czwartek, 24 grudnia 2015

Boże Narodzenie - kilka refleksji

Święta Bożego Narodzenia są czasem radości i refleksji. Zwłaszcza we współczesnym świecie, we współczesnej Europie, muszą one dodatkowo skłaniać do głębokiego zastanowienia nad istotą naszego życia i parametrami świata, w których żyjemy.
Boże Narodzenie w zachodniej cywilizacji, od dawna nie ma już wyłącznie wymiaru religijnego, nie jest jedynie wyznaniem, manifestacją chrześcijańskiej wiary. Boże Narodzenie w świecie Zachodu, jest czymś znacznie bardziej istotnym, znacznie większym: jest zarazem, a może nawet przede wszystkim, publicznym wyznaniem przywiązania do naszej wielowiekowej hellenistyczno - rzymskiej tradycji, której chrześcijaństwo jest immanentnym, trwałym wyróżnikiem, bodaj jedynym na dziś spoiwem.
Każdy, kto miał okazję odwiedzić Ziemię Świętą - a mam przywilej należeć do tego grona - wie i pamięta doskonale słowa przewodników: zwiedzając Ziemię Świętą, trzeba być silnym wiarą, aby wiary nie stracić. Dodatkowo, dla Chrześcijan Zachodu, jest to wyjątkowa lekcja pokory wobec dominacji Prawosławia. Wycieczki te jednak tym bardziej ugruntowują w każdym z nas przekonanie o odmienności, przekonanie o przynależności do wielkiej społeczności, powstałej wokół chrześcijańskiej tradycji i aksjologii.
Boże Narodzenie w Europie, staje się okazją do zamanifestowania naszej więzi i wewnętrznej spoistości, consensusu ludzi cywilizacji Zachodu wobec tego, co dla nas ważne, istotne i nam najbliższe.
Dla mnie, Boże Narodzenie ma nade wszystko wynikający z polskiej specyfiki, rodzinny charakter. Pamiętam i do końca moich dni będę pamiętał o świątecznej atmosferze mojego domu rodzinnego, o nieżyjących już niestety moich rodzicach, którzy w czasach gospodarki niedoboru, w których świąteczne wiktuały były prawdziwym rarytasem, potrafili zorganizować święta radosne i dostatnie. Mam wrażenie, że tamta atmosfera, mimo współczesnej obfitości, innego poziomu naszego życia, już niestety nie wróci......
Niezależnie od religijnego wymiaru Świąt Bożego Narodzenia, wbrew wewnętrznemu zróżnicowaniu wynikającemu z poziomu naszej zamożności i zniuansowania lokalnych tradycji, przeżyjmy te radosne święta w rodzinnej atmosferze, pomni naszych kulturowych i cywilizacyjnych zobowiązań. Naszą powinnością wobec Tych, co odeszli, wobec tych pokoleń co przyjdą po nas, jest prolongowanie tradycji i kultury cywilizacji Zachodu - co istotne - w warunkach presji agresywnego islamu. Niezależnie zatem od tego, czy towarzyszy nam naturalne, czy sztuczne drzewko bożonarodzeniowe, czy towarzyszy nam magiczny, wigilijny polski wieczór, czy inna tradycja, czy kolacja wigilijna jest prosta i skromna, czy pełna przepychu, każdy z nas, podczas Świąt Bożego Narodzenia realizuje cywilizacyjną misję. Do świadomego, akuratnego, pełnego zaangażowania realizacji tej misji, gorąco wszystkich Państwa zachęcam!!!

wtorek, 15 grudnia 2015

Francja po wyborach regionalnych: wyniki mogą być mylące.

Zakończona w niedzielę [13.12.2015] II tura wyborów regionalnych we Francji, dzięki kampanii poprawnych politycznie mediów, nadzwyczajnej mobilizacji elektoratu, wysokiej frekwencji wyborczej, strategii Partii Socjalistycznej, która wycofując swoich kandydatów w części regionów, zawarła nieformalny alians z prawicą, stanowi sukces tradycyjnych partii politycznych. Front Narodowy, wokół którego stworzono "kordon sanitarny", na skutek także kształtu ordynacji wyborczej, nie zdołał przełożyć poparcia społecznego z I tury, na formalne uczestnictwo we władzy na poziomie regionów.
Przestrzegałbym jednak przed optymizmem tych, którzy uważają powyborczy krajobraz, za rzetelne odzwierciedlenie nastrojów i preferencji wyborczych Francuzów. Wbrew pozorom, tradycyjne francuskie partie polityczne nie mają powodów ani do zadowolenia, ani do optymizmu. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że brak we Francji przesłanek do uznania że spada znaczenie przyczyn, których poziom poparcia społecznego dla Frontu Narodowego jest skutkiem. Kluczowe problemy społeczne pozostają nadal nie rozwiązane (odrębnym jest pytanie, czy jakakolwiek siła polityczna, nie tylko we Francji, ma panaceum na ich zmarginalizowanie), poziom bezrobocia pozostaje niezmiennie wysoki, poczucie społecznego bezpieczeństwa zachwiane, brak perspektyw powszechny, zagrożenie radykalizmem islamskim niekwestionowane. Ten stan rzeczy powoduje, ze założenie ich Front Narodowy jest w politycznym odwrocie, jest conajmniej przedwczesne i mało realistyczne.
Wynik wyborczy daje nadto F.N cenny oręż w walce o dalszy wzrost wpływów społecznych, o rząd dusz we Francji. Jest dowodem, ze Front jest izolowany, a w konsekwencji polityka "starych" partii odkształca preferencje polityczne Francuzów. Odwieczny argument Frontu: tylko my jesteśmy sekowani w ramach systemu politycznego, skazani na ostracyzm, tylko my dotąd nie rządziliśmy, nabiera nowego znaczenia. Jeżeli uwzględni się obiektywny fakt, że w I turze wyborów regionalnych, Front cieszył się poparciem społecznym sięgającym 42% - 45% oddanych głosów, co istotne, nie tylko w regionach biednych, o strukturalnym bezrobociu (np. północ kraju), ale i najbogatszych (południe Francji), to trudno przynajmniej części argumentacji Frontu odmówić zasadności.
W powszechnej, nie tylko we Francji, etykietyzacji i dominacji poprawności politycznej, pozycję polityczną Frontu usiłuje się także marginalizować stwierdzeniem, że wpływy wyborcze Frontu, pokrywają się z dawną geografią poparcia dla zmarginalizowanej dziś, Francuskiej Partii Komunistycznej. Jeżeli nawet te analizy są prawdziwe, to jakie mają one znaczenie w demokratycznym społeczeństwie? Czy głos wyborczy byłego członka czy zwolennika FPK, ma mniejszą wartość niż analogiczny głos zwolennika prawicy? Przecież to absurdalne!!!
Dla mnie wynik wyborczy Frontu oznacza jedynie tyle, że kształt francuskiej ordynacji defaworyzuje tego typu ugrupowania, o czym wiadomo od dawna. Front powiększył swoje poparcie i pozostaje kluczową siłą polityczną, z ogromnymi szansami w ważnych elekcjach, w niedalekiej przyszłości: prezydenckich i parlamentarnych.
Na dwie kwestie chciałbym zwrócić szczególną uwagę: 
1. Dla przeciętnego Francuza, bez względu na zróżnicowanie socjologiczne społeczeństwa francuskiego, sympatyzowanie z Frontem i jego aksjologią, przestaje być powodem do wstydu, wprost przeciwnie. Francuzi coraz powszechniej dokonują publicznego wyznania "politycznej wiary". Front na względnie trwale zadomowił się we francuskim krajobrazie politycznym. To wielki kapitał Frontu na przyszłość.
2. Liczba wyborców Frontu w zakończonych wyborach regionalnych osiągnęła 7 mln, zrównując się z oficjalną liczbą imigrantów we Francji. Te liczby mają wymiar symbolu. Można z niewielkim ryzykiem postawić tezę, że o przyszłości politycznej Francji zadecyduje problem imigracji. Im bardziej rosnąć będzie presja imigrantów, im silniej nadszarpnięte zostanie szeroko rozumiane pojęcie bezpieczeństwa przeciętnego Francuza, tym polityczne żniwo Frontu będzie bardziej obfite.
W konsekwencji, wynik wyborów regionalnych we Francji niczego nie rozstrzyga, a jedynie hibernuje poprawne polityczne media i środowiska oraz tradycyjne partie polityczne i ich elity. To przejściowe samozadowolenie, może stać się już w 2017 roku źródłem bolesnego przebudzenia i rozczarowania dla tych, którzy francuską rzeczywistość społeczno - polityczną widzą w krzywym zwierciadle.        
 
 

czwartek, 3 grudnia 2015

Giscard d'Estaing - wywiad który boli, a może skłoni do refleksji?

W dzisiejszym wydaniu  [3.12.2015r.] Dziennika "Rzeczpospolita", ukazał się nader interesujący wywiad z byłym Prezydentem Republiki Francuskiej (1974 - 1981), członkiem Akademii Francuskiej, autorem bestsellerowych książek - Valery Giscard'em d"Estaing. 
Niezależnie od faktu, że VGE darzę osobistą estymą, z powodów o których mam nadzieję jeszcze kiedyś napiszę, wspomniany wywiad jest ciekawą, prowadzoną wbrew zasadom poprawności politycznej, analizą sytuacji w Europie i we Francji, z wątkami odnoszącymi się wprost do Polski.
Prezydent Giscard d'Estaing ocenia, że proces rozszerzenia Unii Europejskiej na Wschód został przeprowadzony zbyt szybko. U źródeł tego błędu leży nagły rozpad Związku Radzieckiego i pilna potrzeba budowy nowego ładu europejskiego, przeprowadzona zbyt pośpiesznie, niezbyt starannie, co uznać należy za zasadniczy błąd Unii.
Pośpieszne zjednoczenie nie uwzględniło zróżnicowania wewnętrznego państw, stopnia zapóźnień cywilizacyjnych i ekonomicznych niektórych nowych członków, a co najważniejsze, nie spowodowało zmian świadomościowych w elitach politycznych i społeczeństwach nowych krajów członkowskich. Zjednoczona Europa nie została potraktowana przez nowe kraje członkowskie jako nowa formuła polityczna, jako aksjologiczne zobowiązanie, ale nade wszystko jako szansa na odrobienie dystansu rozwojowego do "Starej Unii". "[...] Dla Europy Środkowej Unia jest głównym sposobem na wsparcie finansowe [...]", jest źródłem kapitału na pokonanie niedorozwoju i szeroko pojęty skok cywilizacyjny. Europa potrzebuje nie tylko wspólnej waluty, ale nade wszystko ujednolicenia mechanizmów polityczno - gospodarczych, od rozwiązań fiskalnych poczynając. Harmonizacja jest optymalnym terminem pozwalającym zdefiniować potrzebny i nieuchronny obszar zjednoczenia Europy.
Giscard obala przy tym mit, że zróżnicowanie poziomu rozwojowego między krajami Unii, uniemożliwia intensyfikację procesu harmonizacji, przywołując przykład USA, gdzie różnice między Kalifornią, a Alabama czy Luizjaną, są w jego opinii nie mniejsze, niż analogiczne między Niemcami, a Portugalią dla przykładu.  
Drogą do przyspieszenia budowy Zjednoczonej Europy ma być jej federalizacja i podział ne te kraje które chcą rzeczywistej unifikacji oraz te, które preferują istnienie na jej peryferiach. Alternatywą jest dekadencka Europa bezradności.
Były Prezydent V Republiki wykazuje też sceptycyzm w kwestii strategii Europy odnośnie rozwiązania kryzysu ukraińskiego. Europa w tym konflikcie jego zdaniem kieruje się fobiami, uproszczeniami i fałszywymi założeniami. W percepcji Giscarda d'Estaing, Ukraina musi być zorganizowana na wzór hiszpański, z silna autonomią regionów i rzecz najważniejsza: aspiracje ukraińskie do Unii Europejskiej są bezpodstawne: "[...] Ukraińcom trzeba powiedzieć uprzejmie, ale jasno, że do Unii Europejskiej nie wejdą. To wielki kraj, którego miejsce jest między Europą i Rosją, ale nie w Unii.[...] Ukraińcy nie są Europejczykami [...]".
Czytając wywiad z VGE, śledząc jego tok myślenia z polskiej perspektywy, bez emocji, ale też i bez zacietrzewienia, z daleka od podszytego zgubnym romantyzmem polonocentryzmu i mesjanizmu, warto co najmniej uwagi Giscarda przeanalizować. Czy aby nie jest to trafna diagnoza? Czy dla nas Polaków, beneficjentów rozszerzenia Europy, Unia jest wspólnotą wartości, z którą się identyfikujemy, czy raczej wyłącznie dostawcą kapitału i sprawcą swobody przemieszczania się? Czy polski, zgubny, przaśny nacjonalizm, nie leży w opozycji do aksjologii Wspólnoty? Jaki wreszcie jako Polacy mamy pomysł na wspólny europejski dom: to ma być skansen, czy prawdziwa jedność społeczno - polityczno - ekonomiczna? 
To fundamentalne pytania, nie tylko wynikające z konsekwencji bieżącej walki politycznej w Polsce. To kwestia narodowej, ponadczasowej strategii. Musimy bowiem pamiętać, że Unia to nie bezwolna krowa holenderka, to nowe ramy naszej wspólnej europejskiej egzystencji i przyszłości, zwłaszcza w tych trudnych czasach.             

sobota, 21 listopada 2015

Wojna z radykalnym islamem w Europie - kto głównym beneficjentem?

        Krwawe zamachy radykalnych dzihadystów we Francji, zmieniły zasadniczo optykę europejskich elit, które ponad dwie dekady temu, po rozstrzygnięciu z sukcesem wielopłaszczyznowej rywalizacji z komunizmem, a w konsekwencji spadku atrakcyjności wielkich ideologii uznały, że konwergencja każdego systemu w kierunku gospodarki rynkowej, z uniwersalnym narzędziem sterująco - monitorującym, w postaci globalizacji, absolut praw człowieka, to ewolucyjna droga do utrzymania dobrobytu, do utrwalenia oraz zachowania pokoju społecznego. Od co najmniej 20-u lat, pojawiały się rysy na tym sielankowym scenariuszu, które jednak były bagatelizowane, w imię poprawności politycznej, mającej być źródłem stabilizacji i eliminacji społecznych napięć oraz antagonizmów. Dziś następuje bolesne, kosztowne przebudzenie.
Traktując zasadnie islam jako agresora w Europie, trzeba zarazem mieć odwagę wskazać na dodatkowe cechy, które niejako komplikują jednoznaczność ocen:
1. Tylko we Francji, żyje oficjalnie ponad 6 mln muzułmanów, których Republika przyjęła i tolerowała przez dekady, mimo świadomości historycznych doświadczeń, że pokojowa koegzystencja islamu z innymi wielkimi religiami jest niemożliwa, z nadzieją - jeśli nie na ożywczą multikulturowość - to przynajmniej na pokojowe współistnienie.
2. Francja, posiadając prawo wyboru, mogła wybrać lepszych imigrantów niż wybrała, na co zwraca uwagę choćby znany i uznany francuski historyk: prof. Alain Besanson. Dlaczego mogąc wybierać z pośród Polaków, Wietnamczyków, chrześcijan z Afryki, postawiła własnie na muzułmanów? 
2. Zamachów we Francji dokonali Francuzi, wyznawcy islamu, przeszkoleni na Bliskim Wschodzie, zawiadywani przez Belga o takim samym rodowodzie, członkowie lokalnych społeczności. Działając zatem z inspiracji zewnętrznej i w interesie zewnętrznym, dokonali zbrodni na własnym społeczeństwie. To ważna okoliczność.
3. Francja przez lata, angażując poważne, publiczne środki, rewitalizowała dzielnice i miasta, wspierała przyjazną polityką społeczną rodziny muzułmańskie z przekonaniem, że imigranci islamscy podejmą wysiłek asymilacji. Niestety bezskutecznie. Nadto aktywność demograficzna imigrantów i ich wewnętrzna hermetyczność, doprowadziła do powstania z wyboru imigrantów, zamkniętych społeczności muzułmańskich o charakterze gett. Równocześnie taka alokacja środków powodowała napięcia i niezadowolenie rodzimych obywateli, których frustracja rosła w miarę eskalacji kryzysu. Rodowici Europejczycy żyją w zasadnym przeświadczeniu, że owoce ich pracy, wykorzystywane są przez imigrantów rzadko kiedy zainteresowanych partycypowaniem w wysiłku budowy i utrzymania dobrobytu, drogą pozytywistycznych zachowań, a raczej wyłącznie zorientowanych na konsumowanie. Ta coraz bardziej wyrazista dychotomia, leży jednocześnie u źródeł rosnącego poparcia dla partii narodowych i populistycznych. 
4. Współistnienie aksjologii świata Zachodu i islamu jest iluzją, trwałą utopią, o niebezpiecznych konsekwencjach, zagrażających istnieniu świata demokratycznego. Pozorna tolerancyjność islamu, zmienia się w agresywną wrogość prawie zawsze, wraz ze zmianą proporcji w społeczeństwach i społecznościach między muzułmanami, a chrześcijanami (choć nie tylko, nie zapominajmy choćby o pryncypialnej wrogości muzułmanów wobec żydów).   
Mówiąc i przypominając to wszystko, czas na pytanie kto: dziś jest w skali globalnej głównym beneficjentem konfliktu z islamem w Europie?
Wbrew pozorom nie jedynie imigranci, ani nie opozycyjne na dziś, europejskie partie polityczne, odrzucające pryncypialnie politykę rezygnacji i ustępstw wobec wojującego islamu, krytykujące wielokulturowość, monadializację i poprawność polityczną, jako symbole kryzysu Europy narodowej, Europy chrześcijańsko - hellenistycznej tożsamości. Europejski konflikt z islamem, jest na rękę i przynosi korzyści na dziś, głównie agresywnej, imperialnej Rosji. Konieczność aliansowania się z Rosją, w odniesieniu do walki z islamskim terroryzmem, zmusza Zachód do szukania dróg porozumienia z imperium rosyjskim, pozwalając temu ostatniemu wyjść z obiektywnej, uzasadnionej międzynarodowej izolacji. Obawiam się, że głównym przegranym będzie w efekcie końcowym Ukraina, która - tak jak niegdyś Polska - może zostać złożona na ołtarzu historii, jako ofiara i koszt porozumienia oraz spokoju wielkich. Niestety. 
Nie wiem, czy rację ma profesor Alain Finkielkraut estymując, że wojna z islamem doprowadzi do dezintegracji narodowej wielu krajów europejskich, a w efekcie końcowym do powstania zatomizowanego społeczeństwa postnarodowego. To byłaby zabójcza opcja. Równie dobrze, agresywność i presja islamu, może zostać militarnie zneutralizowana, a ustawodawstwo europejskie może skutecznie stworzyć tamę islamizacji Starego Kontynentu. Pozostaje sprawa szeroko rozumianych kosztów. Obawiam się, że stająca na porządku dziennym konieczność politycznej amnezji  Europy z wyboru, z jej praktycznym przejawem: deprecjacją problemu Ukrainy w relacjach międzynarodowych, to najbardziej prawdopodobny scenariusz.         
    

sobota, 14 listopada 2015

Paryż - miasto symbol, bohaterska stolica, miejsce ostatniej przestrogi

    Haniebne zamachy fanatyków islamskich, w dniu wczorajszym w Paryżu, niezależnie od ostatecznej liczby ich ofiar (nie jest zresztą ważne, czy zginęło ostatecznie 127, 140 czy 200 ludzi; każda bezbronna ofiara jest nie do zaakceptowania), miały fizycznie miejsce we Francji, ich wymiar jednak i konsekwencje są daleko szersze.
Ostatecznie mam nadzieję bankrutuje i tak już upadła koncepcja społeczeństwa wielokulturowego, o kreolizacji nie wspominając. Europa - w co wierzę głęboko - zacznie w końcu rozumieć, że istnieją granice tolerancji i praw człowieka, przyjmie do wiążącej wiadomości, że wojujący islam jest wyzwaniem, z którym nie poradzimy sobie tolerancją, mediacją, kulturą, wyłącznie salą sądową. Potrzebna jest rozważna, ale zdecydowana odpowiedź militarna, potrzebny jest cywilizowany odwet.
Elity europejskie, których synonimem od dekad biurokracja europejska, formacje polityczne i media głównego nurtu, mają poważny problem. Tego co dzieje się obecnie w Europie, tego co stało się wczoraj w Paryżu, nie można nazwać incydentem. To kolejne ogniwo w łańcuchu islamskiej przemocy, której celem jest zastraszenie społeczeństw demokratycznych, neutralizacja społecznego oporu wobec islamizacji Europy. Ciekawe, czy podtrzyma swoją dotychczasową otwartość i przychylność wobec imigrantów Kanclerz Niemiec, wbrew zresztą woli większości społeczeństwa.....
Demokratyczny świat Zachodu, nie może porzucić swojej aksjologii. W tej oczywistej wojnie cywilizacji nie jesteśmy jeszcze przegrani. Dysponujemy wystarczającym potencjałem, mamy zasoby, przysługuje nam bezsprzecznie prawo do obrony.
Czas też już chyba ostatni - aby wbrew paraliżującej nas poprawności politycznej - głośno i wyraźnie postawić tamę islamizacji Starego Kontynentu, żądać zmiany polityki wobec wojującego islamu.
Absolut demokracji i praw jednostek, nie może oznaczać akceptacji jawnej agresji islamu w Europie. Prawo do azylu politycznego, a tym bardziej imigracji ekonomicznej, musi być zarazem jasnym, nieodwołalnym, zagrożonym sankcją zobowiązaniem potencjalnych beneficjentów, do blankietowego uznania i poszanowania praw kraju udzielającego gościny. Jeżeli ktoś chce mieszkać w Europie, musi szanować jej tradycje, obyczaje, aksjologię, tożsamość. Czas na publiczny sprzeciw wobec specjalnych praw dla mniejszości islamskiej w Europie. Dosyć budowy meczetów, zamkniętych dzielnic. Laicka Europa nie pozwalając - i słusznie - na status chrześcijaństwa jako religii państwowej, tym bardziej nie może akceptować islamizacji życia publicznego.
Zamachu dokonali bezwzględni islamiści, ale co najmniej dwuznaczną rolę spełniają europejskie elity polityczne w kwestii islamizacji. Korzystając z przywilejów i ochrony, powtarzając jak mantrę slogany o tolerancji, prawach człowieka, zapomniały o tym co myśli i czuje ulica, co sądzi zwykły obywatel, bagatelizowały jego osobiste bezpieczeństwo. Dopiero zamachy uruchamiają instynkt samozachowawczy elit, powstaje jednak pytanie na jak długo....     
I jeszcze jedno: Francja, która jest jakby soczewką, w której ogniskują się wszystkie problemy związane z imigracją i obcą tradycji europejskiej kulturą, po wielekroć pokazała niebywałą zdolność do integracji, siłę pokonywania przeciwieństw i przeciwności. Wierzę głęboko, że i tym razem Marianna pokaże swój determinizm, rozum i siłę. Powiedzieć dzisiaj: wszyscy jesteśmy Francuzami, solidaryzowanie się z krajem galijskiego koguta, to za mało. Czas na czyny. Jeżeli one nie nastąpią, jeżeli elitom politycznym Europy zabraknie pryncypialności i odwagi, dojdzie do eskalacji zamachów i konfliktów.
Francuskie, tradycyjne elity polityczne także mają nie lada dylemat i wyzwanie. To co się dzieje, jest spełnieniem proroctwa politycznego tych - w tym Frontu Narodowego - którzy twierdzą, że patriotyzm jest nacjonalizmem, a nacjonalizm nie jest wstydem. Tych, którzy wzywają do opamiętania, sprzeciwiają się obecnej polityce wobec globalizacji i imigracji, wobec aktualnej formy europejskiej integracji. Francja dojrzewa do zasadniczych zmian politycznych, których symbolem może być przyszła prezydentura Marine Le Pen, w aktualnych okolicznościach coraz bardziej prawdopodobna. Z pewnością problematyka bezpieczeństwa i imigracji, odegra kluczową rolę w nadchodzących, grudniowych wyborach regionalnych we Francji.
Czas na czyny w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Sprawę imigracji należy rozwiązać nie w Europie, budując obozy dla uchodźców ale na miejscu, likwidując Państwo Islamskie, jako przyczynę i generatora wspomnianych nieszczęść. Zachód dysponuje potencjałem, aby przywrócić właściwe relacje i zasady prawa międzynarodowego. W imię przyszłości naszych dzieci i wnuków, czas na działania.   
Francjo moja kochana, przyjmij moje kondolencje. Ty jesteś - jak zasadnie mawiał Generał de Gaulle - predystynowana do czynów wielkich. Wierzę, że staniesz się dla świata inspiracją i przykładem do naśladowania, jak skutecznie radzić sobie z islamskim ekstremizmem. Zaatakowana podstępnie, masz prawo do obrony. Jesteś i będziesz wielka, co udowodniłaś już niejednokrotnie w swojej bogatej i chlubnej historii. Jako zdeklarowany Frankofil jestem z Tobą, na dobre i na złe.  

środa, 11 listopada 2015

Glucksmann Andre - potwierdzenie zasadności powiedzenia G. Clemenceau.

     Zmarły wczoraj (10.11.2015) francuski filozof: Andre Glucksmann, to bez wątpienia jedna z ciekawszych postaci europejskiego życia publicznego i intelektualnego. Jego biografia, ma wymiar symboliczny dla pokolenia Europejczyków XX wieku.
Urodzony w 1937 roku, w rodzinie francuskich Żydów (jego rodzice zdecydowali się na emigrację do Palestyny w 1933 roku), wykształcony we Francji, do końca lat 60-tych ubiegłego wieku - jak wielu przedstawicieli jego pokolenia - pozostawał pod wpływem idei lewicowych, zwłaszcza zaś maoizmu. Nie ograniczał się wyłącznie do intelektualnego flirtu z lewicą, był aktywnym uczestnikiem Rewolty Maja 1968 r. w Paryżu. W 1968 roku publikuje też pierwszą swoją książkę: "Le Discours de la Guerre" ("Dyskurs na wojnie").
W 1975 roku, publicznie i spektakularnie zrywa z lewicową fascynacją, rozliczając się z marksizmem w swojej słynnej książce: "La Cusiniere et le Mangeur d'Hommes - Reflexions sur l'Etat, le marxisme et les camps de concentration" ("Kucharka i ludożerca - Refleksje na Państwem, marksizmem i obozami koncentracyjnymi"), w której stawia de facto znak równości  między komunizmem, a nazizmem.
Stopniowo rozpoczyna się ewolucja A. Glucksmann'a do roli trybuna antytotalitaryzmu, społeczeństwa obywatelskiego i jego atrybutów, przeciwnika nienawiści i szeroko pojętego nihilizmu. W ostatnich latach, zdeklarowany krytyk putinowskiej Rosji, obrońca praw człowieka w Chinach, piewca aksjologii europejskiej i cywilizacyjnych zobowiązań Zachodu.
Laureat II Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka im. Jana Pawła II za 2008 rok, wręczonej osobiście przez Papieża Benedykta w grudniu 2009 r.
Andre Glucksmann, znany jest w Polsce z rozlicznych wywiadów, a nade wszystko z dwóch przełożonych na język polski jego książek: "Rozprawy o nienawiści", Wyd. Czytelnik. Warszawa. 2008 r. (tytuł oryginału: "Le Discours de la haine") oraz "Dostojewski na Manhatanie", Wyd. Sic. Warszawa. 2003 r. (tytuł oryginału: "Dostoievski a Manhattan").
"Rozprawa o nienawiści" to pouczająca, intelektualna wędrówka po historii nienawiści i destrukcji, o której Glucksmann formułuje zasadny pogląd, że "[...] jej uparte i natrętne widmo, degraduje relacje prywatne i sprawy publiczne [...]". Omawia zarazem trzy kluczowe w jego przekonaniu przejawy nienawiści: 1]. antysemityzm, 2]. nienawiść do kobiet (immanentą zwłaszcza islamowi), 3]. terroryzm.
"Dostojewski na Manhatanie", to przez symboliczne odwołanie do Dostojewskiego, przez pryzmat zamachów z 11 września 2001 roku w USA, fascynujące studium nihilizmu. Nihilizm zdaniem Glucksmanna, to permanentny problem Zachodu od conajmniej dwóch stuleci. Formułuje on - szeroko go uzasadniając - koncepcję "trzech świętych" nihilizmu: 1]. Napoleona, jako symbolu nihilizmu politycznego, 2]. Rotschilda, jako symbolu nihilizmu ekonomicznego, 3]. w końcu islamu, jako symbolu nihilizmu religijnego. Glucksmann nie akceptując idei "cel uświęca środki", postuluje jednocześnie wprowadzenie 11-go Przykazania: nie zadawaj cierpienia bliźniemu swemu, bez względu na motywacje. Nie zmierzaj do wlasnego dobra i pożytku jego kosztem, powstrzymaj się od implementowania uniwersalnego zła, zarówno w życiu prywatnym i publicznym.
Lektura książek i wywiadów Andre Glucksmann'a, to pasjonujące, pouczające zajęcie, będące formą intelektualnej uczty.
Zastanawiałem się nad doborem cytatu, który mógłby być puentą dorobku i profilu A. Glucksmann'a, fascynującej postaci, będącej potwierdzeniem zasadności powiedzenia G. Clemenceau: "[...] kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie kanalią [...]". Uznałem, że najbardziej reprezentatywny będzie fragment wywiadu, jaki udzielił A. Glucksmann 4.04.2011 roku "Gazecie Wyborczej", pod jakże znamiennym tytułem: "Dlaczego Walczymy":
"[...] Na ile to rzezi pozwalaliśmy, żeby póżniej żałować, żeśmy ich nie przerwali. Ileż to już było Querenic od czasu tej pierwszej frankistowskiej, namalowanej przez Picassa? Każde pokolenie ma na swoim końcie tchórzliwe zaniechania i nieinterwencje [...]". Niech te prawdziwe, choć gorzkie słowa, brzmią jako glucksmannowskie przesłanie i memento.
Żałuję, że kończy się nasze obcowanie z jednym z największych przedstawicieli "nowej filozofii", choć zarazem jego bogaty dorobek, znany ledwie incydentalnie w Polsce, stanowi pewną rekompensatę tej straty. Obyśmy tylko teksty Andre Glucksmann'a czytali ze zrozumieniem, ze zdolnością do refleksji, autooceny i działań korygujących.

  

    

sobota, 7 listopada 2015

Krajobraz powyborczy w Polsce - kilka refleksji

        Rezultat wyborów parlamentarnych w Polsce jest jedynie pozornym zaskoczeniem, ponieważ na podwójny sukces wyborczy Prawa i Sprawiedliwości (elekcja prezydencka i parlamentarna), skutkujący zasadniczymi zmianami politycznymi w naszym kraju, w tym zmianami w obrębie systemu partyjnego, których symbolem marginalizacja polityczna Sojuszu Lewicy Demokratycznej, czołowe polskie formacje polityczne pracowały od lat. 
Gdyby podjąć próby sparametryzowania żródeł obecnej sytuacji należy wskazać moim zdaniem na:

1.   Całkowite zmierzch partii politycznych, jako źródła dyskusji i integrowania zwolenników wobec określonej aksjologii i programu. Uwaga ta dotyczy bez mała całej sceny politycznej, z wyjątkiem PiS-u. Lewica ostatnie, poważne, otwarte debaty polityczne, prowadziła w okresie zmiany systemu politycznego w Polsce, kiedy ścierały się koncepcje kształtu i perspektyw polskiej lewicy. Lewica uwierzyła przy tym, że jest stałym, trwałym elementem polskiej sceny politycznej, nadużywając i nadinterpretując pojęcie twardego elektoratu.
Odwołujac się do doświadczeń francuskiej lewicy, ta w V Republice przeżywała zwroty i upadki, do 1981 roku bezskutecznie starając się przejąć władzę. Nigdy jednak, nawet w czasach polaryzacji w łonie własnego obozu politycznego (socjaliści - komuniści), nie zaniedbała relacji z zapleczem politycznym, nie zamknęła wewnątrz partyjnej dyskusji, nawet kosztem przejściowej walki frakcji politycznych, traktując wewnętrzny ferment ideowy jako wartość wyższą, niż pozorną jedność. Cały czas próbowała też świadomie poszerzać bazę społeczną, przesuwając się w kierunku centrum. Chcąc zmobilizować zaplecze polityczne, a zarazem zaktywizować wszystkich Francuzów, w ostatniej kampanii prezydenckiej Partia Socjalistyczna umożliwiła wszystkim Francuzom, a nie tylko członkom partii, udział w prawyborach i wyłonieniu kandydata socjalistów na urząd Prezydenta Republiki. Co zrobiło SLD w ostatniej kampanii prezydenckiej w Polsce? Dokonało samobójstwa politycznego w imię nieznanych priorytetów. 
Polskie partie polityczne stały się w ostatnich dekadach dofinansowaną przez państwo i utrzymywaną przez społeczeństwo obywatelskie, maszynką elit partyjnych do układania partyjnych list wyborczych, które stały się jednocześnie narzędziem wymuszania posłuszeństwa, pseudo zgodności, a de facto żródłem zaniku ideowości, zdrowego fermentu ideowego w partii.
2. Polskie partie polityczne stały się zarazem poligonem doświadczalnym nepotyzmu i prywaty, za sprawą opanowanej do perfekcji strategii łupów wyborczych, w czym najwyższą skutecznością wyróżnia się PSL, stając się limitowanym kooptacyjnie konglomeratem interesów. Pokojowe współistnienie ze zbiurokratyzowanym państwem i perfekcyjne wykorzystanie trybu konkursowego w pozyskiwaniu nowych pracowników administracji wszystkich szczebli, stało się osnową budowy specyficznych, zamkniętych grup interesu, z cenzuzem partyjnym. W konsekwencji, obywatele funkcjonujący poza układem partyjnym mają zasadne, głębokie poczucie niesprawiedliwości i alienacji.
3. Zawłaszczenie państwa i administracji, spowodowało w rządzących elitach politycznych zgubne poczucie predystynacji, skutkujące głęboką, nieskrywaną arogancją wobec obywateli, co znalazło wyraz chożby w słynnych nagraniach, w których prominentny polityk PO i funkcjonariusz rządowy, a obecnie funkcjonariusz U.E, po prostu drwi z współobywateli ("kim jest obywatel zarabiający mniej niż 6 tys. zł miesięcznie!!!).
4. Istniejący system finansowania partii politycznych i nieskrywane preferencje mediów głównego nurtu, stanowiąc barierę istnienia w świadomości społecznej, stają się zarazem przyczyną z jednej strony radykalizacji nastrojów, z drugiej zaś alienacji wyborczej znacznej cześci elektoratu.
5. Wszystkie te okoliczności, dały naturalny asumpt do geometrycznego wzrostu wpływów Prawa i Sprawiedliwości, partii która umiejętnie pielęgnując fobie i uprzedzenia, zbudowała alternatywę programowo - personalną, zwłaszcza wobec P.O. Rzeczywistość powyborcza pokazuje jednak, że partia zwycięska poparcie społeczne traktuje jako upoważnienie do swoistej frywolności personalnej, co wróży jak najgorzej polskiej stabilności politycznej.
Co dalej?
Jeżeli zasadnie przyjmiemy, że około 50% zatrudnionych to pracownicy najemni, jeżeli uznamy, że nie rozumiana egalitarystycznie równość jest priorytetem działań, a państwo narzędziem społeczeństwa obywatelskiego w realizacji jego interesów, jeżeli odrzucimy radykalizmy, przyjmując aksjologię nowoczesnego państwa demokratycznego, najwieksze perspektywy polityczne ma lewica, w sensie nurtu politycznego, wymagająca jednak pozytywistycznej pracy od podstaw. Lewica wielonurtowa, otwarta, bez uprzedzeń, ale też bez nadmiernej skłonności w kierunku egzotyki i obyczajowych eksperymentów. Lewica laicka, ale nie antykościelna. Lewica wrażliwa i zaangażowana, ale nie etatystyczna.
Jeżeli lewica nie zagospodaruje polskiej sceny politycznej, a frustracja i alienacja dalej zbierać będzie swoje żniwo, czeka naz nieuchronny zwrot w kierunku radykalizmów.

piątek, 23 października 2015

Wybory parlamentarne w Polsce: nie myślę o niedzieli, myślę o poniedziałku

Najbliższa niedziela, 25 pażdziernika 2015 roku, to data wyborów parlamentarnych w Polsce. Wszystkie uczestniczące w kampanii wyborczej formacje polityczne, jak i wszechobecne media przekonują o wyjątkowości tychże wyborów, czy aby na pewno zasadnie?
Po pierwsze, tradycyjnie kampania wyborcza to czas nadzwyczajnej mobilizacji i aktywności partii, co nie jest dodajmy wyłącznie polską specjalnością. Liderzy partyjni nagle wychodzą z klimatyzowanych swoich siedzib, jedni marząc o partycypacji w procesie rządzenia, inni bojąc się utraty dotychczasowych synekur.
W tym kontekście polskie wybory nie są wyjątkowe.
Koalicja znajdująca się od dwóch kadencji u władzy, korzystająca z incydentalnego w historii państwowosci polskiej bonusu, jakim były i są fundusze europejskie, których kwotowe zaangażowanie można porównywać jedynie do Planu Marshalla, realizowanego w latach 1948 -1952 (dla przypomnienia: amerykańska pomoc dla Europy, wyniosła 13 mld ówczesnych, a po przeliczeniu 107 dziesiejszych mld USD!!!), wedle sondaży preferencji wyborczych, skazana jest na porażkę wyborczą!!! Koalicja zarządzająca środkami pomocowymi w wysokości 101,8 mld Euro w poprzednim budżecie U.E i 105,8 mld Euro na lata 2014 - 2020, a więc istotnie większymi niż Plan Marshalla, z pewnością przegra wybory!!! Dlaczego?
Nie zadecyduje o tym jedynie mało efektywna alokacja tejże pomocy, w stadiony, niedochodowe lotniska, z jednoczesnymi wcale nie incydentalnymi patologiami w trakcie realizacji inwestycji oraz towarzyszących im przetargów publicznych. Rządzący nie zauważyli, że unijne wsparcie, w relatywnie niewielkim stopniu podnosi jakość życia przeciętnych obywateli, a obnosząc się ze swoją arogancją, narazili się powszechnie na społeczną niechęć. Owa koalicja, dbając skutecznie o swoich, nawet próbując implementować reformy, czyniła to nieudolnie, bez consensusu społecznego, czego koronnym dowodem reforma OFE i wydłużenie wieku emerytalnego. Swoistym "pocałunkiem śmierci" dla Platformy, okazały się upublicznione nagrania z udziałem jej prominentnych przedstawicieli, nie pozostawiajace złudzeń, że w sprawowaniu władzy i jej istrumentalizacji, rządzący przekroczyli akceptowalne społecznie granice i margines błędu.
Wykazująca od dawna aspiracje do rządzenia, opozycyjna prawica narodowa, niesiona niedawnym sensacyjnym, zwycięstwem wyborczym swego kandydata w wyborach prezydenckich w Polsce, nosi etykietę radykalnej i nieprzewidywalnej. Nie jest to przy tym konsekwencja wyłącznie pryncypialnej, nie zawsze zasadnej merytorycznie niechęci mainstream'owych mediów, ale niedawnych doświadczeń, a nade wszystko społecznej troski o wiarygodność i przewidywalność. Prawdopodobne dojście do władzy PiS, ma jeszcze jeden negatywny wymiar: oznaczać będzie koncentrację całości władzy w rękach jednej opcji politycznej, co z istoty swojej może być dysfunkcjonalne, nie sprzyjać jakości i efektywności procesu rządzenia, stanowić zagrożenie dla demokracji. W konsekwencji ważne jest, aby PiS będąc potencjalnie zwycięzcą wyborów, nie posiadał większości absolutnej w parlamencie, otwierającej drogę do zmian ustroju politycznego, czego symbolem zmiana Konstytucji RP. 
Dryfująca od dawna lewica, mimo pozornej i budowanej ad hoc jedności, w sensie ideowym, aksjologicznym i personalnym nie stanowiąc alternatywy dla prawicy, stać może się co najwyżej tłem dla przemian. Nie uwiarygadnia lewicy zresztą wyraźna i niezrozumiała od kampanii prezydenckiej opcja quazi feministyczna, umożliwiająca - co stało się zresztą wyróżnikiem polskiej polityki - stworzenie parawanu dla de facto zarządzających i decydujących, w lewicowych formacjach politycznych.
Zasadnie aspirujący do miana najstarszej polskiej partii politycznej ludowcy, nie potrafią od dekad zbudować ogólnonarodowej formacji, koncentrując się de facto na artykulacji i obronie interesów własnego środowiska (uprzywilejowanie podatkowe i emerytalne - KRUS), nie moga być w konsekwencji, z oczywistych powodów, predystynowani do pełnienia roli depozytariusza demokracji i strażnika społecznego pokoju w Polsce. 
Nowe partie systemowe - abstrachując od ich wiarygodności - nie dysponują póki co ani budżetem, ani kadrami, mogącymi realnie zagrozić władzy historycznych partii.  
Mając powyższe okoliczności na względzie, jak i pamiętając o prawdopodobnej skali absencji wyborczej, będącej formą społecznego protestu wobec jakości polskiej polityki i aksjologii polskich polityków, martwię się nie tyle wynikami wyborów, co kształtem polskiej rzeczywistości po wyborczej.
Czy nowy parlament będzie w stanie wyłonić stabilny rząd? Czy będąca alternatywą, orientacja na stworzenie kordonu sanitarnego wokół PiS-u i jego izolację polityczną, nie doprowadzi przypadkiem do szeroko rozumianej destabilizacji? Jak zachowają się związki zawodowe w branżach zagrożonych strukturalną nieefektywnością, czego symbolem polskie górnictwo, w momencie aplikacji nieuchronnych, bolesnych reform?
Czekają nas bez wątpienia trudne lata. Gdybym miał budować progonozę dla Polski, to moim zdaniem jej kluczowe parametry sprowadzają się do następujących tez:
1. Zwycięzcą wyborów będzie PiS, który nie uzyska jednak bezwzględnej większości. Mimo to stworzy koalicyjny rząd, którego będzie opoką, a który - korzystając z przychylności Prezydenta RP - może sprawnie rządzić.
2. Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość, nie zdecyduje się na polityczne fajerwerki, w postaci choćby lustracji tyle niezasadnej, co spóżnionej o trzy dekady, oprze się dalszej sakralizacji życia publicznego, nie uczyni z Problemu Smoleńskiego polskiej traumy, nie ulegnie pokusie rewanżu politycznego wobec oponentów, jeżeli skoncentruje się na gospodarce (czerpiąc nadal ze wsparcia europejskiego) i ograniczaniu społecznych nierówności oraz niesprawiedliwości, może rządzić i zyskać społeczną aprobatę.
3. Wyborczy werdykt spowoduje zasadnicze zmiany na polskiej scenie politycznej w wymiarze formacyjnym i personalnym (także generacyjnym). Od siebie dodam, ze czas najwyższy, od prawa do lewa, na takie zmiany. Zmiany personalne, przyśpieszą nieuchronne zmiany w obrębie aksjologii i doktryn oraz programów partii politycznych, doprowadzą także średnioterminowo do dekompozycji polskiego systemu partyjnego.
4. Jeżeli PiS ulegnie pokusie radykalizmów, przyśpieszy nie tylko własny upadek, ale zarazem zasadnicze, prolongowane ciągle zmiany w Polsce. W takim wariancie, PiS stanie się detonatorem społecznej frustracji, a w wymiarze społecznym znacząco przyśpieszy wiele kluczowych zmian, choćby laicyzację Polski. Konsekwencją tego może być między innymi wymuszona przez ulicę konieczność skrócenia kadencji polskiego parlamentu.
Generalnie, najbliższe wybory stanowiące immanentną część demokracji mogą wiele zmienić, ale będą to zmiany systemowe. Kluczową kwestią jest uznawanie werdyktu wyborczego przez wszystkie podmioty życia publicznego. Niezależnie bowiem od przebiegu wyborczej niedzieli, od poniedziałku chcemy i będziemy musieli żyć razem, egzystując obok siebie, niezależnie od politycznych różnic. Warto w gorączce wyborczej o tym pamiętać..... 
      
    
  

  
      

piątek, 25 września 2015

Volkswagen się jeszcze podniesie, czy powali przejściowo Niemcy?

Dotąd wszystko było jasne, niczym prawdy uniwersalne: koniak i szampan tylko z Francji, samochody osobowe wyłącznie z Niemiec, co było synonimem jakości i pewności użytkowania. Ujawniona w Stanach Zjednoczonych afera z silnikami diesla w samochodach Volkswagena, jej skala, przynajmniej w stosunku do samochodów zmienia wiele, by nie powiedzieć wszystko.
Afera VW- na co zwraca uwagę coraz więcej analityków i komentatorów - wykracza znacząco poza interesy globalnego koncernu, uderza w reputację nie tylko Niemiec, ale i po części Starego, wydawałoby się poczciwego, stabilnego aksjologicznie świata.
Dla Niemiec, wymiar reputacyjny afery może mieć nieobliczalne skutki. Podważona została tak misternie odbudowywana renoma gospodarki niemieckiej, największego eksportera Europy, po niechlubnych dokonaniach faszyzmu. Volkswagen - duma Niemiec, innowacyjna grupa producencka samochodów osobowych (z flagowymi markami: Audi i Porsche), silnie osadzona w realiach kilku krajów europejskich (nie zapominajmy bowiem o Skodzie i Seacie), zostaje oskarżona o manipulacje, wprowadzenie w błąd konsumentów i naruszanie ich prawa oraz norm prawnych w ogóle. To jednak nie wszystko. Największą bodaj stratą może być reputacja gospodarcza Niemiec: kraju utożsamianego jak rzadko który, z jakością, solidnością, poprawnością.
Niemieckie, znaczyło dotąd pewne, co pozwalało dyskontować te wartości w cenie wyrobów, relatywnie wyższej niż analogiczne produkty konkurencji. Co prawda już niedawne problemy z wyziewami wulkanicznymi pokazały, że - na skutek problemów logistycznych z kooperantami z Dalekiego Wschodu - niemiecki przemysł samochodowy miał problemy z utrzymaniem ciągłości produkcji. Jednak dopiero aktualne problemy Volkswagena, obnażyły pozorność przewag jakościowych gospodarki niemieckiej i spowodowały upadek mitu o niemieckiej solidności, przynajmniej na kluczowym rynku konsumenckim świata.
Jak zawsze, skoro ktoś traci, powstaje pytanie kto może zyskać?
Dla mnie beneficjentami - w odniesieniu do sektora samochodowego - będą niewątpliwie producenci o dalekowschodnim rodowodzie, firmy głównie koreańskie, obecne już i zakorzenione na rynku, a i japońskie. Dla borykającej się do niedawna z problemami jakościowymi Toyoty, to nadzwyczajnie korzystny zbieg okoliczności, zwłaszcza na rynku amerykańskim.
Stracić może też BMW, uderzone rykoszetem jako firma niemiecka.
Mam nadzieję, że zyskają francuscy producenci samochodów, utożsamiani - dodam niesłusznie od lat - z wyrobem tyle delikatnym, co gorszym od niemieckiego. Tymczasem rozwiązania konstrukcyjne i designerskie samochodów francuskich, nie odbiegają w niczym od niemieckich konkurentów. W konsekwencji, trzymam kciuki za spodziewaną zmianę nastawień konsumenckich, przynajmniej w Europie, do samochodów made in France.
Problemy VW to także pośrednio prawdopodobnie problemy Europy, zwłaszcza w kontekście rozmów o utworzeniu z USA Strefy Wolnego Handlu. Jeżeli konsument amerykański zapamięta stereotyp, że produkt europejskiego lidera, to produkt fałszowany, może to mieć nie tylko etyczne skutki, ale przełożyć się na decyzje zakupowe, a w konsekwencji wymierne straty producentów europejskich.
Z niechlubnego casusu Volkswagena płynie jeszcze jedna, uniwersalna nauka: w dobie mediów elektronicznych, zglobalizowanej gospodarki, reputacja jest równie cenna jak marka. Warto o tym pamiętać permanentnie, zwłaszcza wtedy kiedy pokusa kombinacji jest duża, a zawsze winna być jednoznacznie porzucona. W firmach trzeba rozwijać nie tylko działy BiR, ale i wzmacniać kontrolę nad decyzjami i zachowaniami kluczowych działów i decydentów, w aspekcie społecznej odpowiedzialności i analogicznych skutków.
I pomyśleć, że opisane patologie miały miejsce u europejskiego lidera, utożsamiającego wszystko co najlepsze w Europie: innowacyjność, tradycje, rozproszony akcjonariat, udział państwa w zarządzaniu i sprawowaniu kontroli biznesowej.        

niedziela, 6 września 2015

Żydzi wojują, Polacy handlują, a Niemcy walczą o pokój?

Sprawa najnowszej emigracji do Europy, bez względu na jej istotne wewnętrzne zróżnicowanie (nie zapominajmy bowiem, że część imigrantów ucieka z krajów pochodzenia przed wojną oraz prześladowaniami - jak syryjscy katolicy, istotnie większa część ma jednak charakter ekonomiczny: jest ucieczką do lepszego świata), dzieli społeczność międzynarodową.
Jeden aspekt, to prawa człowieka, aksjologiczne uprzywilejowanie prawa do życia i wiara w absolut demokracji. Ten wątek, szczególnie dla Zachodu, ma decydujące znaczenie. Triada francuskiej Wielkiej Rewolucji: "wolność - równość - braterstwo", uzupełniona najnowszymi doświadczeniami Wschodu Europy: "solidarnością", w wymiarze społecznym i międzynarodowym, stanowi swoisty absolut dla europejskiej rzeczywistości i polityki, stając się zarazem jednym z wyróżników europejskiej tożsamości.
Zwłaszcza w Polsce i dla Polaków, doświadczanych przez wieki przez wojenny los i korzystających z możliwości zbawiennej emigracji, kwestia ta ma kluczowe znaczenie, choć zarazem nie znajduje współcześnie dostatecznego zrozumienia społecznego w naszym kraju. Miliony Polaków skorzystało z gościnności i prawa osiedlenia Zachodu Europy, nie tylko w wieku powstań narodowych, ale i - a może nawet przede wszystkim - w XX wieku: stuleciu wojen światowych i stanu wojennego w Polsce. Obozy przesiedleńców i imigrantów w Austrii i Niemczech, stały się polskim azylem i oknem na emigrację poza Europę, której doświadczyło miliony Polaków.
Drugi wymiar to konsekwencje ekonomiczne i społeczne.
Społeczeństwa europejskie, nie tylko te biedniejsze boją się, że najnowsza imigracja to dodatkowe obciążenie, a pamiątając o niedawnych doświadczeniach choćby Francji i Niemiec, to także wielowymiarowy problem społeczny. Przywołując raz jeszcze polskie doświadczenia, polscy imigrancji in gremio wykazywali i wykazują duże zdolności integracyjne oraz asymilacyjne ze społecznością i kulturą krajów przyjmujących, na bazie wspólnoty kulturowej (chrześcijaństwo), determinizmu w nauce języka, kultu pracy jako źródła utrzymania i pozycji społecznej. Tymczasem w odniesieniu do najnowszej imigracji do Europy, istnieje wcale nie hipotetyczna obawa, że jest to imigracja roszczeniowa, w większości obca kulturowo, a nadto nacechowana i zorientowana na trwanie w odrębnościach.
Wbrew pozorom, istotą problemu nie jest to kto przyjmie imigrantów, którzy już przybyli do Europy. Wyzwaniem i pytaniem jest o wiele bardziej skomplikowana kwestia: co się stanie, jeżeli upowszechni się przekonanie, że liberalna Europa stoi otworem przed imigrantami, a w rezultacie na imigrację zdecydują się miliony mieszkańców Afryki, Bliskiego Wschodu, Azji?
Problemu tak rozumianej imigracji nie udźiwignie Europa i z pewnością mu nie podoła.
Mówiąc o imigracji, trzeba widzieć ją nie w perspektywach namacalnych skutków, ale nade wszystko obiektywnych powodów.
Politycznie poprawny, hołdujący globalizacji Zachód, nie może spoglądać na imigrację przez pryzmat ośrodków dla uchodźców, zasiłków i kwot imigracyjnych, ale determinizmu usunięcia przyczyn imigracji:
1). Zaprowadzenia porządku na obszarach podlegających dziś nie tylko starciu cywilizacyjnemu Zachodu z Islamem, ale po prostu praktykom ludobójczym i zbrodniom wojennym, przede wszystkim na terenie tzw. Państwa Islamskiego. Zadania tego nie wykonają instytucje demokracji, a jedynie interwencja zbrojna za zgodą demokratycznych władz. W konsekwencji, Zachód pod przywództwem USA, musi się ponownie szerzej i bardziej skutecznie niż dotąd, militarnie zaangażować w konflikt na terenach generowania ruchów migracyjnych.
2). Rozpoczęciu szerokiego procesu przebudowy struktury gospodarczej tych krajów, w znacznej części finansowanej i monitorowanej przez Zachód i instytucje międzynarodowe. Skoro udało się zasadniczo odbudować i przebudować powojenne Niemcy, dlaczego nie można tego dokonać w Afryce?
Wyzwania te, to moim zdaniem współczesne brzemię białego człowieka.
W najnowszym konflikcie wokół imigracji, najbardziej racjonalne, strategicznie zasadne i dalekosiężne stanowisko zajmują demokratyczne Niemcy, stając się zarazem symbolem i synonimem odpowiedzialności oraz otwartości. Sądzę, że przyczyny tego stanu rzeczy tkwią nie tylko w realiach ekonomicznych, zrozumieniu znaczenia potencjału demograficznego dla przyszłego rozwoju Niemiec. Stanowisko Niemiec, to także dążenie do utrwalenia statusu mocarstwa światowego i okazja do zerwania z niechlubną przeszłością hitlerowskich Niemiec, na oczach medialnego świata. Dla globalnej percepcji Niemiec, dla zmiany/utrwalenia ich konotacji w świadomości społeczności mięzynarodowej, zdjęcia Kanclerz Niemiec niesione przez syryjskich imigrantów jako prawdziwego dobrodzieja, atmosfera niemieckich dworców kolejowych i miast manifestowana ostentacyjnie wobec imigrantów, znaczy istotnie więcej, niż wielomiliardowy program zmiany/utrwalenia wizerunku Republiki Federalnej Niemiec w świecie.
W konsekwencji, może brzmiący jak niedorzeczny żart tytuł postu, nie jest wcale daleki od prawdy? Może na naszych oczach zmienia się świat, nie tylko w znanych nam dotąd wymiarach i parametrach? Niemcy, do niedawna symbol nacjonalizmu, stają się ostoją otwartości, a choćby Polacy, od wieków beneficjenci otwartości Zachodu, wychowani w oparach tradycji romantycznej i mesjanizmu, zmierzają na pozycje zarezerwowane dla nacjonalistycznego zaścianka? Co do Żydów, kwestia jest istotnie bardziej skomplikowana, a odpowiedż znacząco bardziej zniuansowana.         

czwartek, 27 sierpnia 2015

Dlaczego Front Narodowy nie tonie?

     Życie polityczne, a tym bardziej preferencje polityczne Francuzów, dla tradycyjnej, francuskiej klasy politycznej oraz hołdujących poprawności politycznej mediów, nie stanowią aktualnie przyjaznego otoczenia. Ledwie co ucichły, z trudnością skrywane zachwyty nad konfliktem generacyjnym i rodzinnym na szczytach władzy Frontu Narodowego, zakończone wyrzuceniem z partii jej historycznego lidera: Jean Marie Le Pena, przez jego córkę, obecna szefową Frontu - Marine Le Pen, po którym spodziewano się jeżeli nie rozbicia formacji, to przynajmniej destabilizacji poparcia społecznego dla partii, najnowsze sondaże potwierdzają stabilne wpływy Frontu Narodowego w społeczeństwie francuskim, cieszącego się poparcie co czwartego Francuza. 
Nie wchodząc w istotę konfliktu między założycielem Frontu, a jego córką [choć dodać należy, że nie jest to pierwszy polityczny konflikt w rodzinie, choć zarazem pierwszy z tak restrykcyjnymi skutkami dla historycznego przywódcy Frontu], którego podłożem jest dylemat o strategicznym charakterze: wierność twardemu elektoratowi i artykulacja jego interesów, czy otwarcie na nowe środowiska, a w konsekwencji integracja ich interesów, który rozstrzygnięty być musi w warunkach realnej - dodajmy po raz pierwszy w ponad 40 letniej historii Frontu - szansy na przejęcie władzy w najbliższych wyborach prezydenckich.
Konflikt i istota sporu nie dotyczy bynajmniej jedynie kwestii odmiennej aksjologii: oceny istoty II wojny, roli Marszałka Petain'a w dziejach Francji, kwestii konsekwencji imigracji, kształtu integracji europejskiej, przyszłości wspólnej waluty, stosunku do liberalizmu gospodarczego i globalizacji. Życie dokonuje zresztą bieżącej korekty recenzji i cenzurek wystawianych programowi Frontu Narodowego na przestrzeni ostatnich dekad, potwierdzając że ocena "zero - jedynkowa", nie jest bynajmniej uzasadniona. Marine Le Pen ma świadomość, że zdobycie władzy wymaga kompromisu, a dotychczasowa bezkompromisowość Frontu - dodajmy w niektórych aspektach archaiczna - będzie świadomie wykorzystywana przez poprawne polityczne media i oponentów politycznych Frontu, do bezkompromisowej walki o rząd dusz Francuzów.
Wygodny dotąd bipolarny podział francuskiej sceny politycznej na prawicę i lewicę, a w konsekwencji kształt dyskursu politycznego, traci nie tylko uzasadnienie i rację bytu, traci przede wszystkim - w powszechnym odbiorze społecznym - atrakcyjność i powab. Francuzi znacznie mniej dogmatycznie i tradycyjnie jak dotąd, z wyraźną preferencją dla pragmatyzmu i działań zmierzających do zatrzymania degradacji społecznej w wymiarze nade wszystko egzystencjalnym, traktują i oceniają programy polityczne partii politycznych, szukając nie abstrakcyjnej aksjologii, a życiowej nadziei, propozycji wyjścia z wielowymiarowego kryzysu. Jest to tym istotniejsze, że traktowana do niedawna jako panaceum na wszelkie zło lewica, nie sprostała - z przyczyn obiektywnych i subiektywnych - społecznym nadziejom, a nowinki obyczajowe i preferowanie praw mniejszości, to zdecydowanie za mało, dla utrzymania poparcia społecznego szeroko pojętego centrum - warstw średnich. Wielu komentatorów i publicystów we Francji, jak i poza jej granicami, wielu przeciwników politycznych francuskiej prawicy narodowej, zdaje się nie dostrzegać, że do życia publicznego wchodzą nowe generacje Francuzów, dla których spory historyczne o Petain'a, mają taki sam wymiar i konsekwencje jak analogiczne spory o ocenę PRL w Polsce: bledną na tle wyzwań i zagrożeń współczesności.
Front Narodowy we Francji, staje się dziś tym, czym Prawo i Sprawiedliwość w Polsce. Wielu, jeszcze oficjalnie nie przyznaje się do popierania tych formacji, zarazem obdarzając je zaufaniem wyborczym w badaniach sondażowych preferencji politycznych, mając poczucie głębokiego zawodu ze strony tradycyjnych partii i deprecjacji społeczno - politycznej roli lewicy. Front Narodowy - tak jak i Prawo i Sprawiedliwość w Polsce - staje się w ocenie społecznej jeżeli nie pełnym nadziei, mniejszym złem, to minimum narzędziem do zdynamizowania zmian w obrębie systemu partyjnego. Z tego też powodu, niezależnie od prawideł i celów bieżącej walki politycznej, wszyscy winni tolerować zarówno FN, jak i PiS, jako ugrupowania systemowe, a w konsekwencji względnie przewidywalne. Osobiście wolę FN i PiS jako sposób na kanalizację nastrojów społecznych i ich polityczną organizację, niż potencjalne, spontaniczne kryterium uliczne.     
Demokracja to rządy większości z poszanowaniem praw mniejszości. Walcząc na argumenty z oponentami politycznymi, nie odmawiajmy im prawa do istnienia i aspiracji do sprawowania władzy. Niech o wszystkim decyduje nieskrępowany i nie manipulowany werdykt wyborczy.    
 
           

środa, 5 sierpnia 2015

Poprawność polityczna - nowy ład - marzenia?

          Każdego dnia, każdy z nas poddawany jest co najmniej medialnej presji informacji dotyczących negatywnych zdarzeń i tendencji dotyczących życia społecznego. Niektórzy z nas, na skutek zbiegu okoliczności - za sprawą choćby wakacyjnych wyjazdów czy obowiązków biznesowo - zawodowych, stają się - z wyboru lub przypadku - bezpośrednimi uczestnikami wspomnianych faktów, o nierzadko zdecydowanie pejoratywnej wymowie.
Na naszych oczach, z naszym czynnym lub biernym udziałem, zmienia się rzeczywistość, ewoluuje geopolitycznie, ekonomicznie i społecznie świat.
Parametry przywoływanych zmian, są stosunkowo łatwe do enumeratywnego przywołania, choć zarazem trudno o consensus w ich identyfikacji i gradacji:
1. Kapitalizm i wolny rynek, nie okazał się panaceum na wszelkie zło i problemy, a konwergencja między systemowa, nie spełniła zadania powszechnej autostrady do dobrobytu;
2. Liberalna demokracja zachodnia, jest co prawda względnie skuteczną, ale nie uniwersalną, a tym bardziej optymalną formą organizacji politycznej społeczeństw, a jej powab i efektywność ma ograniczony charakter, czego namacalnym dowodem nieudane próby jej eksportu i implementacji w innych systemach aksjologicznych, podejmowane w ostatnich dekadach [Afryka, kraje arabskie];
3. Demograficzna, kulturowa, a nade wszystko polityczno - społeczna presja islamu jest niezaprzeczalnym faktem, przyjmując zarazem charakter trwałej tendencji, co prowadzi nieuchronnie do wielowymiarowej konfrontacji islamu ze światem Zachodu. Środkiem uśmierzającym ból i prolongującym pryncypialne decyzje, miała być idea społeczeństwa wielokulturowego [pokojowe współistnienie różnych aksjologicznie wspólnot] i kreolizacji [powstanie nowego typu człowieka, stanowiącego swoisty synkretyzm rodzajowy tożsamości i kultur]. Niestety, efektywność wspomnianego środka okazała się definitywnie fiaskiem, a bankructwa owych założeń, nie kwestionuje już żadna licząca się siła polityczna, przynajmniej w Europie;
4. Cudowne dziecko XX wiecznego kapitalizmu: globalizacja, okazała się być w praktyce wyrafinowanym narzędziem budowy przewagi właścicieli kapitału nad pracobiorcami, skutkiem czego polityczne nadzieje zmniejszania różnic społecznych, budowy wspólnot opartych na sprawiedliwości społecznej, okazały się być bolesną mrzonką, uruchamiającą zarazem niepokoje społeczne. Dodatkowo, globalizacja stała się źródłem demontażu państwa narodowego - ostatniego bastionu ograniczającego w ekspansji międzynarodowy kapitał.
5. Masowe migracje stanowią poważne wyzwanie i zagrożenie dla świata Zachodu, które nie znajdzie rozwiązania w aktualnych ramach i koncepcjach [skoro nie akceptujemy społeczeństwa wielokulturowego, jedynym rozwiązaniem jest wymóg pełnej integracji i asymilacji imigrantów z krajem przyjmującym i jego kulturą, jako warunek sine qua non akceptacji przybyszów, jeszcze na etapie przyjmowania wniosków migracyjnych];               
6. Nadchodzące zmiany światowego przywództwa, a nade wszystko odejście do historii dwubiegunowego układu równowagi sił, budują nie tylko napięcia i rodzą niebezpieczne aspiracje, przede wszystkim podważają i tak kruchy światowy ład, powstały po upadku komunizmu;
Ta skrótowa z konieczności diagnoza, prowadzi do dosyć oczywistych, choć nie zawsze popularnych i mieszczących się w konwenansach poprawności politycznej wniosków:
1. Współczesność będąc o wiele bardziej dynamiczna niż przeszłość, wymaga nowego podejścia i nowej jasnej aksjologii, nawiązującej do dorobku i tożsamości społeczno - kulturowej Zachodu, w odniesieniu do interesów antyczno - chrześcijańskiego kręgu kulturowego;
2. Zachodnia demokracja i jej parametry [zwłaszcza w obszarze praw człowieka], nie są i nie będą z pewnością w przyszłości jedyną formą organizacji społeczeństwa, skutkiem czego winno być poniechanie przez klasy rządzące Zachodu aspiracji do uniwersalizacji świata na zachodni model;
3. Jeżeli kolonializm i neokolonializm stanowią brzemię białego człowieka, to cynicznym egoizmem jest unikanie cywilizowanego inwestowania w Afrykę. Jeżeli dobrobyt nie przyjdzie do Afryki [choć nie tylko do Afryki, że wspomnę jedynie o Ameryce Południowej, której problemy są tożsame], to Afryka i Ameryka Południowa - w wymiarze demograficznym - przyjdą odpowiednio do Europy oraz Ameryki Północnej, a masowych ruchów migracyjnych nie zatrzymają nawet lufy karabinów i rekiny. Odpowiedzialnością wspólnoty międzynarodowej, ale i międzynarodowego kapitału, jest powstanie racjonalnego, zapewniającego zrównoważony rozwój, programu pomocy dla światowych obszarów ubóstwa, finansowanego z różnych źródeł, w tym także przez światową finansjerę, transparentnie monitorowanego i nadzorowanego przez instytucje międzynarodowe. Alternatywą jest katastrofa demograficzna i ruchy migracyjne o trudnych do wyobrażenia skutkach;
4. Zapewnienie pokoju w sensie dosłownym i podstaw godziwej egzystencji na obszarach generujących masowe ruchy migracyjne, zapewnią jednocześnie pokój i sprzyjać mogą stabilizacji międzynarodowej w wymiarze zewnętrznym;
5. Dekadencka Europa, rozpaczliwie szukająca modelu rozwojowego, z pewnością odstąpi od nacjonalizmów na rzecz radykalnego przyśpieszenia wielopłaszczyznowej integracji, co nie będzie łatwe, ani z uwagi na resentymenty do państw narodowych, a tym bardziej stereotypy dotyczące obaw przed niemiecką hegemonią w Europie. Spodziewane wyjście Wlk. Brytanii ze Wspólnoty Europejskiej - o ile rzeczywiście będzie miało miejsce - przyśpieszy integrację kontynentalnej Europy, w formie federacji państw, stopniowo przenoszących prerogatywy państw narodowych na instytucje Wspólnotowe.
6. Prymat wrażliwości Europy na prawa człowieka i wolności obywatelskie w innych krajach, ustąpić musi pragmatyzmowi i priorytetowi dla własnych interesów oraz tożsamości. W tym kontekście, strategicznym zapleczem demograficznym Europy jest nie Afryka, ale Wschód Europy [Ukraina i Rosja], na bazie wspólnej aksjologii i wspólnej, choć trudnej historii. Osobiście - co do zasady - zdecydowanie preferuję jako sąsiada Nikołaja i Andrieja, niż Alego czy Afana, licząc na zbliżoną aksjologię, tradycję i preferencje kulturowe. Jednocześnie jednak hołdowanie tradycji, nie może być parawanem dla budowy w Europie państwa wyznaniowego, z dominującą rolą katolicyzmu. Rozdzielność Kościoła i państwa, winna pozostać w Europie jednym z ponadczasowych fundamentów organizacji życia społecznego.
7. Zrównoważony rozwój, zmniejszanie różnic społecznych i poziomu zamożności, utrzymanie poziomu życia pracobiorców, to bezwzględny priorytet polityczny i społeczny krajów zachodniej demokracji. Jeżeli międzynarodowy kapitał oraz polityczne elity nie uznają tych celów za nadrzędne, deprecjacja i dezawuowanie dorobku teoretycznego marksizmu oraz wielonurtowego socjalizmu, przywoływanie negatywnych doświadczeń realnego socjalizmu nie wystarczy, aby powstrzymać destrukcyjną w istocie, choć nieuchronną falę ruchów rewolucyjnych, o trudno definiowalnym kierunku. Godność człowieka i prawo do dostatniego życia pracobiorców - także na bazie historycznych doświadczeń Zachodu w ostatnich dekadach XX wieku - nie mają współcześnie barwy i preferencji politycznych, uznawane są powszechnie - z pewnością zasadnie - za kanon dorobku cywilizacyjnego i wyróżnik Zachodu.
8. Nowe czasy wymagają samoograniczenia ze strony właścicieli kapitału i jego dysponentów, wykazania dojrzałości i powstrzymania ostentacyjnego konsumpcjonizmu, który prowokuje radykalizację społeczną.
9. Wyzwanie te oznaczają także konieczność nowych form organizacji życia politycznego, zwłaszcza w odniesieniu do systemu partyjnego oraz organów przedstawicielskich. Między skrajnym pragmatyzmem, a radykalną pryncypialnością, jest wystarczająca przestrzeń dla odpowiedzialnych społecznie zachowań, analogicznie jak jest miejsce dla czwartej władzy: monitorującej zachowanie wszystkich, wystawiającej owe zachowania i wybory na powszechny osąd publiczny.
Idealistyczne i nierealne? Może. Kontrowersyjne i dyskusyjne? Na pewno.             

      

czwartek, 23 lipca 2015

Grecja tylko detonatorem Europy poprawności politycznej?

Wielowymiarowość współczesnego greckiego dramatu nie podlega dyskusji. Praktyczna niewypłacalność kraju - członka kluczowych instytucji zachodniej demokracji - niesie za sobą ważkie konsekwencje, nie tylko w aspekcie ekonomicznym.
Struktura wierzycieli Grecji z kolei determinuje sytuację, w której ton wszelkim działaniom nadają Niemcy, przy wyraźnym coraz większym sceptycyźmie i rezerwie Francji. Rezultatem są coraz powszechniejsze opinie o hegemonii Niemiec w Europie, czego skutkiem nie tylko coraz bardziej zauważalny dystans Wielkiej Brytanii wobec idei Zjednoczonej Europy, ale nade wszystko coraz większe różnice strategiczne w tandemie niemiecko - francuskim, stanowiącym od zarania źródło skuteczności i sukcesu koncepcji jedności europejskiej.  
Na dalekosiężne - zdaniem niektórych dysfunkcjonalne - konsekwencje prymatu Niemiec w projekcie europejskim, zwraca uwagę coraz więcej uczestników życia publicznego w Europie.
Zachodzące na naszych oczach zmiany w konstelacji europejskiej, zmuszają nie tylko do refleksji, prowokują pytania o kształt i perspektywy jedności europejskiej.
Powstały na bazie francusko - niemieckiego pojednania po II wojnie światowej alians Francji i Niemiec, u którego fundamentów leżała ekonomiczna siła Niemiec, równoważona polityczno - militarnym potencjałem Francji, wykazujący nadzwyczajną skuteczność do Zjednoczenia Niemiec, utracił zdaje się nie tylko impet rozwojowy, ale i uzasadnienie. Gospodarcza potęga i mocarstwowe aspiracje Niemiec, nie znajdują już równowagi w potencjale Francji. W konsekwencji, Europa w naturalny sposób staje się coraz bardziej zdominowana przez Niemcy, korzystające nadto z atutów geopolitycznego położenia i uprzywilejowanych relacji ze Wschodnią Europą.
Francja nie chce, lub nie potrafi zdefiniować swoich relacji i ułożyć na nowo stosunków z nowymi członkami Wspólnoty Europejskiej, a jej naturalne ciążenie w kierunku Afryki, zostało skutecznie sparaliżowane przez wpływy agresywnego islamu w Afryce Zachodniej. W konsekwencji, to właśnie Francja - od siebie dodam niestety - ustępuje pola coraz bardziej przed dynamizmem niemieckiej ekspansji gospodarczej na Wschodzie Europy, przed wpływami politycznymi Niemiec na Starym Kontynencie.
Zmiany zachodzące na kontynencie europejskim, są bacznie obserwowane i analizowane przez Wlk. Brytanię, zawsze zachowującą dystans wobec Europy, mającą dodatkowo alternatywę w postaci uprzywilejowanych relacji z USA. Prymat Niemiec w Europie, staje się zatem kolejnym argumentem dla przeciwników integracji w Wlk. Brytanii, preferującej zawsze równy dystans wobec potęg kontynentalnych. W efekcie końcowym, ewolucja relacji między Niemcami, a Francją w Europie, z naruszeniem dotychczasowego parytetu - to poza kosztami jedności i utrzymania Wspólnoty - z pewnością kluczowy argument w przyszłym referendum dotyczącym obecności Zjednoczonego Królestwa we Wspólnocie Europejskiej.
Nie mniej istotne niż w obszarze geopolitycznym, są społeczno - polityczne konsekwencje niemieckiej dominacji w Europie, które uwidoczniły się ze szczególnym natężeniem i wyrazistością w okresie kryzysu związanego z greckim zadłużeniem.
Po pierwsze, wykorzystując także historyczne resentymenty, powraca wyraźnie fala nacjonalizmów, a precyzyjniej narodowych egoizmów, dysfunkcjonalna wobec wyzwań jedności Europy. Europa jest dziś areną kluczowego starcia nie tylko aksjologicznego między zwolennikami zachodniej demokracji a islamu. Jeszcze bardziej jest terenem testu solidarności w wymiarze politycznym, społecznym i kulturowym. Stara Europa jest zarazem miejscem upadku mitów i jednocześnie ponownych narodzin złudzeń.
Upadł z hukiem mit społeczeństwa wielokulturowego, upada wstydliwy mit poprawności politycznej, omnipotencji wolnego rynku i neoliberalizmu, bezpieczeństwa socjalnego, stałego wzrostu dobrobytu i pozycji społecznej pracowników najemnych, skuteczności wewnętrznego i zewnętrznego consensusu, dobrodziejstw globalizacji.
Zarazem jednak żyjemy w czasie renesansu niebezpiecznych złudzeń, w postaci zdolności państwa do limitowania różnic i niesprawiedliwości społecznych oraz kreowania solidaryzmu społecznego, powrotu wiary w prymat państwa narodowego, zasadności i konieczności rządów silnej ręki, jako rzekomo jedynej skutecznej alternatywy dla niewydolnej demokracji i wyzwań zewnętrznych.
W konsekwencji, kryzys grecki zdaje się rozsadzać nie tylko europejskie relacje finansowo - ekonomiczne i polityczne. Grecja może de iure i de facto sparaliżować na dekady postęp w budowie jedności europejskiej, która - niezależnie od niskiej oceny efektywności instytucji europejskich, zwłaszcza w aspekcie kosztów ich funkcjonowania - jest wyzwaniem przed którym nie uciekniemy, dla którego alternatywą jest jedynie postępująca dekadencja Starego Kontynentu.
Prowadząc rozważania o Grecji warto pamiętać, że Ojczyzna demokracji nie oparła się negatywnym tendencjom w przeszłości i już raz została bezpowrotnie zmarginalizowana. Grecja jest żywym dowodem, że nic nie trwa wiecznie. Warto o tym pamiętać, nie ulegając iluzjom, ale zarazem nie uciekając od palących wyzwań współczesności.  
    
     
                  

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rewolucji rocznica - refleksje wokół Bastylii

       Jutro, tradycyjnie w rocznicę zdobycia Bastylii, przypada Święto Narodowe Francji. Wydarzenia z 14 lipca 1789 roku, jak i cała spuścizna Rewolucji Francuskiej oraz jej wpływ na świat Zachodu, zostały już jak się zdaje wyczerpująco udokumentowane i opracowane. Na dziś, istotniejsze jest pytanie o trwałość dorobku rewolucji, problem zasadności, a precyzyjniej adekwatności rewolucyjnej triady "wolność - równość - braterstwo", do współczesności.
Rewolucja Francuska przywoływana jest często jako bodaj jedyny przykład rewolucji która się udała, powszechnie w opozycji do leninowskiej Rewolucji 1917 roku. Bez wątpienia trudno nie podzielać tego poglądu, ze świadomością zarazem ogromnego rachunku kosztów, cierpień i krzywd, które przyniósł francuski zryw narodowy, które bledną zresztą nie tyle z tego powodu, że zwycięzców się nie sądzi, ale nade wszystko na tle fundamentalnych dokonań Rewolucji.
Obserwacja przede wszystkim francuskich realiów, zwłaszcza na tle uwarunkowań europejskich, każe jednak zasadnie zapytać o aktualność przywołanej już rewolucyjnej triady.
Czy "wolność" osobista a la XXI wiek, w którym dominacja stanowa z tytułu urodzenia i posiadania, została zastąpiona dominacją z tytułu posiadania, której towarzyszy często status będący pochodną urodzenia, to rzeczywista wolność? 
Czy nie utożsamiana z prymitywnym egalitaryzmem "równość" - nade wszystko szans, możliwości i dostępu - jest współcześnie większa niż w porewolucyjnej Francji?
Czy wreszcie tak eksponowane i stawiane na piedestale Rewolucji "braterstwo" - synonim prawdziwej cnoty obywatelskiej społeczeństwa demokratycznego - jest dziś faktem, czy raczej ciągłym, niedoścignionym celem społecznym?
Te z pozoru prowokujące, obrazobórcze pytania, o obiegowej zdecydowanie pozytywnej konotacji, po wcale nie pogłębionej refleksji, zmuszają do bardziej wyważonych opinii.
Poziom społecznej apatii, alienacja wielu grup i środowisk, pogłębiające się drastycznie różnice społeczne, brak solidarności w wymiarze narodowym i europejskim, prymat kapitału nad pracą, wreszcie ewidentna radykalizacja społeczna i polityczna, to aktualne parametry Zachodu, które skłaniają niektórych do lansowania wręcz tezy o nastrojach rewolucyjnych we Francji i w Europie.
Rocznica wybuchu Rewolucji Francuskiej, winna być czasem konstruktywnej refleksji i zadumy, nie tylko dla obywateli, ale nade wszystko dla klasy politycznej nad sensem i kierunkiem społeczno - politycznego rozwoju, nad społecznym i politycznym przywództwem, jego jakością, a szerzej aksjologią. Winna być także swoistym memento i przestrogą dla rządzących, przed zaniechaniami i lekceważeniem stanu nastrojów społecznych.
Co do samej zaś rocznicy zdobycia Bastylii - dodajmy słabo bronionej  przez niespełna 130 żołnierzy - mnie nasuwa się jeszcze inna refleksja.
We współczesnej, demokratycznej, zapatrzonej w absolut praw człowieka Europie, warto moim zdaniem, aby w odniesieniu do polityki penitencjarnej, zastanowić się nad dorobkiem i praktyką choćby państw Ameryki Łacińskiej, gdzie skazany lub jego rodzina muszą łożyć na koszty bieżącego utrzymania więźnia. Mam wątpliwości, zwłaszcza kiedy zastanawiam się  nad roszczeniami niektórych skazanych i ich oczekiwaniami, choćby w kontekście postawy Andersa Breivika, czy polityka Zachodu w tej materii jest uzasadniona. Warunki odbywania kary w Bastylii były z pewnością urągające, ale czy stać nas na penitencjarny luksus?             

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Francja: oddając islamowi kościoły, rezygnujemy tylko z murów, czy nade wszystko z tożsamości?

We Francji nasila się i wyraźnie przyspiesza proces przejmowania przez wspólnoty muzułmanów obiektów sakralnych, stanowiących dotąd historyczne miejsce kultu katolickiego. Jest to co prawda w pełni zgodne z obowiązującą we Francji od 1905 roku Ustawą o laicyzacji, zapewniającą nie tylko pełną rozdzielność Kościoła od państwa, ale i pozbawiającą Kościół prawa własności świątyń, przenosząc go na samorządy, a w przypadku zabytków na państwo, czego konsekwencją swoboda dysponowania tym majątkiem przez lokalne władze. Zgodne z prawem, czy jednak strategicznie zasadne?
Samorządy, zmuszone do ponoszenia kosztów utrzymania kościołów z jednej strony, z drugiej zaś konfrontowane z niewielką skalą praktyk religijnych Francuzów [wedle dostępnych statystyk, Francuzi deklarujący się jako praktykujący katolicy, to mniej niż 10% społeczności katolików we Francji, szacowanej na 60% populacji], nierzadko uwzględniając zmiany preferencji religijnych Francuzów, decydują się na przekazania dotychczasowych kościołów katolickich muzułmanom.
Racjonalność ekonomiczna w tym przypadku, nie jest jednak moim zdaniem - a przynajmniej nie powinna być - jedynym, a tym bardziej rozstrzygającym kryterium działania i decydowania. Francja która podziwiam, laicka Francja którą rozumiem, idzie jednak tym razem w mojej opinii, zdecydowanie za daleko.
Mój sprzeciw nie wynika bynajmniej jedynie z tego, że wedle tradycji islamskiej ziemia na której znajduje się meczet należy do islamu. Mój opór nie jest dowodem klerykalizmu i wstecznictwa. Decyzje o takowym charakterze są moim zdaniem na dziś, w obecnej konstelacji miedzynarodowej, w warunkach aktualnej presji islamu, szkodliwym przejawem liberalizmu i pseudo tolerancji, politycznego i społecznego defetyzmu.
Europa, w tym zwłasza stanowiąca symbol chrześcijańskiej tradycji Francja, musi zdecydowanie bronić swojej tożsamości, której tradycje hellenistyczno - rzymskie i chrześcijaństwa są wyraźnym, by nie powiedzieć jedynym wyróżnikiem. Zgodę na zachowywanie odrębności kulturowej przez imigrantów, faworyzowanie wspólnot muzułmańskich, czego wyrazem między innymi polityka oddawania kościołów katolickich muzułmanom, uważam za strategiczny błąd o ważkich konsekwencjach na przyszłość. Mój bunt wzmaga także świadomość prześladowań chrześcijan w krajach o większości muzułmańskiej. Trudno mi sobie zarazem wyobrazić, że dominujące społeczności muzułmańskie, przekazują meczet na kościół katolicki. Każdy, kto odbył choć wakacyjną podróż do kraju islamskiego kręgu kulturowego, zna i czuje delikatność materii.
Zamiast podsumowania, pozwolę sobie na przytoczenie dwóch cytatów, ze skądinąd znakomitej trylogii Max'a Gallo "Chrześcijanie" ["Chrześcijanie - Chrzest króla", Wyd. Dom Wydawniczy Bellona. Warszawa 2005., s. 3].

1. "[...] są dwie kategorie Francuzów, którzy nigdy nie zrozumieją historii Francji: ci, których nie wzrusza wspomnienie Reims, oraz ci, którzy bez emocji czytają opis święta Federacji. Mniejsza o obecną orientację polityczną. Ich niewrażliwość na najpiękniejsze chwile wspólnego entuzjazmu wystarcza, by ich potępić[...]" Marc Bloch; "L'Etrange Defaite".

2. "[...] Dla mnie historia Francji zaczyna się od Chlodwiga, wybranego na króla Francji przez plemię Franków, którzy dali imie temu krajowi.... Mój kraj jest chrześcijański i ja zaczynam liczyć czas historii Francji od wstąpienia na tron chrześcijańskiego króla Franków [...] Charles de Gaulle; "Les trois Vies de Charles de Gaulle". 

wtorek, 9 czerwca 2015

Lewica: kryzys tożsamości, walki frakcyjne, czy początek końca?

Obradujący w miniony weekend [6/7 czerwca 2015 r.], w pięknym, historycznym, a zarazem symbolicznym Poitiers, 77 Kongres francuskiej Partii Socjalistycznej potwierdził, że francuska lewica tkwi nie tylko w głębokim kryzysie tożsamości, ale i coraz bardziej pochłaniają ją walki frakcyjne, związane z niepewnymi perspektywami politycznymi formacji. Symbolem owych walk frakcyjnych, staje się coraz bardziej l'enfant terrible francuskiej lewicy, do sierpnia 2014 roku Minister Gospodarki w rządzie socjalistów: Arnaud Montebourg, wyraźnie sympatyzujący z lewym skrzydłem partii.
Problem francuskiej lewicy, analogicznie do polskiej, (ze świadomością istotnych różnic, z których kluczową jest fakt, że we Francji lewica sprawuje władzę polityczną, a w Polsce staje się coraz bardziej marginalną opozycją systemową), jest dramatyczny brak koncepcji strategicznej, co przekłada się na spadające poparcie społeczne, a w konsekwencji mgliste, by nie powiedzieć wątpliwe perspektywy polityczne.
I we Francji i w Polsce, lewica jest w odwrocie doktrynalnym, nie potrafi postawić diagnozy, a nade wszystko zbudować atrakcyjnej oferty programowej dla swojego zaplecza społecznego. Orientacja centrowa w coraz bardziej zubożałym, niepewnym swojej przyszłości, a zarazem radykalizującym się społeczeństwie, to stanowczo za mało, aby myśleć o prolongacie poważnej pozycji w systemie politycznym.
Lewica nie potrafi odpowiedzieć na kluczowe, nurtujące dziś elektorat kwestie: stosunek do globalizacji i jej wielorakich skutków, punkt widzenia na nowy międzynarodowy podział pracy i jego permanentną ewolucję, kwestię praw socjalnych i bezpieczeństwa społecznego, wreszcie społeczne skutki zawłaszczenia państwa przez biurokrację o partyjnym, a nie merytorycznym rodowodzie.
Przez lata, polska i francuska lewica zasadnie uznawała, że przyznanie priorytetu wolnościom obywatelskim i podnoszenie poziomu życia, na bazie budowania kompromisu z właścicielami głównie międzynarodowego kapitału, zapewni spokój społeczny i względną stabilność poparcia społecznego, stanowiącą bazę zamożności elit partyjnych,  mimo oczywistego upadku klasycznej klasy robotniczej, jako bastionu wpływów lewicy.
Zbagatelizowano wyraźne od dekady sygnały, że dalej podlegająca różnicowaniu wewnętrznemu i zmianom generacyjnym kategoria "pracujących", wypierana stopniowo co do pozycji społecznej i politycznej przez pragmatyczną biurokrację, upomni się o swoje prawa, a spotykając się z biernością ze strony tradycyjnej lewicy, poszuka alternatywy. Dodajmy skutecznie, czego dowodem Front Narodowy we Francji i Ruch Pawła Kukiza w Polsce.
Pracobiorca w Polsce i we Francji coraz mniej myśli o nowym domu, codziennej wysublimowanej konsumpcji, coraz bardziej zaś poszukuje zawodowej i życiowej stabilizacji, pewności jutra dla siebie i dla swojej rodziny, wykazując przy tym coraz większe zniecierpliwienie i coraz mniejsze zrozumienie dla solidarności społecznej, w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym.  
Tracąc zdolność do realnej oceny sytuacji i programowo - doktrynalnej ofensywy, w imieniu i interesie swojego żelaznego dotąd elektoratu, lewica dokonała zwrotu w kierunku szeroko pojętej egzotyki błędnie uznając, że aprecjacja interesów mniejszości, zrekompensuje straty w obrębie tradycyjnego zaplecza społecznego.
Rzeczywistość rewiduje dziś dramatycznie negatywnie założenia liderów formacji lewicowych. 
Gorszącym, jałowym sporom wewnętrznym, zaczynają towarzyszyć walkom frakcyjne elit partyjnych, zmierzających do przejęcia przywództwa nie na bazie podstaw ideowo - programowych, zbudowanych na lewicowej aksjologii, a negatywnie ocenianych przez elektorat walk koterii partyjnych, o zachowanie partykularnych, własnych interesów.
Wbrew doświadczeniom przeszłości, środowiska lewicy zaczynają się dzielić i mnożyć kanapowe nierzadko byty polityczne zapominając, że jedność była zawsze fundamentem i bazą zwycięstw lewicy.
Znakiem czasu i swoistym memento dla lewicy w Polsce i we Francji jest dziś to, że konsoliduje się prawica, a pracobiorca preferuje formacje prawicowe, definiowane jako bliższe jego rzeczywistym interesom.       
Dekadencja lewicowych formacji politycznych w Polsce i we Francji, nie dowodzi bynajmniej zmierzchu lewicy w pojęciu społecznym. Pracobiorcy i prekariat pozostaną kluczowymi kategoriami społecznymi. Zmierzch organizacyjnej reprezentacji lewicy, dowodzi jedynie dogorywania aktualnej formy reprezentacji politycznej lewicy, stawiając zarazem na porządku dziennym kwestię determinizmu radykalnej wymiany elit politycznych, niekoniecznie wedle kryterium generacyjnego, z pewnością zaś według kryterium ideowo - merytorycznego.
Lewica w Polsce i we Francji, potrzebuje gruntownej zmiany/modernizacji ideowej, doktrynalnej, programowej, organizacyjnej, wreszcie personalnej.
Lewica jednak z pewnością nie umrze, co najwyżej żywota - w sensie politycznym - dokonają jej dotychczasowi prominentni przedstawiciele. Ponieważ jednak - stosownie do słów piosenki zespołu "Perfect" "[...] trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść [...]", a umiejętność ta, jak pokazuje praktyka jest obca współczesnym elitom lewicowym, upadek ten będzie bolesny. Jako społeczeństwo musimy przejść przez prawicowy czyściec w polityce, jako warunek sine qua non odrodzenia mądrej, prawej lewicy. Zachowując proporcje i świadomość różnic w pozycji na scenie politycznej zajmowanej przez formacje lewicowe we Francji i w Polsce, uwaga ta i rekomendacja dotyczy w równej mierze realiów społeczno - politycznych obydwu krajów. Od siebie dodam niestety.     

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Republikanie we Francji - nowy projekt, czy odgrzewane danie?

Politycznym wydarzeniem weekendu we Francji, jest bez wątpienia powołanie na Kongresie w Paryżu, w miejsce Unii na rzecz Ruchu Ludowego, nowej formacji prawicy: Republikanów [LR: Les Republicains]. Partia ta, zasadnie utożsamiana z jej liderem, byłym Prezydentem Republiki Nicolas'em Sarkozy, ma stanowić organizacyjne i programowe zaplecze, umożliwiające Sarkozy'emu powrót do Pałacu Elizejskiego.
Trudno na dziś rozstrzygać, czy nowy projekt polityczny znajdzie poparcie Francuzów [pierwsze reakcje wskazują, że jest to raczej formacja postrzegana jako emanacja aparatu]. Niejasne jest też na dziś, czy formalne przywództwo byłego prezydenta, nie będzie kwestionowane w przyszłości, choćby przez dwóch największych rywali, wewnątrz partii: Alain'a Juppe i Francois'a Fillon'a. W tej ostatniej kwestii, hasło prawyborów, w otwartej formule, stanowiącej kopię rozwiązań socjalistów z wyborów 2012 roku [głosować będą mogli nie tylko członkowie partii, ale i wszyscy obywatele], przed przyszłymi wyborami prezydenckimi pozwala przypuszczać, że przywództwo Republikanów pozostaje kwestią otwartą. Zresztą elektorat negatywny N. Sarkozy'ego, może być w niedalekiej przyszłości istotną przeszkodą nie tylko w realizacji planów powrotu na urząd Prezydenta, ale - co z pewnością istotniejsze - cezurą poparcia dla pragmatycznej francuskiej prawicy. 
Dla mnie kwintesencją Kongresu, było sobotnie przemówienie N. Sarkozy'ego, świadomie i przewrotnie nazywane "Apelem z 29 maja" ["L'Appel du 29 mai"], co miało być nawiązaniem do słynnego londyńskiego Apelu de Gaulle'a, z 18 czerwca 1940 roku.
Przemówienie to było w istocie zarysem programu prezydenckiego Sarkozy'ego, którego strategicznym celem jest powrót Francji, w ciągu 10 lat, do miana hegemona Europy, na bazie ostrej, merytorycznej krytyki obecnej polityki i dokonań socjalistów.
Zwłaszcza jeden fragment przemówienia zapadł mi szczególnie w pamięci, w którym N. Sarkozy zaatakował socjalistów i urzędującego Prezydenta, zarzucając im "zdradę Republiki": "[...] Lewica nie broni ideałów Republiki, ona ją dyskredytuje, lansując filozofię gender, niwelując negatywnie wszystkie różnice, a zarazem moralizując wszystkich [...]".
Zastanawiam się zarazem, na ile ocena francuskiej lewicy, jest adekwatna w polskich warunkach. Czy przypadkiem, mimo zasadniczych różnic w pozycji politycznej i potencjale, między współczesną francuską, a analogiczną polską lewicą, nie oddaje ona trafnie także polskich realiów, parametrów polskiej sceny politycznej?
Republikanie we Francji oraz ich kolejne mutacje organizacyjne [jak choćby Republikanie Niezależni Giscard'a d' Estaing], odgrywali kluczową rolę w polityce francuskiej, zapisując piękną i bogatą historię dziejów politycznych kraju galijskiego koguta. Mimo całej sympatii wobec nowej inicjatywy politycznej, rozumiejąc i akceptując jej cele oraz założenia, nie jestem pewien, czy jest to wydarzenie przełomowe na francuskiej scenie politycznej. Nawet najbardziej zasadna krytyka socjalistów, to jeszcze za mało, aby przekonać elektorat i zwyciężać, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągle rosnące poparcie dla Frontu Narodowego. Przyszłych wyborów prezydenckich we Francji raczej nie wygra przedstawiciel socjalistów. Kto jednak wie, może o przyszłym lokatorze Pałacu Elizejskiego, zadecyduje bratobójczy pojedynek w obrębie prawicy, który wygra przedstawicielka prawicy narodowej: Marine Le Pen?    
        

czwartek, 28 maja 2015

Cohabitation w Polsce: determinizm, szansa, zagrożenie?

Wynik wyborów prezydenckich w Polsce, stawia na porządku dziennym kwestię konieczności współistnienia władzy pochodzącej z różnych obozów politycznych. 
Zjawisko to, znane z praktyki funkcjonowania innych systemów konstytucyjnych i systemów politycznych, utożsamiane najczęściej z francuskimi doświadczeniami, stąd jego nazwa: "cohabitation" [koabitacja - "współzamieszkiwanie"], oznacza w rozwiązaniu modelowym, konieczność współrządzenia Prezydenta Republiki i większości rządowej, pochodzących z różnych, w warunkach francuskich przeciwstawnych obozów politycznych [ prawica - lewica].
Polska koabitacja, odbiega obecnie od rozwiązania wzorcowego [prezydent i większość rządowa wywodzą się z tej samej, choć silnie zantagonizowanej rodziny politycznej prawicy], niemniej także i na naszym gruncie konstytucyjno - prawnym oraz praktyki politycznej, znamy to rozwiązanie w klasycznej formie [choćby rząd AWS Premiera J. Buzka, w latach 1997-2001, w okresie prezydentury A. Kwaśniewskiego].
Zasadniczą kwestią na dziś, to odpowiedź na pytanie: w aktualnych warunkach społeczno - politycznych Polski, nieuchronna koabitacja jest szansą, czy zagrożeniem oraz jakie mogą być jej strategiczne skutki?
Sondaże preferencji wyborczych nie pozostawiają złudzeń: monopol władzy politycznej PO nie tylko został rozbity, w efekcie wyników niedawnych wyborów prezydenckich, istnieje nadto realne ryzyko ponownej monopolizacji władzy ustawodawczej, a w konsekwencji wykonawczej, przez obóz tzw. prawicy narodowej, pod sztandarami PiS-u, na skutek spodziewanego wyniku wyborczego jesiennych wyborów parlamentarnych w Polsce.
Bez wątpienia w okresie kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu, powszechnie stosowanym argumentem przez adwersarzy P.O z prawej strony sceny politycznej, będzie konieczność sprawności rządzenia, rozumiana jako rządy PiS, sprawowane w warunkach władzy prezydenta wywodzącego się z tego samego obozu politycznego. Czy aby jest to zasadny merytorycznie argument? Czy istotnie sprawność i jakość rządzenia, wymaga zawsze monopolizacji władzy?
Nie będąc bynajmniej admiratorem PO, jak i PiS-u uważam, że w interesie społecznym nie leży  w najmniejszym stopniu monopolizacja władzy, a koabitacja właśnie. Sytuacja wymaga, aby wybory parlamentarne wyłoniły większość rządową, nie zmonopolizowaną przez PiS. Dla higieny władzy, dla sprawności procesu rządzenia i jego jakości, dla zachowania równowagi politycznej, dla uniknięcia rewanżyzmu politycznego zwycięzców. Doświadczenia francuskie w zakresie cohabitation jednoznacznie potwierdzają, że okresy o takim charakterze, wymuszają na rządzących elitach większy realizm polityczny, zwiększają niezbędną kooperatywność, zapobiegają nieuzasadnionej aprecjacji emocji i skrajności, także w aspekcie aksjologicznym.
Koabitację w Polsce, po październiku 2015 roku, uważam w konsekwencji za społeczną i polityczną konieczność, za naturalne dobro i swoisty zawór bezpieczeństwa dla nas obywateli, przed hegemonią jednej opcji politycznej i radykalnymi zakusami.
Wierzę, że zwolennikami koabitacji w Polsce, będzie pragmatyczne, młode pokolenie, wolne od historycznych podziałów i histerycznych zachowań oraz zabobonów, czujące instynktownie, że mechanizm konkurencji - także w polityce - wymusza racjonalizację zachowań i zapewnia optymalizację procesów rządzenia.
Spodziewam się, ze rozpoczęta właśnie erozja systemu partyjnego, w wyniku jesiennych wyborów znacząco przyśpieszy, a koabitacja zapobiegnie jednocześnie hermetyzacji ceny politycznej, wyłaniając zarazem nowe podmioty i nowe przywództwo partii politycznych.   
Mam nadzieję, że istotnym elementem koabitacji będzie lewica, która odzyska instynkt samozachowawczy i świadomość, że jej zapleczem politycznym jest kategoria pracobiorców, a nie tylko mniejszości. To jest już jednak zupełnie inna kwestia.
Stawiam zatem na koabitację, w trosce o lo własny i współobywateli.           

niedziela, 10 maja 2015

52% Francuzów jest za restytucją kary śmierci...ja też.

"Le Monde", opublikował właśnie [8.05.2015r.] interesujące i symptomatyczne wyniki badania opinii publicznej, przeprowadzone przez IPSOS/SOPRA [badania przeprowadzono w dniach 22 - 27.04.2015 roku],  dotyczące stosunku do przywrócenia kary śmierci.  
Potwierdza się stopniowa, choć stała ewolucja poglądów i preferencji społecznych  w tej sprawie. 
Już 52%, czyli większość Francuzów, deklaruje się jako zwolennicy powrotu do orzekania i wykonywania kary śmierci. Co symptomatyczne, w ciągu roku liczba zwolenników kary śmierci we Francji wzrosła o 7%.
Nie mniej interesująca jest analiza zwolenników kary śmierci wedle deklarowanych preferencji politycznych.
To już nie tylko sympatycy Frontu Narodowego [82% zwolenników Frontu określa siebie zarazem zwolennikami kary śmierci, wzrost w ciagu roku o kolejne 3%], optują za przywróceniem kary śmierci. Najbardziej zaskakująca jest ewolucja poglądów lewicy w przedmiotowej sprawie. W ciągu roku liczba zwolenników lewicy, akceptujących zarazem karę śmierci, wzrosła o 15%, osiągając statystycznie 36%. Jednocześnie nieznacznie spadło poparcie dla powrotu kary śmierci wśród zwolenników tradycyjnej prawicy [spadek o 3%], choć zarazem i tak większość elektoratu prawicy [57%], akceptuje ideę powrotu kary śmierci.
Karę śmierci - w wymiarze socjologicznym - akceptują już nie tylko emeryci [53%, przyrost o 8%], ale w coraz szerszym zakresie, uchodzące dotąd za ostoję tolerancji, stanowiące synonim postaw liberalnych, wolne zawody i tzw. kadry [przyrost  zwolenników z 37% w 2014 roku, do 39% w 2015 r.].  
Postępująca radykalizacja nastawienia społecznego do instytucji kary śmierci, to niewątpliwie pokłosie narastającej brutalizacji życia publicznego oraz konsekwencja wzrostu zagrożenia zamachami terrorystycznymi. Przeciętny Francuz czuje się coraz mniej bezpieczny i coraz bardziej zagrożony, a zarazem zaczyna skłaniać się do poglądu, że zaniechanie orzekania i wykonywania kary śmierci, było strategicznym błędem wymiaru sprawiedliwości, ustawodawcy, a szerzej demokracji. Poszanowie praw człowieka i wolności obywatelskich, szacunek dla życia ludzkiego, dla wielu Francuzów, oznacza zarazem kategoryczny sprzeciw wobec najcięższych zbrodni, zwłaszcza przeciwko życiu innych obywateli. Panuje coraz szersze przekonanie, że pobłażliwość dla autorów najcięższych zbrodni, oznacza zarazem utratę przez karę zasadniczej roli społecznej: aspektu odstaraszania jako koniecznego elementu zmniejszania przestępczości.  
Zmiana nastawienia do kary śmierci Francuzów nie tylko nie może dziwić, jest zjawiskiem typowym i powszechnym we współczesnej Europie.
Tolerancyjny, wierzący w absolut demokracji i praw jednostki Stary Kontynent, coraz powszechniej - nawet wbrew stanowisku Kościoła, zwłaszcza katolickiego - zaczyna rozumieć, że skala zagrożenia przestępczością przeciwko życiu, nie pozostawia wyboru: kara śmierci wymaga przywrócenia. Mimo retoryki lewicowych środowisk, mimo zapisów konstytucyjnych i międzynarodowych zobowiązań, troska o życie jednostki wymaga rewizji dotychczasowego podejścia praktyki i doktryny, w ramach narodowych i Wspólnoty Europejskiej. Kosztowana polityka penitencjarna, nie zawsze zapewnia powodzenie procesów resocjalizacji, a wobec kogoś kto pozbawia współobywatela życia - zwłaszcza umyślnie, metodami sadystyczno - brutalnymi, nie wyłączając zamachów terrorystycznych, zdaniem wielu, w ogóle nie powinna mieć zastosowania.
Terrorysta i morderca z premedytacją, nie zasługuje na demokratyczne procedury. Wobec najcięższych przestępstw winny obowiązywać zasady Kodeksu Hammurabiego [na marginesie, odnalezionego podczas prac wykopaliskowych w Suzie, na terenie dzisiejszego Iranu, przez francuskiego archeologa M. Jequier'a, w 1902 roku]: "[...] oko za oko, ząb za ząb [...]". Osobiście podpisuję się pod takim podejściem. Nie ma innej drogi ochrony społeczeństwa, ekwiwalentności kary w stosunku do przestępstwa, niż fizyczne eliminowanie autorów najcięższych przestępstw ze wspólnoty ludzkiej.          

sobota, 2 maja 2015

1 Maj bez lewicy - demokracja bez perspektyw?

Polskie media, zwłaszcza preferujące poprawność polityczną, z nieskrywaną satysfakcją informowały w dniu wczorajszym o rachitycznych obchodach Święta Pracy w Polsce, wpisując się w poetykę polskiej prawicy, wieszczącej zmierzch lewicy, czego przebieg obchodów 1 Maja ma być jednym z koronnych dowodów.
Podzielając negatywną ocenę strategii i zachowań politycznych Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który już nie tylko z prędkością francuskiej TGV, ale nade wszystko japońskiej kolei magnetycznej [na marginesie, w kwietniu ustanowiła kolejny rekord prędkości: 590 km/h!!!], zmierza nieuchronnie nie tyle do dekadencji, co po prostu samobójstwa politycznego, niezależnie od trafności figur retorycznych, nie wolno jednak dokonywać nadinterpretacji, niezależnie od motywów.
Błędna od wielu miesięcy, w istocie autodestrukcyjna polityka SLD, cynizm liderów tej formacji, miałkość ideologiczną i niedojrzałość polityczno - programowa partii, nie oznacza bynajmniej zmierzchu lewicy w rozumieniu aksjologii i postaw politycznych, jest co najwyżej kresem obecnej formy organizacyjnej polskiej lewicy. 
Klasa robotnicza w klasycznym rozumieniu, z pewnością stała się - w sensie politycznym - archaizmem, nie oznacza to jednak bynajmniej zaniku kategorii "pracujących"!!. Wprost przeciwnie: i w Polsce i na świecie, negatywne konsekwencje globalizacji, skutkują między innymi daleko postępującą pauperyzacją szerokich rzesz społecznych i upowszechnieniu się statusu pracownika najemnego, do którego redukowana jest coraz większa liczba aktywnych zawodowo. Ewolucja ta, w połączeniu z nieznaną od wieków koncentracją kapitału i bogactwa z jednej, lawinowo rosnącymi różnicami społecznymi oraz coraz powszechniejszym strachem o życiowe i zawodowe perspektywy pracujących z drugiej strony, prowadzi nieuchronnie do antagonizmów i konfliktów społecznych, podważających pokój społeczny i jego fundamenty. 
Nie trzeba być zwolennikiem marksizmu, aby zauważyć ponadczasowy walor wielu analiz samego Karola Marksa, którego dorobek teoretyczny został po wielekroć świadomie wypaczony, a w efekcie przypadkowego w istocie triumfu leninizmu i żałosnego epizodu realnego socjalizmu, powszechnie ośmieszony. 
Niedowiarkom, zwolennikom tezy o zaniku lewicowości, warto przypomnieć to, co dzieje się współcześnie w "Starej Europie", pozornie sytej i stabilnej, niewątpliwie w sensie ekonomicznym najbardziej rozwiniętej, w aspekcie politycznym zaś coraz bardziej radykalizującej się. 
Nie wiem, czy 1 Maja stanie się w przyszłości bardziej dniem Św. Józefa Patrona Robotników [Święto to ustanowił w 1955 roku Pius XII], czy nadal obchodzone będzie przede wszystkim jako Święto Pracy, od 1890 roku, zgodnie z intencją II Międzynarodówki, prolongując dominującą dotychczas konotację  tego dnia. Mam też nadzieję, że nie wrócą już nigdy tradycje Narodowego Dnia Pracy hitlerowskich Niemiec. Troski powyższe te dla jednych i spekulacje dla drugich, bez względu na preferencje polityczne, nie mogą jednak przysłaniać oczywistego faktu: klasy społeczne co prawda zanikły, ale nie oznacza to homogeniczności w aspekcie stratyfikacji społecznej. Brak wielkoprzemysłowego robotnika, nie oznacza kresu lewicy i jej potencjalnej bazy społecznej, a co najwyżej daleko idące przeobrażenia lewej strony sceny politycznej. 
Dla polskiej i europejskiej prawicy, dekadencja lewicy jest pyrrusowym zwycięstwem, wynikającym nade wszystko z niedojrzałości współczesnych elit lewicowych, niż własnych zasług prawicy. W walce o społeczny rząd dusz, w sporze o granice integracji i artykulacji interesów społecznych, brak lewicowej alternatywy, narusza w istocie równowagę społeczną i polityczną, stanowiąc zagrożenie dla stabilności i trwałości systemu demokratycznego. Warto, abyśmy wszyscy o tym pamiętali, biernie lub czynnie uczestnicząc w walce politycznej. Brak instytucjonalnej, nowoczesnej lewicy, nie skutkuje bynajmniej pożądanym uproszczeniem, optymalizacją sceny politycznej, oznacza jeszcze więcej miejsca dla radykalizmów.
Czy taka ewolucja systemu politycznego leży w istocie w naszym obiektywnym interesie?