Francja wchodząca nieuchronnie w kluczową fazę kampanii przed wyborami prezydenckimi, jest areną kolejnego pojedynku specjalistów od kreowania wizerunku politycznego. Kandydaci - co charakterystyczne dla kampanii wyborczej opartej na amerykańskich wzorcach - prześcigają się w umizgach wyborczych, zwłaszcza do niezdecydowanego elektoratu, traktując swój żelazny elektorat jako naturalną zdobycz. Urzędujący Prezydent Republiki, z rozpaczliwym determinizmem, usiłuje zmniejszyć dystans do prowadzącego w sondażach kandydata socjalistów Francois Holland'a, decydując się między innymi na wykorzystanie retoryki Frontu Narodowego, ze strategicznym zamiarem zagospodarowania elektoratu narodowego.
W Polsce, gładko wygrana przez Platformę kampania wyborcza do parlamentu, w której partia ta unikała wszelkich drażliwych tematów i rozmowy o koniecznych reformach, dążąc do uczynienia z aktu wyborczego swoistego anty - PiSowskiego plebiscytu, stała się zarazem jeżeli nie początkiem schyłku tej formacji politycznej i jej lidera, to minimum poważnego kryzysu zaufania społecznego do partii.
Co łączy te odległe z pozoru wybory i kampanie, prowadzone w diametralnie różnych krajach, kontekstach społeczno - kulturowych, historycznych, wedle odmiennych reguł i ordynacji?
Z wielu analogii, na szczególne podkreślenie - z uwagi na strategiczne uwarunkowania i konsekwencje - zasługują zwłaszcza dwie: koniunkturalizm i kunktatorstwo.
Przejawem kunktatorstwa jest przede wszystkim świadome rozwlekanie w czasie przedstawienia diagnozy sytuacji i planu reform. Platforma w wyborach w Polsce miała pełną wiedzę o stanie państwa, o niewydolności strukturalnej wielu obszarów jego funkcjonowania, o nieuchronności potrzeby reform, a mimo to z uwagi na pryncypia i cele strategii wyborczej unikała jasnych deklaracji programowych. Rezultatem jest konstatowany ze zdziwieniem przez rządzącą partię obecny bunt społeczeństwa obywatelskiego w Polsce, o nie do końca znanych jeszcze skutkach. Prezydent Francji wpierw unikał - z powodu hołdowania poprawności politycznej - jasnego stanowiska w kwestii emigracji, wielokulturowości, przywilejów imigrantów, widząc jednak erozję swoich bastionów wpływów społecznych, postanowił przejąć część starych, tradycyjnych haseł prawicy narodowej, celem poszerzenia swojej bazy wyborczej. Już nawet ministrowie jego rządu mówią o zróżnicowaniu cywilizacji, dowartościowują francuski interes narodowy, domagają się stanowczości państwa w zwalczaniu patologii i przestępczości, nadużywaniu systemu opieki społecznej etc.
Dowodem na koniunkturalizm jest nagły wybuch zapału głównych sił politycznych w Polsce i we Francji, do fasadowych konsultacji społecznych, podczas kiedy jeszcze niedawno - zwłaszcza w Polsce - urzędujący Premier manifestował swoją niezłomną siłę i pryncypialność wobec stanowiska opinii publicznej [vide ACTA]. Rządzący przecież zawsze wiedzą lepiej, mają na dodatek jeszcze tytuł w postaci legitymizacji wyborczej, do rządzenia nawet wbrew woli społeczeństwa do końca kadencji. Ujmująca troska o los kobiet w reformie emerytalnej, pozycję własnych obywateli, a jednocześnie zgoda na gorszące spektakle z udziałem prominentnych przedstawicieli władzy, festiwal niekompetencji i arogancji, to nie tylko blamaż kwalifikacji do rządzenia, to wyraz ostentacyjnego ignorowania społeczeństwa obywatelskiego, jego aksjologii. W okresie kampanii wyborczej w Polsce Premier RP, analogicznie jak Prezydent Francji, jeżdżąc po kraju manifestują zatroskanie losem każdego bez małą obywatela, które ustępuje biurokratycznej rutynie natychmiast po zakończeniu aktu wyborczego.
Manipulacja, tematy zastępcze, instrumentalne traktowanie społecznych aspiracji, może zapewnić wygranie wyborów, może prolongować sprawowanie władzy. Jednak raczej szybciej niż później, czego doświadcza obecnie P.O. w Polsce, realne problemy społeczne wymuszają konieczność zajęcia stanowiska i prezentacji palety proponowanych rozwiązań. Wtedy okazuje się, że zaszokowane i nieprzygotowane społeczeństwo sabotuje te propozycje, zaczyna wyrażać swoje niezadowolenie i sprzeciw.
Wszyscy wiemy od lat, że marketing jest kluczem do wygrania każdych wyborów, a kandydat, bądź ugrupowanie polityczne, podlega normalnym zasadom i procedurom przypisanym do procesów gry rynkowej w warunkach konkurencji. Wiemy, że klientela wyborcza poddana zostaje "obróbce" analogicznej, jak potencjalni klienci, decydujący się na zakup określonych produktów: najistotniejszą sprawą jest rozbudzenie potrzeby posiadania i sprzedaż korzyści, a nie cech produktu. W zabieganiu o klienta - wyborcę, w kreowaniu społecznego zapotrzebowania na określone ugrupowanie polityczne lub kandydata, warto dbać o reputację, warto zachowywać się racjonalnie.
Francuzi mają piękną sentencję, będąca puentą opisywanej sytuacji: Klient zadowolony powie dwóm innym potencjalnym kupującym, niezadowolony dziesięciu. Warto, aby politycy w obu krajach przyswoili sobie tę zasadę, a przede wszystkim zaimplementowali ją do praktyki swojej politycznej egzystencji.