niedziela, 31 lipca 2011

Rządzić - to znaczy przewidywać

        Te słowa, których autorem jest znany, choć kontrowersyjny polityk francuski: Adolphe Louis Thiers [1789 - 1877], wielokrotny minister, premier, Prezydent III Republiki, a zarazem wzięty historyk, winne być swoistym mottem przewodnim polskich elit politycznych przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi, przestrogą dla reprezentantów wszystkich opcji politycznych współczesnej Polski.
Wyborów tych nie wystarczy wygrać. Wygrana da tytuł do sprawowania władzy lub jej prolongaty, ale to zdecydowanie za mało. Trzeba mieć realny pomysł jak reformować i zmieniać Polskę, a nie usta, bilbordy i plakaty wyborcze oraz teksty wywiadów pełne frazesów.
Reformowanie Polski, wymaga posiadania nie tylko realnego programu politycznego i wystarczającego poparcia społecznego dla jego implementacji. Wymaga także determinizmu i świadomości, że kluczowe reformy będą bolesne i kosztowne społecznie, także w wymiarze poparcia społecznego i jego przepływu w perspektywie kolejnych elekcji.
Czy we współczesnej Polsce są siły polityczne zdolne do otwartego postawienia tej kwestii jeszcze przed wyborami? Osobiście wątpię.
Dostępne badania opinii publicznej, szacują frekwencję wyborczą na oscylującą wokół 50% uprawnionych do głosowania. Moim zdaniem istnieje poważne ryzyko, że rzeczywista frekwencja będzie niższa niż 50%. W konsekwencji do urn pójdą tylko "twarde elektoraty" głównych partii politycznych. Reszta zniechęcona, znużona, z poczuciem oszukania, pozostanie w domach, lub wyjedzie na weekend. 
Jeżeli taki scenariusz rzeczywiście się potwierdzi, w wymiarze krótkoterminowym [horyzont najbliższych wyborów parlamentarnych], konsekwencja jest stosunkowo prosta do estymacji: z dużym prawdopodobieństwem główną partią rządzącą pozostanie P.O, niezdolna jednak do samodzielnego rządzenia i skazana na koalicję rządową z PSL lub z SLD. 
Czy to dobre, czy złe dla Polski?
Odpowiem pośrednio odwołując się - a jakże - do doświadczeń współczesnej Francji.
W wyborach Prezydenta Republiki w 1981 roku, w ich drugiej turze J. Chirac świadomie odmówił poparcia urzędującemu Prezydentowi Valery'emu Giscard'owi d' Estaing, kandydatowi prawicy, przyczyniając się tym samym do historycznego zwycięstwa francuskiej lewicy i prezydentury F. Mitterrand'a [na marginesie, w 1974 roku VGE wygrał z Mitterrand'em, o 1,62% głosów, a w 1981 roku przegrał o 3,52% głosów]. Francja na dojściu socjalistów do władzy nie straciła, kraj nie zbankrutował, a po latach dwie kadencje prezydenckie Mitterrand'a oceniane są - i to zasadnie - we wszystkich badaniach opinii publicznej bardzo wysoko. Czas lewicowego eksperymentu uwolnił Francję od skostnienia ideologicznego, potwierdził   odpowiedzialność i zdolność lewicy do wzięcia odpowiedzialności za rządzenie krajem. Z drugiej strony udowodnił, że znaczna cześć postulatów lewicy, zwłaszcza w kontekście wspólnego programu wyborczego z komunistami [FPK], była po prostu nierealnym, nie znajdującym żadnych podstaw politycznym marzycielstwem, które zbankrutowało w zderzeniu z twardymi realiami ekonomiki rynkowej.
W efekcie końcowym, po poważnych turbulencjach politycznych, prawica odzyskała władzę, Prezydentem Republiki po ponad dekadzie [1995 - 2007] został J. Chirac, a społeczeństwo francuskie skonstatowało, że podział na lewicę i prawicę nie jest cudownym eliksirem skuteczności politycznej, że żadna opcja polityczna nie dysponuje panaceum na problemy społeczne. Odważny ruch Chirac'a pozwolił zatem także na swoiste "odbrązowienie" mitów politycznych i ideologicznych.   
We współczesnej Polsce, potrzeba całościowego, obiektywnego, ale zarazem odważnego i transparentnego spojrzenia na nasze sprawy, bez ulegania psychozie strachu przed potencjalnymi rządami PiS-u, jak i w dystansie wobec fascynacji dokonaniami i perspektywami rządów P.O. [niestety póki co, inne warianty są mało prawdopodobne].
Każdy z nas musi - jak J. Chirac we Francji w 1981 roku - dokonać realnej oceny sytuacji i wariantowo choćby na swój użytek jedynie, budować scenariusze przyszłości. Każdy musi sobie odpowiedzieć na proste i trudne zarazem pytanie: co jest lepsze dla Polski, nie jednak z perspektywy jesieni 2011 roku, ale całej kadencji parlamentarnej, która dopiero przed nami.  
Historia Polski nie kończy się na wyborach parlamentarnych 2011 roku, może zatem warto z wielu powodów dokonać prawdziwego wyboru jakościowego i odważnie przyśpieszyć zmiany, które są nieuchronne w perspektywie jeszcze tej dekady?
Nadchodzące wybory parlamentarne w Polsce winne wyłonić zdecydowanego zwycięzcę, najlepiej w wymiarze pozwalającym na samodzielne rządzenie ze względów politycznych, pragmatycznych, ale także dla higieny życia publicznego. Koalicja nie może być już dłużej listkiem figowym niemocy, determinacji, braku programu. Może warto - jak niegdyś J. Chirac we Francji, na pozór nawet wbrew interesom własnego obozu politycznego - spróbować zdynamizować zmiany?   
  

niedziela, 24 lipca 2011

Drzewo genealogiczne - symbol tęsknoty za tożsamością?

           Piątkowe [22.07.2011] wydanie "Le Figaro", przynosi ciekawy artykuł A. Dorion - Noemie, pod tytułem "Le genealogie, un passion francaise", traktujący o ogromnym zainteresowaniu Francuzów własnymi korzeniami, o dążeniu do odtworzenia drzewa genealogicznego własnej rodziny.  
Główną tezą artykułu jest stwierdzenie, że rosnące zainteresowanie historią własnej rodziny, to przejaw nie tylko demokratyzacji także i w tej dziedzinie [już każdy, a nie tylko uznane rody arystokratyczne dążą do poznania swojej historii rodzinnej], ale stanowi to przede wszystkim element poszukiwania i budowy tożsamości.
Zainteresowanie dziejami i losami własnej rodziny, także w Polsce zasługuje ze wszech miar na rekomendację i naśladownictwo. Zwłaszcza w obecnym okresie, kiedy w naturalny sposób odchodzi już niestety najstarsze pokolenie, kwestia tradycji rodzinnej i jej zachowanie staje się palącym problemem, a wszelkie zaniedbania i zaniechania w tej dziedzinie, mogą się okazać niepowetowaną stratą, zupełnie już nie do odtworzenia.
Co prawda w Polsce jesteśmy w znacznie trudniejszej sytuacji niż Francuzi [stan archiwów, oraz dramatyczne wydarzenia i zawieruchy wojenne w naszych dziejach], ale powoduje to zarazem, że misja historyka rodzinnego może być jeszcze bardziej pasjonująca i ekscytująca.  
Zadanie to wymagające czasami długoletnich, żmudnych poszukiwań, może doprowadzić nas do zaskakujących ustaleń, wynikających z masowych migracji ludnościowych, dramatów politycznych i wojennych, znajdujących odzwierciedlenia także w jednostkowym wymiarze rodzin. 
Punktem wyjścia winne być długie, szczegółowe rozmowy z dziadkami, ich rodzeństwem, następnie stopniowe odtwarzanie dokumentów, przede wszystkim w oparciu o archiwa kościelne [księga parafialna niejednej parafii jest znakomitym źródłem informacyjnym, a możliwość zapoznanie się z jej treścią ,zwłaszcza z perspektywy minionych 200 lat, to zapewniam ogromne przeżycie]. Czasami koniecznym będzie skorzystanie z Archiwów Diecezjalnych. Warto zebrać wszelkie dokumenty o faktograficznym charakterze [zdjęcia, listy, dowody aktywności przodków], uporządkować je, a następnie urządzić... zjazd rodzinny i wręczyć wszystkim uczestnikom stworzone drzewo genealogiczne, a optymalnie wydrukowane dzieje rodziny.
Nie tylko Francuzi mają czym się pochwalić, nie tylko oni - całkowicie słusznie zresztą - wracają do swoich korzeni, traktując je jako element szeroko pojętej narodowej tożsamości i kultury. My w Polsce, mamy nie mniej ciekawą i burzliwą przeszłość, a podejmowanie wszelkich działań służących zachowaniu tożsamości i wspierających integrację rodzin pochodzenia i prokreacji, winno stać się dobrym i trwałym obyczajem, zwłaszcza w kraju tak znamienitych kronikarzy [ Gall, Długosz, Kadłubek].    
  

środa, 20 lipca 2011

Czwarta władza, czy patologia władzy?

            Afera dotycząca imperium medialnego Ruperta Murdoch'a - holdingu medialnego News of the World, polegająca na podejrzeniu o stosowanie nielegalnych podsłuchów jako źródła informacji, nie ma wbrew pozorom wymiaru jedynie lokalnego, nie dotyczy wyłącznie Wielkiej Brytanii. Ujawniane jej kulisy, powiązania ze światem polityki i niektórymi organami państwa, w tym zwłaszcza służbami specjalnymi, powodują, że sprawa ta stawia na porządku dziennym konieczność odpowiedzi na pytania o granice wolności słowa, reputację dziennikarza i granice akceptowalności jego warsztatu zawodowego, społeczną kontrolę nad środkami komunikacji masowej, wiarygodność rynku mediów oraz ich rolę w życiu publicznym współczesnych społeczeństw.
Po II Wojnie Światowej, przez dekady, media uznawane były za czwartą władzę, za gwaranta demokracji i instrument społecznej kontroli nad funkcjonowaniem władzy politycznej. Apogeum bezdyskusyjnie pozytywnej roli mediów w wolnym świecie, przypada niewątpliwie na okres początku lat 70 - tych XX wieku i związane jest z rolą prasy ["Washington Post"], w ujawnieniu Afery Watergate, co było de facto przejawem troski o dobro publiczne, nienaruszalność fundamentalnych zasad, dowodem siły i zwycięstwa opinii publicznej.
Niestety procesy globalizacji, a zwłaszcza koncentracji i kartelizacji rynku mediów, z jednoczesną wyraźną aprecjacją roli telewizji na czele, doprowadziły do zasadniczej zmiany jakościowej rynku mediów, którego główne podmioty przestały zachowywać się transparentnie wobec polityki więcej, zaczęły angażować się w bieżącą walkę polityczną, niekiedy ledwie skrywając swoje preferencje polityczne, uczestnicząc czynnie w walce o "rząd dusz", kształtując preferencje wyborcze elektoratu.
Jak długo działania te mieściły się w normach demokratycznego państwa prawa, mogły być skrywane pod płaszczykiem troski o optymalizację procesów zarządzania, mogły być afirmowane jako przejaw autentycznej troski o jakość demokracji.
Od dawna czujemy jednak instynktownie, że nie jest to już niestety jedyny motyw funkcjonowania mediów w życiu publicznym. Dziś wiemy także, że w realizacji swoich szeroko pojętych funkcji, a i interesów, niektóre media, działające w krajach stanowiących bez mała wzorzec rozwiązań w dziedzinie efektywności demokracji, zapewnienia artykulacji dążeń społecznych, gotowe są posunąć się do metod działania nie przystających w żaden sposób do głoszonej aksjologii.
To musi każdego z nas skłaniać do refleksji nie tylko dotyczącej granic wolności słowa, ale zastanowienia się nad istotą współczesnych mediów  w życiu publicznym. 
Czy aby nadal mają one prawo uchodzić za czwartą władzę w dotychczasowym wymiarze i z dotychczasowymi prerogatywami? Czy istnieje przyzwolenie społeczne dla tego typu praktyk, jak prezentowane, a przede wszystkim właśnie ujawnione w Wlk. Brytanii? Czy aprobując filozoficzne stwierdzenie, że nic nie trwa wiecznie i wszystko podlega permanentnym zmianom, nie nadszedł przypadkiem czas redefinicji roli środków masowego przekazu? Czy akceptujemy związki mediów z polityką, a szerzej elitą polityczną na zasadzie sprzężenia zwrotnego i uprzywilejowaną pozycję niektórych opcji politycznych oraz ich reprezentantów w tym względzie? Czy epoka mediów elektronicznych nie oznacza przypadkiem zasadnego w tej sytuacji kreowania zapotrzebowania na nowy, zatomizowany typ środków masowego przekazu, z relatywnie niską barierą wejścia i możliwością partycypacji dla wielu użytkowników, bez dbałości o polityczną poprawność, z prawem głosu publicznego poza systemem reglamentowanym przez partiokrację?
Warto, oglądając kanały informacyjne i kupując prasę pamiętać o tej zależności. 
Pojęcie wolnych mediów zaangażowanych we właściwie pojmowany interes społeczny przechodzi wyraźny kryzys, chyba że przez wolność i niezależność, rozumiemy brak społecznej kontroli nad ich poczynaniami. Ten rodzaj i zakres wolności - jak pokazuje praktyka - ulega bezustannie rozszerzeniu.       
      

piątek, 15 lipca 2011

Listy Oliviera, czyli Polska z francuskiej perspektywy [2]

           Dziękuję za Twój ostatni list, przede wszystkim w aspekcie wyjaśnienia etymologii nazwy miasta Pułtusk [nazwa ta jest umieszczona na naszym Łuku Triumfalnym w Paryżu, jako miejsce krwawej bitwy Napoleona I, z Rosjanami]. Teraz już wiem, że miasto to nie ma nic wspólnego z Waszym obecnym Premierem.
Jak wiesz, staram się na bieżąco śledzić wszystko to co dzieje się w Polsce. Widziałem w telewizji inauguracyjne przemówienie Waszego Premiera w Brukseli, z okazji rozpoczęcia polskiej Prezydencji i reakcje - przyznam nieco egzotyczne - Waszych niektórych posłów do P.E. 
Rozumiem, że to nie jest przejaw Waszej normalnej kultury politycznej i symbol dyskursu politycznego w Polsce? Pamiętam co mi mówiłeś w tej kwestii przywołując słowa bodaj kanclerza Niemiec Bismarck'a, a i naszego Ch. - M. de Talleyrand'a - Perigord.
Słyszałem także sporo dziś o anomaliach pogodowych w Polsce i katastrofalnych skutkach nawałnic. My też niestety z autopsji znamy co to jest. Szkoda tych ludzi, którzy muszą to przeżywać, tracąc nierzadko dobytek całego życia. W tym kontekście jednak znowu czegoś nie rozumiem i - jak zresztą zawsze - muszę Ciebie o coś zapytać.
Dlaczego zawsze u Was w Polsce ludziom tym musi pomagać państwo? Dlaczego Wasz Premier deklaruje, że państwo pomoże pokrzywdzonym odbudować domy i inne budynki? Czy u Was nie funkcjonują ubezpieczenia? A może ludzie nie chcą się ubezpieczać [nie wiem czy w Polsce podstawowe ubezpieczenia od klęsk żywiołowych są powszechne i obowiązkowe], licząc na łut szczęścia?
Nie wiem czy słyszałeś, ale bodaj wczoraj [14.07.2011], Trybunał Sprawiedliwości U.E w Luksemburgu, odmówił Finom prawa produkcji koniaku pod nazwą konjakki, uznając że jest to nazwa prawnie chroniona i tak oznaczane mogą być tylko nasze oryginalne produkty pochodzące z regionu Cognac. Osobiście bardzo cieszę się z tego werdyktu, a znając Twoją głęboką estymę do Cognac wierzę, że podzielasz moje oceny.
Pewnie także słyszałeś o przejęciu przez francuską firmę Lactalis [dodam po dużych sporach i problemach], włoskiego koncernu Parmalat [precyzyjnie nasz Lactalis przejął 83,3% akcji Spółki]. W rezultacie powstaje mega koncern: Lactalis z obrotami rocznymi na poziomie 15 mld Euro, co czyni z niego światowego lidera produktów mlecznych, obecnego w 55 krajach świata. W Polsce znacie już dobrze produkty Lactalis'u pod marką President [sery pleśniowe, twarogi, masło], Jovi [jogurty], teraz dochodzą dwie znane marki włoskie: Galbani [ser Mozzarella - chyba też już w Polsce obecna?] i Locatelii.
Dla nas to super, w aspekcie mentalnym i prestiżowym, że w dobie powszechnej globalizacji i dominacji firm anglosaskich [zwłaszcza amerykańskich], nasze narodowe Spółki poczynają sobie tak dobrze. Oby tak dalej.

Pozdrawiam

Olivier

       
          

PiS jak Sarkozy wróci do gry?

            Na kanwie euforii zwolenników i aktywistów P.O w Polsce, odnośnie rezultatów ostatnich sondaży wyborczych, dających Platformie prawie 50% poparcie w nadchodzących wyborach parlamentarnych i wizję komfortowego samodzielnego rządzenia, bez determinizmu wchodzenia w koalicje, rekomendować trzeba liderom Platformy przede wszystkim ograniczone zaufanie do wyników sondaży, umiar i unikanie triumfalizmu, czego dowodem sondaże przed wyborami prezydenckimi 2012 roku we Francji i ich ewolucja.
Wedle danych przytaczanych we wczorajszym wydaniu Le Figaro [14.07.2011, dane za: Jaigu Ch., Barotte N.; 2012. Le jeu s'equilibre entre Sarkozy et les socialistes?], ostatni sondaż przeprowadzony przez CSA, daje urzędującemu Prezydentowi Republiki 27% głosów w pierwszej turze przyszłorocznych wyborów prezydenckich, dwom przedstawicielom Partii Socjalistycznej: F. Hollande 26% i M. Aubry 25%, wreszcie liderowi Frontu Narodowego M. Le Pen jedynie 17% głosów.
Zaskakujący wzrost poparcia dla N. Sarkozy, przy jednoczesnym istotnym regresie poparcia dla Marine Le Pen, to główne wnioski z tego sondażu.
W Polsce instytucje opinii publicznej i media budują społeczne przekonanie o nieuchronności zwycięstwa P.O, w rozmiarach pozwalających na samodzielne rządzenie. Platformie sprzyja też niewątpliwie polska Prezydencja w Unii, kreująca lidera partii, a zarazem polskiego premiera, do roli bez mała męża opatrznościowego.
Nie kwestionując metodologii badan preferencji wyborczych i ogłaszanych wyników, trzeba zwrócić uwagę na trzy poważne konsekwencje i zagrożenia dla Platformy:
1. Po pierwsze, takie notowania w ewidentny sposób zmniejszą zaangażowanie i aktywność elektoratu Platformy, który w sporej części może uznać, że skoro przewaga nad PiS jest tak duża, może pozwolić sobie na absencję wyborczą, ulec erozji na skutek demobilizacji. Taka konstatacja, a przede wszystkim jej realne wystąpienie, może mieć katastrofalne skutki dla wyników wyborczych Platformy.
2. Wszystkie badania nastawień wyborczych w Polsce, z uwagi na zapóźnienia infrastruktury społecznej i technicznej, tradycyjnie nie doszacowują preferencji mieszkańców terenów nie zurbanizowanych [małe miasta i regiony wiejskie], a trzeba pamiętać, że to ciągle ponad 45% całości elektoratu. Jeżeli ten elektorat z natury nieprzychylny P.O zostanie zmobilizowany, przy jednoczesnej apatii, czy zdystansowaniu twardego elektoratu Platformy, wyniki mogą być różne i zaskakujące zwłaszcza, że preferencje tego elektoratu są dosyć oczywiste [PiS lub PSL, z opcją SLD].  
3. Trzeba wreszcie w szacunkach i estymacjach  mieć na uwadze istotny, niezbędny margines błędu i tolerancji wynikający z faktu, że w aktualnym stanie nastrojów społecznych, a zarazem nastawieniu mediów w Polsce, ludzie ukrywają swoje preferencje polityczne, zwłaszcza jeżeli dotyczą one PiS w sondażach, co nie oznacza rzecz jasna braku wyrobionego zdania, co do zachowania wyborczego w samym akcie elekcji. Przyznawanie się do sympatii pro - pisowskich jest trochę pasee i staroświeckie, co oczywiście zmieni się diametralnie za kotarą lokalu wyborczego. 
Osobiście uważam, że każda niska frekwencja wyborcza faworyzuje twarde elektoraty partii. Gdyby taka sytuacja miała miejsce podczas najbliższych wyborów parlamentarnych w Polsce, niska frekwencja działa niewątpliwie na korzyść PiS, PSL i SLD - partii posiadających najbardziej świadomy, twardy elektorat, dyskryminując niejako P.O.
Istotną sprawą jest nadto wiarygodność Platformy jako partii rządzącej, ocena jej czteroletnich rządów, stopień atrakcyjności jej programu wyborczego, na ile na ostateczny stosunek wyborców do tej partii wpłynie stosowana obecnie polityka transferów politycznych, nie zawsze, a raczej w ogóle niezrozumiałych dla przeciętnego wyborcy. To jednak nie stanowi przedmiotu naszych dzisiejszych rozważań
Do wyborów choć niedaleko, wiele się może jeszcze zdarzyć. Nastroje społeczne mogą ulec jeszcze poważnym modyfikacjom. Co prawda wszystko zdaje się przemawiać za P.O, ale....
Do niedawna wydawało się, że Sarkozy jest już poza ekstraklasą polityczną, jego zdolność do politycznego zmartwychwstania musi budzić szacunek i skłaniać do refleksji. 
Sondaże to jeszcze nie wybory. Przestrzegam przed fantazjowaniem, potencjalnych kandydatów na ministrów w jednopartyjnym rządzie Platformy, przed rezerwowaniem miejsc na imprezy z okazji objęcia urzędów, przed drukiem wizytówek i przygotowywaniem oficjalnych notek biograficznych. Na to zawsze przyjdzie czas. Na dziś w wyborach do Sejmu głównym wrogiem Platformy są... jej własne notowania, w wyborach do Senatu inicjatywa obywatelska, zmierzająca do odblokowania dwubiegunowego systemu partyjnego. To przedsięwzięcie to ledwie promyk, a nie snop światła w tunelu. Jednak zasługuje na uwagę. 

środa, 13 lipca 2011

Każdy wiek ma swoją "belle epoque"?

            "La Belle Epoque" - to historyczna nazwa okresu między 1871 - 1914 r., którego ramy czasowe stanowią: zakończenie wojny francusko - pruskiej [1871] i wybuch I wojny światowej [1914]. 
Okres ten utożsamiany był z czasami względnego spokoju i pokoju, stabilizacji, trwałości zasad aksjologii społecznej, dobrobytu klas średnich, oraz podniesienia poziomu życia i rangi społecznej szerokich mas robotniczych. Ludzie mogli spokojnie zaplanować swoją egzystencję wiedząc dla przykładu, że w warunkach niskiej inflacji oszczędności należy lokować w obligacjach państwowych. Ten w wielu wymiarach sielankowy czas zburzył dopiero - i to w nader brutalny sposób - wybuch I wojny światowej i Rewolucji Październikowej w Rosji.
Dziś, na naszych oczach - w co w oczywisty sposób nie chce wierzyć Europa i co nie chce przyjąć do wiadomości znaczna część Europejczyków - kończy się "Belle Epoque" XX wieku - okres prosperity i dobrobytu społeczeństw europejskich, przyśpiesza dekadencja Europy w wymiarze już nie tylko politycznym i gospodarczym, ale i społecznym.
Kryzys strefy Euro - bez względu na jego końcowy wymiar - dowodzi, że idea wspólnej waluty bez de facto pełnej integracji politycznej, jest irracjonalna i dysfunkcjonalna.  
Nie mniejszym jednak problemem jest bezwzględna konieczność zmiany mentalności Europejczyków. Krajów realnego socjalizmu w Europie, stanowiących przez dekady znakomity rynek zbytu i źródło porównań już nie ma, równie atrakcyjnego i bezpiecznego substytutu nie widać.
Daleki Wschód, a przede wszystkim Chiny i Indie, choć także inne kraje [przede wszystkim BRIC], stanowią morderczą konkurencję dla Europy w aspekcie kosztów pracy, której Europa nie jest w stanie póki co sprostać.
W rezultacie, Europa nie jest w stanie wygenerować wzrostu gospodarczego równoważącego choćby jedynie potrzeby konsumcyjne i finansowe współczesnych, zamożnych społeczeństw europejskich.
Nie mniej istotnym problemem jest jednak kwestia nieuchronności zmian w mentalności Europejczyków i zgoda na de facto obniżenie poziomu życia, od lat finansowanego zresztą kosztem zaciągania zobowiązań na rzecz przyszłych pokoleń.
Poziom życia, system emerytalny, system zdrowotny, opieka socjalna - to kwestie które wymagają drastycznych i niestety bolesnych reform. Europejczycy muszą wpierw zmienić hierarchię wartości, a następnie dojrzeć mentalnie do determinowanych ogólną sytuacją zmian i wyrazić na nie przyzwolenie.
To trudny, ale niezbędny proces. 
Czy są w Europie siły polityczne, które są zdolne do wprowadzenia tych zmian, a przede wszystkim zdolne do uzyskania społecznego przyzwolenia dla takiej strategii i percepcji sytuacji? 
Rozmowy o Euro, zadłużeniu państw U.E, funkcjonowaniu Wspólnoty, intensyfikacji integracji, dostępności i wielkości funduszy strukturalnych są ważne, nie powinny jednak zasłaniać najistotniejszego problemu: końca Europy dobrobytu i konieczności znalezienia odpowiedzi na podstawowe pytanie: co dalej?               

wtorek, 5 lipca 2011

Francuskie symbole [13] - Normandia

        Normandia, to piękna i urzekająca - przede wszystkim latem - spokojna kraina na płn. Francji, zamieszkana przez niespełna 3,2 mln Francuzów, żyjących na obszarze 29,9 tys. m2 [dla porównania powierzchnia województwa śląskiego dla przykładu to 12,3 tys., liczba ludności ponad 4,6 mln].
Normandia oferuje piękne plaże, zapierające dech w piersiach widoki [Wybrzeże Alabastrowe i jego stolica - kurort Etretat, to symbol rywalizujący o palmę pierwszeństwa w Europie, z wybrzeżem portugalskim, moim zdaniem skutecznie].
Normandia to także wspaniałe zabytki, z opactwem Mont Saint Michel na czele [to druga pod względem liczby zwiedzających atrakcja turystyczna Francji!!!], ale również Rouen [miejsce spalenia na stosie, w 1431 roku, dla wielu symbolu Francji: Joanny d'Arc], z uwiecznioną przez C. Monet' a gotycka katedrą, w końcu założone przez Wilhelma Zdobywcę Cean, oraz dostojne i prestiżowe biskupstwo Eureux.
Normandia to wreszcie wspaniała, oparta na owocach morza, serze camembert, cidrze [jabłecznik], maśle i przede wszystkim baraninie, oraz omówionym już wcześniej calvadosie kuchnia.
Na świecie, region ten to synonim rozpoczętej 6 - go czerwca 1944 roku Operacji Overlord - lądowania Sił Sprzymierzonych w wojnie z Niemcami. Wizyta na Omaha Beach i okolicach daje wyobrażenie skali działań, oraz heroizmu i bohaterstwa aliantów. Symbolem krwawych walk i poniesionych ofiar o ponadczasowym charakterze, są monumentalne cmentarze wojenne [w liczbie 27], w tym amerykański w  Coleville sur Mer [gdzie pochowano 9386 amerykańskich bohaterów, z żołnierzami zdziesiątkowanej podczas lądowania legendarnej formacji -  "1" na czele], polski w Urville - Langennerie, oraz niemiecki, w La Cambe [pochowano na nim 21 222 żołnierzy], w tym wiele polsko brzmiących nazwisk, jako symbol dramatu narodowego, głównie Ślązaków....
Normandia urzeka spokojem i naturalnym pięknem, o nostalgicznym charakterze, które burzy jedynie świadomość krwawych wydarzeń w tym regionie, w czasie II wojny światowej. 
Będąc w Normandii, zwłaszcza na terenach wiejskich [zachęcam do noclegów w gospodarstwach agroturystycznych], uderza powszechność występowania, a przede wszystkim wielkość żywopłotów - tradycyjnego substytutu naszych ogrodzeń. To doprawdy imponujące.
Zapraszam zatem do spokojnej i niezapomnianej, wspaniałej Normandii, przecież z Paryża to tak niedaleko, a podróż jest naprawdę komfortowa. Lato w Normandii zamiast w Portugalii? Dlaczego nie spróbować? Zapewniam, że naprawdę warto.....  

niedziela, 3 lipca 2011

Listy Oliviera, czyli Polska z francuskiej perspektywy [1]

           Na kanwie przejęcia przez Polskę od Węgrów, rotacyjnej Prezydencji w Unii, nie rozumiem zupełnie podstaw organizowanej przez Was fety z tego tytułu, przecież jest to w istocie techniczne wydarzenie. Wy jednak lubicie rozmach, epatowanie się pozorną nadzwyczajnością wydarzeń.
Przy okazji pogodziłem się już z "wektorkami" jako graficznymi symbolami Waszej Prezydencji, choć przyznam że nie rozumiem tego przekazu, oraz że - mając w pamięci znakomite prace Waszych grafików i twórców plakatu artystycznego - liczyłem na coś bardziej oryginalnego. 
Jeszcze bardziej dziwi mnie symbolika truskawek. Zawsze mówiłeś mi, że symbolem Polski w wymiarze kulinarnym jest ogórek kiszony, kapusta kiszona, oscypek i najstarsze polskie trunki - miody pitne. Dlaczego zatem truskawka, a nie półtorak, dwójniak, czy trójniak? Przyznam, że nic z tego nie rozumiem.
Weź mi też wytłumacz proszę, czy nazwa polskiego miasta: Pułtusk, ma jakiś związek z Waszym Premierem?
U nas we Francji, w mijającym tygodniu dominowały dwa tematy:    
1]. zmiana sytuacji DSK [czy to naprawdę zmiana dopiero zobaczymy!!!], oraz plotki jakoby francuski koncern Accor [właściciel hotelu Sofitel w Nowym Jorku, w którym doszło do afery, przypominam Ci, ze w Polsce to właściciel hoteli dawnego Orbisu], w jakimś aspekcie stał za sprawą [firma oczywiście zaprzecza, osobiście nie mam jeszcze zdania w tej sprawie]
2]. Próba napaści na Prezydenta Republiki N. Sarkozy'ego podjęta przez 32 - letniego Francuza, podczas wizyty Prezydenta w ostatni czwartek w miejscowości Brax, w departamencie Lot - et - Garonne. Napastnik został ubezwładniony, ale trochę Prezydenta poszarpał. Grozi mu do 5 lat więzienia i 45 000 Euro grzywny. I słusznie.

Z pozdrowieniami 

Olivier