Europejskie media, od kilku dni - głównie za sprawą publikacji w "Der Spiegel" - odnoszą się do kwestii prawdopodobnego szpiegowania przez Stany Zjednoczone AP, europejskich sojuszników i instytucji Unii Europejskiej. Gorączkowa, bez mała histeryczna dyskusja, sprowadza się do formułowania wniosków o nadużyciu zaufania, kalania powstałych na bazie wspólnej tradycji, historii i więzów krwi relacji, podważeniu solidarności atlantyckiej, wreszcie o zagrożeniu dla planowanych wspólnych przedsięwzięć w przyszłości [przede wszystkim strefy wolnego handlu].
Emocje - jak w każdej płaszczyźnie są złym doradcą. Kwestię tą należy rozpatrywać pragmatycznie, wyłącznie w kategorii strategicznych pryncypiów i interesów.
Europa wiele zawdzięcza Ameryce, ale i Ameryka nie mniej Europie. Argumentem najczęściej podnoszonym przez Amerykanów, jest aspirowanie USA do roli "strażnika światowej demokracji", co znalazło wyraz między innymi w dwukrotnym udziale wojsk amerykańskich w największych konfliktach zbrojnych XX wieku. Nie podważając oczywistych faktów, warto przywołać w tym aspekcie słynną opinię Generała de Gaulle'a, wyrażoną wobec Eisenhower'a: "[...]W ciągu dwóch wojen światowych Stany Zjednoczone były sojusznikiem Francji i [...] Francja nie zapomina co zawdzięcza waszej pomocy. Ale nie zapomina i o tym, że podczas pierwszej wojny światowej pomoc tę otrzymała dopiero po trzech długich latach ciężkich zmagań, które omal nie zakończyły się jej zagładą, i że w czasie drugiej wojny światowej została zmiażdżona przed waszą interwencją [...]".
Tymczasem bilans wzajemnych strat i korzyści, zysków i ustępstw, jest istotnie bardziej zrównoważony.
Europa, będąc de facto i de iure, największym na dziś na świecie jednolitym rynkiem, stanowiła oraz stanowić będzie dla USA atrakcyjny, bezpieczny, stabilny obszar inwestycyjny i łakomy kąsek w aspekcie rynku zbytu: mimo kryzysu ciągle zamożnych obywateli, z wysoką stopą życia i poziomem wydatków konsumenckich.
Zachodzące na naszych oczach i będące po części pokłosiem globalizacji "przebiegunowanie świata", pojawienie się nowych liderów gospodarczych w postaci Chin i Indii, zarówno Europie, jak i USA nie pozostawiają wyboru: wobec tych wyzwań - dodajmy istotnie odmiennych kulturowo - Zjednoczona Europa i Stany Zjednoczone, pod groźbą dekadencji, skazane są nieuchronnie na siebie.
Zarazem jednak równie trwały co obszar interesów zbieżnych, będzie obszar interesów rozbieżnych między Europą, a USA, w wymiarze politycznym i gospodarczym. Co nader istotne równocześnie, rozbieżności te, wspomniane różnice interesów, muszą być traktowane nie w kategoriach sensacji, ale - wbrew zasadom poprawności politycznej - jako trwały element relacji, nie rzutujący na całokształt, nie uderzający w ich istotę. Unia Europejska i USA, nie tylko w formalno - prawnym sensie, pozostają odrębnymi podmiotami prawa międzynarodowego, mają zatem niezbywalne prawo do towarzyszących temu statusowi zachowań.
De Gaulle, z pewnością trafnie oceniał sytuację formułując pogląd, że "[...] duszą tych starych i dumnych narodów od czasu do czasu wstrząsał żal i nostalgia za dawną niezawisłością. Jednak korzyści i wygody płynące z hegemonii atlantyckiej w świecie, niezależenie od tego, co Stany Zjednoczone uważałyby za stosowne przedsiębrać, rychło przywracały je do subordynacji. Toteż nigdy nie zdarzało się, by jakikolwiek rząd należący do NATO zajął stanowisko odmienne od stanowiska Białego Domu. Jeżeli zastosowanie do Europy reżimu integracji spotkało się z taką przychylnością naszych partnerów, to zwłaszcza dlatego, że system bezojczyźniany, nie mogący posiadać własnej, w pełnym tego słowa znaczeniu, obrony ani polityki, siłą rzeczy zdawał się na to, co w zakresie i jednej i drugiej dyktowała mu Ameryka [...]" [Przywoływane cytaty za: Ch. de Gaulle, pamiętniki nadziei., Wyd.MON. Warszawa. 1974].
Mając powyższe na względzie, należy zapytać nie o to co robią wobec Europy Amerykanie. Stanowczo należy dociekać źródeł nadmiernej spolegliwości i zaniechań Europy, podległych jej instytucji i służb, wobec amerykańskiego partnera. Szanując i podziwiając dokonania "Wielkiego Brata", będąc lojalnym sojusznikiem, nie bądźmy zarazem bezkrytyczni. Róbmy po prostu swoje, dbając o interesy partykularne nie mniej niż o europejsko - amerykańskie. Uczciwie mówiąc, dbajmy o własne interesy bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz