Wyraźnie widoczny - nie tylko zresztą w Polsce - rozdźwięk między stanowiskiem rządzących, a preferencjami społecznymi, czego dowodem podejście i percepcja zasadności podpisania umowy ACTA, ulegnie z pewnością dalszej polaryzacji za sprawą planowanej przez rząd reformy emerytalnej w Polsce.
W tym kontekście pojawił się ostatnio jeszcze jeden nowy jakościowo element.
Z jednej strony - ze zrozumiałych względów - masowym poparciem społecznym cieszy się idea referendum w sprawie potrzeby i warunków brzegowych reformy emerytalnej. Wedle danych mediów, pod wnioskiem o zorganizowanie referendum podpisało się już ponad milion Polaków.
Z drugiej strony Premier RP, a i prominentni politycy koalicji rządzącej oficjalnie komunikują, że nie poprą idei referendum. Jest to stanowisko zgodne z prawem, bowiem w Polsce referendum nie jest obligatoryjne, wniosek o jego przeprowadzenie musi się spotkać z przychylnością rządzących.
Ponadto aktualny kształt propozycji zmian w systemie emerytalnym nie daje podstaw do wiary, że spotka się on z poparciem społecznym. Obywatele nie zyskują nic, poza mglistymi obietnicami potencjalnie wyższych emerytur, składanymi przez reprezentantów mało wiarygodnego społecznie państwa. Tracą natomiast wizję kształtu swojej przyszłości i kolejne minimum dwa lata życia na pracę zawodową, przy czym co nader istotne - stopień wyłączeń, praw nabytych i przywilejów - ogranicza reformę praktycznie do większości pracowników najemnych i właścicieli firm.
W konsekwencji, jeżeli dojdzie do referendum w sprawie emerytur, zostanie ono przegrane przez rząd z kretesem.
Kluczową kwestią, o strategicznym charakterze, jest społeczna odpowiedź na potencjalne uchwalenie ustawy zmieniającej przepisy emerytalne - dodajmy do czego władza ma formalne prawo - ale czy w tej sytuacji, przy takim sprzeciwie społecznym, powinna tak zrobić?
Osobiście przestrzegam władzę polityczną przed kolejnym przejawem arogancji. Niedowiarkom po stronie rządowej, wątpiącym, że może działanie takie uruchomić społeczną lawinę protestów i erupcję niezadowolenia, polecam refleksję na bazie ciekawego wywiadu, jaki ukazał się w dniu wczorajszym [9.02.2012], w "Le Monde", z profesorem Ernesto Laclau, z Uniwersytetu Essex, autorem między innymi znanej książki pod tytułem "La Raison populiste" [Wyd. Seuil. Paris. 2008] .
Zdaniem profesora populizm jest dziś w Europie i świecie naturalną składową życia publicznego, immanentną cechą demokracji. Co ciekawe, jego zdaniem "[...]populizm nie jest [...] pojęciem pejoratywnym, ma neutralną konotację[..]". Współczesna demokracja, to swoiste szukanie równowagi między światem instytucjonalnym, a szeroko pojętymi oczekiwaniami społecznymi.
Kontynuowanie obecnej strategii politycznej przez rządzących w Polsce, doprowadzi nieuchronnie do radykalizacji nastrojów społecznych, które mogą przyjąć mniej, lub bardziej instytucjonalną formę. Akceptując punkt widzenia prof. Laclau, skoro populizm jest immanentny demokracji, oraz nie ma negatywnych skojarzeń, samo jego istnienie jest niejako neutralne i w pewnym zakresie nieuchronne.
Jeżeli władza polityczna w Polsce zignoruje społeczne oczekiwania, może ją spotkać coś znacznie gorszego niż tylko brak społecznej akceptacji: utrata władzy politycznej, oby w demokratyczny sposób. W efekcie końcowym będzie miała miejsce poważna wymiana elit politycznych, a wielu dzisiejszych posłów, senatorów i ministrów straci mandaty, posady i przywileje, wchodząc między innymi w.... rygory nowego prawa emerytalnego. To byłby prawdziwy chichot historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz