czwartek, 26 grudnia 2013

Redystrybucja czy rewolucja: pozornie wolny wobór?

Święta Bożego Narodzenia - poza wymiarem religijnym, wpisującym się w kontekst stosunku i szacunku do europejskiej tradycji, opartej nade wszystko na chrześcijaństwie - są także czasem refleksji nad współczesnym ich przesłaniem, nad konotacją ich uniwersalnych wartości. Zwłaszcza dziś, w czasach powszechnego zamętu, upadku autorytetów, kryzysu tożsamości. Oceny tej nie zmienia niestety fakt pojawienia się swoistej "nowej gwiazdy nadziei", o watykańskim rodowodzie: Papieża Franciszka, szokującego zwłaszcza w Polsce, urzędników Pana Boga wszystkich szczebli, którzy nie bardzo wiedzą jak reagować i jak dostosować się do nowej sytuacji, która zmusza ich do często niechcianej rewizji własnych postaw i pogladów, preferowanego dotąd, dodajmy nad wyraz wygodnego stylu życia.
Bez wątpienia Papież Franciszek jest nowym objawieniem, widocznym znakiem, mam nadzieję trwałych i nieodwracalnych zmian w zachodnim chrześcijaństwie, których wyróżnikiem jest afirmowany powrót do korzeni, odrzucenie konsumpcjonizmu nie tylko wiernych, ale nade wszystko kleru, orientacja na prawdziwe, upodmiotowione relacje wiernych i duchowieństwa. Jego pojawienie się na europejskich salonach i w świadomości Europejczyków, jest dopiero początkiem procesu zmian, zasadniczych przewartościowań w sferze aksjologii, ale też w realnym przebiegu, wielu istotnych procesów społecznych.    
Boże Narodzenie w relatywnie sytej - zwłaszcza na tle globalnym, choć pogrążonej w kryzysie Europie - jest także z natury rzeczy czasem pytań o zasadność i granice zróżnicowania społecznego. Każdy z nas konfrontowany jest w tym czasie z wykluczeniem społecznym, biedą, niedostatkiem, przynajmniej o jednostkowym charakterze. Masowe, doraźne akcje pomocy, skierowane w stronę najuboższych i potrzebujących, czego wyrazem zbiórki żywności, akcje dobroczynne, wspólne kolacje wigilijne etc. choć potrzebne i chwalebne, nie rozwiązują - bo nie mogą rozwiązać - systemowo zjawiska niedostatku i wykluczenia, zwłaszcza o obiektywnym podłożu.
W dyskusję o takim charakterze, wpisuje się ważna, choć często nader emocjonalna dyskusja o granicach redystrybucji. Książka niesłusznie mało znanego - przynajmniej w Polsce - francuskiego erudyty o lewicowych korzeniach: Bertrand'a de Jouvenel'a, pod znamiennym tytułem: "Redystrybucja - grabież czy ignorancja" [wydanie polskie Wyd. Fijorr Publishing. Warszawa. 2011], trafnie zakreśla, choć świadomie przerysowywuje pole problemu.
Rozwój kapitalizmu, stymulowany w ostatnich dekadach przez globalizację/mondializację, jednoznacznie prowadzi do powstania zróznicowań społecznych o nie znanych współcześnie i coraz mniej zasadnych, a zarazem coraz bardziej nie akceptowanych rozmiarach. Bieguny, czy nożyce społecznego bogactwa, przyjmują dalece patologiczny charakter, który trudno racjonalnie uzasadnić, a tym bardziej akceptować. Co istotne, nowa formuła pauperyzacji szerokich warstw społecznych, nie dotyczy wyłącznie nieprzystosowanych społecznie, ale nade wszystko jego ofiarami stają się pracobiorcy, rzetelnie podchodzący do swoich pracowniczych obowiązków.
W tym stanie rzeczy pytanie o redystrybucję i jej podstawy oraz granice, rolę państwa w tym procesie, nie jest kwestią akademicką, ale palącym problemem społecznym i politycznym. Niezależnie od nastawienia idelogicznego, coraz bardziej oczywistym jest, że to na państwie ciąży obowiązek podejmowania transperentnych, skutecznych działań korygujących w tym zakresie, celem ograniczenia dalszego wzrostu nierówności społecznych. Coraz powszechniejsza jest świadomość, że redystrybucja nie jest bynajmniej karykaturą mechanizmów wolnorynkowych, ale bodaj ostatnim wentylem bezpieczeństwa przed rewolucją społeczną, o nieznanych dotąd rozmiarach i skutkach.
Sprawiedliwość i równość społeczna, nie utożsamiana z egalitaryzmem w tradycyjnym rozumieniu, staje się bez wątpienia poza kwestią bezrobocia, imigracji i relacji państwo narodowe - proces budowy jednolitej Europy, kluczową kwestią moderującą społeczne myślenie i zachowania polityczne. Jest także bodaj największym wyzwaniem dla jej naturalnego zdawałoby się admiratora: europejskiej lewicy.
Europejska lewica, niczym wzorzec z Sevres w kwestii standaryzacji miar i wag, winna być mecenasem sprawiedliwości społecznej w nowoczesnej konotacji, a nie uciekać w egzotyczne pomysły. To właśnie europejskie formacje lewicowe, mocno stąpając po ziemi, winne być stronnikiem interesów pracobiorców, gwarantem własności, ale zarazem notariuszem sprawiedliwości, dobrobytu społecznego.
Redystrybucja i społeczny stosunek do niej, przypomina - przynajmniej w Polsce - tradycję w odniesieniu do pustego nakrycia przy wigilijnym stole: jest to z jednej strony powszechnie akceptowana tradycja, ale zarazem czasami podświadomie, tkwi w nas nadzieja, że los oszczędzi nam konieczności kooptacji nieznajomego do rodzinnej Wigilii. Tymczasem w odniesieniu do obu zjawisk potrzebny jest consensus w zakresie praktycznej ich implementacji.
Dojrzała, transparentna, oczyszczona z patologii redystrybucja we współczesnym świecie, nie jest łaską, jest świadomym wyborem, wyrazem naturalnej troski o pokój społeczny. Jej alternatywą jest jedynie rewolucja.                     

środa, 25 grudnia 2013

Nowy, osobisty wymiar Świąt Bożego Narodzenia

Od ponad miesiąca nie napisałem niczego na blogu, nie byłem w stanie......
Od ponad dwóch lat, moja Mama zmagała się z chorobą nowotworową - rakiem piersi. Do niedawna wydawało się, że sytuacja jest opanowana. Chemioterapia, leczenie operacyjne, radioterapia, stała, troskliwa opieka i nadzór ze strony Centrum Onkologii w Gliwicach, permanentne, szerokie badania wykluczające nowe ogniska choroby, zdawały się być rękojmią względnego spokoju. Nagle, w lawinowy sposób, nowotwór przyjął nowe oblicze: białaczki. Obierając tą postać, mimo nadludzkich wysiłków lekarzy, nie dało się już zrobić nic, choroba zwyciężyła...
Mama 29 listopada nagle zmarła, a 2 grudnia odprowadziłem Ją na miejsce Jej ostatniego spoczynku.
Bałem się strasznie tych Świąt, dla mnie - mimo innego upozycjonowania w tradycji i doktrynie chrześcijańskiej - najważniejszych, symbolicznych, jedynych prawdziwie rodzinnych i bodaj najbardziej polskich. Boże Narodzenie na zawsze kojarzyć mi się będzie z Mamą, zapachem przygotowywanych przez nią potraw, z makówkami i moczką na czele, kreowaną przez Nią niezapomnianą, jedyną w swoim rodzaju atmosferą.... 
Wczoraj, po raz pierwszy w życiu, usiadłem przy wigilijnym stole, przy którym zasiadałem już od 20 lat bez Taty, bez Mamy....
To nie była radosna Wigilia, to była smutna kolacja, pełna łez, żalu, refleksji, nostalgii, tęsknoty.
Na polskich Kujawach kultywowany jest piękny obyczaj rozpalania po śmierci matki ogniska, które - dogasając - rozgrzebywane jest przez dzieci, jako symbol końca domowego ogniska, w dotychczasowym kształcie. Poznałem osobiście gorzki smak, głębię i przesłanie tej tradycji.
Szok po śmierci Mamy, który ciągle mi towarzyszy, rodzi zarazem symboliczną retrospekcję, swoisty pochód obrazów i wspomnień radosnego dzieciństwa i dojrzewania, dorosłości w stałym obcowaniu z Nią, z Mamą, która była zawsze....
Wczoraj, jeszcze przed kolacją odwiedziłem Mamę. Dziś uczyniłem tak znowu. Nie był to już rzecz jasna dialog, a smutna refleksja, zaduma i monolog oraz podziękowanie za te wszystkie lata, wspólne święta, dobro które mnie spotkało z Jej strony. Gdzieś znalazłem piękną sentencję: "[...] Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią się im płaci [...]". Ja o swojej Mamie, będę pamiętał do końca moich dni....
Żal z utraty Mamy, choć pewnie ta rana długo jeszcze się nie zabliźni, także z powodu bezsilności i niedwracalności będzie trwać i jakiś czas jeszcze obficie broczyć, nie może jednak zdominować mojego życia. Trzeba pamiętać, ale iść do przodu, ze świadomością że z każdym dniem, z każdym krokiem, spotkanie z Mamą, spotkanie z Rodzicami jest bliższe....
Od jutra wracam do pisania i komentowania. Wracam do szeroko pojętej tematyki mojej ukochanej Francji..... Na dziś, wszystkich serdecznie pozdrawiam. 
      

środa, 20 listopada 2013

Obywatele po 55 - tym roku życia - nowy Stan Trzeci?

Rzeczywistość społeczna Europy, daleko odbiega nie tylko od stanu pożadanego, ale i normalnego. Wyrazem tego jest między innymi bezrobocie strukturalne wśród młodych, w wiekszości krajów europejskich, masowe migracje, przyjmujące charakter znanego z historii exodusu za chlebem przedstawicieli wielu narodów, rosnące rozwarstwienie społeczne, będące konsekwencją coraz mniejszej sprawiedliwości i solidarności oraz wrażliwości. Jest jednak jeszcze jeden ważny obszar umykający społecznej uwadze: kwestia pokolenia 50+. 
To pokolenie, w Polsce i na Zachodzie, a może najbardziej w Polsce, narażone jest szczególnie na negatywne konsekwencje i skutki globalizacji. Jego przedstawiciele byli z zasady zbyt młodzi, aby skorzystać z owoców przemian społeczno - gospodarczych [choćby partycypować w procesach uwłaszczenia i prywatyzacji], są zbyt młodzi, aby skorzystać z dobrodziejstw reliktów państwa socjalnego, czy poprzedniego ustroju [tytułem ilustracji, w aspekcie wieku emerytalnego i przywilejów w tym zakresie]. Z dugiej strony, byli i są po wielekroć za "starzy", za bardzo "passe", choćby w kontekście przygotowania zawodowego, kompetencji, a i cech mentalnych, aby poradzić sobie skutecznie i samodzielnie w nowym, globalnym, informatycznym świecie.     
Ludzie po 50 tym roku życia - jak dowodzą najnowsze badania - mają zasadniczy problem ze znalezieniem zatrudnienia, a po 55 roku życia, skazani są praktycznie na wykluczenie, w tym fundamentalnym aspekcie życia. Ma to miejsce w sytuacji, kiedy na skutek reform prawa emerytalnego, pozostaje im minimum 10 letni okres do uzyskania uprawnień do świadczeń emerytalnych, o ich wysokości nie wspominając.
Polityka państwa, z zasady nie traktuje priorytetowo tej kategorii społecznej, a brak działań systemowych w świetle nowych okoliczności społeczno - gosodarczych i regulacji prawnych, istotnie degraduje tą liczną grupę społeczną. Państwo nie ma praktycznie nic do zaproponowania obywatelom w tym wieku, nie zadaje sobie trudu uwzględnienia ich specyfiki zawodowej [trudno sobie wyobrazić 65 letniego montera pracującego na wysokościach, murarza, kierowcy autobusu, motorniczego etc.], a swoisty przymus ekonomiczny, może zagrozić nie tylko ich ezgsytencji, ale i społecznemu bezpieczeństwu. Tymczasem paleta możliwych działań, nawet w warunkach chronicznego niedoboru środków na politykę społeczną i aktywizacje zawodową, jest bardzo szeroka. Wymaga jedynie wyobrażni, determinizmu i holistycznego podejścia.
Problematyka ta nie ma jednak wyłącznie wymiaru społecznego i ekonomicznego. Ma także istotny wymiar polityczny. Ludzie po 50 - tym roku życia, stanowią obiektywnie coraz większy odsetek społeczny, a w konsekwencji rośnie ich rola w demokracji, jako zwartego, względnie jednorodnego - w odniesieniu do charakterystyki - elektoratu. Analogia do Stanu Trzeciego, z okresu Rewolucji Francuskiej i jego konotacji dla twórcy terminu: Emmanuel'a Joseph'a Sieys'a [1748 - 1836, autora słynnego pamfletu: "Qu'est - ce que le thiers etat"; na marginesie szkoda, że nie przywołuje się częściej innej słynnej frazy tego autora: "chcecie być wolni, a nie potraficie być sprawiedliwi"], jest więcej niż zasadna.
W warunkach dzisiejszej demokracji w zachodnim wydaniu, obywatele po 55 roku życia - jeżeli nie zmieni się systemowo podejście władzy politycznej do specyfiki ich położenia, problemów i potrzeb - w sensie politycznym, mogą stać się XXI wiecznym Stanem Trzecim. Ich wola polityczna i preferencje wyborcze, wynikające z frustracji, niezadowolenia, budowane na bazie egzystencjalnej niepewności, mogą stać się istotnym determinantem korygującym życie polityczne. Z wysokim prawdopodobieństwem, można wskazać potencjalnych, politycznych beneficjentów tego stanu rzeczy, którymi będą przede wszystkim kontestujące rzeczywistość ruchy radykalne.
Może w dobrze pojętym interesie demokracji i własnym, oligarchie partyjne, poza sprawami młodego pokolenia [bez deprecjonowania rzecz jasna ich ważności i złożoności], pochylą się nad wyzwaniami, jakie stanowią rzeczywiste problemy pokolenia 55+?  To nie wybór, to egzystencjalna konieczność, element budowy pokoju społecznego, bez względu na szerokość geograficzną.        

niedziela, 10 listopada 2013

Święto Niepodległości - wstydliwe kwestie?

Przypadająca 11-go Listopada, kolejna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, stanie się z pewnością okazją do patetycznych wystąpień, odwołujących się zasadnie do znaczenia tej daty w naszych dziejach, do tradycji narodowej walki o odzyskanie suwerenności. Poza nieuchronnie stojącą przed nami moim zdaniem koniecznością redefinicji konotacji tego święta, z zachowaniem rzecz jasna jego charakteru [może ciężar przekazu należy na przykład przesunąć w kierunku aprecjacji solidarności narodowej i europejskiej, na bazie wspólnoty aksjologii?], ta historyczna w dziejach naszego narodu data, winna stać się także przyczynkiem do postawienia kontrowersyjnych problemów, bez względu na wymogi poprawności politycznej, budzących ciągle - mimo upływu czasu - wiele emocji. Celem nie jest szarganie narodowych świętości, a jedynie przywrócenie proporcji, obiektywizacja historyczna, zerwanie z uproszczonym pojmowaniem narodowej historii i jednowymiarowym przekazem, nie zawsze zgodnym z prawdą historyczną. 
Upadek I Rzeczpospolitej i utrata własnej państwowości na 123 lata, nie było zrządzeniem złego losu, to nie kwestia jedynie niekorzystnej międzynarodowej konstelacji, awersji ówczesnych sąsiadów Polski, a nade wszystko logiczna konsekwencja trwającego dziesieciolecia procesu degradacji państwowości polskiej, tolerowanej i inspirowanej przez ówczesne elity polityczne. I Rzeczpospolita musiała upaść, bo była krajem nieefektywnym politycznie i ekonomicznie, nie przystającym do rzeczywistości europejskiej i rysujących się nowych trendów. Nie była po prostu w stanie - w ówczesnej strukturze społeczno - ekonomicznej - sprostać wymogom i wyzwaniom czasu.
Dramatycznemu zacofaniu politycznemu i gospodarczemu, towarzyszyła archaiczna struktura społeczna, której wyróżnikiem pozostawał drastyczny podział klasowy, z utrzymaniem pańszczyzny, sprowadzający i ograniczający naród oraz demokrację do szlachty i arystokracji. W konsekwencji, dominujące liczebnie w strukturze społecznej chłopstwo i mieszczaństwo [odwołując się do tradycji francuskiej, osławiony Stan Trzeci], nie czuło żadnej więzi, a tym bardziej potrzeby identyfikacji z własną państwowością, czego dramatycznym potwierdzeniem bolesne fiasko kolejnych powstań narodowych. Pragmatyczne zachowanie tej cześci narodu było jak najbardziej racjonalne. Z jakich motywów miał walczyć i ginąć polski chłop, jeżeli walczył za pańską, szlachecką Polskę, która nie tylko nie gwarantowała mu wolności osobistej, nie zdejmowała z niego dotkliwych ciężarów, ale także nie zapewniała żadnych profitów, wpływajacych na poziom jego egzystencji?
Delikatność i parametry ówczesnego położenia, doskonale rozumieli jedynie polscy pozytywiści, przez dekady oskarżani o urąganie postawom patriotycznym, zdradę interesów narodowych, kolaborację, koniunkturalizm, uleganie zgniłemu kompromisowi z zaborcami. Tym czasem nikt lepiej jak oni nie rozumiał, że Polski bez daleko posuniętej modernizacji szeroko pojętych struktur, nie stać nie tylko na odzyskanie, ale i prolongowanie niepodległości.
W modernizacji porozbiorowej Polski, w sensie społeczno - ekonomicznym, istotnie pomogli... zaborcy, znosząc pańszczyznę, rozpoczynając proces indiustralizacji, przełamując w istocie historyczny, uświęcony prawem, tradycją i obyczajem, monopol społeczny szlachty i arystokracji. 
Pamiętać trzeba o masowej, wymuszonej, ale i dobrowolnej, polskiej emigracji, która nie tylko względnie trwałe zniekształciła strukturę społeczną, ale także niosła poważne konsekwencje dla przyszłej egzystencji narodu. 
Wbrew obiegowym opiniom, Polska odzyskała niepodległość przy istotnym wysiłku, ale nie głównie wysiłkiem Polaków, a nade wszystko na skutek rozpadu europejskiego ładu politycznego, na skutek I Wojny Światowej i Rewolucji Bolszewickiej oraz różnie motywowanej przychylności ówczesnych zwycięzców. To zresztą nie jest nic nadzwyczajnego, ani powód do wstydu. Prawie cała ówczesna Europa Środkowo - Wschodnia i Południowa, podlegała podobnym procesom, z jeszcze większym natężeniem na obszarach dawnych Austro - Węgier. 
Teraz czas na wnioski.
Święto Niepodległości winno być radosnym czasem, powodem do dumy, której musi towarzyszyć wszakże poważna, obiektywna refleksja przyczynowo - skutkowa o determinantach jej odzyskania, ale i wcześniejszej utraty.   
Święto to, winno prolongować na następne generacje przywiązanie do polskiej państwowości, świadomość tradycji narodowej, ale zarazem być przestrogą przed świadomymi i nieświadomymi zaniechaniami, prywatą, egoizmem elit. 
Rządzące dziś i w przyszłości Polską elity, winne pamiętać o genetycznym obciążeniu polską demokracją szlachecką i jej przywarami, dążyć do unikania rozbijania jedności społecznej, przeciwstawiać się kreowaniu nowych grup wykluczonych, zdecydowanie zapobiegać procesowi zawłaszczania państwa przez rządzące oligarchie, bez względu na ich partyjne barwy.
Pozostaje wreszcie dramatyczny problem najnowszej emigracji. To wstyd i prawdziwe wyzwanie dla demokratycznej Polski, to niepojęte, że miliony młodych, wykształconych Polaków, z przymusu ekonomicznego, zmuszonych jest szukać egzystencji za narodowymi granicami. 
11 Listopada w Polsce, winien być nie tylko Świętem Niepodległości, ale też pamiątką narodowej niedojrzałości i wyzwaniem do politycznej roztropności oraz odpowiedzialności.        

sobota, 9 listopada 2013

Arogancja czy głupota władzy, czyli Bogowie zejdźcie z Olimpu!!

Kiedy ponad trzy dekady temu, jeszcze będąc uczniem liceum, byłem po raz pierwszy dłużej we Francji, fascynacji krajem i kulturą, sklepami pełnymi towarów i salonami samochodowymi, gdzie "od ręki" można było kupić samochód, a kolorowe materiały reklamowe otrzymać za darmo i sprzedać w Polsce po powrocie kolekcjonerom, towarzyszyło niezmiennie łamanie stereotypów o kapitaliźmie i demokracji.
Dziś w wielu dziedzinach nastąpiła prawie całkowita konwergencja, polska ulica niczym nie różni się od francuskiej, oferta rodzimego sklepu - zwłaszcza sieciowego - od swego francuskiego odpowiednika, a wiele elementów infrastruktury [jak choćby stacje benzynowe], wygląda w Warszawie znacznie lepiej, niż w Paryżu.
Jest jednak dziedzina, obszar życia społecznego, gdzie dystans dzielący nas od Francji uległ znacznemu powiększeniu.
Wracając do mojego szkolnego wyjazdu do Francji, najbardziej co mnie wówczas uderzyło, to relacje między obywatelem, a władzą. Mer miasta, które nas gościło, przyjeżdżał do nas na rowerze sportowym i w sportowym przyodziewku, pytając o wrażenia, potrzeby, opinie. Nie budziło to konsternacji naszych francuskich gospodarzy, którzy traktowali takie zachowanie jako naturalne, nie wymuszone okolicznościami i potrzebami poprawności politycznej [gwoli jasności, mer spotykał się z nami w garniturze także, jeżeli wymagały tego okoliczności].
Dziś, kiedy burmistrz mojego miasta nie widzi nic niestosownego w tym, że nie odpowiada na kierowaną do niego korespondencję, nie reaguje od dwóch lat na zgłaszane nieprawidłowości, kiedy polscy posłowie reprezentanci narodu z wyboru, jak mantra powtarzają, że "oni" wiedzą lepiej [choćby w kontekście kolejnych propozycji referendalnych], kiedy Premier rządu mojego kraju, nie uznaje za stosowne udzielenie poważnej odpowiedzi na istotne z punktu widzenia obywateli kwestie [tytułem przykładu, plany w zakresie tzw. rekonstrukcji rządu], nie widzi powodu do reakcji na kolejne rewelacje medialne dotyczące jego obozu politycznego [afera wyborcza na Dolnym Śląsku, najnowsza afera prywatyzacyjna na Górnym Śląsku etc.], zastanawiam się co sie stało z naszą, polską klasą polityczną. Czy to, co się dziś dzieje w polskiej polityce, to przejaw arogancji, impertynecji, czy raczej rezygnacji, dowód na to, że rządzący mają świadomość nieuchronności przegranej w kolejnych wyborach, zatem koncentrują dziś swoją uwagę już bardziej na sobie?
Ilekroć miałem przyjemność i zaszczyt kontaktować się z francuskimi politykami wszystkich szczebli, od urzędującego Prezydenta Republiki poczynając, tylekroć zawsze spotykała mnie nadzwyczajna przychylność, merytoryczna reakcja, pomoc na moje potrzeby, odpowiedż na moje wystąpienia, niekiedy przekraczająca wręcz in plus, moje oczekiwania. Nie wyobrażam sobie, aby francuski polityk, zwłaszcza wysokiego szczebla, pozwolił sobie na deprecjację stanowiska obywateli, wykraczającą poza ramy normalnego dyskursu politycznego, nawet najbardziej polemicznego i emocjonalnego.
W Polsce władza może "obrazić się" na obywatela, odmawiać Mu w istocie podmiotowości. Coraz częściej też spotykam się z opinią, że prywata i arogancja elit poprzedniego systemu, była niczym w porównaniu z tym, co oferuje na w tym zakresie demokratyczna, wolna Polska. To dramatyczna sytuacja.
Polska partiokracja nie może jak widać przyswoić sobie oczywistej prawdy, że państwo polskie to coś więcej, niż rządząca aktualnie partiokracja, że horyzont interesu narodowego, sięga dalej, niż kadencja organów wybieralnych. Poczuciu wszechmocy i zawłaszczenia państwa przez jednych, towarzyszy zarazem poczucie alienacji i rezygnacji u innych, czego konsekwencją narastający kryzys demokracji, niewiara w demokratyczne instytucje, tęsknota i sentyment za silną, sprawiedliwą, niekoniecznie demokratyczną władzą. Budzą się stare demony. Traci obywatelska aktywność. Stąd już tylko krok w kierunku radykalizmów.
Mam nadzieję, że radykalne działania korygujące podejmą polscy wyborcy. Jestem przekonany, że nadszedł czas merytorycznego wietrzenia instytucji wybieralnych, w aspekcie ich obsady personalnej. Kiedy doświadczenie staje się rutyną, a kontakt z wyborcą jedynie marketingowym chwytem miast rzetelną próbą poznania oczekiwań i preferencji, czas na interwencję suwerena. Czas na oddelegowanie wielu naszych dotychczasowych reprezentantów do innej odpowiedzialnej pracy, optymalnie o rynkowym, konkurencyjnym charakterze. Wierzę, że polskie społeczeństwo obywatelskie podejmie racjonalne decyzje, kierując się rozsądkiem, a nie  emocjami, wykazując odporność na zaklęcia, działanie elementów identyfikacji wizualnej, nieszczere uściski rąk i usmiechy kandydatów, w trakcie nadchodzących kampanii wyborczych. Polskie oligarchie partyjne muszą doświadczyć, że nie jesteśmy mięsem armatnim.

11 Listopada dla Francuza i Polaka

Święto 11 Listopada, choć obchodzone równolegle w Polsce i we Francji, ma absolutnie odmienną konotację w Polsce i  we Francji.
We Francji, obchodzone jako Dzień Zwycięstwa [Fete de la Victoire], upamiętnia bohaterską Wielką Wojnę 1914 - 1918 [dla Francuzów ta wojna, a nie II Wojna Światowa, była i jest wielka], powód do dumy, ale zarazem i rozpaczy wielu Francuzów [zginęło 1 397 mln obywateli, z populacji liczącej ogółem 39 milionów obywateli]. W tej krwawej wojnie, pełnej heroicznych wysiłków i danin, tkwiło źródło francuskiej potęgi okresu miedzywojennego, ale zarazem i francuskiego, często nie rozumianego, zwłaszcza w Polsce, pacyfizmu. To święto, którego symbolem jest nekropolia Verdun, mimo pojednania francusko - niemieckiego, jest też bez wątpienia okolicznością, której w sensie materialnym najwięcej poświęcono we Francji, o czym świadczą monumentalne cmentarze i pomniki, w prawie każdej francuskiej gminie. Francuskie zwycięstwo i pozycja międzynarodowa, w kontekście tego co stało się dwadzieścia lat póżniej: przegranej w kampanii z czerwca 1940 roku, kolaboracji [której korzeni, także można doszukiwać się w Wielkiej Wojnie]  i Ruchu Wolnych Francuzów de Gaulle'a, ratującego honor Francji, upoważnia jednak do kilku wniosków ogólniejszej natury:
Po pierwsze, radość ze zwycięstwa, stworzenie zdawało się efektywnego mechanizmu ładu światowego, w postaci Traktatu Wersalskiego i Ligi Narodów, okazało się zabiegiem mało efektywnym wobec wyzwań wynikających z imperializmu i rewanżyzmu hitlerowskich Niemiec. W tym sensie, 11 Listopada we Francji, to czas swoistego mementa i przestrogi, że wiara w traktaty, musi być podparta należytą, własną siłą polityczno - ekonomiczną i militarną, niezależnie od systemu sojuszy miedzynarodowych.
Po drugie, 11 Listopada, to bodaj ostatnie zwycięstwo starej, nacjonalistycznej [w sensie patriotycznym, w tym kontekście nacjonalizm nie ma konotacji pejoratywnej!!] Francji. Współcześnie, święto to coraz bardziej traktowane jest jako dzień przyjażni niemiecko - francuskiej, odgrywając ogromną rolę w edukacji obywatelskiej obu narodów i budowania porozumienia, niż okazją do manifestowania triumfalizmu. Na marginesie, czy w Polsce można sobie wyobrazić dziś taką ewolucję i takie zbliżenie - także w sensie symbolicznym - w stosunkach polsko - rosyjskich?  
Po trzecie wreszcie, historyczne zwycięstwo, nie może być powodem do swoistego zamrożenia, stagnacji obowiązujących doktryn i koncepcji polityczno - militarnych. Doświadczenia i sukcesy wojny pozycyjnej, stając się na dwie dekady kanonem francuskiej strategii, niechęć do szeroko pojętej modernizacji, stały się zarazem jedną z przyczyn francuskiej klęski w 1940 roku.
Po czwarte, dzieje Francji pierwszej połowy XX wieku, to przykład dramatycznych zmian w panteonie narodowych bohaterów, to dowód, że ślepe posłuszeństwo, żle pojęty lojalizm [dla przypomnienia, Marszałek Petain przejmował władzę 10 lipca 1940 roku stając na czele Państwa Francuskiego w pełni legalnie, uzyskując prerogatywy od demokratycznie sprawujących swój mandat władz], nie uwzględniający kontekstu historycznego i aksjologii, może być źródłem dramatycznych wydarzeń i wyborów.    
Polskie Święto Niepodległości, upamiętniające odzyskanie niepodległości po 123 latach niewoli, najważniejsze święto narodowe, obchodzone oficjalnie od 1937 roku [z przerwą w latach 1939 - 1989], jest powodem do satysfakcji i dumy, ale zarazem wymaga przyznania, że odrodzenie państwowości nastąpiło raczej na skutek nadzwyczajnie korzystego zbiegu okoliczności na arenie miedzynarodowej, niż własnego wysiłku [jestem świadom obrazobórczego charakteru tych słów]. Polacy w swej masie nigdy nie zrezygowali i nie pogodzili się z brakiem państwowości, ale zarówno dwa wielkie powstańcze zrywy narodowe 1830 i 1863 roku, jak i koncepcje odbudowy państwowości w oparciu o jednego z zaborców, nie przynosiły i nie przyniosłyby upragnionego rezultatu, gdyby nie I Wojna Światowa i Rewolucja Bolszewicka w Rosji, wreszcie gdyby nie przychylność wielkich mocarstw do idei restytucji państwa polskiego. W tym sensie, francuskie zwycięstwo w Wielkiej Wojnie, walnie przyczyniło się do odbudowy polskiej państwowości, zresztą i w Wersalu oraz w okresie wcielania w życie postanowień Konferencji, Francuzi, w dobrze pojętym własnym interesie, byli najlepszymi ambasadorami polskiego interesu narodowego.
Dla mnie poza patetycznym uniesieniem i dumą, 11 Listopada ma także wymiar święta jedności narodowej i warto moim zdaniem zabiegać o taką jego współczesną percepcję. Zachowania Polaków w czasie walki o powrót Polski na mapę świata, są zaprzeczeniem naszych dzisiejszych standardów. Bodaj tylko wtedy w tej skali, Polacy działali razem w dobrej wierze, niezależnie od ostrych, nieskrywanych wewnętrznych antagonizów politycznych, czego symbolem zasadniczy konflikt Piłsudski - Dmowski. Tylko wtedy, kierując się dobrem nadrzędnym, nie etykietowano się, nie "grzebano" w życiorysach, słusznie stawiając cele strategiczne nad partykularyzmami. Czy 11 Listopada współcześnie nie powinien być okazją do powrotu do tych fundamentalnych, ponadczasowych wartości?                  

piątek, 25 października 2013

Wojna futbolowa we Francji?

Francuska federacja piłkarska UCPF, zrzeszająca profesjonalne kluby piłkarskie potwierdziła, że w dniach 29.10. - 2.11.2013 roku, odbędzie się we Francji, zapowiadany strajk klubów piłkarskich pierwszej i drugiej ligi, w proteście przeciwko planom dodatkowych obciążeń fiskalnych, wprowadzanych od nowego roku przez francuski rząd. Strajk ten, skutkujący miedzy innymi odwołaniem wszelkich rozgrywek, przyjęty został przez aklamację przez wszystkie, czołowe kluby francuskie.
Rządzący Francją socjaliści, zdecydowali się na wprowadzenie od 2014 roku 75% podatku od dochodów przekraczajacych 1 mln Euro rocznie. Dotąd spotkało się to ze zdecydowanym sprzeciwem części elit kulturalnych i gospodarczych, co zaskutkowało między innymi decyzjami o emigracji lub przeniesieniu siedziby firm do innych krajów. Teraz do protestu przystępuje środowisko piłkarskie.
Decyzja francuskiego rządu, obliczona na dodatkowe wpływy podatkowe, ale będąca także spełnieniem społecznych, nieco demagogicznych i populistycznych oczekiwań większego egalitaryzmu i solidarności w pokrywaniu kosztów wszechobecnego kryzysu gospodarczego i fiskalnego, formułowanych przez elektorat lewicy, od początku wydaje się być co najwyżej pyrrusowym zwycięstem obozu rządowego. Wpływy podatkowe wcale nie muszą być większe, a ruchy migracyjne ludzi i kapitału, mogą Francji przynieść więcej szkody, niż realnego pożytku. Świadczą o tym choćby francuskie doświadczenia nacjonalizacyjne z początku lat 80 - tych ubiegłego wieku, pośpiesznie korygowane po dwóch latach od ich implementacji. Takie niestety wydają się jednak być realne skutki prymatu polityki nad ekonomiką dla jednych, ideologicznej pryncypialności nad zdrowym rozsądkiem dla innych.
Francuska piłka nożna, na skutek między innymi zagranicznych inwestycji w kluby piłkarskie, zgłasza zasadne aspiracje do odegrania większej niż dotąd roli na piłkarskiej mapie Europy, zdominowanej na dziś przez kluby hiszpańskie, niemieckie, włoskie i angielskie. Wprowadzenie tak rygorystycznej skali opodatkowania powoduje, że francuskie marzenia i sny o potędze w piłce nożnej, stają się nierealne. W piłkarskim świecie, trudno znależć czołowych piłkarzy zarabiających mniej niż 1 mln Euro kwartalnie [o liderach, zarabiających powyżej 1 mln Euro miesięcznie nie wspominając].
Co zatem czeka francuska piłkę nożną? 
Po piewsze, niewątpliwie kombinacje i szukanie "optymalizacji podatkowej", aby zatrzymać największe gwiazdy, występujące we francuskim futbolu klubowym, co może także skutkować rozwojem "szarej strefy" w gospodarce.
Po drugie, poważne jest ryzyko odpływu gwiazd do innych, bardziej liberalnych systemów podatkowych.
Po trzecie wreszcie, na faworyta francuskich rozgrywek wyrasta.... AS Monaco, nie podlegające jurysdykcji francuskiej.
Po czwarte, możliwość odpływu inwestycji zagranicznych ulokowanych we francuskich klubach, najczęściej przez najlepszych, najbardziej hojnych inwestorów arabskich, ze wszystkimi tego, negatywnymi skutkami.  
Otwartym jest pytanie, czy francuscy socjaliści dobrze skwantyfikowali wszystkie ryzyka i konsekwencje swoich planów i nowinek prawnych. Czy demagogiczna w istocie, motywowana nie do końca jak się zdaje racjonalną pryncypialnością ideologiczną krucjata przeciwko najlepiej zarabiającym, leży rzeczywiście w dobrze pojętym interesie francuskiego budżetu i państwa oraz ich beneficjentów. 
Świat znał dotąd jedną wojnę futbolową, z czerwca 1969 roku, na tle meczu eliminacyjnego do Mistrzostw Świata w piłce nożnej, która zakończyła się otwartym konfliktem zbrojnym między Salwadorem, a Hondurasem. Czy polityka francuskich socjalistów doprowadzi do poważnych niepokojów i konfliktów społecznych we Francji, rzecz jasna nie o militarnym charakterze?
Moim zdaniem, strategicznie francuscy socjaliści na konflikcie z francuskimi klubami sportowymi i ich kibicami wyłącznie stracą, w wymiarze finansowym, reputacyjnym, ale i politycznym oraz socjologicznym [preferencje polityczne i wyborcze]. Stanowisko socjalistów w tej sprawie - zresztą kolejnej po kwestii legalizacji małżeństw tej samej płci, z przyznaniem im praw adopcji dzieci - jest w istocie prezentem politycznym dla francuskiej prawicy.
Szkoda, że francuscy socjaliści zapomnieli też o tym, o czym dobrze wiedzieli już starożytni: naród potrzebuje nie tylko chleba, ale i igrzysk.