niedziela, 2 grudnia 2012

Demokracja nie redukuje się do partii - alternatywą Ruch Racjonalnej Większości?

Spór o przywództwo w łonie francuskiej, tradycyjnej prawicy, między aspirującymi do roli liderów J. F. Cope i F. Fillon, kontestowanie przez przegraną frakcję wyników wewnątrzpartyjnych wyborów, jest nie tylko reputacyjną klęską obozu prawicy, gorszącym społecznie spektaklem, rzutującym na jakość i odbiór życia publicznego, stał się także przyczynkiem do dyskusji o perspektywach systemu politycznego i jego kluczowych podmiotach: partiach politycznych.
Y. Sintomer - profesor nauk politycznych CNRS/Universite de Paris VIII, w opublikowanym na łamach "Le Monde" [29.11.2012] artykule pod tytułem "Demokracja nie redukuje się do partii" ["La democratie ne se reduit pas aux partis"], charakteryzując współczesne formacje i listę ich przewinień oraz zaniechań, formułuje ciekawy, choć nie nowy przecież wniosek: "[...] partie nie reprezentują nic więcej, niż kłótnie miedzy sobą [...]". Zapowiada przy tym nieuchronną jego zdaniem ewolucję organizacji życia politycznego społeczeństwa, od archaicznych na dziś partii politycznych, do masowych ruchów, bez wyraźnej struktury organizacyjnej, opartych na sile internetu.
We wrześniu tego roku, ukazała się ciekawa książka J.C Monod'a - "Qu'est qu'un chef en demorcatie? Politique du Charisme" Ed. Seuil. 2012 ["Kim jest szef w demokracji? Polityka charyzmy"], odnosząca się do tej samej problematyki. Praca mająca być w zamyśle krytyką poczynań tradycyjnej prawicy francuskiej - w kontekście walki o sukcesję po N. Sarkozy - jest w istocie uniwersalną, ponadpartyjną krytyką zasad organizacji życia politycznego opartego na partiach politycznych. System partyjny podlega erozji z uwagi na kryzys kultury [przede wszystkim w wymiarze parametrów organizacji], kryzys proceduralny [tryb wyłaniania elit i przywództwa partyjnego] oraz kryzys ideologiczny [w rozumieniu podstaw aksjologicznych i kształtu oferty programowej]. W efekcie końcowym partie polityczne stają się w coraz większym zakresie hermetycznymi, utrzymywanymi przez społeczeństwo, działającymi na jego koszt, uprzywilejowanymi organizacjami, zorientowanymi na realizację i ochronę wyłącznie własnych, a nie ogólnospołecznych interesów.    
Przywoływana dyskusja, jej tezy i wnioski - mimo że formułowane na bazie francuskiego systemu politycznego - z powodzeniem znajdują zastosowanie w opisie polskiej rzeczywistości politycznej.
Wydaje się, że dyskurs polityczny w Polsce, tylko z pozoru jest debatą o pryncypiach, a jeżeli nawet, to jest dyskusją nie o pryncypiach społecznych, a priorytetach elit partyjnych. Partie polityczne z podziwu godnym zaangażowaniem i konsekwencją, prowadzą spór o wartości, które w niewielkim stopniu podzielane są przez szerokie rzesze społeczne. Elity partyjne - jak pod Verdun w Pierwszej Wojnie Światowej - ugrzęzły w wojnie pozycyjnej o cele jakże dalekie priorytetom przeciętnego Kowalskiego.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia: charyzmatycznego przywództwa. Co prawda autorytet i hierarchia, uważane są powszechnie za fundamentalne wartości prawicy, niemniej także i w tym aspekcie warto dokonać analizy francuskiej i polskiej rzeczywistości.
We Francji, z uwagi na pozycję ustrojową Prezydenta Republiki - urzędujący Prezydent jest naturalnym przywódcą własnego obozu politycznego, nadającym ton i kierunek działań politycznych. Liderzy partii opozycyjnych, w równie oczywisty sposób, stają się mentorami własnych ugrupowań.
W Polsce, nie tylko z uwagi na odmienne uregulowania ustrojowe, sytuacja jest nieco inna. Kluczowa rola przypada Premierowi, którego pozycja jest jednak, w aktualnych uwarunkowaniach jednoznacznie kontestowana, nie tylko - co oczywiste - przez opozycję polityczną, ale i inne podmioty z własnej rodziny politycznej. Liderzy opozycji i ich ugrupowania, w poszukiwaniu powodów medialnego zaistnienia sięgają po coraz bardziej egzotyczne instrumenty różnicowania.
W obu krajach jakość elit politycznych budzi bardzo poważne zastrzeżenia, a kwestia autorytetu i charyzmy przywództwa, jest sprawą więcej niż dyskusyjną.
W Polsce z dużą dozą prawdopodobieństwa, perspektywiczną nieuchronnością, stanie się jedność prawicy na bazie powrotu do koncepcji POPiS-u, którą wymusi sytuacja polityczna, a którą poprzedzi wewnętrzny rokosz, skutkujący odsunięciem liderów/lidera?, warunkującym osiągnięcie porozumienia. Alternatywą będzie marginalizacja wpływów politycznych prawicy, lub - co gorsza - stabilizacja aktualnego marazmu, skutkującego nie tylko skostnieniem życia publicznego, ale i alienacją, ucieczką coraz większej liczby Polaków od partycypacji w życiu politycznym. Lewica - jeżeli nie wyjdzie z zauroczenia mniejszościami, które skutecznie zahipnotyzowały elity partyjne, ale nie zapewnią poparcia szerokiego spektrum wyborców - skazana jest na polityczną banicję, szkodliwą społecznie i jakże pożądaną oraz użyteczną dla prawicy. 
Skoro jednak i we Francji i w Polsce partie polityczne w swej masie - choć z wyjątkami - zatraciły instynkt samozachowawczy, nie gwarantują agregacji i integracji interesów, może nadszedł czas na próbę dehermetyzacji przestrzeni publicznej? W konsekwencji, jeżeli - i słusznie - życie polityczne, demokracja nie zawęża się jedynie do partii politycznych, może czas na krok dalej: na tworzenie Ruchu Racjonalnej Większości, na bazie nowoczesnych środków komunikowania masowego? Niemcom [Piraci] i Słowakom już się udało stworzyć zręby takich organizacji. Dlaczego miałoby się nie udać w Polsce?             
            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz