sobota, 26 kwietnia 2014

Jaures - Churchill - de Gaulle, a Ukraina?

Współczesna Ukraina, dla świata i Europy, staje się wielowymiarową próbą.
Dla jednych, symbolem w tej konfrontacji wokół zachowania integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy, jest swoiście rozumiany współcześnie pacyfizm ikony francuskiego ruchu socjalistycznego: Jeana Jaures'a [1859 - 1914], którego rok zaczyna być właśnie celebrowany we Francji, zwłaszcza przez francuską lewicę. Wielu, konstytujących podstawę stosunku Europy do problemu ukraińskiego, próbuje odwoływać się właśnie do pryncypialnego pacyfizmu Jaures'a, uzsadniając nim - między innymi - zachowawczość i powściągliwość Europy, w reakcji na nową mutację rosyjskiego imperializmu. Na marginesie, dorobek teoretyczny i nader pozytywna postać samego Jeana Jaures'a, bez wątpienia zasługuje na celebrację.
Daleki jestem od blankietowego akceptowania wartości ukraińskiej rewolucji, nie wiem czy przyszłość nie przyniesie nam rażącej niewdzięczności Ukrainców, ale w tym konflikcie, świat i Europa nie ma wyboru: musi chronić ukraińską integralność terytorialną, jej prawo do samostanowienia, ze świadomością ułomności ukraińskiego systemu politycznego.
W obecnej konfrontacji świata demokratycznego z Rosją, znacznie bliższe jest mi stanowisko Winstona Churchill'a, który swego czasu głosił: "[...] epoka zwłoki, półśrodków, łagodzenia i wyciszania, przekładania na później, zbliża się ku końcowi. Rozpoczyna się epoka stawiania czoła konsekwencjom [...], jak i Margaret Thacher: "[...] albo staniemy na zasadach, albo nie  staniemy w ogóle [...]",
Rozważając kwestię europejskich i światowych reakcji na poczynania Rosji w sprawie Ukrainy, warto także przywołać jakże trafną, o ponadczasowym charakterze, diagnozę Rosji, autorstwa Ch. de Gaulle'a: "[...] Rosjanie - to trudny partner! Jeżeli się cofać, oni prą naprzód. Jeśli okazać się być stanowczym, przyjmują fakty ze spokojem. [...]". 
Europa nie może sprzedać sprawy Ukrainy, ani za ropę i gaz, ani za mięso, ani za jabłka, nawet za widmo chłodnych kaloryferów w zimie. To prawdziwy test jedności europejskiej, szkoda, że inaczej rozumiany w wielu stolicach europejskich. Europejskie, widoczne gołym okiem antagonizmy, to pożywka dla perfekcyjnie prowadzonej rosyjskiej polityki segmentacji, antagonizowania Europy. W czasach problemów Europy z właściwym rozumieniem idei zjednoczenia - ponownie odwołując się do de Gaulle'a: "[...] na szczęście Ameryka potrzebuje Europy [...]", a w konsekwencji, Stany Zjednoczone AP, zapewniają jedność i spoistość świata Zachodu.
I jeszcze jedno: oby nas samych i naszych politycznych decydentów, znowu nie ponosiła ułańska fantazja, romantyczna dusza, inspirowana swoiście pojmowanym polskim mesjanizmem!! To, że graniczymy z Ukrainą, nie musi oznaczać że musimy być w pierwszym szeregu. Nie aspirujmy do roli liderów. Bądźmy lojalnymi, przewidywalnymi sojusznikami, adekwatnie do potencjału, a nie marzeń i ambicji. To starczy!!!    
           

wtorek, 15 kwietnia 2014

Francuski Total boleśnie weryfikuje polski sen?

W dniu wczorajszym [14.04.2014], Polska Agencja Prasowa opublikowała istotną informację, która z trudem toruje sobie drogę w polskich mediach: francuski gigant naftowy - koncern Total, nie przedłużył swojej jedynej koncesji na poszukiwanie gazy łupkowego w Polsce. Total staje się tym samym kolejnym światowym liderem, który stracił zainteresowanie polskim potencjałem gazowym.
U źródeł tej decyzji nie leżą bynajmniej potencjalne problemy Totala. Wprost przeciwnie. Kondycja koncernu jest godna podziwu. Total ma się znakomicie, czego dowodem między innymi rekomendacja Rady Nadzorczej Grupy, z dnia 11 lutego br., na Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy spółki Total, planowane na 16 maja br., o zamiarze wypłaty dywidendy w kwocie 2,38 Euro na akcję.
To nie pierwsza  reorientacja strategiczna Totala w Polsce. Na początku lat 90-tych XX wieku, koncern zamierzał aktywnie uczestniczyć w konsolidacji polskiego sektora petrochemicznego, przedstawiając ówczesnemu rządowi propozycję zakupu Rafinerii Gdańsk i poważne inwestycje. Transakcja nie doszła do skutku, skutkiem czego obecność Totala w Polsce uległa marginalizacji.
Dzisiejsza decyzja Totala, to nie tylko wynik zmiany priorytetów, to znacznie coś więcej. To przyznanie, że gaz łupkowy w Polsce, do niedawna źródło polskiego snu o gazowej potędze i niezależności od Rosji, wcale nie jest przedsięwzięciem skazanym na pewny sukces, zwłaszcza postrzegany przez pryzmat niezbędnych, potencjalnych, niebagatelnych kosztów. Total zachowując się absolutnie racjonalnie uznał i skumunikował publicznie, że biorąc pod uwagę relację: nakłady - potencjalne korzyści, znajduje bardziej optymalne i dochodowe miejsca oraz obszary swoich inwestycji.
Dla nas decyzja Totala, winna być powodem do tonowania nastrojów i merytorycznej dyskusji o rzeczywistych perspektywach gazu łupkowego w Polsce. Rozbudzone nadzieje, które lokowały nas wśród światowych potentatów w tej dziedzinie, z pewnością wymagają weryfikacji, zwłaszcza na obecnym etapie rozwoju technologicznego. Skoro światowi potentaci nie dostrzegają w Polsce lukratywnego interesu, może warto nieco ochłonąć i przypomnieć sobie choćby o casusie Karlina w latach 80 - tych ubiegłego wieku, które miało być symbolem roponośnej samowystarczalności i prosperity w Polsce? Może wreszcie to swoista dbałość Opatrzności o nasze dobra narodowe? Może zasadnym jest abyśmy zostawili coś potomnym, przyszłym pokoleniom Polaków, w nienaruszonym stanie, zwłaszcza znając nasze narodowe słabości i przywary?

     

Lincoln a kwestia Ukrainy?.....

Państwowość ukraińska przechodzi ciężką próbę. Dzień dzisiejszy przynosi informację o początku militarnej akcji na wschodzie Ukrainy, skierowanej przeciwko rosyjskim separatystom.
Bez względu na sympatie polityczne, doświadczenia historyczne, a nawet animozje jasnym staje się, że konflikt ukraiński wchodzi w nową, coraz bardziej niebezpieczną fazę.
Fundamentalną kwestią jest pytanie o legitymizację podejmowanych działań.
Bez wątpienia, od tygodni - zwłaszcza po aneksji Krymu - zagrożona integralność terytorialna Ukrainy, a być może także państwowość ukraińska, upoważnia rządzących tym krajem, do podejmowania decyzji w obronie państwa ukraińskiego, zgodnie z obowiązującym prawem międzynarodowym. Ogromna szkoda, że za naruszeniami prawa międzynarodowego stoi wielki kraj, państwowość wielkiego narodu, narodu z aspiracjami i ambicjami, państwo atomowe, posiadające status stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, sygnatariusz międzynarodowych porozumień gwarantujących nienaruszalność granic i bezpieczeństwa Ukrainy - Federacja Rosyjska.
Będące bezprzecznym faktem podziały polityczne i społeczne na Ukrainie, nie mogą być upoważnieniem i uzasadnieniem dla kogokolwiek, do mieszania się w wewnętrzne sprawy Ukrainy, do inspirowania tendencji odśrodkowych, których beneficjentem może być inne państwo. Analogicznie, niezbywalne prawa mniejszości narodowych, nie mogą być uzasadnieniem do interwencji i ingerowania w wewnętrzne sprawy innych państw na całym świecie, a zwłaszcza w tak ciężko doświadczonej wojnami i nacjonalizmami Europie.  
Ukraina ma niezbywalne prawo do samoobrony, także w wymiarze walki z zagraniczną dywersją.
Konflikt ukraińsko - rosyjski, przyjmujący obecnie bardzo niebezpieczny, bo militarny charakter, ma jeszcze jeden, jakże istotny wymiar: nowoczesnej wojny propagandowej i informacyjnej, z wykorzystaniem zniuansowanych, a przy tym nad wyraz nowoczesnych środków. Pamiętając o sile rażenia argumentów i nośników używanych w wojnie propagandowej, warto przywołać sentencję Abrahama Lincolna: "[...] można oszukiwać cały świat przez jakiś czas i kilka osób cały czas, ale nie sposób oszukiwać wszystkich permanentnie [...]".     
     



niedziela, 6 kwietnia 2014

Miotła - logotyp zmian wyborczych, nie tylko w Mikołowie?

Sondaże przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w Polsce, szacują potencjalną frekwencję wyborczą na poziomie poniżej 40% co oznacza, że z prawa wyborczego skorzystają prawdopodobnie tylko tzw. twarde elektoraty poszczególnych partii. Zresztą nic w tym dziwnego, bo skoro to wyłącznie partie pochłonięte walkami między sobą jedynie, decydują o kształcie list wyborczych, na których miejsce jest nagrodą za wierność oligarchiom partyjnym, stosunek przeciętnego wyborcy do aktu wyborczego jest logiczny i łatwy do przewidzenia. Od lat zresztą uważam, że w polskich realiach, zachowania wyborcze, udział w wyborach jest prawem, a nie obowiązkiem, miarą obywatelskich postaw. Polski wyborca, skoro stracił wpływ na kształt list wyborczych, nie akceptując statusu mięsa wyborczego, całkowicie zasadnie, absencję wyborczą, traktuje jako manifestację postaw politycznych, jedyną możliwą formę obywatelskiego stosunku do polityki i rządzących.
Ale Europa jednak się zmienia i w tym parametrze.
Tydzień temu, w wyborach municypalnych Francuzi dowiedli, że wbrew poprawności politycznej, nachalności mediów można głosować, traktując akt głosowania jako formę plebiscytu, oceny tradycyjnych elit politycznych, nie tylko rządzących. Z drugiej jednak strony, ci sami Francuzi zachowują się absolutnie racjonalnie, niezależnie od koninkturalizmów, czego dowodem choćby wybór na mera Paryża Anne Hidalgo, socjalistki, pierwszej kobiety w historii na czele władz miejskich Paryża, reprezentantki tzw. pragmatycznego socjalizmu.
W tym samym czasie, wybory prezydenckie na Słowacji wygrywa nie zdecydowany faworyt, urzędujący premier, lider rządzącego SMER-u Rober Fico, a bezpartyjny - choć bogaty - funkcjonujący dotąd poza polityką Andrej Kiska, co jest zaskoczeniem dla mediów i szokiem dla elit władzy.
Dziś z pewnością wybory parlamentarne na Węgrzech, wygra urzędujący premier i lider FIDESZ-u: Viktor Orban, od lat sekowany przez elity brukselskie, krytykowany za manifestowany eurosceptycyzm dla jednych, eurorealizm dla drugich, prowadzący zrównoważoną, zgodną z interesem narodowym Węgier politykę zagraniczną.
W Europie, z całą pewnością wyczerpuje się dotychczasowa formuła prowadzenia polityki i sprawowania władzy, oparta na absolutnej dominacji oligarchii partyjnych, zawłaszczających przestrzeń publiczną dla realizacji własnych celów, z instrumentalnym traktowaniem instytucji demokratycznych. Zresztą dowodem na to jest choćby najnowsza książka Eurodeputowanego M. Migalskiego: "Parlament ANTYeuropejski", której lektura dostarcza dowodów ordynarnej prywaty znacznej części europejskiej elity politycznej, skrywanej pod płaszczykiem służby publicznej i dobra wspólnego.   
Mam nadzieję, że także w Polsce nadchodzące wybory do Parlamentu Europejskiego będą ostatnimi, w których podmiotowość obywatelska, została sprowadzona do roli bezwolnego narzędzia w rękach partii  i części mediów. Wierzę, że polscy wyborcy masową absencją, zamanifestują swój stosunek do aktualnych elit politycznych, wyrażając wobec nich pryncypialną dezaporobatę.
Kampania przed wyborami do Parlamentu Europejskiego jest jednak tylko symboliczną cezurą. Już w listopadzie, czekają nas w Polsce wybory samorządowe.
Miałem okazję - zupełnie przypadkowo - rozmawiać wczoraj z działaczami samorządowymi mojego rodzinnego Mikołowa, których diagnoza funkcjonowania władz lokalnych, jest bardziej niż porażająca. Wielodekadowe skostnienie, przejawy nepotyzmu, traktowania władzy jako wyłącznie źródła prywatnych korzyści, totalne lekceważenie głosu i priorytetów społeczności lokalnej, a przy tym rezygnacja i niewiara w możliwość odwrócenia tendencji. Mam jednak wrażenie, że stopniowo - tak w Mikołowie, jak i w całej Polsce - tworzy się klimat nieuchronności zmian, nadchodzi czas przewietrzenia gabinetów władzy. Mam nadzieję, że już tego listopada nadejdzie ten czas, w którym o politycznej przyszłości, decydować będzie merytoryczne przygotowanie i rzetelna, profesjonalna ocena dokonań, a nie tylko socjotechnika. 
Mając powyższe na względzie, sugeruję szukającym form symbolicznej organizacji i integracji przed wyborami samorządowymi w Polsce, odejście od retoryki partyjnej, skrywanej czasami pod szyldem rzekomych obywatelskich porozumień i kolalicji, na rzecz popularyzowania prostego logotypu: miotły. Oby to proste, ponadpartyjne narzędzie pracy, stało się symbolem racjonalnych zachowań, synonimem koniecznych, pozytywistycznych wysiłków u podstaw, niezależnie i ponad politycznymi podziałami, wbrew partyjnym rekomendacjom, w opozycji do interesów partyjnych oligarchii.
Jestem przekonany, że mój rodzinny Mikołów, stanie się tym, czym we Francji było swego czasu miasteczko Dreux. Nie nawiązuję przy tym, do stoczonej w 1562 roku pod tym miastem, bitwy katolików z hugonetami [francuscy protestańci], zakończonej zwycięstwem tych pierwszych, a symbolicznej roli tego pięknego miasta [choćby przez pryzmat XIII wiecznego kościoła Świętego Piotra i Kaplicy królewskiej],  w latach 80 - tych ubiegłego wieku: zerwania z ostracyzmem wobec Frontu Narodowego. Bardzo chciałbym, aby Mikołów stał się symbolem nowego: pożegnań tych, co w polityce od zawsze, wietrzenia oraz sprzątania po przyspawanych do urzędów i stołków, aby stał się synonimem obywatelskiego, demokratycznego zrywu, odmowy kontynuacji tego co złe i społecznie dysfunkcjonalne. 
Osobiście stawiam na miotłę.      

    
      

czwartek, 3 kwietnia 2014

Wybory samorządowe we Francji: tylko feedback dla polityków?

Zakończone w niedzielę wybory municypalne we Francji, wieńczące zapowiadane zwycięstwo prawicy, obnażyły nie tylko słabość obozu rządzącego, co znalazło wyraz między innymi w rekonstrukcji francuskiego rządu, ze zmianą premiera włącznie. To także swoista, zobiektywizowana i powszechna informacja zwrotna dla polityków, zwłaszcza formacji rządzącej: Partii Socjalistycznej.
Francuzi nie tylko przestali ufać czarowi, ulegać powabowi socjalistów. Zasygnalizowali także jednoznacznie pejoratywną ocenę skuteczności rządzenia, wiary w zdolność P.S do minimalizacji skutków społecznych kryzysu ekonomicznego.
Prezydent Hollande i elita socjalistów, chcąc odzyskać inicjatywę polityczną, zdecydowali się na szybką zmianę dotychczasowego Pierwszego Ministra: Jean'a - Marca Ayrault'a, na bardziej pragmatycznego i zdecydowanie mniej hołdującego ideom socjalistycznym, sprawującego dotąd funkcję szefa MSW Manuel'a Valls'a. To zmiana więcej niż symboliczna, z uwagi na wyraźną ewolucję akcentów i priorytetów politycznych, a nadto jednoznaczną analogię z pierwszą kadencją prezydencką F. Mitterrand'a, z odwrotem od pryncypiów socjalistycznych w rządzeniu, czego symbolem była wówczas zmiana na stanowisku premiera Francji w 1984 roku [pryncypialnego P. Mauroy, zastąpił wtedy pragmatyczny L. Fabius]. Prawie trzydzieści lat temu [17.07.1984], francuscy socjaliści po raz pierwszy zostali zmuszeni przez rzeczywistość do przyznania, że prymat ideologii nad polityką, jest nie tylko wyrazem ideologicznego zaślepienia, jest po prostu strategicznym błędem z punktu widzenia efektywności ekonomicznej i skuteczności rządzenia.
Dziś, po prawie trzech dekadach, nie pomna historycznych doświadczeń, francuska P.S zmuszona zostaje ponownie do rewizji swojej aksjologii politycznej.
Społeczny feedback dla polityków lewicy, to jednak nie jedyna lekcja płynąca z ledwie co sfinalizowanej elekcji.
Prawdziwym, symbolicznym zwycięzcą tych wyborów jest Front Narodowy. Mimo niekorzystnej dla tej formacji ordynacji wyborczej, prób izolowania i dyskredytowania podejmowanych przez piewców poprawności politycznej, partia Marine Le Pen uzyskała poparcie ponad 7 milionów głosujących Francuzów w pierwszej turze wyborów, uzyskując ostatecznie 8,7% oddanych głosów w drugiej turze, osiagając znakomite wyniki w miastach powyżej 10 tys mieszkańców, w tym stanowiska 11 merów.
Sukces wyborczy Frontu Narodowego wykracza poza ramy lokalnych społeczności, jest symbolem zmian preferencji wyborczych Francuzów, jest prognostykiem tego, co czeka Francję w kolejnych, zblizających się elekcjach, od wyborów do Parlamentu Europejskiego poczynając. W tym kontekście wyniki wyborów municypalnych to także feedback, tym razem dla francuskiej klasy politycznej. Istotą tej informacji zwrotnej jest przekaz o tym, że polityczna mapa Francji ulega zasadniczym przekształceniom, na ile trwałym pokaże przyszłość.
Wybory i zmiana preferencji wyborczych Francuzów, winna być także lekcją poglądową dla polskiej klasy politycznej. Straszenie elektoratu powrotem do władzy PiS-u może już nie wystarczyć dla prolongowania własnej, dotychczasowej pozycji politycznej. Przekonywanie o konieczności przedłużenia okresu sprawowania władzy obecnie rządzących, z uwagi na sytuację międzynarodową, też nie musi znaleźć społecznego posłuchu. Współczesny wyborca - także polski - mimo presji mediów, nie zatracił instynktu samozachowawczego. Potrafi ocenić i oszacować co dla niego najlepsze, a to brzmi dla współczesnych partiokracji jak prawdziwe memento...