Politycznym wydarzeniem weekendu we Francji, jest bez wątpienia powołanie na Kongresie w Paryżu, w miejsce Unii na rzecz Ruchu Ludowego, nowej formacji prawicy: Republikanów [LR: Les Republicains]. Partia ta, zasadnie utożsamiana z jej liderem, byłym Prezydentem Republiki Nicolas'em Sarkozy, ma stanowić organizacyjne i programowe zaplecze, umożliwiające Sarkozy'emu powrót do Pałacu Elizejskiego.
Trudno na dziś rozstrzygać, czy nowy projekt polityczny znajdzie poparcie Francuzów [pierwsze reakcje wskazują, że jest to raczej formacja postrzegana jako emanacja aparatu]. Niejasne jest też na dziś, czy formalne przywództwo byłego prezydenta, nie będzie kwestionowane w przyszłości, choćby przez dwóch największych rywali, wewnątrz partii: Alain'a Juppe i Francois'a Fillon'a. W tej ostatniej kwestii, hasło prawyborów, w otwartej formule, stanowiącej kopię rozwiązań socjalistów z wyborów 2012 roku [głosować będą mogli nie tylko członkowie partii, ale i wszyscy obywatele], przed przyszłymi wyborami prezydenckimi pozwala przypuszczać, że przywództwo Republikanów pozostaje kwestią otwartą. Zresztą elektorat negatywny N. Sarkozy'ego, może być w niedalekiej przyszłości istotną przeszkodą nie tylko w realizacji planów powrotu na urząd Prezydenta, ale - co z pewnością istotniejsze - cezurą poparcia dla pragmatycznej francuskiej prawicy.
Dla mnie kwintesencją Kongresu, było sobotnie przemówienie N. Sarkozy'ego, świadomie i przewrotnie nazywane "Apelem z 29 maja" ["L'Appel du 29 mai"], co miało być nawiązaniem do słynnego londyńskiego Apelu de Gaulle'a, z 18 czerwca 1940 roku.
Przemówienie to było w istocie zarysem programu prezydenckiego Sarkozy'ego, którego strategicznym celem jest powrót Francji, w ciągu 10 lat, do miana hegemona Europy, na bazie ostrej, merytorycznej krytyki obecnej polityki i dokonań socjalistów.
Zwłaszcza jeden fragment przemówienia zapadł mi szczególnie w pamięci, w którym N. Sarkozy zaatakował socjalistów i urzędującego Prezydenta, zarzucając im "zdradę Republiki": "[...] Lewica nie broni ideałów Republiki, ona ją dyskredytuje, lansując filozofię gender, niwelując negatywnie wszystkie różnice, a zarazem moralizując wszystkich [...]".
Zastanawiam się zarazem, na ile ocena francuskiej lewicy, jest adekwatna w polskich warunkach. Czy przypadkiem, mimo zasadniczych różnic w pozycji politycznej i potencjale, między współczesną francuską, a analogiczną polską lewicą, nie oddaje ona trafnie także polskich realiów, parametrów polskiej sceny politycznej?
Republikanie we Francji oraz ich kolejne mutacje organizacyjne [jak choćby Republikanie Niezależni Giscard'a d' Estaing], odgrywali kluczową rolę w polityce francuskiej, zapisując piękną i bogatą historię dziejów politycznych kraju galijskiego koguta. Mimo całej sympatii wobec nowej inicjatywy politycznej, rozumiejąc i akceptując jej cele oraz założenia, nie jestem pewien, czy jest to wydarzenie przełomowe na francuskiej scenie politycznej. Nawet najbardziej zasadna krytyka socjalistów, to jeszcze za mało, aby przekonać elektorat i zwyciężać, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągle rosnące poparcie dla Frontu Narodowego. Przyszłych wyborów prezydenckich we Francji raczej nie wygra przedstawiciel socjalistów. Kto jednak wie, może o przyszłym lokatorze Pałacu Elizejskiego, zadecyduje bratobójczy pojedynek w obrębie prawicy, który wygra przedstawicielka prawicy narodowej: Marine Le Pen?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz