środa, 20 kwietnia 2022

Dlaczego Le Pen jeszcze nie wygra?

           Zbliżająca się II tura wyborów prezydenckich we Francji, nasila dyskusję o spodziewanych wynikach tej elekcji i jej konsekwencjach, nie tylko dla Francji.

Tradycyjny, wynikający z kształtu ordynacji wyborczej, bipolarny układ sił politycznych we Francji w II turach wyborów, sprowadzający się dotąd - w pewnym uproszczeniu - do pojedynku "lewicy" z "prawicą", zostanie utrzymany, choć zmieni się konotacja wspomnianej dwubiegunowości. Podziały polityczne i preferencje wyborcze, ujawnią się nie w znanym dotąd podziale na: "prawicę" i "lewicę", a w nowej dychotomii: "Francja liberalna" - "Francja solidarna", którą - gdyby nie prymat poprawności politycznej - można by nazwać: "Francją zadowolenia" i "Francją kontestacji".

Choć piszę ten tekst jeszcze przed zapowiadaną na dzisiejszy wieczór debatą prezydencką, nie spodziewam się, aby wniosła ona zasadniczy wkład w zmiany preferencji wyborczych Francuzów. Analogicznie nie spodziewam się, że pojawią się nowe jakościowo zjawiska na arenie międzynarodowej, które zasadniczo wpłynęłyby na sympatie i zachowania wyborcze Francuzów. W rezultacie stawiam następującą rekomendację:

Wybory prezydenckie we Francji wygra ostatecznie urzędujący Prezydent Republiki: E. Macron, w przedziale 5 - 8% większego poparcie wyborczego (55/58% głosów dla E. Macrona, 45/42% dla M. Le Pen), wobec wyniku M. Le Pen, przy frekwencji wyborczej nie przekraczającej 75 - 78%. 

Wynik ten może zmienić jedynie wystąpienie okoliczności nadzwyczajnych o zewnętrznym charakterze, skrajnie niekorzystny odbiór E. Macron'a w toku debaty telewizyjnej (choć i tak jej rola dla korekty nastawień wyborczych Francuzów, jest istotnie niższa niż analogicznej debaty w USA), znaczące odchylenie w poziomie frekwencji wyborczej (niższa frekwencja wyborcza, preferuje M. Le Pen, sprowadzając wybory do pojedynku twardych elektoratów; czym wyższa frekwencja, tym większe potencjalne zwycięstwo wyborcze E. Macron'a). 

Dlaczego?

1. Rodzący się i konsolidujący we Francji podział na: "Francję liberalną" i "Francję solidarną", choć zasadny socjologicznie i politycznie, nie osiągnął jeszcze takiego poziomu wewnętrznej spoistości, który pozwalałby na jednoznaczne zdefiniowanie jego aksjologii i zachowań politycznych. Zwolennicy "Francji solidarnej", w miarę precyzyjnie definiują już elementy podstaw swojego niezadowolenia (czego nie chcą, czemu się sprzeciwiają, co jest powodem ich niezadowolenia), nie wypracowano jednak dotąd consensusu w aspekcie programu pozytywnego, oraz nie wyłoniono siły uważanej za zdolną do politycznego przywództwa, czego dowodem pozycja formacji Le Pen z jednej strony, z drugiej zaś notowania skrajnej lewicy, uosabianej z J. - L. Melenchon. Wynik wyborczy M. Le Pen z I tury wyborów (23,15% ), versus wynik Melenchon'a (21,95%), sprowadza się do różnicy na poziomie 421 tys. oddanych głosów, skutkiem czego środowisko i zaplecze polityczne "Francji solidarnej" jest rozbite, a zadanie jego konsolidacji po pytaniu kto będzie konsolidował, a kto podlegał będzie konsolidacji, pozostaje obecnie otwartym, najważniejszym pytaniem odnośnie przyszłego kształtu francuskiego systemu partyjnego. Na dziś, jedynie 1/3 elektoratu Melenchon'a, jest gotowa do poparcia M. Le Pen w II turze, a sam Melenchon, zaapelował o oddanie głosu za E. Macron'em.

2. Tradycyjne partie polityczne i media, pod hasłami obrony wartości republiki, zbudowały nie zawsze mające solidne podstawy merytoryczne, swoisty "jednolity front" przeciwko kandydaturze Marine Le Pen, silny, skuteczny, nośny marketingowo, oparty o celne, sprawdzone figury retoryczne, co w sposób jednoznaczny preferuje urzędującego prezydenta.

Moim zdaniem jednak porażka wyborcza Marine Le Pen, nie będzie jej klęską, a o jej politycznej przyszłości i końcowym efekcie sporu politycznego między "Francją liberalną", a "Francją solidarną", zadecydują najbliższe lata, a zwłaszcza:

1. Rozwój sytuacji społeczno - ekonomicznej we Francji (nawet status quo w tej dziedzinie, będzie w naturalny sposób preferowało i cementowało pozycję polityczną M. Le Pen);

2. Zdolność środowisk politycznych do sprawnej reakcji na dekompozycję francuskiego systemu partyjnego, w obrębie układu bipolarnego (kluczowe pytania: czy większość prezydencka wybierze integrację wokół nowej formacji centrowo - prawicowej?; kto - w sensie ideowym - wykreuje się na oś integracji "Francji solidarnej": prawica narodowa, skrajna lewica?; czy tradycyjna lewica, utożsamiana z Partią Socjalistyczną, odzyska inicjatywę strategiczną i na bazie jakiej oferty programowej?);

3. Marine Le Pen (rocznik 1968), w kolejnej kampanii prezydenckiej, mając niespełna 60 lat, jeżeli nie zajdą zasadnicze zmiany nie tylko na francuskiej scenie politycznej, ale nade wszystko nie poprawią się warunki życia i perspektywy przeciętnych Francuzów, stanie się naturalną kandydatką do wyborczego zwycięstwa. Jeżeli dodatkowo prześledzimy jej progres wyborczy (wybory prezydenckie 2017 roku: 33,9% poparcia), na tle estymowanego wyniku w niedzielnej II turze (45%), trend jest bardziej niż jednoznaczny i może upoważniać jej środowisko polityczne do zasadnego optymizmu; 

4. W przypadku negatywnej ewolucji sytuacji społeczno - politycznej we Francji, maleć będzie zdolność dotychczasowych ośrodków kreowania opinii i budowania preferencji politycznych (zwłaszcza mediów), wobec środowiska "Francji solidarnej". Swoją rolę odegrają też zmiany generacyjne, skutkujące między innymi deprecjacją etykietyzacji w życiu publicznym;

5. Potencjalny sukces w reformowaniu Francji, będzie sporo kosztował - także w wymiarze społecznym i politycznym - mało tego, realizowany będzie w co najmniej niesprzyjających uwarunkowaniach zewnętrznych, a  może być kosztem, który Francuzi - ważąc zyski i straty - odrzucą w najbliższych, kolejnych elekcjach: prezydenckiej, a może i wcześniejszych, parlamentarnych (znana we francuskiej praktyce politycznej instytucja "cohabitation" - "współrządzenia" prezydenta i opozycyjnej większości parlamentarnej, nie jest wykluczona; na dziś hipotetyczne desygnowanie M. Le Pen na premiera, może leżeć także w strategicznym interesie "Francji liberalnej", wytrąci bowiem temu środowisku atut braku "skażenia władzą"). W efekcie końcowym może to być czynnik defaworyzujący obóz prezydencki, na rzecz waloryzacji reprezentantów politycznych "Francji solidarnej".     

Przyszłe sukcesy wyborcze szefowej Zjednoczenia Narodowego, zależą od zdolności do utrzymania inicjatywy politycznej, dalszej skłonności do ewolucji od formacji artykulacji interesów (wyrazistość), do partii integracji (umiejętność poszerzania bazy społecznej), ze świadomością zagrożeń na tej drodze, a nade wszystko od kierunku zmian sytuacji społeczno - politycznej we Francji, z naciskiem na aspekty warunków egzystencji i poczucia szeroko pojmowanego bezpieczeństwa (dla M. Le Pen "im gorzej", im bardziej tradycyjna prawica pozostanie bezradna, im więcej stygmatyzowanych problemów społecznych, "tym lepiej", tym lepsze własne perspektywy wyborcze). W przypadku porażki w toku kadencji obozu prezydenckiego E. Macron'a, wygrania rywalizacji o prymat w obrębie "Francji solidarnej", obóz polityczny M. Le Pen ma realną szansę na status jedynej realnej opozycji, a po spełnieniu dodatkowych warunków opozycji zwycięskiej. 

Uniwersalnym wnioskiem jest rekomendacja, o pozytywnych cechach silnej, merytorycznej opozycji w każdym systemie politycznym, co sprzyja szeroko pojętej jakości rządzenia i kontroli społecznej nad sprawującymi rządy. 

   

     

5 komentarzy:

  1. 1) Mogę zapytać o różnice między domniemana solidarną Francją, a solidarną Polską... która jest klasycznym klientelizmem z elementami zaostrzającej się walki klas wraz z postępami jego budowy?

    A co debat wyborczych to chyba są przereklamowane... Jeszcze pamiętam jak urzekł Zandberg w 2015, który dał więcej przekazu w 5 minuty niż faworytki, OBIE RAZEM WZIĘTE, przez całą godzinę osobnej debaty... wpływ na wynik wyborów najwyżej śladowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponownie dziękuję za zainteresowanie i wpis. Myślę jednak, że porównywanie solidarnej Francji do solidarnej Polski nie jest zasadne, jest nadużyciem. Nie podzielam też opinii o zaostrzającej się walce klas, w klasycznym rozumieniu. Co najwyżej eskaluje konflikt pracobiorcy - pracodawcy, z wyjątkiem rosnącej w silę biurokracji, której pracodawcą są instytucje europejskie, państwa i samorządy. Niewątpliwie zbliżamy się nieuchronnie do momentu, że ktoś będzie musiał otwarcie przyznać że dobrze to już było i czas na obniżenie dotychczasowego poziomu życia pracobiorców. Przyznajmy zresztą, że dobrobyt ostatnich dekad, budowany w znacznej części na kredyt, zwłaszcza w "Starej Europie", wielu zdemobilizował, budując przy tym postawy roszczeniowe.
    Co do debat i ich roli, z pewnością daleko nam do doświadczeń amerykańskich, tym niemniej jest to na dziś dominujący kanał przekazu i kontaktu z potencjalnym wyborcą. W konsekwencji jesteśmy skazani niejako na debaty.

    OdpowiedzUsuń
  3. (...)Nie podzielam też opinii o zaostrzającej się walce klas, w klasycznym rozumieniu.(...)
    Hmmm... te nawiązanie do Lenina to miałaby być raczej metafora niż stwierdzenie faktu. A co do konfliktu pracobiorca-pracodawca to też nie jest do końca to czego dotykamy, bo w końcu widzimy, że górnicy od rządu sporo ugrywają, a z kolei nauczyciele, lekarze czy ostatnio kontrolerzy lotów są obiektami medialnych linczy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z czego zatem wynika różny stosunek opinii publicznej do żądań górników (akceptacja), nauczycieli, lekarzy (negacja), w stosunku do tego samego pracodawcy, jakim jest państwo? Czy to pokłosie pokutującego społecznego przekonania, o znanym rodowodzie, że tylko ciężka praca fizyczna jest źródłem wzrostu dochodu narodowego? A może źródło odmiennego stosunku tkwi w przeświadczeniu, że nauczyciel i lekarz nie dosyć że lekko pracują, to jeszcze żyją za dobrze? A może o wszystkim decyduje poziom organizacji tych grup społeczno - zawodowych, budujące siłę rewindykacyjną związki zawodowe?

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm... ale tu wymykają się rolnicy, którzy dużo pracują, a cokolwiek by nie powiedzieć o Polakach to zdają sobie rację z tego, że polskie rolnictwo jest mocno rozdrobnione, i poziom instytucjunalizacji też mają wysoki... w końcu mają już 2 partię polityczną.
    Gdybym miał na siłe szukać jednej przyczyny siły górników to, bym poszedł bym tropem tego, że Śląsk to nie tylko zagłębie górnicze, ale i piłkarskie. A wokół świata piłkarskiego, a dokładniej kibicowskiego, jak świat długi i szeroki rozrastają się wpływy mafijne.

    OdpowiedzUsuń