piątek, 18 marca 2011

Francuska ofensywa polityczna w sprawie Północnej Afryki

           4 - go maja 1939 roku, w czasopiśmie "L'Oeuvre", Marcel Deat [1894 - 1955], francuski polityk, do 1932 roku socjalista [SFIO], następnie neosocjalista, a w końcu faszysta, kolaborant i minister w rządzie Vichy [1944], opublikował słynny artykuł pod jakże znamiennym tytułem: " Mourir pour Danzig" ? ["Czy warto umierać za Gdańsk" ?]. Główna teza artykułu sprowadzała się do stwierdzenia, że Francja w dobrze pojętym interesie własnym - ale i Europy - powinna dążyć do uniknięcia wojny z Niemcami, z powodu Polski.
Czym skończył się tak pojmowany francuski pacyfizm powszechnie wiadomo, a kamienie milowe tej bolesnej dla Francji nauki, o traumatycznym charakterze stanowią: wpierw upokorzenie w wojnie obronnej 1940 roku, kolaboracja z Niemcami czego symbolem Vichy, wreszcie Wolni Francuzi de Gaulle'a i powrót Francji na należne jej miejsce w panteonie wolnych narodów.
Francja potrafiła i potrafi wyciągać wnioski z najbardziej nawet bolesnych doświadczeń swojej historii. 
Stanowisko Francji wobec ruchów rewolucyjnych które ogarnęły Bliski Wschód i Afrykę z początkiem tego roku [częściowo pisałem już o tym w poście z 30.01.2011 roku pod tytułem: Francja a zrewoltowana Afryka - casus Afganistanu się powtórzy?], od początku było zgoła inne niż w latach poprzedzających wybuch Drugiej Wojny Światowej.
Francja rozumiejąc istotę tych ruchów, a zarazem mając świadomość swojej szczególnej roli w tej części świata i realizując swoje mocarstwowe aspiracje, podjęła się trudnej, a zarazem odpowiedzialnej misji w tych konfliktach. Francja wstrzemięźliwa wobec operacji NATO w Afganistanie, zdecydowanie niechętna wobec interwencji w Iraku, stała się awangardą działań przeciwko krwawej wojnie domowej w Libii.  
To Francja jest animatorem międzynarodowych działań mających obronić rewolucję libijską. To Francja zainicjowała odważne i nie wszędzie póki co rozumiane oraz akceptowane decyzje o uznaniu - jako pierwszy kraj na świecie - Narodowej Rady Libijskiej za jedynego prawowitego przedstawiciela narodu libijskiego i ustanowiła swoją ambasadę w Bengazi.
To Francja wreszcie, drogą szczególnej aktywności dyplomatycznej doprowadziła do uchwalenia przez Radę Bezpieczeństwa ONZ wpierw sankcji, a następnie zgody na militarną obronę libijskiej rewolucji, czego praktycznym wyrazem zbudowanie koalicji do obrony - nawet w wymiarze militarnym - demokratycznych zmian w Libii. Działaniami tymi uchroniła zarazem przed kompromitacją ONZ postrzegany coraz powszechniej jako zbiurokratyzowany i sparaliżowany decyzyjnie organizm, niezdolny do szybkiego wypracowania consensusu w kluczowych sprawach. 
Kryzys Libijski daleki jest od rozwiązania. Nie można wykluczyć, że jego zakończenie wiązać się będzie z interwencją militarną pod auspicjami ONZ w tym kraju.
Jedno jest pewne: to inicjatywie i aktywności Francji zawdzięczamy, że Libia nie stanie się Jugosławią początku lat 90 - tych XX wieku.
W Bengazi, poza sztandarami "nowej Libii", najczęściej powiewają dziś flagi francuskie, a portrety prezydenta Sarkozy'ego cieszą się większą estymą niż we Francji. Rozumiem to. Francja zdaje dziś swój wielki egzamin z międzynarodowej odpowiedzialności, szybkości reagowania i zdolności do organizowania wspólnoty międzynarodowej dla wyższych celów. Egzamin ten zdaje celująco. 

.       
        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz