wtorek, 14 marca 2017

Europa AD 2017- Kto z kim, przeciwko komu i po co?

    Niestabilna, globalna sytuacja polityczna w świecie, rok wyborczy w Europie, który z pewnością potwierdzi zmianę preferencji wyborczych Europejczyków, wreszcie wywołany globalizacją, masową imigracją i różnicami interesów narodowych, kryzys zasadności, kształtu i kierunku integracji europejskiej, to podstawowe parametry aktualnego położenia społeczno - politycznego Starego Kontynentu.
W dyskusjach o tych problemach, w gorączkowym, by nie powiedzieć rozpaczliwym poszukiwaniu rozwiązań i remediów - jak w każdej uczciwej dyskusji - potrzebna jest daleko posunięta merytoryczność argumentacji, z jednoczesnym unikaniem demagogii, która jest zdecydowanie złym doradcą i narzędziem, choć przejściowo może przynieść profity jej zwolennikom.
Elity polityczne Europy, egzystujące dostatnio i wygodnie w klimatyzowanych, przysłowiowych "szklanych domach", nierzadko wielogeneracyjnych (dziadkowie - dzieci - wnuki), utrzymujące się jakże często z wielopokoleniowego przywiązania zawodowego - dodajmy intratnego - do rozmaitych instytucji europejskich, nie są zdolne do realnej oceny sytuacji, stanu nastrojów społecznych, popełniając przy tym kardynalny błąd strategiczny, polegający na myleniu przyczyn ze skutkami. Ten fetysz w diagnozie, niesie za sobą poważne, wielowymiarowe konsekwencje. Nieopodatkowany, sowicie wynagradzany funkcjonariusz - pracownik Unii, z przywilejami emerytalnymi i wieloma innymi benefitami, nie rozumie klasycznego pracownika najemnego, poddawanego wszechobecnej presji optymalizacji kosztowej, z niepewną sytuacją zatrudnienia i mglistymi perspektywami życiowymi oraz emerytalnymi, pozbawionego jakichkolwiek przywilejów.
Europejczycy w swej masie nie kwestionują zasadności jedności europejskiej, rozumianej jako wspólny rynek i swoboda poruszania się, a nawet wspólna waluta, czy tożsamość wartości. Kwestionują wszechobecną i niezrozumiałą standaryzację, rozdętą biurokrację europejską, nadmiar regulacji. Dodatkowo, mieszkańcy "Starej" Unii, kontestują niesymetryczność korzyści między "Starą", a "Nową" Unią, traktując zaangażowanie w wyrównywanie zapóźnień cywilizacyjnych, zwłaszcza na  wsch. i płd. Europy, jako element eksportu miejsc pracy i warunków życia, bez ekwiwalentności tej wymiany, realizowane nie w interesie państw narodowych, a nawet nie interesów europejskich, ale w imię ponadnarodowego, bezimiennego kapitału, kierującego się wyłącznie krótkoterminową maksymalizacją zysku, bez względu na koszty i konsekwencje społeczne. Wreszcie dla wielu, labilna aksjologicznie Unia, faworyzująca wyraźnie interes szeroko pojętych mniejszości, kosztem większości, kosztem tradycji narodowych, jest nie tylko już nie zrozumiała, jest nade wszystko nieakceptowalna.
Europejczycy boją się utraty poziomu życia, bo poczucie osobistego bezpieczeństwa już stracili na skutek presji imigrantów, utraty pewności jutra - wartości głęboko zakorzenionych na Starym Kontynencie. Wreszcie przeciętni, europejscy pracobiorcy, nie podzielają hierarchii wartości europejskich elit. To rozdarcie, potęgowane coraz większym znaczeniem socjologicznym, a w konsekwencji wyborczym europejskiej klasy urzędniczej - beneficjentów państw i Wspólnoty, destabilizuje i anarchizuje, burzy dotychczasowy ład społeczny w Europie.
Rosnące w Europie nastroje apatii i kontestacji, stały się jednocześnie źródłem renesansu partii anty systemowych, renesansu, a nie powstania, bo formacje te były obecne w europejskim krajobrazie od zawsze. Wystarczy prześledzić losy flagowego ugrupowania: francuskiego Frontu Narodowego, aby zrozumieć, że nie jest to efemeryda, a trwały - choć cieszący się zmiennym poparciem - element europejskiej mozaiki politycznej. Każdy, kogo stać na minimum transparentności i obiektywizmu zauważy, że apologetyka wartości narodowych, sprzeciw wobec społeczeństwa wielokulturowego, wspólnej waluty, nadrzędności jurysdykcji europejskiej nad krajową, globalizacji, europejskiej biurokracji, to od ponad trzech dekad trwały element ideowo - programowy Frontu. Można nie podzielać tak prowadzonego i argumentowanego dyskursu, ale stabilność doktrynalna Frontu Narodowego jest faktem bezspornym.
Rozumiem pragmatykę i potrzeby bieżącej walki politycznej, ale w imię zwykłej uczciwości i elementarnej prawdy, warto zachować przyzwoitość w ocenach programu Frontu i jego zwolenników. Można być adwersarzem Frontu, ale nie wolno odmawiać sympatykom tego ugrupowania i jemu podobnych, prawa do istnienia tak długo, jak długo traktują kartkę wyborczą, jako jedyne źródło legitymizacji władzy. Jego zwolennikami, nie są ani pogrobowcy faszyzmu, ani społeczne relikty komunizmu. W bazie społecznej, a zwłaszcza w bazie członkowskiej, wcale nie widać nadreprezentacji bezrobotnych, słabo wykształconych, tych, którym się nie chce, albo tych, którym się nie udało. Oś integracji przebiega inaczej: zwolennicy Frontu to ci, którzy już nie wierzą tradycyjnym partiom, znużeni i zawiedzeni karuzelą reprezentantów tradycyjnych elit, szukający ratunku w totalnej wymianie klasy politycznej, z nadzieją na fundamentalne zmiany, w imię interesów większości. Inną kwestia jest pytanie, na ile realne i możliwe są do spełnienia te oczekiwania, w aktualnych uwarunkowaniach i parametrach funkcjonowania.
Wbrew woli i narracji poprawnych politycznie mediów, w opozycji do dominującej do niedawna neoliberalnej opcji w rządzeniu, Europejczycy próbują dokonać rekompozycji swojego narodowego i europejskiego domu. Nie muszą pytać o zgodę dotychczasowych elit, mają do tego suwerenne prawo. I jeszcze jedno: polonocentryzm nie jest uniwersalną zasadą percepcji europejskich spraw, a nasz urągający zdrowemu rozsądkowi, niczym nie uzasadniony mesjanizm i polski romantyzm polityczny, jest zdecydowanie złym doradcą. Polska roszczeniowa postawa w Europie, jest nie tylko rażącą niewdzięcznością, jest kardynalnym błędem, jest występowaniem przeciwko polskiej racji stanu, za którą przyjdzie nam drogo zapłacić. I nie chodzi wcale o casus wyboru Przewodniczącego Rady Europy, o stosunek do D. Tuska. Niestety, w Polsce zaczyna brać górę - jak mawiają niektórzy - wrodzona nam skłonność do anarchizowania i relatywizowania wszystkiego. Nieprzewidywalność, brak ciągłości, a wielu sprawach po prostu małostkowość i rewanżyzm, nie znajdą poklasku w Europie. Tendencji tych nie odwróci także przyjmująca charakter masowego procederu inicjatywa oddawania poszczególnych obszarów życia społecznego, a nawet spółek prawa handlowego, pod opiekę sił nadprzyrodzonych w Polsce. Nie wierzę, aby Opatrzność była tak drobiazgowa i tak interesowna. To raczej przejaw polskiego zacofania, narodowego kompleksu, wulgarnej manipulacji, niż wyraz prawdziwego kultu religijnego i przywiązania do tradycyjnych wartości. Cóż, nad Wisłą, od wieków, możliwe jest prawie wszystko.