W dyskusjach dotyczących budżetu E.U na kolejny okres rozliczeniowy, w dramatycznych relacjach o zagrożeniach z tym związanych, trwałych koalicjach, aliansach ad hoc, poważnej, przewalającej się przez media debacie o tym, czy tradycyjną oś Paryż - Berlin, zastąpiło nowe porozumienie Londynu i Berlina, uwadze umyka kwestia o zdaje się fundamentalnym znaczeniu.
Jedną z zasad Zjednoczonej Europy jest - od jej zarania - idea solidarności europejskiej. Jej praktycznym wyrazem stało się między innymi dążenie do stopniowego wyrównywania poziomu rozwoju i eliminowania szeroko pojętych zapóźnień cywilizacyjnych między poszczególnymi państwami członkowskimi. Narzędziem służącym do osiągnięcia tego celu, miał być Budżet Spójności. Dzisiejsze spory o wielkość tego budżetu, a w konsekwencji o wielkość i zasady podziału budżetu Unii, zasady jego redystrybucji między kraje członkowskie aspirujące do statusu beneficjentów i zrozumiałe skądinąd szukanie oszczędności, to także test na europejską solidarność.
Unia Europejska jako całość, ale nade wszystko najbogatsze kraje Wspólnoty, muszą mieć świadomość odpowiedzialności, ale i własnych zobowiązań. Proces rozszerzenia Unii o nowe podmioty, zwłaszcza zaś kraje dawnego bloku wschodniego, to była nie tylko realizacja strategii jednolitej Europy, politycznych zobowiązań, realizacja długo wdzięczności i wyrzutów sumienia z tytułu błędów i zaniechań w przeszłości, zwłaszcza w odniesieniu do Układu Jałtańskiego, określającego nowy porządek europejski, po II Wojnie Światowej.
Zjednoczona Europa i jej atrybuty, to nie tylko miłosierdzie i akt łaski "bogatego" Zachodu wobec "biednego" Wschodu, to nade wszystko interes polityczny i ekonomiczny. Jestem przekonany, że uprawnioną jest teza, że gdyby nie rozszerzenie Unii, gdyby nie otwarcie na powstałe w efekcie zjednoczenia nowe, chłonne europejskie rynki [choćby Polskę i jej 38 milionowy rynek konsumentów], oznaki stagnacji w Zachodniej Europie wystąpiłyby znacznie wcześniej niż ogólnoświatowy kryzys ekonomiczny.
W minionym tygodniu kilkakrotnie w mediach pojawiła się informacja, że z każdego 1 Euro wydatkowanego w ramach Budżetu Spójności, którego beneficjentami są kraje o obiektywnie największej skali dystansu do średniej europejskiej, aż 0,6 Euro wraca do krajów najbogatszych - płatników netto wspólnego budżetu, jako efekt transferu technologii, zakupu maszyn i know - how. W Polsce, namacalnym tego dowodem jest dla przykładu przemysł stolarki otworowej, gdzie dostawcami prawie całości nowych linii technologicznych do produkcji okien i drzwi PCV oraz drewnianych są zachodni producenci. Warto aby zachodnie elity polityczne i ich elektoraty miały tego świadomość. Warto, aby dotarło do nich, że za pomocą budżetu Unii stymulują europejski popyt na własne produkty, subsydiują własne miejsca pracy.
Czas, aby zachodnie koncerny przyznały, że poprawa efektywności ich funkcjonowania, poprawa ich konkurencyjności, to także efekt tego, że polski robotnik pracuje równie wydajnie jak jego zachodni odpowiednik, tyle że znacznie taniej, posiadając znacznie mniejsze przywileje i żyjąc na istotnie niższym poziomie życia.
"Bogata" Europa musi wiedzieć i umieć przyznać, że subsydiując "biedną", pomaga "sobie".
Przecietny Francuz nie ma o tym pojecia.
OdpowiedzUsuń