środa, 25 grudnia 2013

Nowy, osobisty wymiar Świąt Bożego Narodzenia

Od ponad miesiąca nie napisałem niczego na blogu, nie byłem w stanie......
Od ponad dwóch lat, moja Mama zmagała się z chorobą nowotworową - rakiem piersi. Do niedawna wydawało się, że sytuacja jest opanowana. Chemioterapia, leczenie operacyjne, radioterapia, stała, troskliwa opieka i nadzór ze strony Centrum Onkologii w Gliwicach, permanentne, szerokie badania wykluczające nowe ogniska choroby, zdawały się być rękojmią względnego spokoju. Nagle, w lawinowy sposób, nowotwór przyjął nowe oblicze: białaczki. Obierając tą postać, mimo nadludzkich wysiłków lekarzy, nie dało się już zrobić nic, choroba zwyciężyła...
Mama 29 listopada nagle zmarła, a 2 grudnia odprowadziłem Ją na miejsce Jej ostatniego spoczynku.
Bałem się strasznie tych Świąt, dla mnie - mimo innego upozycjonowania w tradycji i doktrynie chrześcijańskiej - najważniejszych, symbolicznych, jedynych prawdziwie rodzinnych i bodaj najbardziej polskich. Boże Narodzenie na zawsze kojarzyć mi się będzie z Mamą, zapachem przygotowywanych przez nią potraw, z makówkami i moczką na czele, kreowaną przez Nią niezapomnianą, jedyną w swoim rodzaju atmosferą.... 
Wczoraj, po raz pierwszy w życiu, usiadłem przy wigilijnym stole, przy którym zasiadałem już od 20 lat bez Taty, bez Mamy....
To nie była radosna Wigilia, to była smutna kolacja, pełna łez, żalu, refleksji, nostalgii, tęsknoty.
Na polskich Kujawach kultywowany jest piękny obyczaj rozpalania po śmierci matki ogniska, które - dogasając - rozgrzebywane jest przez dzieci, jako symbol końca domowego ogniska, w dotychczasowym kształcie. Poznałem osobiście gorzki smak, głębię i przesłanie tej tradycji.
Szok po śmierci Mamy, który ciągle mi towarzyszy, rodzi zarazem symboliczną retrospekcję, swoisty pochód obrazów i wspomnień radosnego dzieciństwa i dojrzewania, dorosłości w stałym obcowaniu z Nią, z Mamą, która była zawsze....
Wczoraj, jeszcze przed kolacją odwiedziłem Mamę. Dziś uczyniłem tak znowu. Nie był to już rzecz jasna dialog, a smutna refleksja, zaduma i monolog oraz podziękowanie za te wszystkie lata, wspólne święta, dobro które mnie spotkało z Jej strony. Gdzieś znalazłem piękną sentencję: "[...] Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci [...]". Ja o swojej Mamie, będę pamiętał do końca moich dni....
Żal z utraty Mamy, choć pewnie ta rana długo jeszcze się nie zabliźni, także z powodu bezsilności i niedwracalności będzie trwać i jakiś czas jeszcze obficie broczyć, nie może jednak zdominować mojego życia. Trzeba pamiętać, ale iść do przodu, ze świadomością że z każdym dniem, z każdym krokiem, spotkanie z Mamą, spotkanie z Rodzicami jest bliższe....
Od jutra wracam do pisania i komentowania. Wracam do szeroko pojętej tematyki mojej ukochanej Francji..... Na dziś, wszystkich serdecznie pozdrawiam. 
      

4 komentarze:

  1. Przeczytałam wpis i jedyne co moge ze swojej strony napisać to tyle, że nie nalezy się patrzeć za siebie ale przed. Współczuję utraty kogos tak bliskiego i to przed samymi Świętami.
    Oby 2014 rok był lepszym i obfitował w pozytywną energię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za życzenia i słowa otuchy. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspolczuje Panu z calego serca. Rozumiem Panskie uczucia, poniewaz wiele lat temu, rowniez tuz przed Wigilia, po dramatycznej walce z czerniakiem, odszedl moj Tato.
    Co roku Mama nalewa dla Niego wigilijny barszcz. Jest z nami gdzies obok, w naszych myslach, chyba nigdy nie pogodzilismy sie z mysla, ze Go nie ma.
    Czas leczy rany, to prawda ale czasem zostaja blizny.
    Zycze Panu duzo spokoju.
    Irena/azer

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając Pani wpis po prostu same zaczęły mi płynąc łzy... Słowa są niepotrzebne. Pani mnie rozumie.... Dziękując serdecznie za sympatyczne słowa, szczerze pozdrawiam. Zbigniew Mendel

    OdpowiedzUsuń