w istocie głównym beneficjentem polityki jedności, solidarności i wyrównywania szans, dryfowała na pozycje eurosceptyczne. To przejaw rażącej nieodpowiedzialności i niewdzięczności. Nie wypada też - z analogicznych powodów - aby kraj nie posiadający także wspólnej waluty - aspirował do roli moderatora najważniejszych procesów europejskich. Będące naszą narodową przywarą przekonanie o naszej kluczowej roli w świecie, wynikające ze szkodliwego romantyzmu i jego pochodnej: mesjanizmu oraz ortodoksyjnego katolicyzmu, znowu prowadzi nas - drogą całkowitego rozbratu z rzeczywistością - na manowce, narażając przy okazji na śmieszność. Wyzwania polskich rządzących do rewizji traktatów, do zmiany podstaw funkcjonowania Unii, brzmią tyle dziecinnie, co nieodpowiedzialnie i samobójczo. Ciekawe jakie stanowisko zajmą polskie władze, jeżeli pojawi się na przykład na porządku dziennym kwestia rewizji zasad finansowania Wspólnoty, skutkiem czego utracimy - przyznane w innych okolicznościach - wsparcie rozwojowe? Co zrobimy, jeżeli wymogiem pełnoprawnego uczestnictwa w nowej formule jedności Europy, będzie przyjęcie wspólnej waluty, względnie zasadnicza rewizja dotychczasowej wspólnej polityki rolnej? Co zrobimy - mając na względzie, że nasz aktualny status gospodarczy, nie wynika bynajmniej z innowacyjności gospodarki, a nade wszystko z przewagi kosztowej, której kluczowym czynnikiem jest polityka niskich płac, jako żródła przewagi konkurencyjnej - gdy Wspólnota ujednolici warunki gospodarowania (jednolity system podatkowy, jednolita minimalna płaca), likwidując arbitralnie polskie przewagi?
Wielka Brytania opuszczając Unię zachowuje swój potencjał: światową walutę, status mocarstwa we wszystkich wymiarach, globalne wpływy, uprzywilejowane relacje z USA. Aspiracje mocarstwowe Polski - dodajmy od razu groteskowe - jeżeli będą kontynuowane w tej formie, tak komunikowane europejskiej opinii publicznej, skończą się fatalnie. 
Zaangażowanie Polski w porządkowanie europejskiego domu jest potrzebne i racjonalne, przystoi także - po wyjściu Wlk. Brytanii - piątej gospodarce Wspólnoty. Myśląc kategoriami dobra wspólnego, a zarazem dbając o dobrze pojęty interes narodowy, nie narażajmy się na śmieszność. Realna ocena sytuacji - przywołując przykład orkiestry symfonicznej - z pewnością daje nam miejsce  wśród wirtuozów, nie aspirujmy jednak do roli dyrygenta, ani pierwszych skrzypiec.                 


niedziela, 19 czerwca 2016

Widma krążące nad Europą, czyli przyszłość naszych dzieci i wnuków

          Powszechna apologetyka i bezkrytyczny aplauz społeczeństwa informatycznego, będące konsekwencją potwierdzenia zasadności istnienia koncepcji tofflerowskiej "Trzeciej fali" (przypomnijmy: pierwsza fala, to rewolucja agrarna, druga: rewolucja przemysłowa, trzecia, nam współczesna: rewolucja informacyjna) - czego jesteśmy obecnie czynnymi świadkami - to coś znacznie więcej niż zachwyt nad prymatem internetu w życiu społecznym. Nowoczesne technologie komunikacji, są tyle narzędziem szeroko pojętej optymalizacji, co nowej formuły społecznego zniewolenia oraz burzenia dotychczasowego ładu społecznego, dodajmy burzenia nie zawsze zasadnego i pożądanego. 
Nie jestem w żadnej mierze zwolennikiem nowego ruchu neoluddystów, którzy kontestują zdobycze współczesnej nauki i techniki, ale stopień naszego uzależnienia od cywilizacji informatycznej, musi co najmniej budzić nasz, wspólny niepokój, powinien skłaniać do szeroko pojętej refleksji i gorączkowego poszukiwania antidotum.
Dzięki zdobyczom techniki, można dziś monitorować wszystko i wszystkich, przenoszenie realnej ekonomii do internetu jest z pewnością zabiegiem nieuchronnym, ale czy uniwersalnym, a nade wszystko potrzebnym i wartościowym?
Na dziś prawie wszystko możemy już kupić i załatwić w internecie, przedsiębiorstwa oparte na nowej technologii rosną w siłę, a ich wyceny skłaniają wielu do polityki naśladowania. Powstaje jednak zasadnicze pytanie: jak już wszystko przeniesiemy do internetu, co będą robić setki milionów ludzi w najbardziej uprzemysłowionych krajach świata, o najwyższym poziomie zamożności (o miliardach w krajach Trzeciego Świata nie wspominam, bo dla tych globalizacja - za sprawą między innymi teorii konwergencji - dedykuje długą, obliczoną na generacje, drogę unifikacji: od peryferyzacji, przez cedowanie "brudnej ekonomii", status zaplecza surowcowego i wytwórcy komponentów, lidera kosztowego, konsumenta/importera wysokich technologii i kapitału, po nowe, wcale nie równoprawne miejsce w międzynarodowym podziale pracy).
Jeszcze do niedawna obowiązywała doktryna, w myśl której wszystkich pracobiorców wchłoną usługi. Z pewnością usługi będą się rozwijać, zwłaszcza w odniesieniu do szeroko pojętej geriatrii i opieki nad młodym pokoleniem. Problem w tym, że już dziś widać, że usługi na wchłoną całej nadwyżki siły robocznej, a nade wszystko, że spadająca siła nabywcza pracobiorców, na skutek prymatu polityki niskich płac (której medialnym uzasadnieniem jest dążenie do wzrostu konkurencyjności gospodarek Starego Świata) spowoduje, że atrakcyjność pracy w sektorze usług i zdolność tego sektora do generowania wartości dodanej będzie spadać. Jak długo żyć będzie pokolenie emerytów z pogranicza drugiej i trzeciej fali, z ich dochodem rozporządzalnym, istnieć będzie jednostkowa (rodzinna) i społeczna poduszka, mechanizm korygujący. Naturalne zejście ze sceny pokolenia dzisiejszych 50/60 latków, ostatecznie zamknie erę względnego dostatku dla współczesnych zamożnych społeczeństw. Kolejne pokolenia, z pewnością nie tylko zauważą zasadnicze nierówności społeczne, ale zmuszone zostaną z motywów nie tylko ambicjonalnych (poziom zycia), ale nade wszystko egzystencjalnych, do przeprowadzenia rewizji społecznego status quo.
Nie wiem kto będzie siła sprawczą tej rewizji, czy prekariat Guy Standinga, czy nastąpi renesans Teologii Wyzwolenia, a może prym zaczną wieść zwolennicy Austriackiej Szkoły Ekonomii, utożsamiani na dziś zwłaszcza z Hiszpanem Jesusem Huerta de Soto Ballester'em, być może wreszcie dojdą do głosu zwolennicy zdyskredytowanego przez realny socjalizm i komunizm marksizmu? Jedno jest pewne: bankructwo neoliberalizmu, którego jesteśmy świadkami i jego koszty społeczne, wszechwładza globalizacji, presja radykalnego islamu (wspomagana póki co na szczęście incydentalnie katolibanem - czego przykładem choćby Polska), coraz bardziej donośne, narodowe resentymenty, zwłaszcza w Europie, a z drugiej strony naturalna chęć do zachowania poziomu życia w społeczeństwach cywilizacji Zachodu, uruchomią nieuchronnie, mniej lub bardziej pokojowe ruchy rewindykacyjne, optujące za zasadniczymi zmianami jakościowymi, w organizacji życia społeczeństw.
Na przełomie 2047/2048 roku, przypadnie okrągła, dwusetletnia rocznica opublikowania dzieła dwóch Niemców, którzy w oparciu o naukową analizę, chcieli zmieniać świat: "Manifestu Komunistycznego" Karola Marka i Fryderyka Engelsa. Można pryncypialnie nie podzielać ich analiz i rekomendacji, można zohydzać ich dorobek, ale nawiązując do pierwszego zdania przywołanego Manifestu "[...] Widmo krąży po Europie - widmo komunizmu [...], warto zastanowić się nad przyszłością naszych dzieci i wnuków, przez perspektywę nieuchronności zasadniczych zmian systemu w którym żyjemy z jednej strony, z drugiej zaś, gorączkowego poszukiwania - oby pokojowej - drogi przemian. W społeczeństwach Zachodu budzi się odruch instynktu samozachowawczego, którego kierunek jest na dziś jeszcze nie znany, Nie wiemy, czy to będą rewolucyjne, czy ewolucyjne zmiany, czy - zwłaszcza w Europie - zwycięży idea dezintegracji, zacznie dominować protekcjonizm i nastąpi powrót do egoistycznego państwa narodowego, czy zdołamy oprzeć się radykalnemu islamowi, zachowując i prolongując własną tożsamość. Nieuchronne zmiany - choć jeszcze mgliste - nie są już jednak fatamorganą.        

           

czwartek, 2 czerwca 2016

Mecenat/protektorat/neokolonializm, czyli co Zachód może zrobić dla Afryki/Bliskiego Wschodu?

          Niekończąca się fala uchodźców ekonomicznych, kołatająca do bram Europy, to nie tylko forma nowej wędrówki ludów, to nade wszystko wyraz bezradności i fiaska aktualnej percepcji rzeczywistości oraz metod działania Zachodu.
Państwa i organizacje międzynarodowe cywilizacji zachodniej, traktujące demokrację liberalną i jej atrybuty, neoliberalizm gospodarczy, globalizację i teorię konwergencji systemowej jako uniwersalne metody budowy i rekonstrukcji świata, poniosły w Afryce i na Bliskim Wschodzie sromotną, druzgocącą klęskę.
Po euforii afrykańskiej/bliskowschodniej Wiosny Ludów, nie pozostał już nawet ślad, a jedynie wstydliwe wspomnienia nieuzasadnionej - jak się okazało - nadziei. Na Bliskim Wschodzie tyranię zastąpiła anarchia i wielowymiarowy chaos, których skutkiem cywilizacyjny regres tych obszarów, a także presja migracyjna. Sile destrukcji rewolucji, nie towarzyszyła analogiczna, konstruktywna moc i strategiczna zdolność lokalnych elit do consensusu, do stworzenia atrakcyjnej wizji przyszłości, zbudowania skutecznej przeciwwagi starego porządku, kreowania i wdrażania podstaw nowego porządku.
Dramatem Afryki i Bliskiego Wschodu są jednak nie tylko niestabilność polityczna, będąca pochodną nieudanych, całkowicie destrukcyjnych rewolucji, niski poziom życia mieszkańców i iluzoryczne ich osobiste bezpieczeństwo, rażące dysproporcje dochodów, ale także wcale nie incydentalne patologie elit władzy, które grzęzną w nepotyźmie, prywacie, korupcji, odchodzą od kanonu demokracji: demokratycznej legitymizacji władzy, na rzecz reżimów autorytarnych.
Problemy te, powiązane z kwestią zagrożenia ekstremizmem islamskim, bazującym na bez mała atawistycznej  wrogości do cywilizacji Zachodu i jej materialnego dorobku, czynią nad wyraz ponurymi perspektywy dla całego Zachodu, a przygnębiający obraz dopełnia swoisty izolacjonizm krajów ze światowymi aspiracjami (Chiny, Rosja), w przedmiotowej sprawie. W konsekwencji, świat Zachodu zostaje sam z wyzwaniem, które - nawiązując do tytułu znanego, symbolicznego wiersza Joseph'a Rudyard'a Kiping'a (1865 - 1936, sam utwór powstał w 1899 roku) - staje się ponownie "Brzemieniem Białego Człowieka" (tytuł oryginału: "The White Man's Burden").
Skoro stajemy przed determinizmem wielowymiarowego zaangażowania Zachodu w Afryce/na Bliskim Wschodzie, niosącego określone ryzyka i niemałe koszty, pozostaje kwestia organizacji i ram prawnych tego zaangażowania. Trudno bowiem podzielać opinię, że zaangażowanie to - będące w istocie formą troski i dbałości o żywotne, własne interesy Zachodu - winno przyjąć blankietowy charakter.
Wydaje się, ze w wielu parametrach, aktualna sytuacja na Bliskim Wschodzie/w Afryce, przypomina realia powojennych Niemiec. Jeżeli przyjąć i podzielać tę optykę, to i remedium powinno przyjąć analogiczny, jak w przypadku Niemiec kształt: militarne zaangażowanie Zachodu pod przywództwem USA, de facto czasowa, wojskowa okupacja, z równoczesną odbudową struktur społecznych, podstaw ustrojowych, gospodarki, w kierunku stopniowego odzyskiwania suwerenności przez kraje objęte chaosem, wedle ich modelu, niekoniecznie tożsamego z aksjologią Zachodu. To jednak zadanie i wyzwanie na dekady, wymagające consensusu cywilizacji zachodniej.
Słyszę słowa oburzenia poprawnych politycznie, idealistów i różnie motywowanych piewców status quo. W sprawie chodzi jednak o coś więcej niż semantykę, wrażenie artystyczne, wysublimowaną pryncypialność, odbiór międzynarodowej opinii publicznej, opinie uznanych autorytetów.
Podstawą sporu i inspiracją wyboru jest życie ludzkie: tych którzy giną w czeluści wód Morza Śródziemnego podczas prób przedostania się do Europy i samych Europejczyków, poddanych presji migracyjnego żywiołu. Czekanie na cud, jest nie tylko wyrazem braku realizmu i kapitulanctwa, będzie zaniechaniem, które uderzy w podstawy kruchego pokoju społecznego i stabilności politycznej w europejskiej części basenu M. Śródziemnego, będzie podważeniem podstaw egzystencji i przyszłości dwóch kontynentów. Uciekanie od rozwiązań systemowych, nawet niepopularnych i kontrowersyjnych dziś, izolacjonizm w tej sprawie, wszelkie zaniechania, doprowadzą w ostatecznym rozrachunku do dramatu w nie znanej od II Wojny Światowej skali.
Może więc jednak - niezależnie od etykietyzacji - warto skopiować i powtórzyć, w praktyce wariant niemiecki drogi od chaosu i niedostatku, do porządku i zamożności, na Bliskim Wschodzie i w Afryce?