niedziela, 29 stycznia 2012

De Gaulle'a ślady na ziemiach polskich

           Mówiąc o związkach de Gaulle'a z Polską, najczęściej przywołuje się dwa fakty:

  1. Jego pobyt w Polsce, w ramach francuskiej Misji Wojskowej, w okresie wojny polsko - bolszewickiej 1920 roku. Kapitan [na czas pobytu w Polsce awansowany do stopnia majora] De Gaulle, prowadził wykłady taktyki w szkole wojskowej w Rembertowie, a w okresie poprzedzającym Bitwę Warszawską został przydzielony do sztabu gen. Rydza - Śmigłego, na front południowy [między Puławami, a Lublinem]. 
W Polsce de Gaulle przebywał do stycznia 1921 roku, rezydując w większości w Kutnie, uczestnicząc w życiu towarzyskim Warszawy, oraz będąc stałym klientem... cukierni Blikle'go   
W uznaniu zasług dla państwa polskiego, w przełomowych dniach lipca - sierpnia 1920 roku, został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy [Dekret Naczelnego Wodza nr 2965/26.01.1922r.].
De Gaulle czasowo wcielony do Wojska Polskiego, odrzucił propozycje pozostania w nim na stałe i powrócił do Francji. Jak potoczyłyby się późniejsze losy Francji, gdyby wówczas postąpił inaczej? 
 2. Jego wizytę już jako Prezydenta Republiki w Polsce, a zwłaszcza w Zabrzu [9.09.1967r.], w którym wygłosił słynne, osadzone w innych realiach politycznych Europy słowa: "[...] Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie ze wszystkich śląskich miast, czyli najbardziej polskie ze wszystkich polskich miast [...]".

Warto przywołać jeszcze inne, mniej znane fakty z biografii Charles'a de Gaulle'a związane z Polską.

Po pierwsze, był wielkim admiratorem Marszałka J. Piłsudskiego, co potwierdził swego czasu J. Giedroyć. Znał przemówienia i pisma Piłsudskiego wydane po niemiecku. Nawiązaniem do idei Konstytucji Kwietniowej i jej ducha, miała być zresztą francuska Konstytucja V Republiki.
Po drugie, de Gaulle w 1920 roku nie był tylko w Warszawie. W ramach francuskiego kontyngentu wojskowego, w okresie Powstań Śląskich i polsko- niemieckich sporów o Górny Śląsk, nadzorował granicę polsko - niemiecką w Bieruniu [gdzie mieszkańcy jeszcze po latach, doskonale go pamiętali i dobrze wspominali, a których odwiedził - entuzjastycznie witany - w czasie swojej wizyty w Polsce w 1967 roku].
Po trzecie wreszcie, De Gaulle był więźniem Nysy [Neisse] w 1916 roku, podczas wojny niemiecko - francuskiej, w efekcie ran odniesionych pod Verdun i dostania się do niemieckiej niewoli. W twierdzy nyskiej był drugim słynnym Francuzem - jeńcem, po Marii Joseph'ie de Motier - markizie La Fayette [1794]. W Nysie de Gaulle zaprzyjaźnił się między innymi z jeńcami rosyjskimi, wśród nich z Michaiłem Tuchaczewskim, późniejszym Marszałkiem Związku Radzieckiego.            
    

Syna Ministra szokujące przypadki

           Piątkowe [27.01.2012 r.] wydanie "Gazety Wyborczej" przynosi ciekawy artykuł pod tytułem: "Tempo studenta Sawickiego". 
Autor artykułu opisuje interesująca drogę edukacyjną syna obecnego Ministra Rolnictwa, prominentnego działacza koalicyjnego PSL.
Jeżeli treści jakie zawiera artykuł są prawdziwe i rzetelne - a nie ma póki co powodu nie wierzyć, aby tak nie było [co prawda sprawdziłem stronę internetową Powiatowego Lekarza Weterynarii w Sokołowie Podlaskim i nazwisko Sawicki tam nie figuruje, może to być jednak wynikiem wyłącznie opieszałości administratora strony], to jest to kolejny dowód arogancji i daleko posuniętej prywaty władzy.
Okazuje się, że w Polsce egalitaryzm jest swoiście pojmowany, a sprawiedliwość społeczna i wszelkie zasady moralno - etyczne zostały absolutnie zrealatywizowane przez rządzących.
Ośmieszono poważną państwową instytucję [SGGW], uderzono w jej reputację i renomę, obowiązujące procedury, zszargano dobre imię wymagającego profesora jedynie po to, aby jeden student - przypadkowo syn konstytucyjnego, urzędującego Ministra RP - zdał zaległy egzamin, skończył studia i w szczególnym trybie objął atrakcyjne stanowisko.
Jeżeli mechanizm opisany w "Gazecie" jest prawdziwy, a gratyfikacją za indywidualne podejście do studenta mają być stanowiska i apanaże pochodzące ze Skarbu Państwa, sprawa zasługuje na wyjaśnienie i przykładne ukaranie winnych oraz beneficjentów.
Dziwi mnie, że Minister Rolnictwa i jego bezpośredni przełożony Premier Rządu RP, nie mają w tej sprawie nic do powiedzenia. Dobrze, że komentarza nie podejmuje się Rzecznik Rządu, bo znając jego arumentację to - wzorem ACTY - mogłoby władzę publiczną dodatkowo zdyskredytować.
W Polsce studiuje tysiące młodych ludzi, wielu ma obiektywnie, zawinione i niezawinione problemy z edukacją i terminowym zakończeniem studiów. To powinno być normalne zjawisko. Dyplom uczelni wyższej ma mieć swoją wymierną wartość, być okupiony dużym wysiłkiem absolwenta.
Niestety jak widać podwójne standardy wciąż obowiązują.
Jeżeli to prawda, lekarz weterynarii Przemysław Sawicki winien zostać pozbawiony tytułu, z jednoczesnym prawem do powtórki roku.
Minister Rolnictwa Marek Sawicki powinien podać się do dymisji, a jeżeli tego nie zrobi, powinien zostać pozbawiony urzędu, z podaniem przyczyn. Nie czas na poprawność polityczną w tym względzie, trwanie koalicji także nie jest ceną, którą warto zapłacić za tolerowanie takich patologii.
Ten kraj póki co nie jest de iure prywatnym folwarkiem partiokracji, choć de facto widoczne są już coraz bardziej symptomy tego stanu rzeczy. 
To oburzające i zasmucające. To precedens nie do zaakceptowania, groźny dla demokracji, obyczajów społecznych, zachowań wyborczych. Jeżeli Partia Omnipotencji [P.O] istotnie zainteresowana jest transparentnością życia publicznego w Polsce, jeżeli nie obce są jej reguły życia społecznego, w tej sprawie nie może pozostać obojętną.
Przejście do porządku dziennego nad tym oburzającym przykładem postępowania będzie jedynie kolejnym dowodem, że istnieje zasadnicza rozbieżność między wartościami deklarowanymi, a funkcjonującymi. Jestem pewien, że milczenie w tej sprawie, traktowane będzie jako przyzwolenie i cicha akceptacja, nie tylko nie przysporzy koalicji zwolenników, ale zdecydowanie odbierze sympatyków. To koronny dowód, że stare formacje polityczne w Polsce nie radzą sobie z tak fundamentalnymi sprawami.
Wciąż pozostaje jednak otwarte pytanie co dalej? Kto po nich? Czyżby naprawdę nadchodził nieuchronnie czas radykalizmów?    
  

ACTA w Polsce - początek demokratycznej rewolty?

           Podpisanie przez polskiego ambasadora w Japonii Jadwigę Rodowicz Umowy ACTA, w dniu 26 - go stycznia 2011 roku, wymaga szerszego komentarza.
Rząd polski zdecydował się na podpisanie w/w Umowy, wbrew masowym protestom społecznym, przyznając pod presją opinii publicznej - mimo początkowej próby bagatelizowania skali społecznego niezadowolenia [tyle słynne, co kuriozalne oświadczenie Rzecznika Rządu, że przyczyną zablokowania rządowych stron internetowych było ogromne zainteresowanie ich treściami, a nie działania hakerów] - że konsultacje społeczne w tej sprawie miały fasadowy charakter.  
Jednocześnie jednak rząd nie wycofał się, nie odstąpił, nawet nie opóźnił procesu podpisania Umowy twierdząc, że proces ratyfikacji jest właściwym czasem do rozważenia wszystkich argumentów, a w konsekwencji - gdyby pojawiły się poważne wątpliwości - nawet do odstąpienia od Umowy.
To kuriozalna argumentacja, będąca tyle wyrazem arogancji i buty władzy, co i motywowanego potrzebami bieżącej walki politycznej panicznego strachu przed przyznaniem się do błędu.
Panu Premierowi i koalicji rządowej, należałoby przypomnieć uniwersalną frazę: nieznajomość prawa szkodzi, oraz apelować, aby akty prawne i ich wielorakie konsekwencje, były analizowane przed podpisaniem dokumentów, zwłaszcza dotyczących międzynarodowych zobowiązań Polski, rzutujących na życie obywateli.
Casus ACTY, mieści się w sekwencji bulwersujących zdarzeń po ostatnich wyborach parlamentarnych: zwlekanie z powołaniem rządu - katastrofa z refundacją leków - nie konsultowane plany reformy emerytalnej - teraz ACTA. Wydaje się, że Platforma Omnipotencji [P.O] straciła instynkt samozachowawczy, zaczęła wierzyć, a może nawet już uwierzyła, że seria wygranych w ostatnich latach wyborów i poziom sondażowego poparcia upoważniają ją do wszystkiego, dają blankietowe poparcie.
Tymczasem przebudzenie może być bardzo bolesne, a nawet brak realnej alternatywy politycznej może po raz kolejny nie pozwolić już na zwycięstwo.
Inicjatywa Solidarności w sprawie referendum odnośnie wieku emerytalnego, protest głównie młodego pokolenia w sprawie ACTY, uruchamia nieuchronnie proces oddolnego budzenia się społeczeństwa obywatelskiego. Moim zdaniem czar Platformy, a szerzej koalicji traci moc stabilizowania polskiej sceny politycznej i paraliżowania przeciwników.
Jest jeszcze jeden godny odnotowania aspekt sprawy.
W okresie wyborczym rząd był już skonfliktowany z młodymi, przede wszystkim za sprawą kibiców. Konflikt ten umiejętnie jednak opakowano marketingowo, kreując rząd do roli obrońcy prawości i normalności, tamy dla społecznych zagrożeń i patologii.
Sytuacja odnośnie Umowy ACTA ma zasadniczo odmienne parametry. Być może nawet Umowa ta jest potrzebna, ale sposób jej wprowadzenia narusza fundamentalne zasady demokracji, urąga zasadom zaufania społecznego do władzy politycznej.
Rząd działając z mandatu wyborczego, nie ma tytułu do zawierania zobowiązań korygujących i limitujących wolność obywatelską bez wyraźnego, a nie dorozumianego przyzwolenia społecznego, choćby w postaci jedynie debaty parlamentarnej. Póki co Polska nie jest monarchią, nie jest też własnością dziedziczną oligarchii partyjnych.
Nie bagatelizowałbym znaczenia buntu polskiej młodzieży. Nie jest ważne, czy na ulice wyszły setki, czy tysiące młodych ludzi. Najistotniejsze jest to, że generacja młodych Polaków się zorganizowała ponad tradycyjnymi podziałami politycznymi a pamiętać trzeba, że szybko i nieuchronnie wchodzi ona do życia publicznego, uzyskała i uzyskuje prawa wyborcze, zacznie rozstrzygać w coraz większym stopniu o kształcie polskiej sceny politycznej.
Internautów nie da się spacyfikować i ośmieszyć tak jak zrobiono to z "kibolami". Strategom politycznym Platformy  rekomenduję pilną analizę wydarzeń maja - czerwca 1968 roku w Paryżu, w aspekcie ich genezy, a przede wszystkim skutków.
Moim zdaniem ACTA jest początkiem demokratycznej rewolty w Polsce, oby bez przemocy i społecznego wandalizmu.
Premier jako sympatyk piłki nożnej, lubi porównania do zasad rządzących futbolem. Akceptując taką konwencję rozmowy gra bardzo ostro i zdecydowanie, od dawna na pograniczu faulu. Jeszcze nie skończyła się pierwsza połowa [kadencji], a już otrzymał społeczną żółtą kartę [czego wyrazem malejący stale poziom poparcia społecznego, potwierdzany przez sondaże zaufania dla polityków]. Następny brutalny faul, nie skończy się tylko rzutem karnym, bądź wolnym, oznaczał będzie czerwoną kartkę z kluczową konsekwencją: wyrzuceniem z placu gry.
No chyba, że sztab szkoleniowy przygotowuje inną opcję: zmiany taktycznej i wprowadzenia do gry nowego rozgrywającego: na dziś Posła Schetyny. Kim wtedy jednak będzie Pan Premier?
Pałac prezydencki ma ambitnego i coraz bardziej samodzielnego lokatora, w instytucjach europejskich nie mieścimy się w pierwszym składzie. Wiem! Pozostanie wolne miejsce po Pośle Schetynie: Przewodnictwo Kluczowej Komisji Sejmowej Spraw Zagranicznych. W końcu służba dobru publicznemu nie zna gorszych i lepszych miejsc....   
               

sobota, 21 stycznia 2012

Agencje ratingowe - nowy oręż walki o interesy?

   Rekomendacje agencji ratingowych, mają na dziś siłę rażenia i znaczenie jakie przypisywano wojnie ideologicznej w świecie, zorganizowanym wedle zasad rzeczywistości zimnowojennej.
Rekomendacje te wpływają na sentyment i zachowania inwestorów, oddziałują na koniunkturę, kursy walut, limitują i wyznaczają kierunki przepływów kapitału międzynarodowego, wreszcie stanowią podstawę spekulacji na międzynarodowych rynkach finansowych.
Niezależnie od ich merytorycznej poprawności i prawdziwości, faktycznej zdolności do ekstrapolacji sytuacji na rynkach międzynarodowych. rekomendacje te są potężnym orężem w walce o serca i umysły, a w konsekwencji nastawienie inwestorów - czyli ich portfele.
W tym kontekście pojawia się zasadnicze pytanie w czyim interesie, czyje interesy realizują w/w agencje, niezależenie oczywiście od deklaracji oraz zapewnień o pełnej transparentności i obiektywiźmie ich działań.
Współczesny świat jest tak zorganizowany, a poziom sprzężeń zwrotnych tak skomplikowany, że mówienie o pełnej niezależności w dowolnej dziedzinie, brzmi fałszywie, nielogicznie, musi budzić obawy co do faktycznych intencji.
W tym kontekście Europa winna przyklasnąć najnowszemu pomysłowi rządu Niemiec: stworzenia europejskiej agencji ratingowej, co najmniej z dwóch powodów:
- po pierwsze,  tak istotny organizm gospodarczy, o takim potencjale - mimo kryzysu i dekadencji - jakim jest Europa, winien posiadać własną agencję ratingowa, formułującą rekomendacje gospodarcze odnośnie samej Europy i innych obszarów świata; 
- po drugie, czas na rozbicie monopolu amerykańskiego w tym względzie. Każda dziedzina życia potwierdza, że tylko prawdziwa konkurencja, zmusza do optymalizacji procesowej, większej dbałości o reputację i jakość. Dlaczego rynek rekomendacji finansowo - ekonomicznych miały nie podlegać tym prawidłom?
Współczesny kryzys ma swoje głębokie korzenie w realiach gospodarki amerykańskiej i ustanowionych przez nie standardach, oraz instrumentach finansowych, traktowanych przez dekady - w imię poprawności politycznej, ale też z zasadnej estymy dla pozycji globalnej Ameryki - w kategoriach prawd objawionych, bez mała absolutu. 
Amerykańskie instytucje finansowe o globalnym charakterze, ponoszą też ogromną odpowiedzialność za degradację międzynarodowych rynków finansowych, a rząd amerykański należy do najbardziej zadłużonych na świecie, dyskontując międzynarodową pozycję waluty krajowej.
Z oczywistych powodów, w imię własnie transparentności procesu, wspomniane instytucje nie powinny być sędziami we własnej sprawie. 
Może czas najwyższy, aby amerykańskie, szeroko pojęte instytucje finansowe, poddane zostały normalnym prawom gry konkurencyjnej? Może informacje kształtujące zachowania i nastroje winne mieć bardziej niż dotąd zdywersyfikowany charakter?
Czas moim zdaniem na zdecydowany ruch Europy w tym względzie. Czas na poparcie koncepcji Niemiec. Europa nie ma powodów do kompleksów w tej dziedzinie. Czas najwyższy, aby wykorzystując własny potencjał, podjęła trud występów solowych na ratingowej arenie, a nie zadawalała się wyłącznie rolami w epizodycznych chórkach, towarzysząc amerykańskim instytucjom.       

niedziela, 15 stycznia 2012

Rating S&P - problem, ale nie kataklizm i powód do histerii !!

           Obniżka przez S&P ratingu dla 9-ciu krajów europejskich, skutkująca dla dwóch z nich [Francja i Austria], utratą najwyższej wiarygodności finansowej [z AAA na AA+], jest bez wątpienia problemem, formą ostrzeżenia, ale nie może to być okazją do ulegania histerii.To na pewno nie jest koniec świata, ani kataklizm.
Standard & Poor's jest wiodącą agencją ratingową, o uznanej renomie, ale w swoich działaniach nie uchroniła się od błędów, analogicznie zresztą jak szacowna konkurencja [Fitch i Mood's]. Wystarczy przypomnieć o braku reakcji wyprzedzającej w/w instytucji na kryzys 2008 roku, ewidentne błędy w przeszłości [przy obniżce ratingu USA, także do AA+, nie zauważono 2 bln USD!!!], zakończone między innymi pozwem australijskich miast w październiku 2011 roku, przeciwko S&P.
Nie oznacza to bynajmniej próby deprecjacji, bagatelizowania rekomendacji S&P. Sytuacja gospodarcza Wspólnoty jest trudna, choć silnie zniuansowana wewnętrznie. Niewątpliwie potrzebne są reformy, zrównoważenie wydatków państw i U.E jako całości, poprawa konkurencyjności etc.
Decyzja Standard & Poor's nie może jednak stać się przyczynkiem do europejskiej apatii, to jeszcze nie koniec E.U i Euro, choć może nim się stać z zupełnie innych powodów.
Po pierwsze, Francja stoi w przededniu wyborów prezydenckich, a decyzji tej nie sposób odczytywać inaczej, jak wzmocnienie obozu przeciwników obecnego Prezydenta Republiki.
Po drugie, decyzja ta - w wymiarze europejskim - niewątpliwie wzmacnia separatyzmy i protekcjonizm, jest uderzeniem w solidarność europejską, jest wodą na młyn dla wszystkich sił politycznych wstrzemięźliwych, bądź otwarcie niechętnych projektowi Wspólnej Europy.
Po trzecie, takie stanowisko prestiżowych instytucji międzynarodowych może uruchomić i tak będące już ledwie pod kontrolą populizmy i radykalizmy. Sytuacja Węgier, jest jak w soczewce dowodem na to, jak mogą ewoluować nastroje społeczne w Europie. 
Po czwarte, skutkować może podniesieniem kosztów pieniądza dla firm i obywateli, większą rezerwą i zachowawczością konsumentów europejskich, a w konsekwencji tym bardziej stymulować negatywne scenariusze, osłabiać nie tylko wolę zmian, dyskredytować w odbiorze społecznym konieczność reform, ale po prostu jeszcze bardziej osłabiać koniunkturę gospodarczą i stymulować wzrost bezrobocia.
Francja - analogicznie jak wcześniej USA - zachowuje odpowiedzialny dystans w komentowaniu stanowiska S&P. To słuszna i dobra strategia. Należy robić swoje i nie budzić zbędnych demonów, nie trzeba podnosić i tak wysokiej temperatury dyskursu politycznego.
Z naszej, polskiej perspektywy, wbrew pozorom dzisiejsze kłopoty Francji nie są obojętne.
Dziś Francja, jutro Polska może być adresatem negatywnych rekomendacji. Co do tego, że nie jesteśmy już wyspą szczęśliwości na oceanie europejskich problemów, panuje już chyba pełny konsensus. Nie ma też pewnie złudzeń, że nasz potencjał i pozycja międzynarodowa jest istotnie słabsza niż Francji. 
Ostatnie wydarzenia winne być silnym impulsem dla całej polskiej klasy politycznej, w kierunku spotęgowania determinacji reform. Nie czas na kupczenie: poparcie reform za partykularne korzyści dla formacji politycznych i ich elektoratów. 
Dalsze moratorium dla reform, dalsze poszukiwanie uzasadnień o prawnym i pozaprawnym charakterze dla  obstrukcji szerokich działań sanacyjnych, może skończyć się wielką, ponadpartyjną katastrofą.              

czwartek, 12 stycznia 2012

"Kordony sanitarne" w polityce - wyraz odpowiedzialnej roztropności, poprawności politycznej, czy jedynie paraliżującego strachu przed zmianami?

      Tematem politycznym nr 1 we Francji w ostatnich dniach, jest kwestia póki co kłopotów lidera Frontu Narodowego: Marine Le Pen - o czym skwapliwie donoszą media - ze skompletowaniem wymaganej przez ordynację wyborczą listy 500 podpisów tzw. wyborców kwalifikowanych [członkowie obu izb parlamentu, rad generalnych, Rady Paryża i rad zgromadzeń zamorskich, przy czym muszą oni pochodzić z minimum 30 różnych departamentów], przez kandydata na Urząd Prezydenta Republiki.
Stało się to przyczynkiem do publicznej debaty w jednym interesującym aspekcie: jak to jest możliwe, że ugrupowanie cieszące się poparciem co trzeciego Francuza [31%], którego lidera aż 26% ankietowanych widzi w drugiej turze wyborów, ma problemy z dopełnieniem formalności, tj. zebraniem wzmiankowanych 500 podpisów? Na marginesie nie mam wątpliwości, że Front Narodowy sprosta wymogom formalnym wyborów prezydenckich.
Czy jest to jedynie wyrazem tendencji do utrzymania przez dwie główne rodziny polityczne: tradycyjnej prawicy i lewicy, korzystnej dla nich dwubiegunowości francuskiego systemu partyjnego, a szerzej politycznego?
Czy raczej ów ostracyzm polityczny, jest strategią polityczną, a zachowania wyborców kwalifikowanych są odzwierciedleniem interesów kluczowych formacji systemu partyjnego, kolejną próbą budowy "kordonu sanitarnego" wobec Frontu Narodowego?
A może jest to jedynie ich prywatna inicjatywa, lub przejaw źle pojętej i rozumianej poprawności politycznej, efekt dążenia do stworzenia nowego cenzusu, mechanizmu korygującego demokracji?
Pytań jest wiele i sprowadzają się one w istocie do jednej kwestii: granic demokracji w rozumieniu reprezentacji interesów politycznych.
Front Narodowy to stały element francuskiego krajobrazu politycznego, którego poparcie wzrosło w ciągu roku z 22% [styczeń 2011], do 31% [styczeń 2012], a jeszcze więcej na przestrzeni ostatnich 12 - tu lat [z 17% w 2000 roku]. To partia, którą popiera 40% elektoratu robotniczego i 41% wyborców wywodzących się z terenów wiejskich i  mało miasteczkowych, To w końcu legalna partia polityczna, popierana w zdecydowanej większości przez młody [do 35 roku życia], a zatem przyszłościowy elektorat. Dlaczego w konsekwencji przedstawiciel tej partii ma trudności z dopełnieniem formalności wyborczych, dlaczego nie uzyskuje poparcia klasy politycznej zbliżonego do poparcia udzielanego przez elektorat?
W efekcie końcowym pojawia się pytanie o mandat wyborców kwalifikowanych, o to czyje interesy i kogo w istocie reprezentują.
Omawiane zjawisko nie jest też obce polskim realiom, w których kontestowana jest przez niektórych pozycja polityczna ugrupowań politycznych i podważane prawo do partycypacji w procesie sprawowania władzy.
Prawa i i Sprawiedliwości, Polskiego Stronnictwa Ludowego, Ruchu Palikota, wreszcie SLD można nie lubić, można nie podzielać strategii, hierarchii wartości i programu politycznego tych partii. Zdecydowanie trzeba jednak unikać dezawuowania ich pozycji politycznej. Głos oddany na te formacje, ma taką samą wartość jak głos oddany na partię rządzącą, oddany został tylko w innych proporcjach.
Demokracja to rządy, a nie dyktatura większości. Demokracja to dominacja, a nie bezwzględny prymat większości, to zarazem poszanowanie praw mniejszości.
Uleganie tendencjom do tworzenia "kordonów sanitarnych" i praktycznego stosowania zasad ostracyzmu politycznego, to bardzo niebezpieczny precedens. Wszelkie próby deprecjonowania roli politycznej i ustrojowej opozycji, brak szacunku dla formacji reprezentujących wyborców w liczbie powyżej progu wyborczego, a tym bardziej próba "politycznej neutralizacji" 1/3 elektoratu wątpliwymi etycznie metodami - z jaką mamy do czynienia we Francji - zagrażają istocie demokracji, są zamierzonym lub nieświadomym partycypowaniem w hodowli pożywki dla radykalizmów i populizmów. W rezultacie tak osiągane zwycięstwo może okazać się pyrrusową wiktorią.      
        

niedziela, 8 stycznia 2012

Symboliczne zamknięcie epoki gaullizmu

           Wczoraj [7.01.2012] zmarł - dożywszy sędziwego wieku - Pierre Lefranc [1922 - 2012], zdaje się ostatni, żyjący, bliski współpracownik generała de Gaulle'a, "baron gaullizmu", szef kampanii prezydenckiej Ch. de Gaulle w 1965 roku.
Odejście każdego człowieka, nawet życiowo spełnionego jest niewątpliwie stratą. Mówiąc o P. Lefranc, trzeba pamiętać przy tym o jeszcze jednym, godnym podziwu elemencie, wartym naśladowania: rozumieniu poczucia racji stanu i interesu narodowego, jako zachowania i aksjologii o ponad partyjnym charakterze.
Ten zdeklarowany gaullista, wierny ideałom tradycyjnej prawicy, aktywnie obecny przez dekady we francuskim życiu politycznym, był zdolny do rewizji swojego stanowiska, do wystąpienia przeciwko reprezentantom własnego obozu politycznego [J. Chirac, a następnie N. Sarkozy], w imię obrony pryncypiów demokratycznych, wolności prasy, klasycznego ustroju republikańskiego. Apogeum tej politycznej i światopoglądowej ewolucji, przypada na okres miedzy 2002 rokiem [poparcie w wyborach prezydenckich socjalisty Jeana Pierre'a Chevenement'a], a 16.02.2008 roku [podpisaniem tzw "Apelu republikańskiego"], w obronie zasad demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego.
Ta stopniowa ewolucja w kierunku centrum i socjaldemokracji - dla niektórych szokująca i nie do zaakceptowania, traktowana nawet w kategoriach zdrady - jest logiczną konsekwencją zmian na francuskiej scenie politycznej, zmian priorytetów klasy politycznej, pochłoniętej walkami o władzę, bez wizji kształtu ustroju społecznego. Dla gaullisty, ukształtowanego wedle zupełnie odmiennych priorytetów, zwolennika percepcji polityki w kategoriach służby interesom narodowym, traktującego mandat publiczny jako zobowiązanie do pracy na rzecz społeczeństwa, a nie jego uprzywilejowanej warstwy, taka de facto wolta, takie zachowanie było czymś absolutnie logicznym i normalnym.
Zastanawiam się, czy we współczesnej Polsce takie postawy, takie zachowania, takie wybory, byłby i są możliwe, bo co do tego że są pożądane, oczekiwane i społecznie potrzebne, nie mam wątpliwości.
Czy historyczni przywódcy zmian ustrojowych w Polsce po 1989 roku są zdolni i gotowi przyznać, że rzeczywistość Polski 2012 roku jest rażącym odejściem - w wielu aspektach - od ideałów 1989 roku? Czy nie czas traktować już styropian nie w kategoriach symbolu zmian, ale wyłącznie dobrego środka termomodernizacji starej substancji mieszkaniowej?
Widoczne są już pierwsze symptomy odejścia od poprawności politycznej w ocenie rozmaitych społecznych spraw, przez wielu traktowane histerycznie, jako zdrada własnego obozu politycznego. Może i w tej materii nadchodzi czas generacyjnej, "aksamitnej rewolucji" w Polsce? Może zamiast inwektyw i bazowania wyłącznie na historycznych zasługach, przychodzi czas refleksji o odpowiedzialności za kształt i przebieg procesów społecznych? Może własnie te zasługi, ów społeczny autorytet nie uwikłany w walki o bieżące interesy i szeroko pojęte, osobiste apanaże, w tym polityczne, jest dobrym kapitałem do kreowania alternatyw społeczno - politycznych w wymiarze afirmacji konkurencyjnych koncepcji politycznych, przedstawianych pod społeczny osąd i rozwagę, bądź wsparcia formacji politycznych działających dla dobra wspólnego, niekoniecznie o genezie sięgającej korzeniami własnego rodowodu politycznego?
Może najwyższy już czas na otwarte działanie autorytetów, aby naszego życia publicznego nie zniekształcił, nie zdominował całkowicie marketing polityczny i specjaliści od kreowania wizerunku?     
      

wtorek, 3 stycznia 2012

Wyborcy Frontu Narodowego popierają w istocie lewicę - ciekawa konstatacja czy nadużycie?

           W dzisiejszym wydaniu "Le Figaro", ukazał się ciekawy wywiad z Sekretarzem Generalnym rządzącej, prezydenckiej partii UMP we Francji, Jean'em - Francois Cope. Wywiad tyle interesujący, co kontrowersyjny, bo odnoszący się do sytuacji politycznej w przedwyborczej Francji.
Kampania wyborcza przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi wyraźnie przyśpiesza i zyskuje na kolorycie.
Z jednej strony jednoznacznie widoczni są faworyci wyborczy [F. Holland,. N. Sarkozy, M. Le Pen], choć listę potencjalnych pretendentów trudno na dziś uznać za ostatecznie zamkniętą. W tym kontekście stanowisko prezentowane przez J. F. Cope - które trudno z oczywistych względów uznać za wykładnię jego prywatnych poglądów - w niektórych kwestiach musi szokować, a co najmniej zmuszać do zastanowienia.
Przede wszystkim za odważną dla jednych, a prowokująca i nierozważną dla drugich, należy przyjąć wyrażoną w toku wywiadu tezę, że wyborcy głosujący na Front Narodowy, automatycznie faworyzują lewicę w wyścigu prezydenckim. Ten skrót myślowy jest zarazem zgrabną próbą konsolidacji elektoratu prawicowego wokół obozu prezydenckiego, jest próbą odzyskania części tego elektoratu za pomocą argumentu utraconego głosu.  
To kontrowersyjna i odważna teza, nie do końca koherentna z socjologią Frontu Narodowego, w aspekcie jego bazy członkowskiej i wyborczej. Potencjalny wyborca Frontu marginalnie jedynie wpisuje się w profil zarysowany przez prominentnego polityka UMP. Ten argument wydaje się być zgrabną figurą retoryczną, nie znajdująca jednak do końca potwierdzenia w faktach. Konsekwencją takiego stanowiska nie musi być wcale konsolidacja elektoratu tradycyjnej prawicy wokół kandydatury N, Sarkozy'ego. Odpowiedzią może być na przykład masowa absencja wyborcza w drugiej turze, w której - jeżeli urzędującemu Prezydentowi Republiki uda się do niej awansować - głosy te mogą mieć rozstrzygające znaczenie.
Nie mniej sugestywne jest wyzwanie do zjednoczenia prawicy wokół urzędującego Prezydenta, będące  w istocie wyzwaniem do rezygnacji z wyborczych aspiracji do innych potencjalnych kandydatów z tego obozu politycznego, których sylwetki coraz wyraźniej rysują się na horyzoncie.
Na marginesie francuskich doświadczeń i retoryki zastanawiam się jak będzie wyglądała w Polsce sytuacja i argumentacja w kolejnych kampaniach wyborczych. Czy głosowanie na Ruch Palikota będzie wspieraniem Platformy Obywatelskiej, czy raczej Prawa i Sprawiedliwości? Czy głos oddany na SLD będzie głosem straconym? Czy - utrzymując tok myślenia i argumentację dyskursu politycznego zaproponowanego przez J. F. Cope - na prawicy jest miejsce dla formacji Polska Jest Najważniejsza, a powstanie Solidarnej Polski, czy nie jest przypadkiem "pocałunkiem śmierci" dla polskiej prawicy?
Jeszcze jednego brakuje mi w tej układance: kto w Polsce odegra rolę Frontu Narodowego?   

niedziela, 1 stycznia 2012

Republika Solidarna i Solidarna Polska - nadzieje, czy iluzja?

           Republika Solidarna (Republique Solidaire) we Francji i Solidarna Polska w Polsce, to nowe ruchy polityczne, stanowiące próbę odhermetyzowania, rekompozycji sceny politycznej, zwłaszcza jej prawej strony, mające być - w zamyśle ich twórców - alternatywą polityczną dla zorientowanego centro - prawicowo wyborcy.
Czy można szukać analogii między tymi ruchami programowo - organizacyjnymi?
Na pierwszy rzut oka wszystko je dzieli.
Po pierwsze rodowód.
Republika Solidarna powstaje na zjeździe założycielskim w Paryżu, 19.06.2011 roku, w którym uczestniczy 6 tys osób. Jest więc ruchem względnie spontanicznym, masowym, budowanym oddolnie.
Solidarna Polska powstaje 7.11.2011 roku, na bazie 17 parlamentarzystów, jako efekt działania grupy rozłamowej w partii Prawo i Sprawiedliwość [PiS], wkrótce po wyborach parlamentarnych, w których z list PiS-u zdobyła skądinąd mandaty. Jest ruchem politycznym budowanym odgórnie, o kadrowym póki co charakterze.
Po drugie orientacja polityczna i program.
Republique Solidaire jest formacją o centro - prawicowym obliczu, unikającą radykalizmów, zarówno w obrębie programu, jak i retoryki.
Solidarna Polska jest formacją prawicowo - narodową, z wyrazistym emploi ideowym, nie stroniącą od radykalnej retoryki.
Bliższa analiza w/w formacji, silnie osadzona w kontekście realiów społeczno - politycznych obu krajów i parametrów charakteryzujących system polityczny, pozwala na ustalenie zadziwiającej liczby podobieństw.
Na czele obu ruchów stoją wyraziści politycy, nie mogący znaleźć posłuchu w macierzystych partiach. 
W RS - Dominique de Villepin, Premier Francji [2005 - 2007], minister spraw zagranicznych i wewnętrznych, najbardziej zagorzały krytyk Prezydenta N. Sarkozy'ego. Mówiąc o D. de Villepin warto wspomnieć o jego jeszcze jednej pasji pisarstwie historycznym. Jest wybitnym znawcą epoki napoleońskiej, autorem znakomitej, wielokrotnie nagradzanej prestiżowymi wyróżnieniami książki "Les Cent - Jours ou l'esprit de sacrifice [Wydanie polskie: "100 dni". Wyd. Finna. Gdańsk. 2004]. 
W SP - Zbigniew Ziobro - Minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny [2005 - 2007, zadziwiające podobieństwo cezury czasowej!], pozostający w opozycji do swojego politycznego mentora Jarosława Kaczyńskiego.
Obie formacje muszą walczyć o palmę pierwszeństwa i kwestionowane co do aspiracji przywództwo, w obrębie własnego obozu politycznego.
D. de Villepin ze stronnikami urzędującego Prezydenta Republiki, Z. Ziobro ze zwolennikami premiera J. Kaczyńskiego, historycznego przywódcy PiS.
Porównywane ugrupowania, muszą ze względów pragmatycznych i reguł podyktowanych prawidłami walki politycznej, wyznawać zasadę "czym gorzej, tym lepiej".
Warunkiem powodzenia projektu de Villepina jest porażka N. Sarkozy'ego w najbliższych wyborach prezydenckich, analogicznym czynnikiem limitującym sukces Solidarnej Polski jest porażka PiS i zmierzch - naturalny, bądź wymuszony, przywództwa J. Kaczyńskiego.
Wreszcie i Republique Solidaire i Solidarna Polska działają w warunkach dominacji silnej partii w obrębie własnego obozu politycznego, posiadającej status partii rządzącej
W Polsce: Platforma Obywatelska - P.O, we Francji: UMP - union pour un mouvement populaire [Unia na Rzecz Ruchu Ludowego], oraz w warunkach odradzającego się, silnego resentymentu społecznego do lewicy, który przybiera charakter trwałej tendencji.
Czy prezentowane formacje polityczne mają szansę, czy są prawdziwą alternatywą, czy mogą być atrakcyjne dla elektoratu i liczyć na preferencje wyborcze obywateli w kolejnych kampaniach wyborczych?
Odpowiedź na te pytania jest niezwykle złożona i zniuanowana. 
Próbując jednak sprowadzić ją do wspólnego mianownika należy zauważyć, że warunkiem powodzenia tych projektów politycznych jest zawiniona porażka konkurentów wewnątrz własnego obozu politycznego. Bez niej perspektywy obu formacji wydają się bardziej niż iluzoryczne. Rozstrzygnięcia wymaga także strategiczna kwestia agregacja - integracja interesów społecznych, będąca w istocie koniecznością odpowiedzi na pytanie o bazę społeczną ruchów. Ucieczka w radykalizmy wydaje się być ryzykowana, a rezultat limitowany - zwłaszcza we Francji - pozycją Frontu Narodowego. Otwarcie w kierunku centrum, może spotkać się z dezaprobatą twardego elektoratu, co stanowi szczególnie delikatny problem dla Solidarnej Polski. Z kolei fascynacja poszukiwaniem pryncypialnego consensusu, brak wyrazistości i odwagi w strategii politycznej, może skończyć się marginalizacją analogiczną do losu formacji Polska Jest Najważniejsza w Polsce. Dla Solidarnej Polski dramatycznym wyzwaniem mogą być także najbliższe wybory europejskie i groźba utraty mandatów, a i prozaicznie intratnych posad przez przywódców ruchu.  
Pytanie o przyszłość i perspektywy, pozostaje zatem pytaniem otwartym.