sobota, 21 listopada 2015

Wojna z radykalnym islamem w Europie - kto głównym beneficjentem?

        Krwawe zamachy radykalnych dzihadystów we Francji, zmieniły zasadniczo optykę europejskich elit, które ponad dwie dekady temu, po rozstrzygnięciu z sukcesem wielopłaszczyznowej rywalizacji z komunizmem, a w konsekwencji spadku atrakcyjności wielkich ideologii uznały, że konwergencja każdego systemu w kierunku gospodarki rynkowej, z uniwersalnym narzędziem sterująco - monitorującym, w postaci globalizacji, absolut praw człowieka, to ewolucyjna droga do utrzymania dobrobytu, do utrwalenia oraz zachowania pokoju społecznego. Od co najmniej 20-u lat, pojawiały się rysy na tym sielankowym scenariuszu, które jednak były bagatelizowane, w imię poprawności politycznej, mającej być źródłem stabilizacji i eliminacji społecznych napięć oraz antagonizmów. Dziś następuje bolesne, kosztowne przebudzenie.
Traktując zasadnie islam jako agresora w Europie, trzeba zarazem mieć odwagę wskazać na dodatkowe cechy, które niejako komplikują jednoznaczność ocen:
1. Tylko we Francji, żyje oficjalnie ponad 6 mln muzułmanów, których Republika przyjęła i tolerowała przez dekady, mimo świadomości historycznych doświadczeń, że pokojowa koegzystencja islamu z innymi wielkimi religiami jest niemożliwa, z nadzieją - jeśli nie na ożywczą multikulturowość - to przynajmniej na pokojowe współistnienie.
2. Francja, posiadając prawo wyboru, mogła wybrać lepszych imigrantów niż wybrała, na co zwraca uwagę choćby znany i uznany francuski historyk: prof. Alain Besanson. Dlaczego mogąc wybierać z pośród Polaków, Wietnamczyków, chrześcijan z Afryki, postawiła własnie na muzułmanów? 
2. Zamachów we Francji dokonali Francuzi, wyznawcy islamu, przeszkoleni na Bliskim Wschodzie, zawiadywani przez Belga o takim samym rodowodzie, członkowie lokalnych społeczności. Działając zatem z inspiracji zewnętrznej i w interesie zewnętrznym, dokonali zbrodni na własnym społeczeństwie. To ważna okoliczność.
3. Francja przez lata, angażując poważne, publiczne środki, rewitalizowała dzielnice i miasta, wspierała przyjazną polityką społeczną rodziny muzułmańskie z przekonaniem, że imigranci islamscy podejmą wysiłek asymilacji. Niestety bezskutecznie. Nadto aktywność demograficzna imigrantów i ich wewnętrzna hermetyczność, doprowadziła do powstania z wyboru imigrantów, zamkniętych społeczności muzułmańskich o charakterze gett. Równocześnie taka alokacja środków powodowała napięcia i niezadowolenie rodzimych obywateli, których frustracja rosła w miarę eskalacji kryzysu. Rodowici Europejczycy żyją w zasadnym przeświadczeniu, że owoce ich pracy, wykorzystywane są przez imigrantów rzadko kiedy zainteresowanych partycypowaniem w wysiłku budowy i utrzymania dobrobytu, drogą pozytywistycznych zachowań, a raczej wyłącznie zorientowanych na konsumowanie. Ta coraz bardziej wyrazista dychotomia, leży jednocześnie u źródeł rosnącego poparcia dla partii narodowych i populistycznych. 
4. Współistnienie aksjologii świata Zachodu i islamu jest iluzją, trwałą utopią, o niebezpiecznych konsekwencjach, zagrażających istnieniu świata demokratycznego. Pozorna tolerancyjność islamu, zmienia się w agresywną wrogość prawie zawsze, wraz ze zmianą proporcji w społeczeństwach i społecznościach między muzułmanami, a chrześcijanami (choć nie tylko, nie zapominajmy choćby o pryncypialnej wrogości muzułmanów wobec żydów).   
Mówiąc i przypominając to wszystko, czas na pytanie kto: dziś jest w skali globalnej głównym beneficjentem konfliktu z islamem w Europie?
Wbrew pozorom nie jedynie imigranci, ani nie opozycyjne na dziś, europejskie partie polityczne, odrzucające pryncypialnie politykę rezygnacji i ustępstw wobec wojującego islamu, krytykujące wielokulturowość, monadializację i poprawność polityczną, jako symbole kryzysu Europy narodowej, Europy chrześcijańsko - hellenistycznej tożsamości. Europejski konflikt z islamem, jest na rękę i przynosi korzyści na dziś, głównie agresywnej, imperialnej Rosji. Konieczność aliansowania się z Rosją, w odniesieniu do walki z islamskim terroryzmem, zmusza Zachód do szukania dróg porozumienia z imperium rosyjskim, pozwalając temu ostatniemu wyjść z obiektywnej, uzasadnionej międzynarodowej izolacji. Obawiam się, że głównym przegranym będzie w efekcie końcowym Ukraina, która - tak jak niegdyś Polska - może zostać złożona na ołtarzu historii, jako ofiara i koszt porozumienia oraz spokoju wielkich. Niestety. 
Nie wiem, czy rację ma profesor Alain Finkielkraut estymując, że wojna z islamem doprowadzi do dezintegracji narodowej wielu krajów europejskich, a w efekcie końcowym do powstania zatomizowanego społeczeństwa postnarodowego. To byłaby zabójcza opcja. Równie dobrze, agresywność i presja islamu, może zostać militarnie zneutralizowana, a ustawodawstwo europejskie może skutecznie stworzyć tamę islamizacji Starego Kontynentu. Pozostaje sprawa szeroko rozumianych kosztów. Obawiam się, że stająca na porządku dziennym konieczność politycznej amnezji  Europy z wyboru, z jej praktycznym przejawem: deprecjacją problemu Ukrainy w relacjach międzynarodowych, to najbardziej prawdopodobny scenariusz.         
    

sobota, 14 listopada 2015

Paryż - miasto symbol, bohaterska stolica, miejsce ostatniej przestrogi

    Haniebne zamachy fanatyków islamskich, w dniu wczorajszym w Paryżu, niezależnie od ostatecznej liczby ich ofiar (nie jest zresztą ważne, czy zginęło ostatecznie 127, 140 czy 200 ludzi; każda bezbronna ofiara jest nie do zaakceptowania), miały fizycznie miejsce we Francji, ich wymiar jednak i konsekwencje są daleko szersze.
Ostatecznie mam nadzieję bankrutuje i tak już upadła koncepcja społeczeństwa wielokulturowego, o kreolizacji nie wspominając. Europa - w co wierzę głęboko - zacznie w końcu rozumieć, że istnieją granice tolerancji i praw człowieka, przyjmie do wiążącej wiadomości, że wojujący islam jest wyzwaniem, z którym nie poradzimy sobie tolerancją, mediacją, kulturą, wyłącznie salą sądową. Potrzebna jest rozważna, ale zdecydowana odpowiedź militarna, potrzebny jest cywilizowany odwet.
Elity europejskie, których synonimem od dekad biurokracja europejska, formacje polityczne i media głównego nurtu, mają poważny problem. Tego co dzieje się obecnie w Europie, tego co stało się wczoraj w Paryżu, nie można nazwać incydentem. To kolejne ogniwo w łańcuchu islamskiej przemocy, której celem jest zastraszenie społeczeństw demokratycznych, neutralizacja społecznego oporu wobec islamizacji Europy. Ciekawe, czy podtrzyma swoją dotychczasową otwartość i przychylność wobec imigrantów Kanclerz Niemiec, wbrew zresztą woli większości społeczeństwa.....
Demokratyczny świat Zachodu, nie może porzucić swojej aksjologii. W tej oczywistej wojnie cywilizacji nie jesteśmy jeszcze przegrani. Dysponujemy wystarczającym potencjałem, mamy zasoby, przysługuje nam bezsprzecznie prawo do obrony.
Czas też już chyba ostatni - aby wbrew paraliżującej nas poprawności politycznej - głośno i wyraźnie postawić tamę islamizacji Starego Kontynentu, żądać zmiany polityki wobec wojującego islamu.
Absolut demokracji i praw jednostek, nie może oznaczać akceptacji jawnej agresji islamu w Europie. Prawo do azylu politycznego, a tym bardziej imigracji ekonomicznej, musi być zarazem jasnym, nieodwołalnym, zagrożonym sankcją zobowiązaniem potencjalnych beneficjentów, do blankietowego uznania i poszanowania praw kraju udzielającego gościny. Jeżeli ktoś chce mieszkać w Europie, musi szanować jej tradycje, obyczaje, aksjologię, tożsamość. Czas na publiczny sprzeciw wobec specjalnych praw dla mniejszości islamskiej w Europie. Dosyć budowy meczetów, zamkniętych dzielnic. Laicka Europa nie pozwalając - i słusznie - na status chrześcijaństwa jako religii państwowej, tym bardziej nie może akceptować islamizacji życia publicznego.
Zamachu dokonali bezwzględni islamiści, ale co najmniej dwuznaczną rolę spełniają europejskie elity polityczne w kwestii islamizacji. Korzystając z przywilejów i ochrony, powtarzając jak mantrę slogany o tolerancji, prawach człowieka, zapomniały o tym co myśli i czuje ulica, co sądzi zwykły obywatel, bagatelizowały jego osobiste bezpieczeństwo. Dopiero zamachy uruchamiają instynkt samozachowawczy elit, powstaje jednak pytanie na jak długo....     
I jeszcze jedno: Francja, która jest jakby soczewką, w której ogniskują się wszystkie problemy związane z imigracją i obcą tradycji europejskiej kulturą, po wielekroć pokazała niebywałą zdolność do integracji, siłę pokonywania przeciwieństw i przeciwności. Wierzę głęboko, że i tym razem Marianna pokaże swój determinizm, rozum i siłę. Powiedzieć dzisiaj: wszyscy jesteśmy Francuzami, solidaryzowanie się z krajem galijskiego koguta, to za mało. Czas na czyny. Jeżeli one nie nastąpią, jeżeli elitom politycznym Europy zabraknie pryncypialności i odwagi, dojdzie do eskalacji zamachów i konfliktów.
Francuskie, tradycyjne elity polityczne także mają nie lada dylemat i wyzwanie. To co się dzieje, jest spełnieniem proroctwa politycznego tych - w tym Frontu Narodowego - którzy twierdzą, że patriotyzm jest nacjonalizmem, a nacjonalizm nie jest wstydem. Tych, którzy wzywają do opamiętania, sprzeciwiają się obecnej polityce wobec globalizacji i imigracji, wobec aktualnej formy europejskiej integracji. Francja dojrzewa do zasadniczych zmian politycznych, których symbolem może być przyszła prezydentura Marine Le Pen, w aktualnych okolicznościach coraz bardziej prawdopodobna. Z pewnością problematyka bezpieczeństwa i imigracji, odegra kluczową rolę w nadchodzących, grudniowych wyborach regionalnych we Francji.
Czas na czyny w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Sprawę imigracji należy rozwiązać nie w Europie, budując obozy dla uchodźców ale na miejscu, likwidując Państwo Islamskie, jako przyczynę i generatora wspomnianych nieszczęść. Zachód dysponuje potencjałem, aby przywrócić właściwe relacje i zasady prawa międzynarodowego. W imię przyszłości naszych dzieci i wnuków, czas na działania.   
Francjo moja kochana, przyjmij moje kondolencje. Ty jesteś - jak zasadnie mawiał Generał de Gaulle - predystynowana do czynów wielkich. Wierzę, że staniesz się dla świata inspiracją i przykładem do naśladowania, jak skutecznie radzić sobie z islamskim ekstremizmem. Zaatakowana podstępnie, masz prawo do obrony. Jesteś i będziesz wielka, co udowodniłaś już niejednokrotnie w swojej bogatej i chlubnej historii. Jako zdeklarowany Frankofil jestem z Tobą, na dobre i na złe.  

środa, 11 listopada 2015

Glucksmann Andre - potwierdzenie zasadności powiedzenia G. Clemenceau.

     Zmarły wczoraj (10.11.2015) francuski filozof: Andre Glucksmann, to bez wątpienia jedna z ciekawszych postaci europejskiego życia publicznego i intelektualnego. Jego biografia, ma wymiar symboliczny dla pokolenia Europejczyków XX wieku.
Urodzony w 1937 roku, w rodzinie francuskich Żydów (jego rodzice zdecydowali się na emigrację do Palestyny w 1933 roku), wykształcony we Francji, do końca lat 60-tych ubiegłego wieku - jak wielu przedstawicieli jego pokolenia - pozostawał pod wpływem idei lewicowych, zwłaszcza zaś maoizmu. Nie ograniczał się wyłącznie do intelektualnego flirtu z lewicą, był aktywnym uczestnikiem Rewolty Maja 1968 r. w Paryżu. W 1968 roku publikuje też pierwszą swoją książkę: "Le Discours de la Guerre" ("Dyskurs na wojnie").
W 1975 roku, publicznie i spektakularnie zrywa z lewicową fascynacją, rozliczając się z marksizmem w swojej słynnej książce: "La Cusiniere et le Mangeur d'Hommes - Reflexions sur l'Etat, le marxisme et les camps de concentration" ("Kucharka i ludożerca - Refleksje na Państwem, marksizmem i obozami koncentracyjnymi"), w której stawia de facto znak równości  między komunizmem, a nazizmem.
Stopniowo rozpoczyna się ewolucja A. Glucksmann'a do roli trybuna antytotalitaryzmu, społeczeństwa obywatelskiego i jego atrybutów, przeciwnika nienawiści i szeroko pojętego nihilizmu. W ostatnich latach, zdeklarowany krytyk putinowskiej Rosji, obrońca praw człowieka w Chinach, piewca aksjologii europejskiej i cywilizacyjnych zobowiązań Zachodu.
Laureat II Oświęcimskiej Nagrody Praw Człowieka im. Jana Pawła II za 2008 rok, wręczonej osobiście przez Papieża Benedykta w grudniu 2009 r.
Andre Glucksmann, znany jest w Polsce z rozlicznych wywiadów, a nade wszystko z dwóch przełożonych na język polski jego książek: "Rozprawy o nienawiści", Wyd. Czytelnik. Warszawa. 2008 r. (tytuł oryginału: "Le Discours de la haine") oraz "Dostojewski na Manhatanie", Wyd. Sic. Warszawa. 2003 r. (tytuł oryginału: "Dostoievski a Manhattan").
"Rozprawa o nienawiści" to pouczająca, intelektualna wędrówka po historii nienawiści i destrukcji, o której Glucksmann formułuje zasadny pogląd, że "[...] jej uparte i natrętne widmo, degraduje relacje prywatne i sprawy publiczne [...]". Omawia zarazem trzy kluczowe w jego przekonaniu przejawy nienawiści: 1]. antysemityzm, 2]. nienawiść do kobiet (immanentą zwłaszcza islamowi), 3]. terroryzm.
"Dostojewski na Manhatanie", to przez symboliczne odwołanie do Dostojewskiego, przez pryzmat zamachów z 11 września 2001 roku w USA, fascynujące studium nihilizmu. Nihilizm zdaniem Glucksmanna, to permanentny problem Zachodu od conajmniej dwóch stuleci. Formułuje on - szeroko go uzasadniając - koncepcję "trzech świętych" nihilizmu: 1]. Napoleona, jako symbolu nihilizmu politycznego, 2]. Rotschilda, jako symbolu nihilizmu ekonomicznego, 3]. w końcu islamu, jako symbolu nihilizmu religijnego. Glucksmann nie akceptując idei "cel uświęca środki", postuluje jednocześnie wprowadzenie 11-go Przykazania: nie zadawaj cierpienia bliźniemu swemu, bez względu na motywacje. Nie zmierzaj do wlasnego dobra i pożytku jego kosztem, powstrzymaj się od implementowania uniwersalnego zła, zarówno w życiu prywatnym i publicznym.
Lektura książek i wywiadów Andre Glucksmann'a, to pasjonujące, pouczające zajęcie, będące formą intelektualnej uczty.
Zastanawiałem się nad doborem cytatu, który mógłby być puentą dorobku i profilu A. Glucksmann'a, fascynującej postaci, będącej potwierdzeniem zasadności powiedzenia G. Clemenceau: "[...] kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie kanalią [...]". Uznałem, że najbardziej reprezentatywny będzie fragment wywiadu, jaki udzielił A. Glucksmann 4.04.2011 roku "Gazecie Wyborczej", pod jakże znamiennym tytułem: "Dlaczego Walczymy":
"[...] Na ile to rzezi pozwalaliśmy, żeby póżniej żałować, żeśmy ich nie przerwali. Ileż to już było Querenic od czasu tej pierwszej frankistowskiej, namalowanej przez Picassa? Każde pokolenie ma na swoim końcie tchórzliwe zaniechania i nieinterwencje [...]". Niech te prawdziwe, choć gorzkie słowa, brzmią jako glucksmannowskie przesłanie i memento.
Żałuję, że kończy się nasze obcowanie z jednym z największych przedstawicieli "nowej filozofii", choć zarazem jego bogaty dorobek, znany ledwie incydentalnie w Polsce, stanowi pewną rekompensatę tej straty. Obyśmy tylko teksty Andre Glucksmann'a czytali ze zrozumieniem, ze zdolnością do refleksji, autooceny i działań korygujących.

  

    

sobota, 7 listopada 2015

Krajobraz powyborczy w Polsce - kilka refleksji

        Rezultat wyborów parlamentarnych w Polsce jest jedynie pozornym zaskoczeniem, ponieważ na podwójny sukces wyborczy Prawa i Sprawiedliwości (elekcja prezydencka i parlamentarna), skutkujący zasadniczymi zmianami politycznymi w naszym kraju, w tym zmianami w obrębie systemu partyjnego, których symbolem marginalizacja polityczna Sojuszu Lewicy Demokratycznej, czołowe polskie formacje polityczne pracowały od lat. 
Gdyby podjąć próby sparametryzowania żródeł obecnej sytuacji należy wskazać moim zdaniem na:

1.   Całkowite zmierzch partii politycznych, jako źródła dyskusji i integrowania zwolenników wobec określonej aksjologii i programu. Uwaga ta dotyczy bez mała całej sceny politycznej, z wyjątkiem PiS-u. Lewica ostatnie, poważne, otwarte debaty polityczne, prowadziła w okresie zmiany systemu politycznego w Polsce, kiedy ścierały się koncepcje kształtu i perspektyw polskiej lewicy. Lewica uwierzyła przy tym, że jest stałym, trwałym elementem polskiej sceny politycznej, nadużywając i nadinterpretując pojęcie twardego elektoratu.
Odwołujac się do doświadczeń francuskiej lewicy, ta w V Republice przeżywała zwroty i upadki, do 1981 roku bezskutecznie starając się przejąć władzę. Nigdy jednak, nawet w czasach polaryzacji w łonie własnego obozu politycznego (socjaliści - komuniści), nie zaniedbała relacji z zapleczem politycznym, nie zamknęła wewnątrz partyjnej dyskusji, nawet kosztem przejściowej walki frakcji politycznych, traktując wewnętrzny ferment ideowy jako wartość wyższą, niż pozorną jedność. Cały czas próbowała też świadomie poszerzać bazę społeczną, przesuwając się w kierunku centrum. Chcąc zmobilizować zaplecze polityczne, a zarazem zaktywizować wszystkich Francuzów, w ostatniej kampanii prezydenckiej Partia Socjalistyczna umożliwiła wszystkim Francuzom, a nie tylko członkom partii, udział w prawyborach i wyłonieniu kandydata socjalistów na urząd Prezydenta Republiki. Co zrobiło SLD w ostatniej kampanii prezydenckiej w Polsce? Dokonało samobójstwa politycznego w imię nieznanych priorytetów. 
Polskie partie polityczne stały się w ostatnich dekadach dofinansowaną przez państwo i utrzymywaną przez społeczeństwo obywatelskie, maszynką elit partyjnych do układania partyjnych list wyborczych, które stały się jednocześnie narzędziem wymuszania posłuszeństwa, pseudo zgodności, a de facto żródłem zaniku ideowości, zdrowego fermentu ideowego w partii.
2. Polskie partie polityczne stały się zarazem poligonem doświadczalnym nepotyzmu i prywaty, za sprawą opanowanej do perfekcji strategii łupów wyborczych, w czym najwyższą skutecznością wyróżnia się PSL, stając się limitowanym kooptacyjnie konglomeratem interesów. Pokojowe współistnienie ze zbiurokratyzowanym państwem i perfekcyjne wykorzystanie trybu konkursowego w pozyskiwaniu nowych pracowników administracji wszystkich szczebli, stało się osnową budowy specyficznych, zamkniętych grup interesu, z cenzuzem partyjnym. W konsekwencji, obywatele funkcjonujący poza układem partyjnym mają zasadne, głębokie poczucie niesprawiedliwości i alienacji.
3. Zawłaszczenie państwa i administracji, spowodowało w rządzących elitach politycznych zgubne poczucie predystynacji, skutkujące głęboką, nieskrywaną arogancją wobec obywateli, co znalazło wyraz chożby w słynnych nagraniach, w których prominentny polityk PO i funkcjonariusz rządowy, a obecnie funkcjonariusz U.E, po prostu drwi z współobywateli ("kim jest obywatel zarabiający mniej niż 6 tys. zł miesięcznie!!!).
4. Istniejący system finansowania partii politycznych i nieskrywane preferencje mediów głównego nurtu, stanowiąc barierę istnienia w świadomości społecznej, stają się zarazem przyczyną z jednej strony radykalizacji nastrojów, z drugiej zaś alienacji wyborczej znacznej cześci elektoratu.
5. Wszystkie te okoliczności, dały naturalny asumpt do geometrycznego wzrostu wpływów Prawa i Sprawiedliwości, partii która umiejętnie pielęgnując fobie i uprzedzenia, zbudowała alternatywę programowo - personalną, zwłaszcza wobec P.O. Rzeczywistość powyborcza pokazuje jednak, że partia zwycięska poparcie społeczne traktuje jako upoważnienie do swoistej frywolności personalnej, co wróży jak najgorzej polskiej stabilności politycznej.
Co dalej?
Jeżeli zasadnie przyjmiemy, że około 50% zatrudnionych to pracownicy najemni, jeżeli uznamy, że nie rozumiana egalitarystycznie równość jest priorytetem działań, a państwo narzędziem społeczeństwa obywatelskiego w realizacji jego interesów, jeżeli odrzucimy radykalizmy, przyjmując aksjologię nowoczesnego państwa demokratycznego, najwieksze perspektywy polityczne ma lewica, w sensie nurtu politycznego, wymagająca jednak pozytywistycznej pracy od podstaw. Lewica wielonurtowa, otwarta, bez uprzedzeń, ale też bez nadmiernej skłonności w kierunku egzotyki i obyczajowych eksperymentów. Lewica laicka, ale nie antykościelna. Lewica wrażliwa i zaangażowana, ale nie etatystyczna.
Jeżeli lewica nie zagospodaruje polskiej sceny politycznej, a frustracja i alienacja dalej zbierać będzie swoje żniwo, czeka naz nieuchronny zwrot w kierunku radykalizmów.

piątek, 23 października 2015

Wybory parlamentarne w Polsce: nie myślę o niedzieli, myślę o poniedziałku

Najbliższa niedziela, 25 pażdziernika 2015 roku, to data wyborów parlamentarnych w Polsce. Wszystkie uczestniczące w kampanii wyborczej formacje polityczne, jak i wszechobecne media przekonują o wyjątkowości tychże wyborów, czy aby na pewno zasadnie?
Po pierwsze, tradycyjnie kampania wyborcza to czas nadzwyczajnej mobilizacji i aktywności partii, co nie jest dodajmy wyłącznie polską specjalnością. Liderzy partyjni nagle wychodzą z klimatyzowanych swoich siedzib, jedni marząc o partycypacji w procesie rządzenia, inni bojąc się utraty dotychczasowych synekur.
W tym kontekście polskie wybory nie są wyjątkowe.
Koalicja znajdująca się od dwóch kadencji u władzy, korzystająca z incydentalnego w historii państwowosci polskiej bonusu, jakim były i są fundusze europejskie, których kwotowe zaangażowanie można porównywać jedynie do Planu Marshalla, realizowanego w latach 1948 -1952 (dla przypomnienia: amerykańska pomoc dla Europy, wyniosła 13 mld ówczesnych, a po przeliczeniu 107 dziesiejszych mld USD!!!), wedle sondaży preferencji wyborczych, skazana jest na porażkę wyborczą!!! Koalicja zarządzająca środkami pomocowymi w wysokości 101,8 mld Euro w poprzednim budżecie U.E i 105,8 mld Euro na lata 2014 - 2020, a więc istotnie większymi niż Plan Marshalla, z pewnością przegra wybory!!! Dlaczego?
Nie zadecyduje o tym jedynie mało efektywna alokacja tejże pomocy, w stadiony, niedochodowe lotniska, z jednoczesnymi wcale nie incydentalnymi patologiami w trakcie realizacji inwestycji oraz towarzyszących im przetargów publicznych. Rządzący nie zauważyli, że unijne wsparcie, w relatywnie niewielkim stopniu podnosi jakość życia przeciętnych obywateli, a obnosząc się ze swoją arogancją, narazili się powszechnie na społeczną niechęć. Owa koalicja, dbając skutecznie o swoich, nawet próbując implementować reformy, czyniła to nieudolnie, bez consensusu społecznego, czego koronnym dowodem reforma OFE i wydłużenie wieku emerytalnego. Swoistym "pocałunkiem śmierci" dla Platformy, okazały się upublicznione nagrania z udziałem jej prominentnych przedstawicieli, nie pozostawiajace złudzeń, że w sprawowaniu władzy i jej istrumentalizacji, rządzący przekroczyli akceptowalne społecznie granice i margines błędu.
Wykazująca od dawna aspiracje do rządzenia, opozycyjna prawica narodowa, niesiona niedawnym sensacyjnym, zwycięstwem wyborczym swego kandydata w wyborach prezydenckich w Polsce, nosi etykietę radykalnej i nieprzewidywalnej. Nie jest to przy tym konsekwencja wyłącznie pryncypialnej, nie zawsze zasadnej merytorycznie niechęci mainstream'owych mediów, ale niedawnych doświadczeń, a nade wszystko społecznej troski o wiarygodność i przewidywalność. Prawdopodobne dojście do władzy PiS, ma jeszcze jeden negatywny wymiar: oznaczać będzie koncentrację całości władzy w rękach jednej opcji politycznej, co z istoty swojej może być dysfunkcjonalne, nie sprzyjać jakości i efektywności procesu rządzenia, stanowić zagrożenie dla demokracji. W konsekwencji ważne jest, aby PiS będąc potencjalnie zwycięzcą wyborów, nie posiadał większości absolutnej w parlamencie, otwierającej drogę do zmian ustroju politycznego, czego symbolem zmiana Konstytucji RP. 
Dryfująca od dawna lewica, mimo pozornej i budowanej ad hoc jedności, w sensie ideowym, aksjologicznym i personalnym nie stanowiąc alternatywy dla prawicy, stać może się co najwyżej tłem dla przemian. Nie uwiarygadnia lewicy zresztą wyraźna i niezrozumiała od kampanii prezydenckiej opcja quazi feministyczna, umożliwiająca - co stało się zresztą wyróżnikiem polskiej polityki - stworzenie parawanu dla de facto zarządzających i decydujących, w lewicowych formacjach politycznych.
Zasadnie aspirujący do miana najstarszej polskiej partii politycznej ludowcy, nie potrafią od dekad zbudować ogólnonarodowej formacji, koncentrując się de facto na artykulacji i obronie interesów własnego środowiska (uprzywilejowanie podatkowe i emerytalne - KRUS), nie moga być w konsekwencji, z oczywistych powodów, predystynowani do pełnienia roli depozytariusza demokracji i strażnika społecznego pokoju w Polsce. 
Nowe partie systemowe - abstrachując od ich wiarygodności - nie dysponują póki co ani budżetem, ani kadrami, mogącymi realnie zagrozić władzy historycznych partii.  
Mając powyższe okoliczności na względzie, jak i pamiętając o prawdopodobnej skali absencji wyborczej, będącej formą społecznego protestu wobec jakości polskiej polityki i aksjologii polskich polityków, martwię się nie tyle wynikami wyborów, co kształtem polskiej rzeczywistości po wyborczej.
Czy nowy parlament będzie w stanie wyłonić stabilny rząd? Czy będąca alternatywą, orientacja na stworzenie kordonu sanitarnego wokół PiS-u i jego izolację polityczną, nie doprowadzi przypadkiem do szeroko rozumianej destabilizacji? Jak zachowają się związki zawodowe w branżach zagrożonych strukturalną nieefektywnością, czego symbolem polskie górnictwo, w momencie aplikacji nieuchronnych, bolesnych reform?
Czekają nas bez wątpienia trudne lata. Gdybym miał budować progonozę dla Polski, to moim zdaniem jej kluczowe parametry sprowadzają się do następujących tez:
1. Zwycięzcą wyborów będzie PiS, który nie uzyska jednak bezwzględnej większości. Mimo to stworzy koalicyjny rząd, którego będzie opoką, a który - korzystając z przychylności Prezydenta RP - może sprawnie rządzić.
2. Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość, nie zdecyduje się na polityczne fajerwerki, w postaci choćby lustracji tyle niezasadnej, co spóżnionej o trzy dekady, oprze się dalszej sakralizacji życia publicznego, nie uczyni z Problemu Smoleńskiego polskiej traumy, nie ulegnie pokusie rewanżu politycznego wobec oponentów, jeżeli skoncentruje się na gospodarce (czerpiąc nadal ze wsparcia europejskiego) i ograniczaniu społecznych nierówności oraz niesprawiedliwości, może rządzić i zyskać społeczną aprobatę.
3. Wyborczy werdykt spowoduje zasadnicze zmiany na polskiej scenie politycznej w wymiarze formacyjnym i personalnym (także generacyjnym). Od siebie dodam, ze czas najwyższy, od prawa do lewa, na takie zmiany. Zmiany personalne, przyśpieszą nieuchronne zmiany w obrębie aksjologii i doktryn oraz programów partii politycznych, doprowadzą także średnioterminowo do dekompozycji polskiego systemu partyjnego.
4. Jeżeli PiS ulegnie pokusie radykalizmów, przyśpieszy nie tylko własny upadek, ale zarazem zasadnicze, prolongowane ciągle zmiany w Polsce. W takim wariancie, PiS stanie się detonatorem społecznej frustracji, a w wymiarze społecznym znacząco przyśpieszy wiele kluczowych zmian, choćby laicyzację Polski. Konsekwencją tego może być między innymi wymuszona przez ulicę konieczność skrócenia kadencji polskiego parlamentu.
Generalnie, najbliższe wybory stanowiące immanentną część demokracji mogą wiele zmienić, ale będą to zmiany systemowe. Kluczową kwestią jest uznawanie werdyktu wyborczego przez wszystkie podmioty życia publicznego. Niezależnie bowiem od przebiegu wyborczej niedzieli, od poniedziałku chcemy i będziemy musieli żyć razem, egzystując obok siebie, niezależnie od politycznych różnic. Warto w gorączce wyborczej o tym pamiętać..... 
      
    
  

  
      

piątek, 25 września 2015

Volkswagen się jeszcze podniesie, czy powali przejściowo Niemcy?

Dotąd wszystko było jasne, niczym prawdy uniwersalne: koniak i szampan tylko z Francji, samochody osobowe wyłącznie z Niemiec, co było synonimem jakości i pewności użytkowania. Ujawniona w Stanach Zjednoczonych afera z silnikami diesla w samochodach Volkswagena, jej skala, przynajmniej w stosunku do samochodów zmienia wiele, by nie powiedzieć wszystko.
Afera VW- na co zwraca uwagę coraz więcej analityków i komentatorów - wykracza znacząco poza interesy globalnego koncernu, uderza w reputację nie tylko Niemiec, ale i po części Starego, wydawałoby się poczciwego, stabilnego aksjologicznie świata.
Dla Niemiec, wymiar reputacyjny afery może mieć nieobliczalne skutki. Podważona została tak misternie odbudowywana renoma gospodarki niemieckiej, największego eksportera Europy, po niechlubnych dokonaniach faszyzmu. Volkswagen - duma Niemiec, innowacyjna grupa producencka samochodów osobowych (z flagowymi markami: Audi i Porsche), silnie osadzona w realiach kilku krajów europejskich (nie zapominajmy bowiem o Skodzie i Seacie), zostaje oskarżona o manipulacje, wprowadzenie w błąd konsumentów i naruszanie ich prawa oraz norm prawnych w ogóle. To jednak nie wszystko. Największą bodaj stratą może być reputacja gospodarcza Niemiec: kraju utożsamianego jak rzadko który, z jakością, solidnością, poprawnością.
Niemieckie, znaczyło dotąd pewne, co pozwalało dyskontować te wartości w cenie wyrobów, relatywnie wyższej niż analogiczne produkty konkurencji. Co prawda już niedawne problemy z wyziewami wulkanicznymi pokazały, że - na skutek problemów logistycznych z kooperantami z Dalekiego Wschodu - niemiecki przemysł samochodowy miał problemy z utrzymaniem ciągłości produkcji. Jednak dopiero aktualne problemy Volkswagena, obnażyły pozorność przewag jakościowych gospodarki niemieckiej i spowodowały upadek mitu o niemieckiej solidności, przynajmniej na kluczowym rynku konsumenckim świata.
Jak zawsze, skoro ktoś traci, powstaje pytanie kto może zyskać?
Dla mnie beneficjentami - w odniesieniu do sektora samochodowego - będą niewątpliwie producenci o dalekowschodnim rodowodzie, firmy głównie koreańskie, obecne już i zakorzenione na rynku, a i japońskie. Dla borykającej się do niedawna z problemami jakościowymi Toyoty, to nadzwyczajnie korzystny zbieg okoliczności, zwłaszcza na rynku amerykańskim.
Stracić może też BMW, uderzone rykoszetem jako firma niemiecka.
Mam nadzieję, że zyskają francuscy producenci samochodów, utożsamiani - dodam niesłusznie od lat - z wyrobem tyle delikatnym, co gorszym od niemieckiego. Tymczasem rozwiązania konstrukcyjne i designerskie samochodów francuskich, nie odbiegają w niczym od niemieckich konkurentów. W konsekwencji, trzymam kciuki za spodziewaną zmianę nastawień konsumenckich, przynajmniej w Europie, do samochodów made in France.
Problemy VW to także pośrednio prawdopodobnie problemy Europy, zwłaszcza w kontekście rozmów o utworzeniu z USA Strefy Wolnego Handlu. Jeżeli konsument amerykański zapamięta stereotyp, że produkt europejskiego lidera, to produkt fałszowany, może to mieć nie tylko etyczne skutki, ale przełożyć się na decyzje zakupowe, a w konsekwencji wymierne straty producentów europejskich.
Z niechlubnego casusu Volkswagena płynie jeszcze jedna, uniwersalna nauka: w dobie mediów elektronicznych, zglobalizowanej gospodarki, reputacja jest równie cenna jak marka. Warto o tym pamiętać permanentnie, zwłaszcza wtedy kiedy pokusa kombinacji jest duża, a zawsze winna być jednoznacznie porzucona. W firmach trzeba rozwijać nie tylko działy BiR, ale i wzmacniać kontrolę nad decyzjami i zachowaniami kluczowych działów i decydentów, w aspekcie społecznej odpowiedzialności i analogicznych skutków.
I pomyśleć, że opisane patologie miały miejsce u europejskiego lidera, utożsamiającego wszystko co najlepsze w Europie: innowacyjność, tradycje, rozproszony akcjonariat, udział państwa w zarządzaniu i sprawowaniu kontroli biznesowej.        

niedziela, 6 września 2015

Żydzi wojują, Polacy handlują, a Niemcy walczą o pokój?

Sprawa najnowszej emigracji do Europy, bez względu na jej istotne wewnętrzne zróżnicowanie (nie zapominajmy bowiem, że część imigrantów ucieka z krajów pochodzenia przed wojną oraz prześladowaniami - jak syryjscy katolicy, istotnie większa część ma jednak charakter ekonomiczny: jest ucieczką do lepszego świata), dzieli społeczność międzynarodową.
Jeden aspekt, to prawa człowieka, aksjologiczne uprzywilejowanie prawa do życia i wiara w absolut demokracji. Ten wątek, szczególnie dla Zachodu, ma decydujące znaczenie. Triada francuskiej Wielkiej Rewolucji: "wolność - równość - braterstwo", uzupełniona najnowszymi doświadczeniami Wschodu Europy: "solidarnością", w wymiarze społecznym i międzynarodowym, stanowi swoisty absolut dla europejskiej rzeczywistości i polityki, stając się zarazem jednym z wyróżników europejskiej tożsamości.
Zwłaszcza w Polsce i dla Polaków, doświadczanych przez wieki przez wojenny los i korzystających z możliwości zbawiennej emigracji, kwestia ta ma kluczowe znaczenie, choć zarazem nie znajduje współcześnie dostatecznego zrozumienia społecznego w naszym kraju. Miliony Polaków skorzystało z gościnności i prawa osiedlenia Zachodu Europy, nie tylko w wieku powstań narodowych, ale i - a może nawet przede wszystkim - w XX wieku: stuleciu wojen światowych i stanu wojennego w Polsce. Obozy przesiedleńców i imigrantów w Austrii i Niemczech, stały się polskim azylem i oknem na emigrację poza Europę, której doświadczyło miliony Polaków.
Drugi wymiar to konsekwencje ekonomiczne i społeczne.
Społeczeństwa europejskie, nie tylko te biedniejsze boją się, że najnowsza imigracja to dodatkowe obciążenie, a pamiątając o niedawnych doświadczeniach choćby Francji i Niemiec, to także wielowymiarowy problem społeczny. Przywołując raz jeszcze polskie doświadczenia, polscy imigrancji in gremio wykazywali i wykazują duże zdolności integracyjne oraz asymilacyjne ze społecznością i kulturą krajów przyjmujących, na bazie wspólnoty kulturowej (chrześcijaństwo), determinizmu w nauce języka, kultu pracy jako źródła utrzymania i pozycji społecznej. Tymczasem w odniesieniu do najnowszej imigracji do Europy, istnieje wcale nie hipotetyczna obawa, że jest to imigracja roszczeniowa, w większości obca kulturowo, a nadto nacechowana i zorientowana na trwanie w odrębnościach.
Wbrew pozorom, istotą problemu nie jest to kto przyjmie imigrantów, którzy już przybyli do Europy. Wyzwaniem i pytaniem jest o wiele bardziej skomplikowana kwestia: co się stanie, jeżeli upowszechni się przekonanie, że liberalna Europa stoi otworem przed imigrantami, a w rezultacie na imigrację zdecydują się miliony mieszkańców Afryki, Bliskiego Wschodu, Azji?
Problemu tak rozumianej imigracji nie udźiwignie Europa i z pewnością mu nie podoła.
Mówiąc o imigracji, trzeba widzieć ją nie w perspektywach namacalnych skutków, ale nade wszystko obiektywnych powodów.
Politycznie poprawny, hołdujący globalizacji Zachód, nie może spoglądać na imigrację przez pryzmat ośrodków dla uchodźców, zasiłków i kwot imigracyjnych, ale determinizmu usunięcia przyczyn imigracji:
1). Zaprowadzenia porządku na obszarach podlegających dziś nie tylko starciu cywilizacyjnemu Zachodu z Islamem, ale po prostu praktykom ludobójczym i zbrodniom wojennym, przede wszystkim na terenie tzw. Państwa Islamskiego. Zadania tego nie wykonają instytucje demokracji, a jedynie interwencja zbrojna za zgodą demokratycznych władz. W konsekwencji, Zachód pod przywództwem USA, musi się ponownie szerzej i bardziej skutecznie niż dotąd, militarnie zaangażować w konflikt na terenach generowania ruchów migracyjnych.
2). Rozpoczęciu szerokiego procesu przebudowy struktury gospodarczej tych krajów, w znacznej części finansowanej i monitorowanej przez Zachód i instytucje międzynarodowe. Skoro udało się zasadniczo odbudować i przebudować powojenne Niemcy, dlaczego nie można tego dokonać w Afryce?
Wyzwania te, to moim zdaniem współczesne brzemię białego człowieka.
W najnowszym konflikcie wokół imigracji, najbardziej racjonalne, strategicznie zasadne i dalekosiężne stanowisko zajmują demokratyczne Niemcy, stając się zarazem symbolem i synonimem odpowiedzialności oraz otwartości. Sądzę, że przyczyny tego stanu rzeczy tkwią nie tylko w realiach ekonomicznych, zrozumieniu znaczenia potencjału demograficznego dla przyszłego rozwoju Niemiec. Stanowisko Niemiec, to także dążenie do utrwalenia statusu mocarstwa światowego i okazja do zerwania z niechlubną przeszłością hitlerowskich Niemiec, na oczach medialnego świata. Dla globalnej percepcji Niemiec, dla zmiany/utrwalenia ich konotacji w świadomości społeczności mięzynarodowej, zdjęcia Kanclerz Niemiec niesione przez syryjskich imigrantów jako prawdziwego dobrodzieja, atmosfera niemieckich dworców kolejowych i miast manifestowana ostentacyjnie wobec imigrantów, znaczy istotnie więcej, niż wielomiliardowy program zmiany/utrwalenia wizerunku Republiki Federalnej Niemiec w świecie.
W konsekwencji, może brzmiący jak niedorzeczny żart tytuł postu, nie jest wcale daleki od prawdy? Może na naszych oczach zmienia się świat, nie tylko w znanych nam dotąd wymiarach i parametrach? Niemcy, do niedawna symbol nacjonalizmu, stają się ostoją otwartości, a choćby Polacy, od wieków beneficjenci otwartości Zachodu, wychowani w oparach tradycji romantycznej i mesjanizmu, zmierzają na pozycje zarezerwowane dla nacjonalistycznego zaścianka? Co do Żydów, kwestia jest istotnie bardziej skomplikowana, a odpowiedż znacząco bardziej zniuansowana.