poniedziałek, 15 lipca 2013

Polska miejscem historycznego kompromisu?

Decyzja polskiego Sejmu o wprowadzeniu zakazu uboju rytualnego w Polsce, wychodząca na przeciw lobby ochrony praw zwierząt, pod szczytnymi hasłami humanitarnego traktowania uboju zwierząt - niezależnie od zasadności stosowanej argumentacji - zapewniła Polsce ponownie, w wielu krajach, miejsce na czołówkach wszystkich mediów. Jest to moim zdaniem jednak wątpliwy powód do satysfakcji.
Poza argumentami natury religijnej, ekonomicznej [przyjęta ustawa oznacza wymierne straty dla polskiego sektora rolniczego], reputacyjnej, należy zwrócić uwagę na nowatorską w istocie konsekwencję polskich działań legislacyjnych.
Polski rygoryzm w kwestii prawa uboju rytualnego nie tylko został zauważony, doprowadził także do rzeczy wręcz niesłychanej: Polska stała się miejscem historycznego kompromisu między społecznością żydowską i muzułmańską, dla których nowe uregulowania są równie dolegliwe. Nowe ustawodawstwo nie jest tylko - jak wielu sądzi - uderzeniem w Żydów. Także obecni od wieków w Polsce Muzułmanie, mają poważny problem, zwłaszcza w kontekście największego ich święta: Kurban Bajram. W konsekwencji, obie mniejszości, niezależnie od odwiecznych antagonizmów, zjednoczyły swoje wysiłki i działania, w celu zmniejszenia dolegliwości nowego prawa, jeżeli jego całkowite zniesienie stanie się docelowo niemożliwe. W ten symboliczny sposób, państwo polskie wnosi swój strategiczny wkład w przełamanie stereotypów między Żydami i Muzułmanami, w stworzenie podwalin ich pokojowej egzystencji i współdziałania.
Wielu zastanawia się, czy nowe regulacje prawne są w zgodzie nie tylko z obowiązującym porządkiem pranym, ale i zdrowym rozsądkiem, z szeroko pojętym polskim interesem. Nie przesądzając które stanowisko ostatecznie zwycięży, osobiście zastanawiam się, czy całe to zamieszanie jest nam rzeczywiście potrzebne, nie tylko w wymiarze międzynarodowym, ekonomicznym, ale także w polskich realiach. Z całym szacunkiem dla argumentacji obrońców praw zwierząt mam wrażenie, że jest wiele poważniejszych dziś spraw, o znacznie istotniejszym ciężarze gatunkowym. Ostatnio spotkałem się z opinią, że w Polsce od dawna lepiej traktuje się zwierzęta od ludzi. Interesy zwierząt w tej percepcji, uwzględniane są tytułem przykładu przy budowie autostrad, a szerzej infrastruktury dalece bardziej, niż interesy ludzi. Czy aby na pewno to pogląd demagogiczny i całkowicie bezzasadny?   

wtorek, 9 lipca 2013

Muzułmanie arbitrem francuskiej demokracji?

         W internetowym wydaniu "Le Figaro" z 8 lipca br., ukazał się interesujący materiał autorstwa A. Zennou, pod znamiennym tytułem: "Les musulmans de France votent a gauche". Podstawowa teza bogato udokumentowanego faktograficznie artykułu sprowadza się do stwierdzenia, że francuscy muzułmanie posiadający prawa wyborcze, wyraźnie preferują lewicę w swoich wyborach politycznych. Dość powiedzieć, że w ostatnich wyborach prezydenckich w 2012 roku, aż 86% muzułmanów poparło w drugiej turze F. Hollande'a, a jedynie 4% N. Sarkozy'ego. Na przestrzeni ostatnich lat zauważalna jest także jeszcze jedna tendencja: poparciem francuskich muzułmanów cieszy się zwłaszcza skrajna lewica, która na przestrzeni  okresu 2007 - 2012, podwoiła swoje poparcie społeczne wśród muzułmanów [z 10% do 21%]. 
Dla mnie znamienne znaczenie, o strategicznych konsekwencjach dla przyszłości demokracji francuskiej, ma jeszcze jeden fakt. Muzułmanie stanowią dziś 5% całości francuskiego elektoratu, ze stałą, wyraźną tendencją wzrostową. Jeżeli wielkość populacji muzułmańskiej posiadającą prawa wyborcze, skorelujemy z wynikami ostatnich wyborów prezydenckich [dla przypomnienia: F. Hollande uzyskał 51,6% poparcie, N. Sarkozy - 48,4%], to dystans dzielący oby kandydatów, symbolizujących podział Francji na prawicę i lewicę wynosi 3,2%. W rezultacie uprawnioną jest teza, o istotnej aprecjacji roli francuskich muzułmanów w życiu politycznym V Republiki.
Konstatacja ta ma bardzo poważne, praktyczne skutki.
Lewica - co nie może nikogo dziwić - z naturalnych powodów cieszy się estymą muzułmanów i odpowiednio prawica, z uwagi na uwarunkowania ideologiczno - programowe, skazana jest w tych środowiskach na względnie trwały ostracyzm. Wniosek ten, którego nie sposób bagatelizować, ma wymierne, negatywne skutki nie tylko dla tradycyjnej prawicy, ale zwłaszcza dla Frontu Narodowego, formacji o wielkich aspiracjach i rosnącym poparciu społecznym we Francji.
Kluczową kwestią staje się walka o frekwencję wyborczą, czym niższa, tym bardziej - z punktu znaczenia i wagi głosów muzułmanów - faworyzować ona będzie francuską lewicę. 
Wreszcie rosnąca rola muzułmanów we francuskim systemie politycznym, przy utrzymaniu tradycyjnego, bipolarnego rozbicia politycznego francuskiego społeczeństwa na prawicę i lewicę, o względnie równoważnych potencjałach, skutkować będzie wykreowaniem ich do roli naturalnego arbitra francuskiej demokracji. 

wtorek, 2 lipca 2013

Ameryka podsłuchuje Europę - de Gaulle miał jednak rację?

Europejskie media, od kilku dni - głównie za sprawą publikacji w "Der Spiegel" - odnoszą się do kwestii prawdopodobnego szpiegowania przez Stany Zjednoczone AP, europejskich sojuszników i instytucji Unii Europejskiej. Gorączkowa, bez mała histeryczna dyskusja, sprowadza się do formułowania wniosków o nadużyciu zaufania, kalania powstałych na bazie wspólnej tradycji, historii i więzów krwi relacji, podważeniu solidarności atlantyckiej, wreszcie o zagrożeniu dla planowanych wspólnych przedsięwzięć w przyszłości [przede wszystkim strefy wolnego handlu]. 
Emocje - jak w każdej płaszczyźnie są złym doradcą. Kwestię tą należy rozpatrywać pragmatycznie, wyłącznie w kategorii strategicznych pryncypiów i interesów.
Europa wiele zawdzięcza Ameryce, ale i Ameryka nie mniej Europie. Argumentem najczęściej podnoszonym przez Amerykanów, jest aspirowanie USA do roli "strażnika światowej demokracji", co znalazło wyraz między innymi w dwukrotnym udziale wojsk amerykańskich w największych konfliktach zbrojnych XX wieku. Nie podważając oczywistych faktów, warto przywołać w tym aspekcie słynną opinię Generała de Gaulle'a, wyrażoną wobec Eisenhower'a: "[...]W ciągu dwóch wojen światowych Stany Zjednoczone były sojusznikiem Francji i [...] Francja nie zapomina co zawdzięcza waszej pomocy. Ale nie zapomina i o tym, że podczas pierwszej wojny światowej pomoc tę otrzymała dopiero po trzech długich latach ciężkich zmagań, które omal nie zakończyły się jej zagładą, i że w czasie drugiej wojny światowej została zmiażdżona przed waszą interwencją [...]".
Tymczasem bilans wzajemnych strat i korzyści, zysków i ustępstw, jest istotnie bardziej zrównoważony. 
Europa, będąc de facto i de iure, największym na dziś na świecie jednolitym rynkiem, stanowiła oraz stanowić będzie dla USA atrakcyjny, bezpieczny, stabilny obszar inwestycyjny i łakomy kąsek w aspekcie rynku zbytu: mimo kryzysu ciągle zamożnych obywateli, z wysoką stopą życia i poziomem wydatków konsumenckich.
Zachodzące na naszych oczach i będące po części pokłosiem globalizacji "przebiegunowanie świata", pojawienie się nowych liderów gospodarczych w postaci Chin i Indii, zarówno Europie, jak i USA nie pozostawiają wyboru: wobec tych wyzwań - dodajmy istotnie odmiennych kulturowo - Zjednoczona Europa i Stany Zjednoczone, pod groźbą dekadencji, skazane są nieuchronnie na siebie. 
Zarazem jednak równie trwały co obszar interesów zbieżnych, będzie obszar interesów rozbieżnych między Europą, a USA, w wymiarze politycznym i gospodarczym. Co nader istotne równocześnie, rozbieżności te, wspomniane różnice interesów, muszą być traktowane nie w kategoriach sensacji, ale - wbrew zasadom poprawności politycznej - jako trwały element relacji, nie rzutujący na całokształt, nie uderzający w ich istotę. Unia Europejska i USA, nie tylko w formalno - prawnym sensie, pozostają odrębnymi podmiotami prawa międzynarodowego, mają zatem niezbywalne prawo do towarzyszących temu statusowi zachowań.
De Gaulle, z pewnością trafnie oceniał sytuację formułując pogląd, że "[...] duszą tych starych i dumnych narodów od czasu do czasu wstrząsał żal i nostalgia za dawną niezawisłością. Jednak korzyści i wygody płynące z hegemonii atlantyckiej w świecie, niezależenie od tego, co Stany Zjednoczone uważałyby za stosowne przedsiębrać, rychło przywracały je do subordynacji. Toteż nigdy nie zdarzało się, by jakikolwiek rząd należący do NATO zajął stanowisko odmienne od stanowiska Białego Domu. Jeżeli zastosowanie do Europy reżimu integracji spotkało się z taką przychylnością naszych partnerów, to zwłaszcza dlatego, że system bezojczyźniany, nie mogący posiadać własnej, w pełnym tego słowa znaczeniu, obrony ani polityki, siłą rzeczy zdawał się na to, co w zakresie i jednej i drugiej dyktowała mu Ameryka [...]" [Przywoływane cytaty za: Ch. de Gaulle, pamiętniki nadziei., Wyd.MON. Warszawa. 1974].
Mając powyższe na względzie, należy zapytać nie o to co robią wobec Europy Amerykanie. Stanowczo należy dociekać źródeł nadmiernej spolegliwości i zaniechań Europy, podległych jej instytucji i służb, wobec amerykańskiego partnera. Szanując i podziwiając dokonania "Wielkiego Brata", będąc lojalnym sojusznikiem, nie bądźmy zarazem bezkrytyczni. Róbmy po prostu swoje, dbając o interesy partykularne nie mniej niż o europejsko - amerykańskie. Uczciwie mówiąc, dbajmy o własne interesy bardziej.