poniedziałek, 22 października 2012

Nowa książka Giscard'a d'Estaing po polsku!!!

Staraniem katowickiego Wydawnictwa Sonia Draga, ukazała się właśnie w Polsce interesująca książka Valery'ego Giscard'a d'Estaing, pod tytułem "Zwycięstwo Armii Napoleona" [Tytuł oryginału "La victoire de la Grandee Armee" - Ed. Plon 2010].
Zanim o książce, kilka słów o autorze.
Giscard d'Estaing, to jedna z ciekawszych postaci w historii V Republiki, w życiorysie której - jak w soczewce - odbijają się jej najnowsze dzieje Francji. 
Urodzony w 1926 roku w Koblencji, jako syn francuskiego urzędnika na terenach okupowanych, arystokrata z pochodzenia, znakomicie wykształcony [absolwent elitarnej ENA], w młodości zdążył zaliczyć epizod udziału w II wojnie światowej, służąc ochotniczo w 1 Armii legendarnego generała [pośmiertnie marszałka] de Lattre de Tassigny.
W wieku 30 lat, w 1956 roku, zostaje po raz pierwszy wybrany deputowanym do francuskiego Zgromadzenia Narodowego, będąc przez lata najmłodszym w historii, francuskim parlamentarzystą [obecnie tytuł ten przypada Marion Le Pen - wnuczce Jean'a Marie Le Pena, wybranej do parlamentu w czerwcu tego roku  w wieku 23 lat!!].
Pełnił szereg odpowiedzialnych funkcji i stanowisk politycznych, w tym Ministra Finansów Republiki [trzykrotnie, w latach 1959 - 1962, 1962 - 1966, 1969 - 1972].
Ukoronowaniem jego kariery politycznej, był niewątpliwie wybór na Prezydenta Republiki [1974] i jedna kadencja na tym stanowisku [1974 - 1981].
V.G.E [pod takim akronimem jest szeroko rozpoznawalny, nie tylko we Francji], pozostawał i pozostaje zaangażowany w sprawy europejskie oraz swojej rodzinnej Owernii.
Drugą pasją Giscard'a d'Estaing - po polityce - pozostaje literatura, w której jego dorobek i talent został dostrzeżony i doceniony, co zaowocowało wyborem do szacownej i prestiżowej Akademii Francuskiej.
Giscard d'Estaing jest autorem kilku rozpraw politycznych: "Democratie Francaise" [1976, Ed. Fayard],  "L"etat de la France" [1981, Ed. Fayard], "Deux Francais sur Trois" [1984, Ed. Flammarion], "Le Pouvoir et la Vie" T. I i II [1988, 1991, Ed. Compagnie 12], "Dans 5 ans l'an 2000" [1995, Ed. Campagnie 12], "Le Francais. Reflexion sur la destin d'un peuple" [2000, Ed. Plon], "Un constitution pour l"Europe" [2009, Ed. Albin Michel]. Do treści jednej z nich ["Deux Francais sur Trois"], będącej w istocie Manifestem centryzmu, odwoływałem się już w jednym z wcześniejszych postów 
Jest zarazem autorem czterech powieści: "Le Passage" [1994, Ed. R. Laffont], kontrowersyjnej "La princesse et la president" [2009, Ed. de Fallais, wydanie polskie: "Księżna i Prezydent" - 2010, Wyd. Świat Książki], "Mathilda" [2011, Ed. XO] oraz wspomnianej "La victoire de la Grande Armee".
Książka "Zwycięstwo Armii Napoleona", to książka niezwykła, za sprawą problematyki, jej autora, a także stosunku do Polski [nie od dziś wiadomo, że Giscard d'Estaing był gorącym, bodaj największym po de Gaulle'u, admiratorem Polski i jej spraw]. Książka jest dowodem politycznego i strategicznego geniuszu Napoleona, przeczuwającego skutki ofensywy Wielkiej Armii i zajęcia Moskwy, w październiku 1812 roku. Przez pryzmat losów głównego bohatera: generała Francois'a Beille'a, jest opowieścią o ludzkich wyborach, dylematach i wartościach. Jest wreszcie przyczynkiem do refleksji nad tym czym byłaby być może Europa i czego zdołałaby z dużym prawdopodobieństwem uniknąć, gdyby plany Napoleona uległy urzeczywistnieniu, gdyby niesiona co prawda na bagnetach, ale postępowa demokracja i jej idee, nie przegrała ze Starym Porządkiem.
Książka jest znakomicie napisana, bardzo przyjazna w lekturze. Niezależnie od tego, że jestem od ponad 30 lat wielkim zwolennikiem V.G.E, że wiele Mu osobiście zawdzięczam [o czym jeszcze kiedyś z pewnością napiszę], jego powieść - uruchamiającą wyobraźnię - gorąco polecam uwadze wszystkich. Naprawdę warto po nią sięgnąć i poświęcić 2 - 3 wieczory na jej lekturę.     

           
   
  

piątek, 19 października 2012

Czy Prezydent Hollande chce być "francuskim" Gorbaczowem?

Urzędujący od niedawna Prezydent Francji, socjalista - Francois Hollande, coraz bardziej odważnie, coraz śmielej, wprowadza zmiany do obowiązującej dotąd wykładni i interpretacji dziejów najnowszych Francji. Zdążył już oficjalnie przyznać, że Francja brała udział w haniebnym procesie Holokaustu, przepraszając za czynny udział Francuzów w wydarzeniach na welodromie Vel d'hiv. Niedawno uznał odpowiedzialność francuską za pozostawienie sobie samych rodowitych Algierczyków, wiernych Metropolii w czasie wojny algierskiej. Ostatnio zaś potwierdził, że skala represji aparatu przemocy Republiki wobec Algierczyków manifestujących żądania niepodległości i liczba ofiar w krwawych wydarzeniach paryskich, z 17 października 1961 roku, było istotnie większa od publikowanych dotąd oficjalnie danych.
Strategia Prezydenta Republiki w odniesieniu do oceny historii Francji jest tyle odważna co kontrowersyjna, przy czym - co nader symptomatyczne - ten zróżnicowany charakter ocen przebiega niezależnie i niezgodnie do istniejących podziałów politycznych. Swój zdecydowany sprzeciw zgłasza nie tylko - co naturalne - tradycyjna prawica. Także w obozie prezydenckim brak consensusu w przedmiotowej sprawie.
Ocena najnowszej historii Francji, nie tylko w odniesieniu do Vichy, ale i procesu dekolonizacji, budzi ciągle we Francji - mimo upływu czasu - sporo emocji, konfliktów, traktowana jest bez mała w kategoriach francuskiej racji stanu. Przypomnieć także wypada, że pochodzący z tego samego obozu politycznego, co urzędujący Prezydent Republiki, F. Mitterrand, zachowując tradycyjne w przypadku francuskich socjalistów przywiązanie do demokracji, praw człowieka, jednostki i wolności obywatelskich [czego doświadczyliśmy jako Polacy w stanie wojennym w Polsce], manifestujący daleko idąca rezerwę wobec de Gaulle'a i Konstytucji V Republiki, przynajmniej w pierwszych latach po powrocie Generała do władzy, był znacząco bardziej powściągliwy w historycznych ocenach i nie wychodził poza tradycyjny kanon francuskiej poprawności politycznej. 
Kluczowe wydaje się być zatem pytanie o intencje i konsekwencje polityki historycznej F. Hollande'a.
Przede wszystkim przyjąć należy, że urzędujący Prezydent Republiki prawdopodobnie ocenił, iż zmiany generacyjne w społeczeństwie francuskim umożliwiają już swoiste odbrązowienie narodowych stereotypów i mitów, formułowanie nowych punktów widzenia, bez zagrożenia antagonizowania społeczeństwa. Po drugie z pewnością uznał, że nawet formułowane kontrowersyjne wnioski, nie wpłyną już w sposób demoralizujący na młode pokolenie Francuzów, skutkujący upadkiem dumy narodowej, rzutującym na samoocenie i poczuciu tożsamości narodowej.
Są jednak i tacy, którzy nie tylko nie podzielają podejścia Prezydenta Hollande'a do omawianych spraw, ale także uważają formułowane przez niego oceny jeżeli nie za zdradę interesu narodowego, to za istotne uchybienie francuskiej tradycji i dumie narodowej, rzutującej na pozycje Francji w świecie. Skojarzenia z ostatnim przywódcą ZSRR Michaiłem Gorbaczowem - zachowując rzecz jasna proporcje - nie są w tej sytuacji bezzasadne. To właśnie Gorbaczow inicjując politykę Priejestrojki [przebudowy] i Głasnosti [jawności], w połowie lat 80 - tych ubiegłego wieku, z jednej strony przywrócił prawdę historyczną w ocenie dziejów ZSRR, z drugiej jednak przyczynił się do upadku mocarstwa, głębokiego kryzysu tożsamości narodowej i obowiązującej natenczas hierarchii wartości. Gorbaczow był uwielbiany i podziwiany przez Zachód, gdzie był symbolem zmian i wolności i coraz mniej akceptowany, a wreszcie odrzucony i skazany na marginalizację w relacjach wewnętrznych. Współobywatele nie mogli mu bowiem darować tego, że akceptował początki erozji ZSRR, a polityka jawności i demokratyzacji nie przyniosła wymiernych korzyści ekonomicznych, nie poprawiła położenia i poziomu życia obywateli Związku Radzieckiego, przyczyniła się natomiast bezsprzecznie do marginalizacji znaczenia i roli  ZSRR w świecie.
Prezydent Hollande staje w istocie przed analogicznymi do Gorbaczowa wyzwaniami i niebezpieczeństwami. Prawda historyczna niekoniecznie musi stać się podłożem szerokiego poparcia osobistego dla Prezydenta i jego formacji politycznej. Próba zmiany aksjologii społecznej Francuzów i ich oglądu dziejów kraju ojczystego, niekoniecznie musi być rozumiana i akceptowana, trafić na podatny grunt, spotkać się z pozytywnym odzewem. Francuzi - jak się wydaje - bardziej niż rozważaniami o nie zawsze chlubnej przeszłości, zainteresowani są parametrami niepewnej przyszłości. Jeżeli francuskim socjalistom i osobiście urzędującemu Prezydentowi Republiki nie uda się zaimplementować działań faworyzujących wychodzenie Francji z kryzysu ekonomicznego, zasługi na innych polach życia społecznego nie zostaną odnotowane, nie powstrzymają fali rozliczeń z socjalistami i ich obietnicami wyborczymi. To przykra, ale wydaje się nieuchronna konsekwencja, to prawdziwy determinizm i wyzwanie.                   
   

piątek, 12 października 2012

Radykalizm i frustracja młodych rozsadzi Europę?

Dzisiejsze wydanie Dziennika "Rzeczpospolita" [12.10.2012], w artykule autorstwa Joanny Ćwiek, przynosi za Eurostatem dane dotyczące bezrobocia w Europie, w grupie osób do 25 roku życia.
Niechlubny rekord w tej dziedzinie dzierży Hiszpania [52,9% młodych w omawianym przedziale wiekowym nie ma pracy], choć statystyki dotyczące innych krajów wcale nie napawają optymizmem [Portugalia - 35,9%, Irlandia - 34,7%, Włochy - 34,5%, Słowacja 31,5%, Bułgaria - 29,4%].
Francja i Polska oscylują wokół tych samych wartości [odpowiednio: 25,2%  - Francja, 25,9% - Polska].
Właściwie tylko Niemcy [8,1%] i Austria [9,7%], wskażnik bezrobocia młodych, utrzymują na poziomie proporcjonalnym z odsetkiem bezrobocia dotyczącym całości populacji.
Te porażające w istocie dane są razem dowodem upadku cywilizacyjnych mitów:

1. Mitu wagi i roli wykształcenia, które - z wyjątkiem tylko niektórych profesji - nie gwarantuje już nie tylko zawodowego powodzenia, nie jest źródłem przewagi konkurencyjnej na rynku pracy, ale nie zapewnia już nawet zatrudnienia. Gdyby wskażnik bezrobocia skorelować ze wskaźnikiem skolaryzacji [zwłaszcza na poziomie wyższym] - czego dowodem Polska - uzyskane wyniki są antytezą potocznej prawdy, o sprawczej roli wykształcenia w rozwoju zawodowym i poziomie życia jednostki.
2. Mitu znaczenia powszechnego dostępu do edukacji. Szkolnictwo staje się z wolna sponsorowanym przez państwo substytutem  szeroko rozumianej aktywności zawodowej, przymusowym, planowym źródłem bezczynności zawodowej. Upowszechniając w ostatnich dekadach wykształcenie na poziomie wyższym, doprowadzono nie tylko - co może być wielce kontrowersyjną tezą - do istotnego spadku jego jakości i poziomu. Uczelnie wyższe sprowadzono de facto do statusu fabryk bezrobotnych, zwłaszcza w niektórych obszarach kształcenia [w Polsce dla przykładu nauki humanistyczne, zarządzanie].

Prawdziwym wyzwaniem i niebezpieczeństwem omawiane zjawisko strukturalnego bezrobocia młodych, staje się jednak w obszarze preferencji i zachowań politycznych. Narastająca wśród młodych apatia, poczucie degradacji społecznej i alienacji, powszechny brak życiowych perspektyw, może sprzyjać dalszej radykalizacji nastrojów tej grupy społecznej. W przypadku Polski i innych państw dawnego bloku wschodniego, zaworem bezpieczeństwa w tym aspekcie, choć kosztownym i niezmiernie szkodliwym społecznie w kontekście choćby dewastacji struktury społecznej, jest wymuszona emigracja na relatywnie dostatni Zachód. Hiszpanie i Portugalczycy coraz bardziej ochoczo opuszczają Ojczyznę, wyjeżdzając do dawnych kolonii, nie jest to jednak i nie może być uniwersalną receptą, powszechnym, a tym bardziej szeroko akceptowanym rozwiązaniem dla Europy.
W wielu europejskich gospodarstwach domowych coraz bardziej "atrakcyjnym" dobrem staje się emeryt, zwłaszcza otrzymujący świadczenie na dotychczasowych zasadach, dotyczących pokolenia okresu gospodarczej prosperity. Zasobność jego portfela jest nierzadko rozstrzygająca dla poziomu życia i mozliwości wielopokoleniowych rodzin, zarówno rodzin pochodzenia, jak i prokreacji.To jednak także nie rozwiązuje sygnalizowanego strategicznego problemu braku pracy zawodowej dla młodych.
W tej sytuacji naturalną pokusą może być skłonność do rozwiązań radykalnych, niekoniecznie mieszczących się w porządku demokratycznym. Prawidłowość ta wielokrotnie sprawdziła się już niestety w Europie, ze znanymi, nierzadko opłakanymi skutkami.
O końcu Europy dobrobytu w znanym dotąd kształcie, swoistej "belle epoque" w powojennej historii Starego Kontynentu, przekonanych jest coraz więcej Europejczyków. Świadomość nieuchronności i determinizmów w tej dziedzinie także wydaje się być uniwersalna. Błędnym jest jednak założenie, że młodzi biernie zaakceptują w długim horyzoncie czasowym patologiczną sytuację na rynku pracy, zgodzą się na społeczną degradację i marginalizację. Nie wiem jaki będzie kolor ich koszul, nie przesądzam kto będzie ich idolem i ideowym przywódcą. Jestem jednak pewnien, że prowokowani, czy przymuszeni okolicznościami, świadomi, bądź manipulowani, podejmą działania aby zmienić istniejący stan rzeczy. Oby tylko racjonalnie, w szacunku dla demokracji, prawa i ... starszych.  
   

            

wtorek, 9 października 2012

Globalizacja, a mondializacja?

Tocząca się obecnie na łamach francuskiej prasy, szeroko obecna w życiu społecznym Francji, dyskusja o zaangażowaniu funduszy inwestycyjnych i inwestorów z rejonu Zatoki Perskiej oraz jego wielopłaszczyznowych implikacjach, nie jest wbrew pozorom jedynie akademickim sporem, dowodem na witalność francuskich elit intelektualnych i politycznych. To realny problem o dalekosiężnych konsekwencjach.
Francuzi zadają sobie pytanie o granice swobody inwestycyjnej, granice przepływu kapitału, za sprawą aktywności funduszy o katarskim rodowodzie, angażujących się w finansowanie wybranych francuskich przedsięwzięć gospodarczych i społecznych, czego koronnym przykładem przejęcie w maju 2011 roku przez Quatar Sports Investment, znakomitego francuskiego klubu piłkarskiego: Paris Saint - Germain.
Dla wielu obserwatorów francuskiego życia politycznego, wzrost zaangażowania i inwestycji bezpośrednich kapitału islamskiego we Francji jest wyzwaniem, jest zagrożeniem, z uwagi między innymi na popularność idei utożsamianych przez Al - Jazira w znacznym odłamie społeczeństwa francuskiego, zwłaszcza o imigranckich korzeniach. Na porządku dziennym stają zatem pytania o kryteria wyboru celów inwestycyjnych, prawdziwe przesłanki strategiczne zaangażowania kapitałowego we Francji kapitału arabskiego. 
Kwestia ta, to de facto papierek francuskiego stosunku do globalizacji i jego fundamentalnej zasady: wolności przepływu ludzi i kapitału. 
Wydawałoby się, że pojęcia globalizacji i mondializacji są tożsame, a to ostatnie jest jedynie dowodem na podziwu godną dbałość Francji o pozycję języka francuskiego w świecie. Tymczasem zamieszanie z katarskimi funduszami inwestycyjnymi potwierdza pewną dychotomię między globalizacją, a mondializacją. Dla Francuzów - dodajmy zresztą coraz częściej nie tylko dla nich - globalizacja ma konotację pozytywną tylko do czasu, kiedy służy interesom narodowym, natomiast kiedy - nawet hipotetycznie interesy te mogą być zagrożone, bądź wymagają wypracowania consensusu - konotacja ta przyjmuje zdecydowanie pejoratywną wymowę.  
Pikanterii sprawie dodaje zarazem fakt, że Francja pozostaje.... pierwszym dostawcą uzbrojenia dla armii katarskiej, a znakomity francuski koncern naftowy Total, od lat odgrywa kluczową, pierwszoplanową rolę w przemyśle petrochemicznym tego kraju. 
Sprawa tymczasem jest banalnie prosta. Rozumiejąc, a nawet podzielając obawy i obiekcje francuskie trzeba mieć zarazem świadomość, że globalizacja stała się obiektywnym faktem, procesem nie podlegającym już reglamentacji. Otwarcie rynków, uniezależniło wybory międzynarodowych korporacji od woli narodowych decydentów, spowodowało, że wszelkie działania korygujące mają współcześnie niezmiernie małą użyteczność. Optując - wcale nie tak dawno - za pełną, nielimitowaną i nieskrępowaną wolnością dla przepływu osób, towarów, usług i kapitału, dokonano w istocie strategicznego wyboru. Być może błąd polegał na tym, że kraje Zachodu widziały się zawsze w roli beneficjenta globalizacji, nie przewidziano scenariuszy, w których rola świata Zachodu jest nie tylko werbalnie kontestowana, ale i obiektywnie, zasadnie podważana. Chiny, Indie, świat arabski, z sukcesem zmieniają przyznane im onegdaj autorytarnie miejsce w międzynarodowym podziale pracy, do czego upoważnia ich obecny status i co legitymizuje ich aktualna, ekonomiczna pozycja na mapie gospodarczej świata. Zresztą może racje mają ci, którzy twierdzą, że zachodzące na naszych oczach zmiany nie są niczym nadzwyczajnym? Ich zdaniem dwa ostatnie stulecia - których wyróżnikiem były: dominacja wpierw Europy, a potem USA - były czymś sztucznym i nie uzasadnionym. Dziś świat - w tym ujęciu, głównie za sprawą restytucji pozycji Chin - wraca po prostu do naturalnego porządku?        
       

"Nie wykluczamy niczego" -pragmatyzm, relatywizacja, cwaniactwo, czy strategia?

Francuski Front Narodowy, za sprawą dzisiejszego [9.10.2012 r.] oświadczenia lidera partii: Marine Le Pen - "[...] nie wykluczamy niczego [....]" w odniesieniu do wyborów lokalnych we Francji, w 2014 roku, potwierdził swoją dojrzałość polityczną i strategiczną, znakomite wyczucie nastrojów społecznych, wreszcie przyznawaną mu coraz bardziej zasadnie - w aktualnej sytuacji politycznej we Francji - rolę arbitra systemu politycznego.
Front nie wyklucza zawarcia sojuszu wyborczego z tradycyjną prawicą, utożsamianą z UMP i niezależnymi, celem zainicjowania procesu pozbawienia władzy francuskich socjalistów. Sojusz ten może przyjąć zarówno formę instytucjonalną, w postaci wspólnych list wyborczych, jak i poparcia określonych, wspólnych kandydatów. 
Ta z pozoru kontrowersyjna, nie mieszcząca się w granicach poprawności politycznej deklaracja M. Le Pen, jest nie tylko wyborem strategicznym, jest zarazem znakomitą odpowiedzią na oczekiwania społeczne. Już dziś 1 na 3 sympatyków UMP, faworyzuje w sondażach alians wyborczy z Frontem Narodowym, widząc w nim realną, poważną, być może nawet jedyną, szansę na odsunięcie od procesu sprawowania władzy  francuską lewicę.  
Afirmacja strategii politycznej Frontu w kontekście wyborów 2014 roku, ma jeszcze jeden cel: doprowadzenie do końca procesu izolacji Frontu w obrębie obozu politycznego prawicy. Dziś nastroje społeczne i polityczne we Francji dalece bardziej sprzyjają Frontowi Narodowemu niż w minionych dekadach, zatem oczekiwanie na powtórkę "efektu Dreux" [wrzesień 1983 - miasto to symbolizuje pierwszy skuteczny sojusz wyborczy Frontu z tradycyjną prawicą na szczeblu lokalnym], tym razem jednak w odniesieniu do ogólnokrajowej sceny politycznej, jest w pełni uzasadnione.   
Sukces w wyborach lokalnych 2014 roku, zwłaszcza osiągnięty w warunkach sojuszu na prawicy, byłby niewątpliwie dla Frontu Narodowego dobrym prognostykiem przed kolejnymi elekcjami: do P.E, jak i parlamentarną i prezydencką we Francji. Front uzyskałby wolną, nieskrępowaną możliwość spełnienia wymogów formalnych francuskiej ordynacji wyborczej [poparcie tzw. "wyborców kwalifikowanych" dla własnego kandydata w wyborach prezydenckich]. Uzyskałby istotny efekt propagandowy, oddziałujący na świadomość społeczną, na preferencje i zachowania wyborcze: stałby się partią władzy. 
Analizując obecną sytuację społeczno - polityczną we Francji, budując możliwe scenariusze i ekstrapolując zachowania wyborcze Francuzów, nie jest przesadą założenie, że druga dekada XXI wieku we Francji, będzie dekadą Frontu Narodowego.   
Formuła "nie wykluczamy niczego", nie jest zatem asekuranctwem, dowodem nadmiernej ostrożności politycznej, braku wiary w sukces. Wprost przeciwnie. Jest jasnym komunikatem, otwartym postawieniem sprawy, wyzwaniem rzuconym francuskiej prawicy i jej wyborcom. Jest śmiałym, strategicznym ruchem wyprzedzającym, wyzwaniem rzuconym przez formację o aspiracjach immanentnych dla odpowiedzialnej politycznie i społecznie partii  rządzącej.   

poniedziałek, 1 października 2012

Jestem normalny - czyli polskie wyznanie wiary

Historia zna wiele odważnych, kontrowersyjnych, a zarazem nośnych społecznie wystąpień, formułowanych w określonych okolicznościach historycznych i społeczno - politycznych, wygłaszanych niejednokrotnie wbrew wymogom poprawności politycznej, partykularnym interesom ich autorów, własnej bazy społecznej, a jednocześnie w poczuciu strategicznej konieczności i historycznej odpowiedzialności. Celem ilustracji sygnalizowanego zjawiska, można przywołać choćby dwa przykłady: Charlesa Maurras'a i Johna F. Kennedy'ego.
Ch. Maurras [1986 - 1952], czołowy choć zarazem niezmiernie kontrowersyjny francuski myśliciel polityczny i doktryner konserwatyzmu, ale nade wszystko znakomity i niezmiernie płodny pisarz polityczny, mimo konfliktu z Kościołem katolickim, mimo ekskomunikowania w 1926 roku i umieszczenia swoich książek na Indeksie Ksiąg Zakazanych, pozostał wierny Rzymowi, mówiąc o sobie niewzruszenie: "Jestem Rzymianinem w bogactwie mojego bytu historycznego, intelektualnego i moralnego". Niezależnie od uraz, animozji oraz doznanych krzywd, Rzym dla Maurras'a był niewzruszenie ucieleśnieniem naturalnego porządku, jedynym pełnoprawnym i odpowiedzialnym depozytariuszem tradycji europejskiej i takiej samej tożsamości.
Prezydent USA John F. Kennedy [1917 - 1963], niespełna 6 miesięcy przed swoją tragiczną śmiercią w Dallas, 26.03.1963 roku, podczas pobytu w Berlinie i obchodów 15 rocznicy uruchomienia mostu powietrznego do Berlina Zachodniego, który uratował w sensie egzystencjalnym mieszkańców tego miasta przed skutkami blokady, będąc symbolem determinizmu zachodnich aliantów wobec prób radzieckiego dyktatu w Europie, wypowiedział słynne, kontrowersyjne słowa: "Jestem Berlińczykiem" ["Ich bin ein Berliner"]. 
Sytuacja w Polsce, niezależnie od preferencji politycznych, dojrzewa dziś do konieczności polaryzacji stanowisk, odważnego, publicznego opowiedzenie się za określoną, szeroko rozumianą aksjologią.
W sensie strategicznym i społecznych priorytetów, powaga chwili i dobrze pojęty interes większości, wymaga koncentracji uwagi i wysiłków na kluczowych problemach społecznych większości właśnie, z należytą co prawda atencją, aczkolwiek bez faworyzowania praw i preferencji mniejszości. Na ważne, choć kontrowersyjne kwestie i projekty forsowane przez mniejszość, przyjdzie czas w lepszych czasach w sensie politycznym, społecznym, ale i w innych realiach budżetowych. Dziś potrzebą chwili jest koncentracja na absolutnie priorytetowych problemach: maksymalnej redukcji bezrobocia, niedopuszczeniu do dalszego rozwierania się biegunów bogactwa społecznego, zapewnieniu bezpieczeństwa socjalnego najbiedniejszych, minimalizacji apatii i lęków społecznych, wyegzekwowaniu rzeczywistej równości społecznej, choć nie egalitaryzmu, wreszcie pryncypialnej walce z patologiami oraz zapewnieniu niezakłóconego, skutecznego, a zarazem sprawiedliwego funkcjonowania państwa i jego organów.
Dystansowanie się od PiS-u, nie może oznaczać i być odbierane jako opowiadanie się, faworyzowanie Platformy Obywatelskiej. Niestety brak skuteczności i arogancja władzy, reprezentowana przez koalicję rządową wyraźnie i zdaje się względnie trwale, odkształciła barometr społecznych preferencji na niekorzyść nie tylko PO, ale i PSL.
Aspiracje lewicy - w sensie formacji politycznej i formuły programowej - nie znajdują poparcia z uwagi nie tylko na niską atrakcyjność programu, ale nade wszystko archaiczne formy organizacji oraz brak fundamentalnej analizy stratyfikacji społecznej. Współczesna polska lewica nadal funkcjonuje zdaje się w rzeczywistości klasycznego społeczeństwa klasowego, sfokusowana na wielkoprzemysłową klasę robotniczą, która... staje się nieubłaganie reliktem przeszłości. Podjęcie się przez lewicę roli mecenasa mniejszości i pryncypialny, wojujący antyklerykalizm, także z pewnością nie poszerza jej potencjalnej bazy społecznej. Więcej nawet, jest to element samoograniczenia, działanie preferujące w istocie polityczne status quo w Polsce, oznaczające uprzywilejowaną pozycję prawicy.  
Dziś najważniejszym wyzwaniem i zadaniem społecznym jest umiejętność - zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i zbiorowym - właściwej analizy i interpretacji zachodzących procesów społecznych, na bazie obiektywnych faktów, a nie emocji i stereotypów, wzmacnianych przez działania mediów. W dzisiejszej Polsce, nie trzeba być ani białym, ani czerwonym, ani czarnym. Nie wystarczy powoływać się na solidarnościowy rodowód, który nie zapewnia już sakralizacji w odbiorze społecznym, a analogiczny rodowód sięgający socjalistycznej Polski, też nie jest już obciążeniem i nie musi być źródłem kompleksów. Autorytetami nie są w równej mierze jako grupa społeczna zarówno politycy, jak i biskupi i proboszcze. Pozostają nimi co najwyżej niektórzy z nich. Dziś każdy z nas, każdego dnia, musi dokonywać wyborów i ocen, dbać o swój kręgosłup ideowy i moralno - etyczny, własnym wysiłkiem i na własny rachunek, ponosząc zarazem osobistą i zbiorową odpowiedzialność za działania i zaniechania. Dlatego wyzwaniem na dziś jest to, abyśmy jako jednostki, społeczeństwo, jako naród, nie stracili zimnej krwi, zdrowego rozsądku, nie dali sobą manipulować, abyśmy po prostu, zwyczajnie, pozostali normalni.