Tocząca się obecnie na łamach francuskiej prasy, szeroko obecna w życiu społecznym Francji, dyskusja o zaangażowaniu funduszy inwestycyjnych i inwestorów z rejonu Zatoki Perskiej oraz jego wielopłaszczyznowych implikacjach, nie jest wbrew pozorom jedynie akademickim sporem, dowodem na witalność francuskich elit intelektualnych i politycznych. To realny problem o dalekosiężnych konsekwencjach.
Francuzi zadają sobie pytanie o granice swobody inwestycyjnej, granice przepływu kapitału, za sprawą aktywności funduszy o katarskim rodowodzie, angażujących się w finansowanie wybranych francuskich przedsięwzięć gospodarczych i społecznych, czego koronnym przykładem przejęcie w maju 2011 roku przez Quatar Sports Investment, znakomitego francuskiego klubu piłkarskiego: Paris Saint - Germain.
Dla wielu obserwatorów francuskiego życia politycznego, wzrost zaangażowania i inwestycji bezpośrednich kapitału islamskiego we Francji jest wyzwaniem, jest zagrożeniem, z uwagi między innymi na popularność idei utożsamianych przez Al - Jazira w znacznym odłamie społeczeństwa francuskiego, zwłaszcza o imigranckich korzeniach. Na porządku dziennym stają zatem pytania o kryteria wyboru celów inwestycyjnych, prawdziwe przesłanki strategiczne zaangażowania kapitałowego we Francji kapitału arabskiego.
Kwestia ta, to de facto papierek francuskiego stosunku do globalizacji i jego fundamentalnej zasady: wolności przepływu ludzi i kapitału.
Wydawałoby się, że pojęcia globalizacji i mondializacji są tożsame, a to ostatnie jest jedynie dowodem na podziwu godną dbałość Francji o pozycję języka francuskiego w świecie. Tymczasem zamieszanie z katarskimi funduszami inwestycyjnymi potwierdza pewną dychotomię między globalizacją, a mondializacją. Dla Francuzów - dodajmy zresztą coraz częściej nie tylko dla nich - globalizacja ma konotację pozytywną tylko do czasu, kiedy służy interesom narodowym, natomiast kiedy - nawet hipotetycznie interesy te mogą być zagrożone, bądź wymagają wypracowania consensusu - konotacja ta przyjmuje zdecydowanie pejoratywną wymowę.
Pikanterii sprawie dodaje zarazem fakt, że Francja pozostaje.... pierwszym dostawcą uzbrojenia dla armii katarskiej, a znakomity francuski koncern naftowy Total, od lat odgrywa kluczową, pierwszoplanową rolę w przemyśle petrochemicznym tego kraju.
Sprawa tymczasem jest banalnie prosta. Rozumiejąc, a nawet podzielając obawy i obiekcje francuskie trzeba mieć zarazem świadomość, że globalizacja stała się obiektywnym faktem, procesem nie podlegającym już reglamentacji. Otwarcie rynków, uniezależniło wybory międzynarodowych korporacji od woli narodowych decydentów, spowodowało, że wszelkie działania korygujące mają współcześnie niezmiernie małą użyteczność. Optując - wcale nie tak dawno - za pełną, nielimitowaną i nieskrępowaną wolnością dla przepływu osób, towarów, usług i kapitału, dokonano w istocie strategicznego wyboru. Być może błąd polegał na tym, że kraje Zachodu widziały się zawsze w roli beneficjenta globalizacji, nie przewidziano scenariuszy, w których rola świata Zachodu jest nie tylko werbalnie kontestowana, ale i obiektywnie, zasadnie podważana. Chiny, Indie, świat arabski, z sukcesem zmieniają przyznane im onegdaj autorytarnie miejsce w międzynarodowym podziale pracy, do czego upoważnia ich obecny status i co legitymizuje ich aktualna, ekonomiczna pozycja na mapie gospodarczej świata. Zresztą może racje mają ci, którzy twierdzą, że zachodzące na naszych oczach zmiany nie są niczym nadzwyczajnym? Ich zdaniem dwa ostatnie stulecia - których wyróżnikiem były: dominacja wpierw Europy, a potem USA - były czymś sztucznym i nie uzasadnionym. Dziś świat - w tym ujęciu, głównie za sprawą restytucji pozycji Chin - wraca po prostu do naturalnego porządku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz