Sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w Polsce, szacują potencjalną frekwencję wyborczą na poziomie poniżej 40% co oznacza, że z prawa wyborczego skorzystają prawdopodobnie tylko tzw. twarde elektoraty poszczególnych partii. Zresztą nic w tym dziwnego, bo skoro to wyłącznie partie pochłonięte walkami między sobą jedynie, decydują o kształcie list wyborczych, na których miejsce jest nagrodą za wierność oligarchiom partyjnym, stosunek przeciętnego wyborcy do aktu wyborczego jest logiczny i łatwy do przewidzenia. Od lat zresztą uważam, że w polskich realiach, zachowania wyborcze, udział w wyborach jest prawem, a nie obowiązkiem, miarą obywatelskich postaw. Polski wyborca, skoro stracił wpływ na kształt list wyborczych, nie akceptując statusu mięsa wyborczego, całkowicie zasadnie, absencję wyborczą, traktuje jako manifestację postaw politycznych, jedyną możliwą formę obywatelskiego stosunku do polityki i rządzących.
Ale Europa jednak się zmienia i w tym parametrze.
Tydzień temu, w wyborach municypalnych Francuzi dowiedli, że wbrew poprawności politycznej, nachalności mediów można głosować, traktując akt głosowania jako formę plebiscytu, oceny tradycyjnych elit politycznych, nie tylko rządzących. Z drugiej jednak strony, ci sami Francuzi zachowują się absolutnie racjonalnie, niezależnie od koninkturalizmów, czego dowodem choćby wybór na mera Paryża Anne Hidalgo, socjalistki, pierwszej kobiety w historii na czele władz miejskich Paryża, reprezentantki tzw. pragmatycznego socjalizmu.
W tym samym czasie, wybory prezydenckie na Słowacji wygrywa nie zdecydowany faworyt, urzędujący premier, lider rządzącego SMER-u Rober Fico, a bezpartyjny - choć bogaty - funkcjonujący dotąd poza polityką Andrej Kiska, co jest zaskoczeniem dla mediów i szokiem dla elit władzy.
Dziś z pewnością wybory parlamentarne na Węgrzech, wygra urzędujący premier i lider FIDESZ-u: Viktor Orban, od lat sekowany przez elity brukselskie, krytykowany za manifestowany eurosceptycyzm dla jednych, eurorealizm dla drugich, prowadzący zrównoważoną, zgodną z interesem narodowym Węgier politykę zagraniczną.
W Europie, z całą pewnością wyczerpuje się dotychczasowa formuła prowadzenia polityki i sprawowania władzy, oparta na absolutnej dominacji oligarchii partyjnych, zawłaszczających przestrzeń publiczną dla realizacji własnych celów, z instrumentalnym traktowaniem instytucji demokratycznych. Zresztą dowodem na to jest choćby najnowsza książka Eurodeputowanego M. Migalskiego: "Parlament ANTYeuropejski", której lektura dostarcza dowodów ordynarnej prywaty znacznej części europejskiej elity politycznej, skrywanej pod płaszczykiem służby publicznej i dobra wspólnego.
Mam nadzieję, że także w Polsce nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego będą ostatnimi, w których podmiotowość obywatelska, została sprowadzona do roli bezwolnego narzędzia w rękach partii i części mediów. Wierzę, że polscy wyborcy masową absencją, zamanifestują swój stosunek do aktualnych elit politycznych, wyrażając wobec nich pryncypialną dezaporobatę.
Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego jest jednak tylko symboliczną cezurą. Już w listopadzie, czekają nas w Polsce wybory samorządowe.
Miałem okazję - zupełnie przypadkowo - rozmawiać wczoraj z działaczami samorządowymi mojego rodzinnego Mikołowa, których diagnoza funkcjonowania władz lokalnych, jest bardziej niż porażająca. Wielodekadowe skostnienie, przejawy nepotyzmu, traktowania władzy jako wyłącznie źródła prywatnych korzyści, totalne lekceważenie głosu i priorytetów społeczności lokalnej, a przy tym rezygnacja i niewiara w możliwość odwrócenia tendencji. Mam jednak wrażenie, że stopniowo - tak w Mikołowie, jak i w całej Polsce - tworzy się klimat nieuchronności zmian, nadchodzi czas przewietrzenia gabinetów władzy. Mam nadzieję, że już tego listopada nadejdzie ten czas, w którym o politycznej przyszłości, decydować będzie merytoryczne przygotowanie i rzetelna, profesjonalna ocena dokonań, a nie tylko socjotechnika.
Mając powyższe na względzie, sugeruję szukającym form symbolicznej organizacji i integracji przed wyborami samorządowymi w Polsce, odejście od retoryki partyjnej, skrywanej czasami pod szyldem rzekomych obywatelskich porozumień i kolalicji, na rzecz popularyzowania prostego logotypu: miotły. Oby to proste, ponadpartyjne narzędzie pracy, stało się symbolem racjonalnych zachowań, synonimem koniecznych, pozytywistycznych wysiłków u podstaw, niezależnie i ponad politycznymi podziałami, wbrew partyjnym rekomendacjom, w opozycji do interesów partyjnych oligarchii.
Jestem przekonany, że mój rodzinny Mikołów, stanie się tym, czym we Francji było swego czasu miasteczko Dreux. Nie nawiązuję przy tym, do stoczonej w 1562 roku pod tym miastem, bitwy katolików z hugonetami [francuscy protestańci], zakończonej zwycięstwem tych pierwszych, a symbolicznej roli tego pięknego miasta [choćby przez pryzmat XIII wiecznego kościoła Świętego Piotra i Kaplicy królewskiej], w latach 80 - tych ubiegłego wieku: zerwania z ostracyzmem wobec Frontu Narodowego. Bardzo chciałbym, aby Mikołów stał się symbolem nowego: pożegnań tych, co w polityce od zawsze, wietrzenia oraz sprzątania po przyspawanych do urzędów i stołków, aby stał się synonimem obywatelskiego, demokratycznego zrywu, odmowy kontynuacji tego co złe i społecznie dysfunkcjonalne.
Osobiście stawiam na miotłę.
Ta miotła powinna mieć dwa style aby była bardziej skuteczna w działaniu. Stare twarze nic nowego nie zagwarantują. Stawiajmy na nowych, nieskalanych.
OdpowiedzUsuń