niedziela, 26 stycznia 2014

Powrót historii i koniec marzeń?

"Powrót historii i koniec marzeń", to tytuł książki autorstwa Roberta Kagan'a, wydanej w Polsce nakładem poznańskiego Domu Wydawniczego Rebis, w 2009 roku. Przywołana książka, traktuje co prawda o wyzwaniach demokracji liberalnych we współczesnym świecie, ale jej tytuł może być z pewnością przywołany, służyć jako dobra ilustracja tego, co dzieje się obecnie we Francji i w Polsce.
Francuska lewica, a nade wszystko będący jej reprezentantem urzędujący Prezydent Republiki, staje się klasycznym przykładem tego, jak można stracić zaufanie i poparcie społeczne, zmarnować ogromny kapitał polityczny, na skutek nie tylko złożoności sytuacji gospodarczej, będącej efektem globalnego kryzysu gospodarczego, ale także - a może nawet przede wszystkim - zasadniczej rozbieżności między celami i wartościami deklarowanymi publicznie, a realizowanymi indywidualnie, przez jej reprezentantów. Wygrana lewicy w wyborach prezydenckich z 6 maja 2012 roku i wiekszości prezydenckiej w wyborach parlamentarnych z 17 czerwca 2012 roku [jej trzonem, są przedstawiciele Parii Socjalistycznej, dysponującej 280 mandatami do Zgromadzenia Narodowego], miała być początkiem nowej jakości w rządzeniu. Tymczasem szybko jednak okazało się, że nie tylko niezrozumiałe, nie odzwierciedlające bynajmniej interesu społecznego spory w łonie własnej rodziny politycznej [choćby na tle poparcia dla S. Royale w wyborach parlamentarnych], ale po prostu seria kompromitujących nadużyć [klasycznym przykładem kwestia unikania płacenia podatków przez Ministra d/s budżetu Jerome Cahuzac'a], jak i przejawów nieodpowiedzialnej prywaty [romans Prezydenta Republiki], podważają zaufanie społeczne do lewicy tak dalece, że pojawiają się pytania, czy lewica nadaje się do rządzenia. Taki ton i kierunek dyskursu publicznego, jest już bliski postawieniu nie nowej przecież tezy o tym, że lewica sprawdza się i nadaje optymalnie wyłącznie do roli aktywnej, drobiazgowej opozycji, skutecznie spełniającej rolę recenzenta poczynań prawicy.
W Polsce, liberalna z nazwy formacja rządząca od dwóch kadencji: Platforma Obywatelska, a od wyborów 2011 roku kontrolująca - jak francuska lewica - wszystkie kluczowe ośrodki władzy, z urzędem Prezydenta RP włącznie, mimo wsparcia ogromnymi środkami infrastrukturalnymi z Unii Europejskiej, przeznaczonymi na zniwelowanie zapóżnienia cywilizacyjnego Polski, na skutek zachowania elit politycznych, gorszących przejawów prywaty i korupcji, niepomnych doświadczeń historycznych, traci poparcie społeczne, doprowadzając stopniowo do coraz większej społecznej apatii i rezygnacji. W tym przypadku potwierdzenie uzyskuje teza, że nawet w kraju doświadczonym przez historię, wypaczenia i błędy ostatnich lat, w kraju, w którym liberalna prawica obiektywnie winna skutecznie i bezpiecznie rządzić, na skutek strukturalnego i bez mała genetycznego skażenia elit politycznych, sprawiedliwe, skuteczne rządzenie w interesie społecznym, jest niemożliwe. 
Doświadczenie dwóch społeczeństw, które powierzyły odpowiedzialność za swój los formacjom politycznym reprezentującym tak odmienne orientacje, hołdującym znacząco różnym aksjologiom, sprowadza się do jakże zbliżonych wniosków:
1. Arogancja elit politycznych i oligarchii partyjnych, jest źródłem nie tylko niezadowolenia społecznego, ale nade wszystko uderza w społeczne przekonanie o zasadności i skuteczności liberalnego systemu politycznego;
2. Mimo prymatu poprawności politycznej i realnego braku możliwości tworzenia alternatywy ze strony społeczeństwa obywatelskiego dla funkcjonujacego systemu partyjnego [choćby na skutek kształtu ordynacji wyborczej i zasad finansowania partii politycznych], rośnie społeczna świadomość nieuchronności głębokich zmian jakościowych;
3. Rosnące rozwarstwienie społeczne i coraz trudniejsza sytuacja pracobiorców, budzi uczucia politycznej nostalgii i tęsknoty za władzą, która niekoniecznie musi być demokratyczna, byle była skuteczna, jeżeli przyzna zarazem priorytet sprawiedliwości społecznej i potrafi powściągnąć szeroką rozumianą prywatę oraz ograniczyć przywileje władzy.
W tym kontekście, jesteśmy jako społeczeństwa bez wątpienia na drodze oznaczającej powrót historii i koniec marzeń.     
           

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Epidemia klasy politycznej i jej społeczne koszty.

Urzędujący Prezydent Republiki Francuskiej, z ułańską fantazją, niczym młokos, na skuterze, nie bacząc na elementarne poczucie odpowiedzialności i bezpieczeństwa, mknie po paryskich ulicach, na sekretne spotkanie z aktorką, a ochrona dostarcza rano świeże rogaliki do apartamentu dla obojga, co ujawnia Magazyn "Closer".
Konstytucyjni ministrowie we Francji i w Polsce, mogą ukrywać swoje przychody i inne korzyści materialne, nie płacąc podatków, nie widząc w tym niczego nagannego i niestosownego.
Polski parlamentarzysta może bez żadnych dolegliwości urągać funkcjonariuszowi publicznemu na służbie, przekonany o swej bezkarności, może drwić z przepisów drogowych, stwarzając zagrożenie dla innych, korzystając przy tym z dobrodziejstwa immunitetu. Może także - choć inny - korzystać z usług pań, których nieobyczajność ma charakter profesjonalny, a kosztami spotkań hotelowych obciążyć Sejm, czyli polskiego podatnika.
Przykłady nagannych zachowań klasy politycznej - nie tylko we Francji i w Polsce - ale szerzej, w całej Europie można mnożyć.... Co ważne mają one charakter ponadpartyjny.
Opisywane zjawiska nie mają wyłącznie charakteru moralno - etycznego, nie dotyczą wyłącznie - czego chcieliby politycy - ich życia prywatnego. Wracając do francuskiego prezydenta, nie chodzi wyłącznie o rzekomy związek 59 letniej, kluczowej osobistości politycznej, z 41 letnią aktorką, uczestniczką Jego spotu wyborczego w 2012 roku, w którym charakteryzowała  Go jako "[...] skromnego i cudownego człowieka, który potrafi słuchać [...]". Nie najważniejsze jest i to, że F. Hollande, po trwającym 30 lat wolnym związku z Segolene Royal, pozostawił matkę z czwórką dzieci, wiążąc się, w analogicznie wolnym związku, z dziennikarką Valerie Triweiler, czym wprowadza w zakłopotanie protokół dyplomatyczny. Najważniejsze jest bodaj to, że czyni tak Głowa Państwa atomowego, mocarstwa z aspiracjami, międzynarodowymi zobowiązaniami i sporą, analogiczną odpowiedzialnością.
W czasie międzynarodowej krucjaty przeciwko terroryzmowi, której elementem i konsekwencją - co zrozumiałe - jest także łożenie sporych środków na osobistą ochronę kluczowych osób w państwie, prezydent kraju nie zważając na swoje publiczne zobowiązania, może na skuterze przemierzać Paryż, bynajmniej nie po to, aby dbać o publiczne interesy...
Co najciekawsze, na postawy polityków nie wpływa ani niedawne, bolesne doświadczenie innych, że wspomnę, by pozostać przy Francji, o casusie Dominique Strass - Kahn'a, ani widmo społecznego ostracyzmu i utraty reputacji oraz zaufania publicznego, choćby w kontekście nadchodzących elekcji.    
Zastanawiam się, jak reagowałby na takie zachowanie i postawy klasy politycznej Ch. de Gaulle, gdyby żył... Sądzę, że właściwie odczytuję Jego potencjalne intencje... 
Bodaj jutro, francuski prezydent ma ogłosić "pacte de responsabilite", odnoszący się do kwestii odpowiedzialnych relacji państwa z podmiotami gospodarczymi, z punktu widzenia prymatu interesów społecznych. Nie wiem, czy wspomniany Pakt Odpowiedzialności, nie powinien dotyczyć także klasy politycznej, a przynajmniej znacznej jej cześci, która pochłonięta własnymi celami, straciła nie tylko kontakt z rzeczywistością, ale - jak się wydaje - także zdolność do realnej oceny sytuacji, do odróżniania dobra od zła.
Jako polski podatnik, nie mam najmniejszej ochoty na partycypowanie, nawet pośrednie w kosztach osobistych uciech polityków, realizacji ich pasji kolekcjonerskich [choćby w odniesieniu do zegarków], podróżniczych etc. Mam wrażenie, że analogiczne podejście podziela wielu Francuzów. 
Jako obywatele nie mamy zbyt wiele możliwości oddziaływania, ale mamy jedną broń masowego rażenia, której nawet grożba użycia, ma prawdziwą siłę odstraszania wobec polityków: kartkę wyborczą. Sobie i Francuzom życzę, abyśmy skorzystali z niej z premedytacją i żelazną konsekwencją, w nadchodzących wyborach wszystkich szczebli, dokonując wymiany elit we wszystkich ośrodkach władzy. Czas na masowe wietrzenie pokojów decydentów politycznych. To nasze obywatelskie prawo i powinność wobec demokracji oraz potomności. To współczesny wymiar przyzwoitości politycznej.  

sobota, 11 stycznia 2014

Legislacja w Unii Europejskiej - granice standaryzacji,wyraz optymalizacji, czy przejaw śmieszności?

Najnowsze, wchodzące w życie, unijne regulacje dotyczące zakazu wędzenia drewnem żywności - technologii znanej "od zawsze" -  pod pozorem dbałości o zdrowie konsumentów, każą ponownie postawić kwestię racjonalności i aksjologicznej hierarchii, w działaniach ustawodawczych Wspólnoty. Regulacje te wpisują się w szerszy kontekst absurdów uchwalanych i wdrażanych od lat, przez unijne instytucje. Warto przy tym - dla ilustracji i potwierdzenia - przytoczyć niektóre tylko przykłady prawnych bubli Wspólnoty:

1. To w Unii Europejskiej, wbrew biologom, ślimak jest rybą, a nie mięczakiem [ciekawe jak wygląda ta kwestia w szkolnych sprawdzianach?];
2. Dla unijnych decydentów, marchew, słodki ziemniak i łodyga rabarbaru, to owoce;
3. Troskliwi reprezentanci Unii, wbrew odwiecznym tradycjom uznali, że szczeble w drabinie muszą być co 13 cali, a nie jak dotąd co 10 cali [każdy, kto zetknął się w praktyce z drabiną o przed unijnym rodowodzie wie, co w praktyce oznacza ta modyfikacja, zapobiegliwość i troska; na "starych" drabinach można było oprzeć kolana, co ważne choćby przy zrywaniu owoców z drzew, na "nowych" jest to już niestety niemożliwe];
4. A propos wspinania się po drzewach, Unia wymaga, aby wspinający się posiadali stosowne zaświadczenia o umiejętnościach w tym zakresie!!!
5. W nomenklaturze Unii, dżem, to nie marmolada. Dżem może być robiony wyłącznie z owoców, a marmolada jedynie z cytrusów!!!

Troskliwość, drobiazgowość unijnych instytucji w kwestii regulacji prawnych, jest co najmniej zastanawiająca, także i w kontekście zasadności i kosztów działań adaptacyjnych. Uprawnionym jest pytanie nie tylko o intencje i motywacje takich działań, ale i jak sugerują niektórzy....granice poczytalności tych. którzy zasiadając ze społecznego mandatu w Parlamencie Europejskim, uczestniczą w stanowieniu takiego prawa. Jaka jest ich motywacja i świadomość generowanych skutków?
Ze swej strony, pozwalam sobie rekomendować eurodeputowanym, bez względu na orientacje polityczne i narodowość, radykalną przebudowę swoich priorytetów, a wyborcom - mając na względzie zbliżającą się kampanię wyborczą przed wyborami do P.E - otwarte pytanie potencjalnych kandydatów, o percepcję także i tej kwestii.
Może miast rozważań o krzywiźnie banana, parametrach żarówek, warto na serio zająć się harmonizacją europejskiego prawa, w odniesieniu do kluczowych kwestii społecznych, jak choćby płaca minimalna, minimalna emerytura, dostęp do opieki zdrowotnej, zabezpieczenia społecznego? Bez kosztownych badań i ekspertyz ręczę, że doprowadzenie do jednolitych warunków zatrudnienia i pracy, upowszechnienie pracy w ogóle w Europie, interesuje Europejczyków znacząco bardziej, niż troska o pseudo unifikację. Zakreślony obszar życia społecznego, to zarazem właściwy i optymalny społecznie obszar standaryzacji.   
Może warto zastanowić się nad zasadnością dwóch siedzib Parlamentu Europejskiego: w Brukseli i Strasbourgu? Wiedza o generowanych z tego tytułu kosztach i potencjalnych oszczędnościach, choćby z powodu zaniechania zbędnych, stałych migracji posłów, asystentów, dokumentów, obsługi technicznej etc. jest porażająca, a zarazem zachęcająca do pilnych działań korygujących.
Nie jestem przeciwnikiem Wspólnoty Europejskiej, jestem jednak zdecydowanie zwolennikiem zasadniczej reorientacji unijnych priorytetów i przebudowy unijnych instytucji. Unia jest drogim, biurokratycznym molochem, marotrawiącym lub wydającym skrajnie nieefektywnie znaczne publiczne środki, pochodzące ze składek państw członkowskich, zapewniając dostatek europejskiej biurokracji, a zarazem dyskredytując ideę Wspólnoty, w oczach Europejczyków. Unia wymaga pilnej restrukturyzacji. 
Część europejskich elit i ośrodków opiniotwórczych, opierając się na wynikach sondaży przed wyborami do P.E, które dla wielu przedstawicieli europejskiej partiokracji, oznaczać będą kres "ciepłych posad" (od siebie dodam na szczęście), w strukturach unijnych instytucji, rozpoczyna swoisty "danse macabre", histeryczny, mało merytoryczny lament, o rzekomych zagrożeniach dla europejskiej demokracji. Tymczasem największym wrogiem demokracji w Europie, przyczyną coraz większej absencji wyborczej i alienacji politycznej Europejczyków, są oderwane od rzeczywistości i prawdziwych problemów społecznych elity polityczne. Europejczycy nie potrzebują troski o krzywizny banana, nie preferują dyskusji o technologii wędzenia, nie traktują także priorytetowo eksportu wolności obywatelskich na Białoruś i Ukrainę. Mieszkańcy Europy, zwłaszcza pracobiorcy, stanowczo bardziej preferują holistyczną troskę o zapewnienie podstaw własnej egzystencji i kwestię bezpiecznej, już niekoniecznie dostatniej przyszłości.
Europejskie elity, unijno biurokracjo!!! Nie ośmieszajcie proszę zasadnej idei integracji europejskiej!!!                   

     


środa, 1 stycznia 2014

2014 rok w polityce: prolongata poprawności politycznej, czy przebudzenie instynktu samozachowawczego?

Zaczynający się właśnie nowy 2014 rok, jest w europejskiej polityce rokiem szczególnym, przede wszystkim z uwagi na wybory do Parlamentu Europejskiego. We Francji i w Polsce, jest on nadto rokiem wyborów samorządowych, które stanowią istotny probierz nastrojów i preferencji wyborczych. W przypadku Polski, jest to dodatkowo zaledwie preludium, przed kluczowymi elekcjami kolejnego roku, w odniesieniu do kształtu ogólnopolskiej sceny politycznej i ośrodków władzy na kolejne lata.
W Europie - na bazie względnie trwałych wyników sondaży odnośnie deklarowanych przez obywateli zachowań wyborczych, nie pozostawiających złudzeń co do zasadniczej zmiany jakościowej preferencji wyborczych - rozpoczął się prawdziwy festiwal histerii, inspirowany przez ośrodki opiniotwórcze, z nadrzędnym hasłem rzekomego zagrożenia dla demokracji, jakim ma być wynik formacji politycznych eurosceptyków. 
Wydaje się, że ofensywa medialno - polityczna tradycyjnych elit, widoczna także na ulicach polskich miast i w polskich mediach, jest nie tylko kosztownym spektaklem, ale nade wszystko wątpliwym pod względem skuteczności przedsięwzięciem, w aspekcie afirmowanej aksjologii, a na jej bazie oferowanych programów.
Czy przeciętny mieszkaniec, zwłaszcza "Starej Europy", jest istotnie powściągliwy wobec obowiązującej idei integracji europejskiej? Z pewnością tak. Konstatacja tego faktu, to jednak istotnie za mało, aby przypisywać takim zachowaniom negatywną konotację.
Przede wszystkim, lansowana na dziś idea integracji europejskiej, nie znajduje zrozumienia u obywateli Europy ze względu na fakt, że ogranicza sie ona w istocie do implementowania i optymalizowania zasad globalizacji w sferze ekonomicznej, z jednoczesnym lekceważeniem potrzeb i preferencji zwykłych obywateli. Wiara w standaryzację ekonomiczną, czego symbolem wspólna waluta, wyczulenie na prawa i wolności obywatelskie na peryferiach, bądź obrzeżach Wspólnoty, to stanowczo za mało, aby nie tylko Pierre i John, Helmut, ale i Stanisław, czuli się w Europie bezpiecznie, opowiadali się za prolongatą i przyśpieszaniem procesu budowy Jedności Europejskiej, w obecnym kształcie.       
Tradycyjnie elity europejskie, zdają się nie dostrzegać powagi problemu, a z braku argumentów i programu pozytywnego, koncentrują się na nachalnej próbie dyskredytacji przeciwników politycznych, zwolenników innej formuły integracji.
Tymczasem kluczową sprawą, wydaje się być kwestia redefinicji celów strategicznych Wspólnoty Europejskiej, z uwzględnieniem silnych antagonizmów wewnętrznych, przywiązania do idei narodowych, konieczność znalezienia i zbudowania consensusu w tej sprawie. Może jedną z pierwszych inicjatyw nowo wybranego Parlamentu Europejskiego, winno być przygotowanie ogólnoeuropejskiego, powszechnego referendum, w sprawie przyszłego kształtu Wspólnoty, budowy i kompetencji oraz umocowania wspólnych instytucji, jak i potencjalnych granic integracji?
Omawiane kwestie nie dotyczą jedynie "Starej Europy", winne stanowić one oś kampanii wyborczej także w Polsce. Fakt i wizja cywilizacyjnego, finansowego wkładu Europy w niwelowanie polskich zapóżnień rozwojowych, nie może być wymówką, a zarazem powodem do utraty podmiotowości w tej dyskusji, listkiem figowym rzetelnej, publicznej debaty. Wybory do Parlamentu Europejskiego w Polsce, nie mogą stać się jedynie starciem dotychczasowych gigantów i okazją do prolongowania osobistych - dodajmy niemałych przywilejów - przez polskich eurodeputowanych. Na marginesie, analizując zaangażowanie niektórych polskich posłów do P.E w rzeczywiste prace parlamentu, oraz ich bez mała permanentną obecność na Wiejskiej w Warszawie, w polityce krajowej, zasadnym jest pytanie o jakość sprawowania przez nich mandatu i celowość potencjalnej reelekcji.
Syta europejska i polska elita polityczna, obcująca na codzień z wielkim światem, w warunkach klimatyzowanych pomieszczeń, darmowego prawa do alokacji, pełnego dostępu do opieki zdrowotnej oraz przywilejów emerytalnych i podatkowych, pozbawiona de facto trosk dnia codziennego, z wyjątkiem zabiegów o miejsce na liście rankingowej partiokracji, musi być świadoma, że współobywatele, wyborcy to nie tylko bezwolne, elekcyjne mięso armatnie mobilizowane na czas wyborów, a potem hibernyzowane w symbolicznych zamrażarkach, do następnej kampanii wyborczej. To świadomi, upodmiotowieni ludzie, ze swoimi prawami i wątpliwościami, zasadnymi oczekiwaniami i żądaniami.
Dlaczego nie zapytać dla przykładu polskich kandydatów do mandatów w Parlamencie Europejskim, o granice harmonizacji prawnej, o to dlaczego nie walczą o jednakowe prawa procobiorców w całej Unii? Dlaczego milczeli i milczą w sprawie zamachu na świętą własność indywidualną, nacjonalizację bez odszkodowania, czym jest bez wątpienia uderzenie w OFE w Polsce? Dlaczego nie dostrzegają w tych działania rujnowania fundamentalnej zasady zaufania do państwa i zachowania praw nabytych? Dlaczego nie domagają się systemowych rozwiązań na europejskim rynku pracy, w odniesieniu do ludzi po 55 roku życia, w sytuacji ciągłego podnoszenia wieku emerytalnego? 
To, że poseł do P.E ma poważne przywileje emerytalne, nie powinno oznaczać bynajmniej, że ludzie, którym do osiagnięcia wieku emerytalnego zostało 5 - 10 lat, z uwagi na charakter doświadczenia zawodowego, poziom posiadanych kwalifikacji, mają być zepchnięci na margines życia społecznego. Stanowisko i propozycje w tych sprawach, to praktyczny wyraz dojrzałości, namacalny dowód odpowiedzialności i europejskiej solidarności. 
Jest oczywistym, że łatwiej walczyć o demokrację na Białorusi, o prawa obywatelskie na Ukrainie, niż o pracę i godne życie dla pracobiorców po 55 roku życia, we własnym kraju. Bynajmniej nie podważam zasadności tej walki. Chodzi jedynie o priorytety, o interesy prostych obywateli Unii, bez względu na narodowość. Tej refleksji, planu działania w tym obszarze, zdecydowanie w Unii brakuje, co skrzętnie wykorzystują formacje eurosceptyków. Od siebie dodam, na szczęście. Może chociaż w ten sposób, zmuszą polityczną Europę do rewizji zasad myślenia i funkcjonujących priorytetów. Groźba utraty synekur przez dotychczasowych beneficjentów europejskiego ładu, jest bodaj ostatnią rekojmią ewolucyjnych zmian. 
Mając powyższe na względzie, wbrew poprawności politycznej, trzymam kciuki za wyborczy sukces formacji narodowych, w nadchodzących wyborach do Parlementu Europejskiego, w imię naszej lepszej, wspólnej, europejskiej przyszłości. Wbrew etykietyzacji, publicznym inwektywom, tylko konkurencyjna presja - tytułem przykładu - Frontu Narodowego we Francji i Partii Niepodległości w Wielkiej Brytanii, daje nadzieję na jakościowe zmiany w Europie.   
Polskim, jak i francuskim wyborcom, przed aktem wyborczym, rekomenduję chwilę refleksji nad celowością głosowania według nie tylko klucza partyjnego, ale i wbrew prawdom głoszonym na bilbordach, pamiętając o uniwersalnej zasadzie, że papier wytrzyma wszystko. Czy aby na pewno, naszym prawdziwym interesem jest reelekcja niektórych dotychczasowych przedstawicieli? Czy akt wyborczy nie winien być zarazem wyrazem obywatelskiego buntu, manifestowania podmiotowości w demokratyczny sposób? Może wybory europejskie w Polsce, winne być początkiem przebudzenia instynktu samozachowawczego społeczeństwa obywatelskiego? 
Wszystkim nam w nadchodzącym roku, w Polsce i we Francji, ale także gdziekolwiek indziej, pod każdą szerokością geograficzną, życzę racjonalności w zachowaniach politycznych i wyborczych, odporności na wszechobecny marketing polityczny, nierzadko sprzeczny z naszymi fundamentalnymi interesami, w zakresie naszej wspólnej egzystencji.