czwartek, 26 grudnia 2013

Redystrybucja czy rewolucja: pozornie wolny wobór?

Święta Bożego Narodzenia - poza wymiarem religijnym, wpisującym się w kontekst stosunku i szacunku do europejskiej tradycji, opartej nade wszystko na chrześcijaństwie - są także czasem refleksji nad współczesnym ich przesłaniem, nad konotacją ich uniwersalnych wartości. Zwłaszcza dziś, w czasach powszechnego zamętu, upadku autorytetów, kryzysu tożsamości. Oceny tej nie zmienia niestety fakt pojawienia się swoistej "nowej gwiazdy nadziei", o watykańskim rodowodzie: Papieża Franciszka, szokującego zwłaszcza w Polsce, urzędników Pana Boga wszystkich szczebli, którzy nie bardzo wiedzą jak reagować i jak dostosować się do nowej sytuacji, która zmusza ich do często niechcianej rewizji własnych postaw i pogladów, preferowanego dotąd, dodajmy nad wyraz wygodnego stylu życia.
Bez wątpienia Papież Franciszek jest nowym objawieniem, widocznym znakiem, mam nadzieję trwałych i nieodwracalnych zmian w zachodnim chrześcijaństwie, których wyróżnikiem jest afirmowany powrót do korzeni, odrzucenie konsumpcjonizmu nie tylko wiernych, ale nade wszystko kleru, orientacja na prawdziwe, upodmiotowione relacje wiernych i duchowieństwa. Jego pojawienie się na europejskich salonach i w świadomości Europejczyków, jest dopiero początkiem procesu zmian, zasadniczych przewartościowań w sferze aksjologii, ale też w realnym przebiegu, wielu istotnych procesów społecznych.    
Boże Narodzenie w relatywnie sytej - zwłaszcza na tle globalnym, choć pogrążonej w kryzysie Europie - jest także z natury rzeczy czasem pytań o zasadność i granice zróżnicowania społecznego. Każdy z nas konfrontowany jest w tym czasie z wykluczeniem społecznym, biedą, niedostatkiem, przynajmniej o jednostkowym charakterze. Masowe, doraźne akcje pomocy, skierowane w stronę najuboższych i potrzebujących, czego wyrazem zbiórki żywności, akcje dobroczynne, wspólne kolacje wigilijne etc. choć potrzebne i chwalebne, nie rozwiązują - bo nie mogą rozwiązać - systemowo zjawiska niedostatku i wykluczenia, zwłaszcza o obiektywnym podłożu.
W dyskusję o takim charakterze, wpisuje się ważna, choć często nader emocjonalna dyskusja o granicach redystrybucji. Książka niesłusznie mało znanego - przynajmniej w Polsce - francuskiego erudyty o lewicowych korzeniach: Bertrand'a de Jouvenel'a, pod znamiennym tytułem: "Redystrybucja - grabież czy ignorancja" [wydanie polskie Wyd. Fijorr Publishing. Warszawa. 2011], trafnie zakreśla, choć świadomie przerysowywuje pole problemu.
Rozwój kapitalizmu, stymulowany w ostatnich dekadach przez globalizację/mondializację, jednoznacznie prowadzi do powstania zróznicowań społecznych o nie znanych współcześnie i coraz mniej zasadnych, a zarazem coraz bardziej nie akceptowanych rozmiarach. Bieguny, czy nożyce społecznego bogactwa, przyjmują dalece patologiczny charakter, który trudno racjonalnie uzasadnić, a tym bardziej akceptować. Co istotne, nowa formuła pauperyzacji szerokich warstw społecznych, nie dotyczy wyłącznie nieprzystosowanych społecznie, ale nade wszystko jego ofiarami stają się pracobiorcy, rzetelnie podchodzący do swoich pracowniczych obowiązków.
W tym stanie rzeczy pytanie o redystrybucję i jej podstawy oraz granice, rolę państwa w tym procesie, nie jest kwestią akademicką, ale palącym problemem społecznym i politycznym. Niezależnie od nastawienia idelogicznego, coraz bardziej oczywistym jest, że to na państwie ciąży obowiązek podejmowania transperentnych, skutecznych działań korygujących w tym zakresie, celem ograniczenia dalszego wzrostu nierówności społecznych. Coraz powszechniejsza jest świadomość, że redystrybucja nie jest bynajmniej karykaturą mechanizmów wolnorynkowych, ale bodaj ostatnim wentylem bezpieczeństwa przed rewolucją społeczną, o nieznanych dotąd rozmiarach i skutkach.
Sprawiedliwość i równość społeczna, nie utożsamiana z egalitaryzmem w tradycyjnym rozumieniu, staje się bez wątpienia poza kwestią bezrobocia, imigracji i relacji państwo narodowe - proces budowy jednolitej Europy, kluczową kwestią moderującą społeczne myślenie i zachowania polityczne. Jest także bodaj największym wyzwaniem dla jej naturalnego zdawałoby się admiratora: europejskiej lewicy.
Europejska lewica, niczym wzorzec z Sevres w kwestii standaryzacji miar i wag, winna być mecenasem sprawiedliwości społecznej w nowoczesnej konotacji, a nie uciekać w egzotyczne pomysły. To właśnie europejskie formacje lewicowe, mocno stąpając po ziemi, winne być stronnikiem interesów pracobiorców, gwarantem własności, ale zarazem notariuszem sprawiedliwości, dobrobytu społecznego.
Redystrybucja i społeczny stosunek do niej, przypomina - przynajmniej w Polsce - tradycję w odniesieniu do pustego nakrycia przy wigilijnym stole: jest to z jednej strony powszechnie akceptowana tradycja, ale zarazem czasami podświadomie, tkwi w nas nadzieja, że los oszczędzi nam konieczności kooptacji nieznajomego do rodzinnej Wigilii. Tymczasem w odniesieniu do obu zjawisk potrzebny jest consensus w zakresie praktycznej ich implementacji.
Dojrzała, transparentna, oczyszczona z patologii redystrybucja we współczesnym świecie, nie jest łaską, jest świadomym wyborem, wyrazem naturalnej troski o pokój społeczny. Jej alternatywą jest jedynie rewolucja.                     

środa, 25 grudnia 2013

Nowy, osobisty wymiar Świąt Bożego Narodzenia

Od ponad miesiąca nie napisałem niczego na blogu, nie byłem w stanie......
Od ponad dwóch lat, moja Mama zmagała się z chorobą nowotworową - rakiem piersi. Do niedawna wydawało się, że sytuacja jest opanowana. Chemioterapia, leczenie operacyjne, radioterapia, stała, troskliwa opieka i nadzór ze strony Centrum Onkologii w Gliwicach, permanentne, szerokie badania wykluczające nowe ogniska choroby, zdawały się być rękojmią względnego spokoju. Nagle, w lawinowy sposób, nowotwór przyjął nowe oblicze: białaczki. Obierając tą postać, mimo nadludzkich wysiłków lekarzy, nie dało się już zrobić nic, choroba zwyciężyła...
Mama 29 listopada nagle zmarła, a 2 grudnia odprowadziłem Ją na miejsce Jej ostatniego spoczynku.
Bałem się strasznie tych Świąt, dla mnie - mimo innego upozycjonowania w tradycji i doktrynie chrześcijańskiej - najważniejszych, symbolicznych, jedynych prawdziwie rodzinnych i bodaj najbardziej polskich. Boże Narodzenie na zawsze kojarzyć mi się będzie z Mamą, zapachem przygotowywanych przez nią potraw, z makówkami i moczką na czele, kreowaną przez Nią niezapomnianą, jedyną w swoim rodzaju atmosferą.... 
Wczoraj, po raz pierwszy w życiu, usiadłem przy wigilijnym stole, przy którym zasiadałem już od 20 lat bez Taty, bez Mamy....
To nie była radosna Wigilia, to była smutna kolacja, pełna łez, żalu, refleksji, nostalgii, tęsknoty.
Na polskich Kujawach kultywowany jest piękny obyczaj rozpalania po śmierci matki ogniska, które - dogasając - rozgrzebywane jest przez dzieci, jako symbol końca domowego ogniska, w dotychczasowym kształcie. Poznałem osobiście gorzki smak, głębię i przesłanie tej tradycji.
Szok po śmierci Mamy, który ciągle mi towarzyszy, rodzi zarazem symboliczną retrospekcję, swoisty pochód obrazów i wspomnień radosnego dzieciństwa i dojrzewania, dorosłości w stałym obcowaniu z Nią, z Mamą, która była zawsze....
Wczoraj, jeszcze przed kolacją odwiedziłem Mamę. Dziś uczyniłem tak znowu. Nie był to już rzecz jasna dialog, a smutna refleksja, zaduma i monolog oraz podziękowanie za te wszystkie lata, wspólne święta, dobro które mnie spotkało z Jej strony. Gdzieś znalazłem piękną sentencję: "[...] Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci [...]". Ja o swojej Mamie, będę pamiętał do końca moich dni....
Żal z utraty Mamy, choć pewnie ta rana długo jeszcze się nie zabliźni, także z powodu bezsilności i niedwracalności będzie trwać i jakiś czas jeszcze obficie broczyć, nie może jednak zdominować mojego życia. Trzeba pamiętać, ale iść do przodu, ze świadomością że z każdym dniem, z każdym krokiem, spotkanie z Mamą, spotkanie z Rodzicami jest bliższe....
Od jutra wracam do pisania i komentowania. Wracam do szeroko pojętej tematyki mojej ukochanej Francji..... Na dziś, wszystkich serdecznie pozdrawiam.