poniedziałek, 13 lipca 2015

Rewolucji rocznica - refleksje wokół Bastylii

       Jutro, tradycyjnie w rocznicę zdobycia Bastylii, przypada Święto Narodowe Francji. Wydarzenia z 14 lipca 1789 roku, jak i cała spuścizna Rewolucji Francuskiej oraz jej wpływ na świat Zachodu, zostały już jak się zdaje wyczerpująco udokumentowane i opracowane. Na dziś, istotniejsze jest pytanie o trwałość dorobku rewolucji, problem zasadności, a precyzyjniej adekwatności rewolucyjnej triady "wolność - równość - braterstwo", do współczesności.
Rewolucja Francuska przywoływana jest często jako bodaj jedyny przykład rewolucji która się udała, powszechnie w opozycji do leninowskiej Rewolucji 1917 roku. Bez wątpienia trudno nie podzielać tego poglądu, ze świadomością zarazem ogromnego rachunku kosztów, cierpień i krzywd, które przyniósł francuski zryw narodowy, które bledną zresztą nie tyle z tego powodu, że zwycięzców się nie sądzi, ale nade wszystko na tle fundamentalnych dokonań Rewolucji.
Obserwacja przede wszystkim francuskich realiów, zwłaszcza na tle uwarunkowań europejskich, każe jednak zasadnie zapytać o aktualność przywołanej już rewolucyjnej triady.
Czy "wolność" osobista a la XXI wiek, w którym dominacja stanowa z tytułu urodzenia i posiadania, została zastąpiona dominacją z tytułu posiadania, której towarzyszy często status będący pochodną urodzenia, to rzeczywista wolność? 
Czy nie utożsamiana z prymitywnym egalitaryzmem "równość" - nade wszystko szans, możliwości i dostępu - jest współcześnie większa niż w porewolucyjnej Francji?
Czy wreszcie tak eksponowane i stawiane na piedestale Rewolucji "braterstwo" - synonim prawdziwej cnoty obywatelskiej społeczeństwa demokratycznego - jest dziś faktem, czy raczej ciągłym, niedoścignionym celem społecznym?
Te z pozoru prowokujące, obrazobórcze pytania, o obiegowej zdecydowanie pozytywnej konotacji, po wcale nie pogłębionej refleksji, zmuszają do bardziej wyważonych opinii.
Poziom społecznej apatii, alienacja wielu grup i środowisk, pogłębiające się drastycznie różnice społeczne, brak solidarności w wymiarze narodowym i europejskim, prymat kapitału nad pracą, wreszcie ewidentna radykalizacja społeczna i polityczna, to aktualne parametry Zachodu, które skłaniają niektórych do lansowania wręcz tezy o nastrojach rewolucyjnych we Francji i w Europie.
Rocznica wybuchu Rewolucji Francuskiej, winna być czasem konstruktywnej refleksji i zadumy, nie tylko dla obywateli, ale nade wszystko dla klasy politycznej nad sensem i kierunkiem społeczno - politycznego rozwoju, nad społecznym i politycznym przywództwem, jego jakością, a szerzej aksjologią. Winna być także swoistym memento i przestrogą dla rządzących, przed zaniechaniami i lekceważeniem stanu nastrojów społecznych.
Co do samej zaś rocznicy zdobycia Bastylii - dodajmy słabo bronionej  przez niespełna 130 żołnierzy - mnie nasuwa się jeszcze inna refleksja.
We współczesnej, demokratycznej, zapatrzonej w absolut praw człowieka Europie, warto moim zdaniem, aby w odniesieniu do polityki penitencjarnej, zastanowić się nad dorobkiem i praktyką choćby państw Ameryki Łacińskiej, gdzie skazany lub jego rodzina muszą łożyć na koszty bieżącego utrzymania więźnia. Mam wątpliwości, zwłaszcza kiedy zastanawiam się  nad roszczeniami niektórych skazanych i ich oczekiwaniami, choćby w kontekście postawy Andersa Breivika, czy polityka Zachodu w tej materii jest uzasadniona. Warunki odbywania kary w Bastylii były z pewnością urągające, ale czy stać nas na penitencjarny luksus?             

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Francja: oddając islamowi kościoły, rezygnujemy tylko z murów, czy nade wszystko z tożsamości?

We Francji nasila się i wyraźnie przyspiesza proces przejmowania przez wspólnoty muzułmanów obiektów sakralnych, stanowiących dotąd historyczne miejsce kultu katolickiego. Jest to co prawda w pełni zgodne z obowiązującą we Francji od 1905 roku Ustawą o laicyzacji, zapewniającą nie tylko pełną rozdzielność Kościoła od państwa, ale i pozbawiającą Kościół prawa własności świątyń, przenosząc go na samorządy, a w przypadku zabytków na państwo, czego konsekwencją swoboda dysponowania tym majątkiem przez lokalne władze. Zgodne z prawem, czy jednak strategicznie zasadne?
Samorządy, zmuszone do ponoszenia kosztów utrzymania kościołów z jednej strony, z drugiej zaś konfrontowane z niewielką skalą praktyk religijnych Francuzów [wedle dostępnych statystyk, Francuzi deklarujący się jako praktykujący katolicy, to mniej niż 10% społeczności katolików we Francji, szacowanej na 60% populacji], nierzadko uwzględniając zmiany preferencji religijnych Francuzów, decydują się na przekazania dotychczasowych kościołów katolickich muzułmanom.
Racjonalność ekonomiczna w tym przypadku, nie jest jednak moim zdaniem - a przynajmniej nie powinna być - jedynym, a tym bardziej rozstrzygającym kryterium działania i decydowania. Francja która podziwiam, laicka Francja którą rozumiem, idzie jednak tym razem w mojej opinii, zdecydowanie za daleko.
Mój sprzeciw nie wynika bynajmniej jedynie z tego, że wedle tradycji islamskiej ziemia na której znajduje się meczet należy do islamu. Mój opór nie jest dowodem klerykalizmu i wstecznictwa. Decyzje o takowym charakterze są moim zdaniem na dziś, w obecnej konstelacji miedzynarodowej, w warunkach aktualnej presji islamu, szkodliwym przejawem liberalizmu i pseudo tolerancji, politycznego i społecznego defetyzmu.
Europa, w tym zwłasza stanowiąca symbol chrześcijańskiej tradycji Francja, musi zdecydowanie bronić swojej tożsamości, której tradycje hellenistyczno - rzymskie i chrześcijaństwa są wyraźnym, by nie powiedzieć jedynym wyróżnikiem. Zgodę na zachowywanie odrębności kulturowej przez imigrantów, faworyzowanie wspólnot muzułmańskich, czego wyrazem między innymi polityka oddawania kościołów katolickich muzułmanom, uważam za strategiczny błąd o ważkich konsekwencjach na przyszłość. Mój bunt wzmaga także świadomość prześladowań chrześcijan w krajach o większości muzułmańskiej. Trudno mi sobie zarazem wyobrazić, że dominujące społeczności muzułmańskie, przekazują meczet na kościół katolicki. Każdy, kto odbył choć wakacyjną podróż do kraju islamskiego kręgu kulturowego, zna i czuje delikatność materii.
Zamiast podsumowania, pozwolę sobie na przytoczenie dwóch cytatów, ze skądinąd znakomitej trylogii Max'a Gallo "Chrześcijanie" ["Chrześcijanie - Chrzest króla", Wyd. Dom Wydawniczy Bellona. Warszawa 2005., s. 3].

1. "[...] są dwie kategorie Francuzów, którzy nigdy nie zrozumieją historii Francji: ci, których nie wzrusza wspomnienie Reims, oraz ci, którzy bez emocji czytają opis święta Federacji. Mniejsza o obecną orientację polityczną. Ich niewrażliwość na najpiękniejsze chwile wspólnego entuzjazmu wystarcza, by ich potępić[...]" Marc Bloch; "L'Etrange Defaite".

2. "[...] Dla mnie historia Francji zaczyna się od Chlodwiga, wybranego na króla Francji przez plemię Franków, którzy dali imie temu krajowi.... Mój kraj jest chrześcijański i ja zaczynam liczyć czas historii Francji od wstąpienia na tron chrześcijańskiego króla Franków [...] Charles de Gaulle; "Les trois Vies de Charles de Gaulle". 

wtorek, 9 czerwca 2015

Lewica: kryzys tożsamości, walki frakcyjne, czy początek końca?

Obradujący w miniony weekend [6/7 czerwca 2015 r.], w pięknym, historycznym, a zarazem symbolicznym Poitiers, 77 Kongres francuskiej Partii Socjalistycznej potwierdził, że francuska lewica tkwi nie tylko w głębokim kryzysie tożsamości, ale i coraz bardziej pochłaniają ją walki frakcyjne, związane z niepewnymi perspektywami politycznymi formacji. Symbolem owych walk frakcyjnych, staje się coraz bardziej l'enfant terrible francuskiej lewicy, do sierpnia 2014 roku Minister Gospodarki w rządzie socjalistów: Arnaud Montebourg, wyraźnie sympatyzujący z lewym skrzydłem partii.
Problem francuskiej lewicy, analogicznie do polskiej, (ze świadomością istotnych różnic, z których kluczową jest fakt, że we Francji lewica sprawuje władzę polityczną, a w Polsce staje się coraz bardziej marginalną opozycją systemową), jest dramatyczny brak koncepcji strategicznej, co przekłada się na spadające poparcie społeczne, a w konsekwencji mgliste, by nie powiedzieć wątpliwe perspektywy polityczne.
I we Francji i w Polsce, lewica jest w odwrocie doktrynalnym, nie potrafi postawić diagnozy, a nade wszystko zbudować atrakcyjnej oferty programowej dla swojego zaplecza społecznego. Orientacja centrowa w coraz bardziej zubożałym, niepewnym swojej przyszłości, a zarazem radykalizującym się społeczeństwie, to stanowczo za mało, aby myśleć o prolongacie poważnej pozycji w systemie politycznym.
Lewica nie potrafi odpowiedzieć na kluczowe, nurtujące dziś elektorat kwestie: stosunek do globalizacji i jej wielorakich skutków, punkt widzenia na nowy międzynarodowy podział pracy i jego permanentną ewolucję, kwestię praw socjalnych i bezpieczeństwa społecznego, wreszcie społeczne skutki zawłaszczenia państwa przez biurokrację o partyjnym, a nie merytorycznym rodowodzie.
Przez lata, polska i francuska lewica zasadnie uznawała, że przyznanie priorytetu wolnościom obywatelskim i podnoszenie poziomu życia, na bazie budowania kompromisu z właścicielami głównie międzynarodowego kapitału, zapewni spokój społeczny i względną stabilność poparcia społecznego, stanowiącą bazę zamożności elit partyjnych,  mimo oczywistego upadku klasycznej klasy robotniczej, jako bastionu wpływów lewicy.
Zbagatelizowano wyraźne od dekady sygnały, że dalej podlegająca różnicowaniu wewnętrznemu i zmianom generacyjnym kategoria "pracujących", wypierana stopniowo co do pozycji społecznej i politycznej przez pragmatyczną biurokrację, upomni się o swoje prawa, a spotykając się z biernością ze strony tradycyjnej lewicy, poszuka alternatywy. Dodajmy skutecznie, czego dowodem Front Narodowy we Francji i Ruch Pawła Kukiza w Polsce.
Pracobiorca w Polsce i we Francji coraz mniej myśli o nowym domu, codziennej wysublimowanej konsumpcji, coraz bardziej zaś poszukuje zawodowej i życiowej stabilizacji, pewności jutra dla siebie i dla swojej rodziny, wykazując przy tym coraz większe zniecierpliwienie i coraz mniejsze zrozumienie dla solidarności społecznej, w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym.  
Tracąc zdolność do realnej oceny sytuacji i programowo - doktrynalnej ofensywy, w imieniu i interesie swojego żelaznego dotąd elektoratu, lewica dokonała zwrotu w kierunku szeroko pojętej egzotyki błędnie uznając, że aprecjacja interesów mniejszości, zrekompensuje straty w obrębie tradycyjnego zaplecza społecznego.
Rzeczywistość rewiduje dziś dramatycznie negatywnie założenia liderów formacji lewicowych. 
Gorszącym, jałowym sporom wewnętrznym, zaczynają towarzyszyć walkom frakcyjne elit partyjnych, zmierzających do przejęcia przywództwa nie na bazie podstaw ideowo - programowych, zbudowanych na lewicowej aksjologii, a negatywnie ocenianych przez elektorat walk koterii partyjnych, o zachowanie partykularnych, własnych interesów.
Wbrew doświadczeniom przeszłości, środowiska lewicy zaczynają się dzielić i mnożyć kanapowe nierzadko byty polityczne zapominając, że jedność była zawsze fundamentem i bazą zwycięstw lewicy.
Znakiem czasu i swoistym memento dla lewicy w Polsce i we Francji jest dziś to, że konsoliduje się prawica, a pracobiorca preferuje formacje prawicowe, definiowane jako bliższe jego rzeczywistym interesom.       
Dekadencja lewicowych formacji politycznych w Polsce i we Francji, nie dowodzi bynajmniej zmierzchu lewicy w pojęciu społecznym. Pracobiorcy i prekariat pozostaną kluczowymi kategoriami społecznymi. Zmierzch organizacyjnej reprezentacji lewicy, dowodzi jedynie dogorywania aktualnej formy reprezentacji politycznej lewicy, stawiając zarazem na porządku dziennym kwestię determinizmu radykalnej wymiany elit politycznych, niekoniecznie wedle kryterium generacyjnego, z pewnością zaś według kryterium ideowo - merytorycznego.
Lewica w Polsce i we Francji, potrzebuje gruntownej zmiany/modernizacji ideowej, doktrynalnej, programowej, organizacyjnej, wreszcie personalnej.
Lewica jednak z pewnością nie umrze, co najwyżej żywota - w sensie politycznym - dokonają jej dotychczasowi prominentni przedstawiciele. Ponieważ jednak - stosownie do słów piosenki zespołu "Perfect" "[...] trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść [...]", a umiejętność ta, jak pokazuje praktyka jest obca współczesnym elitom lewicowym, upadek ten będzie bolesny. Jako społeczeństwo musimy przejść przez prawicowy czyściec w polityce, jako warunek sine qua non odrodzenia mądrej, prawej lewicy. Zachowując proporcje i świadomość różnic w pozycji na scenie politycznej zajmowanej przez formacje lewicowe we Francji i w Polsce, uwaga ta i rekomendacja dotyczy w równej mierze realiów społeczno - politycznych obydwu krajów. Od siebie dodam niestety.     

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Republikanie we Francji - nowy projekt, czy odgrzewane danie?

Politycznym wydarzeniem weekendu we Francji, jest bez wątpienia powołanie na Kongresie w Paryżu, w miejsce Unii na rzecz Ruchu Ludowego, nowej formacji prawicy: Republikanów [LR: Les Republicains]. Partia ta, zasadnie utożsamiana z jej liderem, byłym Prezydentem Republiki Nicolas'em Sarkozy, ma stanowić organizacyjne i programowe zaplecze, umożliwiające Sarkozy'emu powrót do Pałacu Elizejskiego.
Trudno na dziś rozstrzygać, czy nowy projekt polityczny znajdzie poparcie Francuzów [pierwsze reakcje wskazują, że jest to raczej formacja postrzegana jako emanacja aparatu]. Niejasne jest też na dziś, czy formalne przywództwo byłego prezydenta, nie będzie kwestionowane w przyszłości, choćby przez dwóch największych rywali, wewnątrz partii: Alain'a Juppe i Francois'a Fillon'a. W tej ostatniej kwestii, hasło prawyborów, w otwartej formule, stanowiącej kopię rozwiązań socjalistów z wyborów 2012 roku [głosować będą mogli nie tylko członkowie partii, ale i wszyscy obywatele], przed przyszłymi wyborami prezydenckimi pozwala przypuszczać, że przywództwo Republikanów pozostaje kwestią otwartą. Zresztą elektorat negatywny N. Sarkozy'ego, może być w niedalekiej przyszłości istotną przeszkodą nie tylko w realizacji planów powrotu na urząd Prezydenta, ale - co z pewnością istotniejsze - cezurą poparcia dla pragmatycznej francuskiej prawicy. 
Dla mnie kwintesencją Kongresu, było sobotnie przemówienie N. Sarkozy'ego, świadomie i przewrotnie nazywane "Apelem z 29 maja" ["L'Appel du 29 mai"], co miało być nawiązaniem do słynnego londyńskiego Apelu de Gaulle'a, z 18 czerwca 1940 roku.
Przemówienie to było w istocie zarysem programu prezydenckiego Sarkozy'ego, którego strategicznym celem jest powrót Francji, w ciągu 10 lat, do miana hegemona Europy, na bazie ostrej, merytorycznej krytyki obecnej polityki i dokonań socjalistów.
Zwłaszcza jeden fragment przemówienia zapadł mi szczególnie w pamięci, w którym N. Sarkozy zaatakował socjalistów i urzędującego Prezydenta, zarzucając im "zdradę Republiki": "[...] Lewica nie broni ideałów Republiki, ona ją dyskredytuje, lansując filozofię gender, niwelując negatywnie wszystkie różnice, a zarazem moralizując wszystkich [...]".
Zastanawiam się zarazem, na ile ocena francuskiej lewicy, jest adekwatna w polskich warunkach. Czy przypadkiem, mimo zasadniczych różnic w pozycji politycznej i potencjale, między współczesną francuską, a analogiczną polską lewicą, nie oddaje ona trafnie także polskich realiów, parametrów polskiej sceny politycznej?
Republikanie we Francji oraz ich kolejne mutacje organizacyjne [jak choćby Republikanie Niezależni Giscard'a d' Estaing], odgrywali kluczową rolę w polityce francuskiej, zapisując piękną i bogatą historię dziejów politycznych kraju galijskiego koguta. Mimo całej sympatii wobec nowej inicjatywy politycznej, rozumiejąc i akceptując jej cele oraz założenia, nie jestem pewien, czy jest to wydarzenie przełomowe na francuskiej scenie politycznej. Nawet najbardziej zasadna krytyka socjalistów, to jeszcze za mało, aby przekonać elektorat i zwyciężać, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągle rosnące poparcie dla Frontu Narodowego. Przyszłych wyborów prezydenckich we Francji raczej nie wygra przedstawiciel socjalistów. Kto jednak wie, może o przyszłym lokatorze Pałacu Elizejskiego, zadecyduje bratobójczy pojedynek w obrębie prawicy, który wygra przedstawicielka prawicy narodowej: Marine Le Pen?    
        

czwartek, 28 maja 2015

Cohabitation w Polsce: determinizm, szansa, zagrożenie?

Wynik wyborów prezydenckich w Polsce, stawia na porządku dziennym kwestię konieczności współistnienia władzy pochodzącej z różnych obozów politycznych. 
Zjawisko to, znane z praktyki funkcjonowania innych systemów konstytucyjnych i systemów politycznych, utożsamiane najczęściej z francuskimi doświadczeniami, stąd jego nazwa: "cohabitation" [koabitacja - "współzamieszkiwanie"], oznacza w rozwiązaniu modelowym, konieczność współrządzenia Prezydenta Republiki i większości rządowej, pochodzących z różnych, w warunkach francuskich przeciwstawnych obozów politycznych [ prawica - lewica].
Polska koabitacja, odbiega obecnie od rozwiązania wzorcowego [prezydent i większość rządowa wywodzą się z tej samej, choć silnie zantagonizowanej rodziny politycznej prawicy], niemniej także i na naszym gruncie konstytucyjno - prawnym oraz praktyki politycznej, znamy to rozwiązanie w klasycznej formie [choćby rząd AWS Premiera J. Buzka, w latach 1997-2001, w okresie prezydentury A. Kwaśniewskiego].
Zasadniczą kwestią na dziś, to odpowiedź na pytanie: w aktualnych warunkach społeczno - politycznych Polski, nieuchronna koabitacja jest szansą, czy zagrożeniem oraz jakie mogą być jej strategiczne skutki?
Sondaże preferencji wyborczych nie pozostawiają złudzeń: monopol władzy politycznej PO nie tylko został rozbity, w efekcie wyników niedawnych wyborów prezydenckich, istnieje nadto realne ryzyko ponownej monopolizacji władzy ustawodawczej, a w konsekwencji wykonawczej, przez obóz tzw. prawicy narodowej, pod sztandarami PiS-u, na skutek spodziewanego wyniku wyborczego jesiennych wyborów parlamentarnych w Polsce.
Bez wątpienia w okresie kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu, powszechnie stosowanym argumentem przez adwersarzy P.O z prawej strony sceny politycznej, będzie konieczność sprawności rządzenia, rozumiana jako rządy PiS, sprawowane w warunkach władzy prezydenta wywodzącego się z tego samego obozu politycznego. Czy aby jest to zasadny merytorycznie argument? Czy istotnie sprawność i jakość rządzenia, wymaga zawsze monopolizacji władzy?
Nie będąc bynajmniej admiratorem PO, jak i PiS-u uważam, że w interesie społecznym nie leży  w najmniejszym stopniu monopolizacja władzy, a koabitacja właśnie. Sytuacja wymaga, aby wybory parlamentarne wyłoniły większość rządową, nie zmonopolizowaną przez PiS. Dla higieny władzy, dla sprawności procesu rządzenia i jego jakości, dla zachowania równowagi politycznej, dla uniknięcia rewanżyzmu politycznego zwycięzców. Doświadczenia francuskie w zakresie cohabitation jednoznacznie potwierdzają, że okresy o takim charakterze, wymuszają na rządzących elitach większy realizm polityczny, zwiększają niezbędną kooperatywność, zapobiegają nieuzasadnionej aprecjacji emocji i skrajności, także w aspekcie aksjologicznym.
Koabitację w Polsce, po październiku 2015 roku, uważam w konsekwencji za społeczną i polityczną konieczność, za naturalne dobro i swoisty zawór bezpieczeństwa dla nas obywateli, przed hegemonią jednej opcji politycznej i radykalnymi zakusami.
Wierzę, że zwolennikami koabitacji w Polsce, będzie pragmatyczne, młode pokolenie, wolne od historycznych podziałów i histerycznych zachowań oraz zabobonów, czujące instynktownie, że mechanizm konkurencji - także w polityce - wymusza racjonalizację zachowań i zapewnia optymalizację procesów rządzenia.
Spodziewam się, ze rozpoczęta właśnie erozja systemu partyjnego, w wyniku jesiennych wyborów znacząco przyśpieszy, a koabitacja zapobiegnie jednocześnie hermetyzacji ceny politycznej, wyłaniając zarazem nowe podmioty i nowe przywództwo partii politycznych.   
Mam nadzieję, że istotnym elementem koabitacji będzie lewica, która odzyska instynkt samozachowawczy i świadomość, że jej zapleczem politycznym jest kategoria pracobiorców, a nie tylko mniejszości. To jest już jednak zupełnie inna kwestia.
Stawiam zatem na koabitację, w trosce o lo własny i współobywateli.           

niedziela, 10 maja 2015

52% Francuzów jest za restytucją kary śmierci...ja też.

"Le Monde", opublikował właśnie [8.05.2015r.] interesujące i symptomatyczne wyniki badania opinii publicznej, przeprowadzone przez IPSOS/SOPRA [badania przeprowadzono w dniach 22 - 27.04.2015 roku],  dotyczące stosunku do przywrócenia kary śmierci.  
Potwierdza się stopniowa, choć stała ewolucja poglądów i preferencji społecznych  w tej sprawie. 
Już 52%, czyli większość Francuzów, deklaruje się jako zwolennicy powrotu do orzekania i wykonywania kary śmierci. Co symptomatyczne, w ciągu roku liczba zwolenników kary śmierci we Francji wzrosła o 7%.
Nie mniej interesująca jest analiza zwolenników kary śmierci wedle deklarowanych preferencji politycznych.
To już nie tylko sympatycy Frontu Narodowego [82% zwolenników Frontu określa siebie zarazem zwolennikami kary śmierci, wzrost w ciagu roku o kolejne 3%], optują za przywróceniem kary śmierci. Najbardziej zaskakująca jest ewolucja poglądów lewicy w przedmiotowej sprawie. W ciągu roku liczba zwolenników lewicy, akceptujących zarazem karę śmierci, wzrosła o 15%, osiągając statystycznie 36%. Jednocześnie nieznacznie spadło poparcie dla powrotu kary śmierci wśród zwolenników tradycyjnej prawicy [spadek o 3%], choć zarazem i tak większość elektoratu prawicy [57%], akceptuje ideę powrotu kary śmierci.
Karę śmierci - w wymiarze socjologicznym - akceptują już nie tylko emeryci [53%, przyrost o 8%], ale w coraz szerszym zakresie, uchodzące dotąd za ostoję tolerancji, stanowiące synonim postaw liberalnych, wolne zawody i tzw. kadry [przyrost  zwolenników z 37% w 2014 roku, do 39% w 2015 r.].  
Postępująca radykalizacja nastawienia społecznego do instytucji kary śmierci, to niewątpliwie pokłosie narastającej brutalizacji życia publicznego oraz konsekwencja wzrostu zagrożenia zamachami terrorystycznymi. Przeciętny Francuz czuje się coraz mniej bezpieczny i coraz bardziej zagrożony, a zarazem zaczyna skłaniać się do poglądu, że zaniechanie orzekania i wykonywania kary śmierci, było strategicznym błędem wymiaru sprawiedliwości, ustawodawcy, a szerzej demokracji. Poszanowie praw człowieka i wolności obywatelskich, szacunek dla życia ludzkiego, dla wielu Francuzów, oznacza zarazem kategoryczny sprzeciw wobec najcięższych zbrodni, zwłaszcza przeciwko życiu innych obywateli. Panuje coraz szersze przekonanie, że pobłażliwość dla autorów najcięższych zbrodni, oznacza zarazem utratę przez karę zasadniczej roli społecznej: aspektu odstaraszania jako koniecznego elementu zmniejszania przestępczości.  
Zmiana nastawienia do kary śmierci Francuzów nie tylko nie może dziwić, jest zjawiskiem typowym i powszechnym we współczesnej Europie.
Tolerancyjny, wierzący w absolut demokracji i praw jednostki Stary Kontynent, coraz powszechniej - nawet wbrew stanowisku Kościoła, zwłaszcza katolickiego - zaczyna rozumieć, że skala zagrożenia przestępczością przeciwko życiu, nie pozostawia wyboru: kara śmierci wymaga przywrócenia. Mimo retoryki lewicowych środowisk, mimo zapisów konstytucyjnych i międzynarodowych zobowiązań, troska o życie jednostki wymaga rewizji dotychczasowego podejścia praktyki i doktryny, w ramach narodowych i Wspólnoty Europejskiej. Kosztowana polityka penitencjarna, nie zawsze zapewnia powodzenie procesów resocjalizacji, a wobec kogoś kto pozbawia współobywatela życia - zwłaszcza umyślnie, metodami sadystyczno - brutalnymi, nie wyłączając zamachów terrorystycznych, zdaniem wielu, w ogóle nie powinna mieć zastosowania.
Terrorysta i morderca z premedytacją, nie zasługuje na demokratyczne procedury. Wobec najcięższych przestępstw winny obowiązywać zasady Kodeksu Hammurabiego [na marginesie, odnalezionego podczas prac wykopaliskowych w Suzie, na terenie dzisiejszego Iranu, przez francuskiego archeologa M. Jequier'a, w 1902 roku]: "[...] oko za oko, ząb za ząb [...]". Osobiście podpisuję się pod takim podejściem. Nie ma innej drogi ochrony społeczeństwa, ekwiwalentności kary w stosunku do przestępstwa, niż fizyczne eliminowanie autorów najcięższych przestępstw ze wspólnoty ludzkiej.          

sobota, 2 maja 2015

1 Maj bez lewicy - demokracja bez perspektyw?

Polskie media, zwłaszcza preferujące poprawność polityczną, z nieskrywaną satysfakcją informowały w dniu wczorajszym o rachitycznych obchodach Święta Pracy w Polsce, wpisując się w poetykę polskiej prawicy, wieszczącej zmierzch lewicy, czego przebieg obchodów 1 Maja ma być jednym z koronnych dowodów.
Podzielając negatywną ocenę strategii i zachowań politycznych Sojuszu Lewicy Demokratycznej, który już nie tylko z prędkością francuskiej TGV, ale nade wszystko japońskiej kolei magnetycznej [na marginesie, w kwietniu ustanowiła kolejny rekord prędkości: 590 km/h!!!], zmierza nieuchronnie nie tyle do dekadencji, co po prostu samobójstwa politycznego, niezależnie od trafności figur retorycznych, nie wolno jednak dokonywać nadinterpretacji, niezależnie od motywów.
Błędna od wielu miesięcy, w istocie autodestrukcyjna polityka SLD, cynizm liderów tej formacji, miałkość ideologiczną i niedojrzałość polityczno - programowa partii, nie oznacza bynajmniej zmierzchu lewicy w rozumieniu aksjologii i postaw politycznych, jest co najwyżej kresem obecnej formy organizacyjnej polskiej lewicy. 
Klasa robotnicza w klasycznym rozumieniu, z pewnością stała się - w sensie politycznym - archaizmem, nie oznacza to jednak bynajmniej zaniku kategorii "pracujących"!!. Wprost przeciwnie: i w Polsce i na świecie, negatywne konsekwencje globalizacji, skutkują między innymi daleko postępującą pauperyzacją szerokich rzesz społecznych i upowszechnieniu się statusu pracownika najemnego, do którego redukowana jest coraz większa liczba aktywnych zawodowo. Ewolucja ta, w połączeniu z nieznaną od wieków koncentracją kapitału i bogactwa z jednej, lawinowo rosnącymi różnicami społecznymi oraz coraz powszechniejszym strachem o życiowe i zawodowe perspektywy pracujących z drugiej strony, prowadzi nieuchronnie do antagonizmów i konfliktów społecznych, podważających pokój społeczny i jego fundamenty. 
Nie trzeba być zwolennikiem marksizmu, aby zauważyć ponadczasowy walor wielu analiz samego Karola Marksa, którego dorobek teoretyczny został po wielekroć świadomie wypaczony, a w efekcie przypadkowego w istocie triumfu leninizmu i żałosnego epizodu realnego socjalizmu, powszechnie ośmieszony. 
Niedowiarkom, zwolennikom tezy o zaniku lewicowości, warto przypomnieć to, co dzieje się współcześnie w "Starej Europie", pozornie sytej i stabilnej, niewątpliwie w sensie ekonomicznym najbardziej rozwiniętej, w aspekcie politycznym zaś coraz bardziej radykalizującej się. 
Nie wiem, czy 1 Maja stanie się w przyszłości bardziej dniem Św. Józefa Patrona Robotników [Święto to ustanowił w 1955 roku Pius XII], czy nadal obchodzone będzie przede wszystkim jako Święto Pracy, od 1890 roku, zgodnie z intencją II Międzynarodówki, prolongując dominującą dotychczas konotację  tego dnia. Mam też nadzieję, że nie wrócą już nigdy tradycje Narodowego Dnia Pracy hitlerowskich Niemiec. Troski powyższe te dla jednych i spekulacje dla drugich, bez względu na preferencje polityczne, nie mogą jednak przysłaniać oczywistego faktu: klasy społeczne co prawda zanikły, ale nie oznacza to homogeniczności w aspekcie stratyfikacji społecznej. Brak wielkoprzemysłowego robotnika, nie oznacza kresu lewicy i jej potencjalnej bazy społecznej, a co najwyżej daleko idące przeobrażenia lewej strony sceny politycznej. 
Dla polskiej i europejskiej prawicy, dekadencja lewicy jest pyrrusowym zwycięstwem, wynikającym nade wszystko z niedojrzałości współczesnych elit lewicowych, niż własnych zasług prawicy. W walce o społeczny rząd dusz, w sporze o granice integracji i artykulacji interesów społecznych, brak lewicowej alternatywy, narusza w istocie równowagę społeczną i polityczną, stanowiąc zagrożenie dla stabilności i trwałości systemu demokratycznego. Warto, abyśmy wszyscy o tym pamiętali, biernie lub czynnie uczestnicząc w walce politycznej. Brak instytucjonalnej, nowoczesnej lewicy, nie skutkuje bynajmniej pożądanym uproszczeniem, optymalizacją sceny politycznej, oznacza jeszcze więcej miejsca dla radykalizmów.
Czy taka ewolucja systemu politycznego leży w istocie w naszym obiektywnym interesie?