niedziela, 29 marca 2015

Racjonalni - radykalni - poprawni? Wolę normalnych...

We Francji dziś druga tura wyborów kantonalnych i departamentalnych. Niezależnie od ich wyniku, niezależnie od tego czy powiedzie się de facto rekomendowana przez UMP strategia izolacji Frontu Narodowego przez klasyczną prawicę, "stare" elity polityczne trwają w nerwowym szoku przed przyszłością. Charakteryzująca system polityczny V Republiki dwubiegunowość, staje się z wolna anachronizmem, odchodzi w przeszłość klasyczny system partyjny.
W Polsce kampania prezydencka nabiera tempa i rumienców, co nie znaczy bynajmniej, że zyskuje na merytorycznej jakości i społecznym zainteresowaniu.
Do niedawna stuprocentowi faworyci, z niepokojem obserwując gasnące sondaże, odwołują się zarazem do poczucia racjonalności wyborców. Racjonalność w ich rozumieniu, to milcząca akceptowalność społecznego i politycznego status quo, sprowadzająca się - bez etykietyzacji i inwektyw - do dominacji quazi liberalnej polityki Platformy Obywatelskiej, stygmatyzującej aktualny układ sił. Ich nadzieja, zawiera się w przekonaniu, o zbawiennym wpływie środków z U.E w jeszcze jednej perspektywie finansowej dla Polski, które - niczym opium - mają uśmieszyć społeczne napięcia. Także kryzys ukraiński stanowi dla nich szansę odwołania się do doświadczenia. To nic, że w Polsce już ludzie z doktoratami nie mogą znaleźć pracy, a liczni absolwenci boomu edukacyjnego ostatnich lat na poziomie wyższym, podejmą każdą pracę, za każdą płacę. Póki co jeszcze 66 letni murarze nie spadają z rusztowań,  a ich równolatkowie - kierowcy autobusów jeszcze nie sprowadzają powszechnego zagrożenia w ruchu drogowym, więc po co rozmawiać o zasadności zmian w systemie emerytalnym?  Obiecane - nie tylko przez Żeromskiego "szklane domy" - kończą się w Warszawie, a klasa rządząca skutecznie przeniosła obyczaje warszawskie na prowincję, w odniesieniu do zatrudnienia i zarządzania. Czy jednak dla całej elity Platformy Omnipotencji starczy w przyszłości miejsca w Brukseli - symbolu dostatniej oazy dla polityków zdyskredytowanych w kraju? Szczerze wątpię i mam nadzieję, że nie starczy.  
Główny oponent faworyta, zwany przez Platformę radykalnym, dźwigając brzemię partii pochodzenia, też nie będąc ideałem, próbuje chociaż ożywić dyskusję o tematy mające strategiczne znaczenie, nie tylko dla tej generacji, jak choćby kwestia Euro, jako narodowego środka płatniczego w Polsce. Niestety uderzenie poprawnych politycznie mediów, bijących w dzwony trwogi za sprawą przykładu Pani Premier, uzupełnione próbami dyskryminacji na bazie bankructw niektórych SKOK-ów, zmierza do dyskredytacji kandydata.
Lewica usiłuje się przebić z niezrozumiałą nawet dla własnego twardego elektoratu kandydaturą, inni kandydaci - może z wyłączeniem obywatelskiej inicjatywy P. Kukiza - stanowią ledwie tło dla kampanii wyborczej.
Temperatura kampanii wyborczej w Polsce nie odbiega od analogicznej we Francji. Zarówno wybory prezydenckie w Polsce, jak i departamentalne we Francji, są ledwie prologiem do prawdziwego starcia: jesienią tego roku wyborów parlamentarnych w Polsce i wyborów prezydenckich 2017 roku we Francji.  
Na łamach "Le Monde" [wydanie z 26.03.2015], wywiad z Frederic'iem Giraut, z Uniwersytetu w Genewie [" La toponymie, une vieille obsession de l'extreme droite"], odwołujący się do toponimii tj. działu - także nauki - zajmującego się nazwami miejsc, usiłuje jeżeli nie dyskredytować, to przynajmniej krytykować francuską prawicę narodową, za przywiązanie do symboli narodowych i niechęć do kulturowego kosmopolityzmu. Wywiad ten, to w istocie ciekawy i inspirujący przykład uniwersalnego, wszechobecnego starcia kulturowego w Europie, w której coraz częściej, patriotyzm oparty na wartościach narodowych, staje się przaśnością i zacofaniem, a przynajmniej jako taki lansowany jest przez poprawne politycznie media. 
W walce ideologicznej i politycznej, można stosować w istocie wszystkie figury retoryczne, z założeniem, że istnieje prawo retorsji strony atakowanej, w warunkach postulowanego, równego dostępu do mediów, będącego na dziś niestety iluzją. 
W demokracji decyduje głos większości, choć ta nie zawsze ma rację. Respektowanie jej werdyktu uchodzi za kanon, choć historia dostarcza wystarczająco dowodów [vide choćby Wolna Francja De Gaulle'a], że także mniejszość może skutecznie nieść, przy sprzyjających warunkach, światło prawdy i prawdziwego postępu.
W nasilającym się, europejskim sporze: racjonalni - radykalni - poprawni, stawiam na normalnych, pragmatycznych, uczciwych i zaangażowanych.
Potencjalny lokator Pałacu Prezydenckiego w Warszawie - dodajmy niezwykle drogi w utrzymaniu [utrzymanie urzędu Prezydenta RP, to ponad 165 mln zł rocznie - ścisła europejska czołówka!!], powinien moim zdaniem zainicjować zmiany systemu politycznego w Polsce: proces odejścia od obecnego niewydolnego, drogiego układu władzy, na rzecz systemu prezydenckiego, lub likwidacji tego ostatniego w obecnej formie. Po co nam bowiem dwa ośrodki władzy wykonawczej: skupione wokół Premiera i Prezydenta? Niestety o tym dezyderacie nie mówi nikt z kandydatów. A szkoda.....                 

poniedziałek, 9 marca 2015

Umierać z godnością czy/i żyć z godnością?

Francuskie Zgromadzenie Narodowe, podejmuje jutro [10.03.2015] finalną debatę o zasadności prawa przewlekle chorych, do decydowania o końcu swojego życia. Prawo to określane potocznie prawem do eutanazji, jest kolejnym problemem rodzącym społeczne kontrowersje i podziały.
Co do zasady, z oczywistych względów prymatu życia nad śmiercią, wszystkie religie monoteistyczne i ich prominentni przedstawiciele we Francji - niezależnie od wyraźnych podziałów w innych sprawach - pozostając w pryncypialnej i zdecydowanej opozycji wobec tego prawa, akcentują fundamentalny co do zasady sprzeciw w ingerencję człowieka w przebieg naturalnego procesu życia: od narodzin do śmierci. 
Coraz większe jest jednak grono zwolenników, podzielających prawo jednostki do suwerennego decydowania o swoim losie, zwłaszcza w sytuacji nieuleczalnej choroby, rodzącej wyłącznie ból, rozpacz i cierpienie, bez perspektyw na normalne życie.
Materia sporu jest tyle kontrowersyjna, co trudna do jednoznacznego rozstrzygnięcia, a nadto rodzi uzasadnione podejrzenie co do prawdziwych intencji, potencjalnych nadużyć i mechanizmów kontroli. Czy człowiek złożony cierpieniem fizycznym i psychicznym, jest w stanie podejmować racjonalne, odpowiedzialne, świadome decyzje?
Nie podejmuję się rozstrzygać kto w tym sporze ma rację, także z perspektywy osobistych doświadczeń, zakończonej niepowodzeniem wielomiesięcznej walki z chorobą nowotworową i obłożną chorobą w mojej najbliższej rodzinie. Nie wiem jednak, czy tradycja Spartan winna być prolongowana w cywilizacji Zachodu, choć zarazem rozumiem i przyjmuję do wiadomości prymat prawa jednostki do decydowania o własnym życiu. Obawiam się także, że kwestia ta w naszym zmaterializowanym, pragmatycznym świecie, jest zarazem wyrazem... troski o optymalizację społecznych i publicznych zobowiązań, minimalizację kosztów służby zdrowia, opieki społecznej i geriatrycznej oraz paliatywnej nad ludźmi starszymi, zniedołężniałymi, obłożnie, nieuleczalnie i przewlekle chorymi.
O wiele bardziej interesuje mnie kwestia jak żyć i umierać z godnością, problematyka zobowiązań i obligacji rodziny, społeczności oraz państwa w tym względzie.
Wracając zaś do meritum sprawy, niezależnie od ostatecznych prawnych rozstrzygnięć we Francji, w Polsce interesowała by mnie zwłaszcza radykalna zmiana polityki Kościołów wobec choroby i śmierci. 
Duchowni, wykonując swoją posługę wobec poważnie chorych, winni ją moim zdaniem czynić całkowicie, literalnie bezpłatnie, ze świadomością, że nawet uświęcona lokalnym obyczajem ofiara w tym względzie, jest nierzadko powodem dodatkowych wyrzeczeń chorego i jego rodziny. I jeszcze jedno: akceptuję, że ślub, chrzest, Pierwsza Komunia/Konfirmacja, to czas radości i zobowiązań beneficjentów wobec lokalnej społeczności wyznaniowej. Jednak w obliczu śmierci, konieczności organizowania uroczystości pogrzebowych, role winne się odwrócić: ostatnia posługa, winna być posługą darmową, winna być hołdem złożonym przez lokalnego duchownego zmarłemu. Żałobie i łzom pogrążonej w smutku rodziny, często niepewnej co do tego co przyniesie jutro, nie powinien towarzyszyć szelest banknotów przekazywanych klerowi, jako ekwiwalent uczestnictwa duchownych w pogrzebie. Te pieniądze - dodajmy często spore pieniądze - powinny zostać przy rodzinie zmarłego, tam przydadzą się znacznie bardziej i zostaną znacząco bardziej efektywnie spożytkowane.        
 

środa, 4 marca 2015

Co trzeci Francuzów to ekstremista, czy jednak patriota?

Najnowszy [1.03.2015] sondaż Odoxa dla "Le Parisien", nie pozostawia złudzeń i wpisuje się we względnie trwałą tendencję stanu preferencji politycznych i wyborczych we Francji, przed przypadającą na 22 marca br., I turą wyborów departamentalnych we Francji: Front Narodowy uzyska 33% głosów.
Dla poprawnej politycznie Europy, to prawdziwy szok i wyzwanie. Dla tradycyjnych elit politycznych Francji, dla większości ośrodków opiniotwórczych, kluczową kwestią jest odpowiedź na pytanie: czy co trzeci Francuz stał się ekstremistą, niedojrzałym, nie wyrobionym politycznie obywatelem, a może jednak jest korzystającym z dobrodziejstw demokracji patriotą?
Powszechnie podnoszone larum, wzywanie do obrony rzekomo zagrożonego republikańskiego charakteru kraju - skądinąd stanowiące nadużycie - budowane jest na bazie niezadowolenia rządzących elit, z estymowanego werdyktu wyborczego, co już samo w sobie jest kuriozum w demokracji i zasługuje na publiczne piętnowanie. Ale nie to jest najważniejsze.
O wiele istotniejsze jest to, że tradycyjna, francuska klasa polityczna, jej prominentni przedstawiciele, nie chcą zrozumieć, że preferencje wyborcze Francuzów, to efekt procesu, wielowymiarowych zmian - w tym aksjologicznych - rozłożonych w czasie, a nie nachalnego marketingu, czy zdarzeń nadzwyczajnych.
Przeciętny Francuz jest zmęczony, zażenowany, podważone zostało jego elementarne zaufanie do roli państwa i rządzących elit, na bazie obniżenia poziomu życia, siły nabywczej pracowników najemnych, braku poczucia bezpieczeństwa i strachu przed tym, co przyniesie jutro.
Francuzi zdaje się mają też dosyć blankietowej wiary w omnipotencję Zjednoczonej Europy. Rozpaczliwie szukają zarazem dróg wyjścia, a nade wszystko politycznej, społecznej i ekonomicznej nadziei.
Francuzi wreszcie, czują się coraz bardziej obco we własnym kraju, poddani presji imigrantów, nie zawsze podzielających aksjologię rodowitych Francuzów, dla których dodatkowo budżet państwa wykazuje nadmierną w ich ocenie wyrozumiałość i szczodrość, niewspółmierną do wkładu w generowanie PKB Francji.   
Histerycznym mediom, liderom tradycyjnych partii politycznych we Francji, nie pogodzonych z prawdopodobnym werdyktem wyborczym adwersarzom Frontu Narodowego, nie tylko we Francji, trzeba przypomnieć sentencję de Gaulle'a: "[...] żadna polityka nie ma wartości w oderwaniu od rzeczywistości [...]", w powiązaniu z inną, nie mniej dobitną: "[...] patriotyzm jest wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest miłość do własnego narodu; nacjonalizm zaś wtedy, gdy na pierwszym miejscu jest nienawiść do innych narodów niż własny [...]".
Odpowiadając na tytułowe, prowokacyjne pytanie, w aktualnych warunkach, Francuzi pozostają patriotami, zmieniając - nie wiadomo na jak długo i jak trwale - preferencje wyborcze. To zachowania jak najbardziej racjonalne, uprawnione, a zarazem odpowiedzialne. Oddajmy Francuzom pełne, suwerenne prawo do stanowienia porządków we własnym kraju. Szanujmy ich podmiotowość, ich wybory, zwłaszcza uświęcone demokratycznymi procedurami.
A tak na marginesie... Francja winna być memento dla polskich elit politycznych, sytych, zapatrzonych w siebie, nierzadko wyalienowanych od rzeczywistych problemów społecznych. Instytucjonalizacja ruchu odmowy i protestu - także w Polsce -  jest więcej niż prawdopodobna. To tylko kwestia czasu. Zatem...  



czwartek, 19 lutego 2015

Islamista prezydentem Francji?

   Wydarzeniem, nie tylko kulturalnym we Francji - także z uwagi na znane okoliczności - stała się wydana w styczniu tego roku, staraniem Wydawnictwa Flammarion, powieść pod tytułem: "Summision" ["Uległość", choć tytuł tłumaczony jest w Polsce zasadnie także jako "Poddaństwo"], autorstwa szokującego i prowokującego - nie po raz pierwszy zresztą - Michel'a Houellebecq'a. 
Nie wiem, czy książka ta zapewni autorowi status Salaman'a Rushdie'go, po jego "Szatańskich Wersetach" ["The Satanic Verses"], od których pierwszego wydania [1988r.], stanowią one niezmiennie symbol intelektualnego wyzwania rzuconego wojującemu islamowi przez zachodnią cywilizację. Pewne jest jednak, że wobec nowej książki Houellbecq'a trudno przejść obojętnie.
Powieść, mieszcząca się w kategorii political fiction, traktuje o drodze, uwarunkowaniach i okolicznościach, a nade wszystko konsekwencjach dojścia do władzy prezydenckiej we Francji, kandydata o islamskim rodowodzie. Tradycyjne siły polityczne Francji, chcąc zablokować możliwość objęcia urzędu Prezydenta Republiki kandydatce Frontu Narodowego, decydują się na poparcie w drugiej turze wyborów, w 2022 roku we Francji, hipotetycznego Monsieur Mohammed'a Ben Abbes'a. Decyzja ta doprowadza do logicznych następstw, trudno akceptowalnych po fakcie w republikańskiej Francji: kobiety zmuszone są zrezygnować z dotychczasowych preferencji w ubieraniu się na rzecz obligatoryjnych chust, zrezygnować z pracy zawodowej, która stanowi odtąd prawo i przywilej wyłącznie mężczyzn, usankcjonowane zostaje prawo poligamii, nauczycielami mogą być wyłącznie wyznawcy islamu etc. Francja ulega stopniowej, planowej, metodycznej, stanowiącej pokłosie werdyktu wyborczego islamizacji.
Powieść Houellebecq'a choć stanowi wytwór wyobraźni autora i jest na dziś fikcją, winna obudzić wyobraźnię i świadomość nie tylko we Francji. Struktura socjologiczna społeczeństw Zachodu i demograficzna presja społeczności imigranckich w tych krajach, zwłaszcza unikających pełnej identyfikacji aksjologiczno - kulturowej z nowymi Ojczyznami, manifestujących czasami egzotyczną odrębność, może już niedługo pozwolić na przejęcie władzy przedstawicielom islamu, na drodze demokratycznej. Jeżeli jeszcze uwzględnimy potencjalne możliwości mocodawców wyznawców islamu, w zakresie finansowania kampanii wyborczych, zmiany o takim charakterze jakościowym, stają się realne.
Mam świadomość, że z polskiej perspektywy omawiana problematyka brzmi ciągle egzotycznie, Do czasu. Świat Zachodu, nasza cywilizacja, u której podwalin leży tożsamość i dorobek kultury hellenistyczno - rzymskiej, znajduje się - nie po raz pierwszy w historii - pod wielowymiarową presją islamu. Oceny tej nie zmieni ani uleganie poprawności politycznej, ani poznawczo - polityczne marzycielstwo. Konflikt świata zachodniego z islamem jest faktem.
Mając na względzie prowokacyjny charakter skądinąd dobrze napisanej, o ciekawej narracji powieści, zachęcam do zapoznania się z literacką "Uległością" dla jednych, a "Poddaństwem" dla drugich. Tytuł zresztą ma zdecydowanie drugorzędne znaczenie. O wiele bardziej istotne jest przesłanie książki: prawidłowości współczesnej polityki, egoizm elit politycznych, związki przyczynowo - skutkowe, taktyczne sojusze i wybory, połączone z prawidłami demokracji mogą spowodować, ze możemy jako Europejczycy obudzić się w innym świecie, żałując po czasie zaniechań i braku zaangażowania.  
   
    

Optymalizacja, dywersyfikacja, higieniczna zmiana w polityce

    Francuska, a jeszcze bardziej polska scena polityczna, wchodzą w decydującą fazę tegorocznych kampanii wyborczych, których rezultat - niezależnie od odmiennego charakteru elekcji w obu krajach - może mieć istotne znaczenie dla kształtu demokracji.
We Francji, w dniach 22 i 29 marca br., odbędą się wybory departamentalne, istotne nie tyle z uwagi na ich nową formułę, wynikającą ze zmiany ordynacji wyborczej [choćby zmniejszenie o  prawie połowę, z 4055 do 2074 liczby kantonów], jak i udziału w wyborach, po raz pierwszy w dziejach Francji, Demokratycznego Sojuszu Muzułmanów [Union des Democrates Musulmans Francais, na marginesie warto przypomnieć o nowej, kontrowersyjnej książce Michel'a Houellebecq'a "Soumission" - "Uległość", tłumaczona także jako "Poddaństwo" ], co na nowy wymiar walki politycznej.
Wybory we Francji, są nie tylko testem preferencji wyborczych dwa lata przed kluczowymi wyborami Prezydenta Republiki, są nie tylko sprawdzianem społecznej percepcji rządzącej lewicy [kluczowe pytanie brzmi: ile z 61 dotąd zawiadywanych przez lewicę departamentów nadal stanowić będzie bastion ich wpływów?], to przede wszystkim istotna aprecjacja roli politycznej Frontu Narodowego, na który głosować chce 29% Francuzów [dla porównania, chęć głosowania na  prawicową UMP deklaruje 25%, na PS 22% wyborców].
Francja de facto i de iure, odchodzi od charakteryzującego krajobraz polityczny kraju ostatnich dekad, bipolarnego układu politycznego. Miejsce dotychczasowego, tradycyjnego podziału aksjologicznego, ideologicznego i socjologicznego na prawicę i lewicę, zajmuje nowy trójpodział: lewica - tradycyjna prawica - prawica narodowa.
Majowe wybory prezydenckie i jesienne wybory parlamentarne w Polsce, mogą przynieść także nowe rozdanie, wynikające ze zużycia się władzy prawicy w Polsce, przy jednoczesnym głębokim podziale i deficycie siły politycznej lewicy.
Niezależnie od różnic w pozycji politycznej lewicy i prawicy narodowej w Polsce i we Francji, różnicy priorytetów i preferencji wyborczych, istnieje wyraźne pole analogicznych, tożsamych problemów do rozwiązania, za pośrednictwem kartki wyborczej.
Po pierwsze, w obu krajach dekompozycji i erozji ulega aktualny model systemu partyjnego. Demokracja francuska - jako bardziej dojrzała - wyłoniła już nową emanację polityczną ponad dotychczasowymi podziałami, jaką jest Front Narodowy. Polska stoi w przededniu takich decyzji i  rozstrzygnięć, co nie zmienia faktu zmierzchu dotychczasowego systemu partyjnego.
Po drugie, ośrodki opiniotwórcze w obu krajach, zdominowane przez zwolenników poprawności politycznej, prowadzą kampanię w obronie partyjnego status quo z jednej strony, z drugiej zaś deprecjacji, zohydzania wszelkich nowych form politycznej organizacji i kandydatów, nie mieszczących się w wygodnym dotąd schemacie podziału politycznego na rządzących i opozycję.
Rozumiejąc i podzielając prawidła demokratycznej walki politycznej, trzeba jednak podnieść podstawową, strategiczną kwestię: pojęcie optymalizacji, dywersyfikacji [zwłaszcza ryzyk], higieny i determinizmu konieczności cyklicznych zmian, nie tylko leży w istocie demokracji, leży w interesie publicznym, stanowi nadto ważki element jakości władzy ustroju demokratycznego.
Optymalizacja, to nie tylko uzasadnione czasami dorobkiem prawo reelekcji, to także - a może nawet przede wszystkim - prawo zasadniczej zmiany, nieskrępowanie, demokratycznie wyrażane przez suwerena.
Dywersyfikacja - czego koronnym przykładem Francja w okresach "cohabitation" ["współzamieszkiwania" władzy o różnych preferencjach politycznych] - to także dążenie do przewidywalności i bezpieczeństwa, zwiększenia efektywności sprawowania władzy politycznej, poszukiwania dróg większej transparentności procesów decyzyjnych, zapewnienia większej kontroli politycznej nad rządzącymi. W rezultacie, warto rozważyć, czy zasadne jest powierzanie przedstawicielom jednej opcji politycznej kontroli nad wszystkimi ośrodkami władzy, miast dywersyfikowania, wprowadzania rzeczywistych mechanizmów kontroli i kooperacji, a także konkurencji między opcjami politycznymi.
Higiena w procesie demokratycznym, to odpowiedzialna, ale jednak nieuchronna wymiana elit sprawujących władzę i zmiana relacji sił, między kluczowymi komponentami systemu partyjnego. Może jednak - niezależnie od presji mediów i ideologicznej mody, historycznych zasług i permanentnych aspiracji oraz wysokiej samooceny rządzących elit  - warto głosować nie tylko w zgodzie z własnym sumieniem i preferencjami, ale po prostu za potrzebną, higieniczną zmianą?
     

sobota, 14 lutego 2015

Między Monachium,.. a Mińskiem?

Szeroko komentowane, ledwie zakończone rozmowy w białoruskim Mińsku, między Rosją i Ukrainą, przy współudziale Niemiec i Francji, mające skutkować zawieszeniem broni w konflikcie na Wschodzie Ukrainy, niezależnie od faktycznych efektów, muszą każdego z nas skłaniać do głębokiej refleksji.
Po pierwsze, do opinii publicznej nie do końca przedostały się wszystkie ustalenia z rokowań, które każda ze stron traktować chce jako swój sukces. W konsekwencji, trudno zajmować stanowisko w przedmiocie merytorycznych ustaleń tej konferencji.
Po drugie, Mińsk to kliniczny, namacalny przykład bezsilności Wspólnoty Europejskiej, skoro uczestniczący w negocjacjach Prezydent Francji i Kanclerz Niemiec, nie mieli mandatu do występowania w imieniu Unii, a nieobecność oficjalnego przedstawiciela U.E w negocjacjach, jest bardziej niż zastanawiająca.
Dla mnie istnieje jednak bardziej symboliczny, mroczny wymiar rokowań mińskich, które - z uwagi na przedmiot i okoliczności - przypominają moim zdaniem bardzo złowieszczy Układ Monachijski, zawarty w toku rokowań między 29 a 30 września 1938 roku w Monachium, między Niemcami, Włochami, Wlk. Brytanią, i Francją, w sprawie przyszłości Czechosłowacji [bez udziału Czechosłowacji!!!].
Jestem świadom oburzenia zwolenników poprawności politycznej na taką tezę, przed totalną krytyką warto jednak przemyśleć argumentację.
Obrady w Mińsku, poprzedziła rosyjska aneksja Krymu. Rosja członek Rady Bezpieczeństwa ONZ, państwo atomowe z ambicjami, wbrew prawu miedzynarodowemu, dokonała aneksji części terytorium innego państwa, legalnego podmiotu prawa międzynarodowego. Retoryka towarzysząca tym działaniom, próby jego uzasadniana rzekomą wolą ludności i względami historycznymi, nie zmienia faktu, że w świetle prawa miedzynarodowego, dokonano czynu zabronionego. Świat i Europa muszą być czujne i mieć świadomość, że akceptacja tego stanu rzeczy, nawet dorozumiana, może i będzie miała nieobliczalne skutki w przyszłości. Krym stanowi bowiem precedens, na który powoływać się będą wszyscy. Aż strach pomyśleć co działoby się w Europie, a jeszcze bardziej w Afryce, gdyby akceptować rosyjskie uzasadnienie aneksji Krymu.
Kolejnym aspektem ukraińskiego dramatu jest rokosz tzw. separatystów ze Wschodu Ukrainy, wspieranych politycznie i militarnie przez Rosję. W imię rosyjskich interesów geopolitycznych dochodzi do otwartego konfliktu zbojnego, który wspólnota międzynarodowa próbuje zażegnać. Po raz kolejny w historii, mniejszości narodowe wykorzystywane są do realizacji celów politycznych macierzystych państw.
Po zwarciu Układu Monachijskiego, brytyjski premier Neville Chamberlain [1869 - 1940] i jego francuski odpowiednik Eduard Daladier [1884 - 1970], jako przedstawiciele tzw. wolnego świata demokratycznego i zwolennicy pacyfizmu też byli rzekonani, że uratowali światowy pokój. Historią pokazała, że na krótko. Na marginesie, trzykrotnego premiera Francji E. Daladier'a, nie uratowała spolegliwość wobec hitlerowskich Niemiec z okresu Monachium: w latach 1943 - 1945 był więźniem Dachau i Buchenwaldu. To wszystko brzmi jak swoiste memento.
Mam świadomość, że fakt posiadania przez Rosję arsenału atomowego zmienia percepcję sytuacji, w stosunku do lat 30 - tych XX wieku . Daleki też jestem od blankietowego popierania Ukrainy. Pozostaje jednak faktem, że kraj ten został napadnięty i upokorzony przez sąsiada.
Wreszcie na jeszcze jeden aspekt warto zwrócić uwagę. Memorandum budapeszteńskie z grudnia 1994 roku, będące nietraktatowym porozumieniem miedzynarodowym, podpisane przez USA, Rosję i Wlk. Brytanię, w zamian za ukraińską rezygnację z broni atomowej i przekazanie jej arsenałów Rosji oraz przystąpienie Ukrainy do Układu o nierozprzestrzenianiu broni atomowej [lipiec 1968, ratyfikowany dotąd przez 189 państw!!!], gwarantował Ukrainie jej suwerenność i integralność terytorialną, a jego strony zobowiązały się do powstrzymania od użycia siły przeciwko ukraińskiej niepodległości i integralności terytorialnej. Co zostało z tego Memorandum? Jaka jest jego wartość? 
Dziś nie ma już chyba żadnej wątpliwości, że casus Ukrainy to koronny argument dla wszystkich, którzy właśnie w fakcie posiadania broni atomowej widzą gwarancję swojej niepodległości.
Mając wszystko to na względzie, mimo upływu prawie 80 lat, zmian ustrojowych na świecie, zmiany politycznej mapy swiata, ewolucji globalnego układu sił, widzę w Mińsku ducha Monachium. Od razu też dodam: obym się mylił.                    

sobota, 10 stycznia 2015

Poitiers - Paryż - przyszłość: w poszukiwaniu nowego Karola Młota

Ostatnie zamachy terrorystyczne we Francji, których synonimem jest barbarzyńskie zabójstwo dziennikarzy satyrycznego tygodnika "Charlie Hebdo", są i będą bez wątpienia ważną cezurą w najnowszych dziejach Francji i Europy.
Zamachy te, dokonane przez islamskich ekstremistów z francuskimi paszportami, są namacalnym dowodem nie tylko na ostateczne bankructwo lansowanej przez lata idei społeczeństwa wielokulturowego, są wyzwaniem rzuconym Europie, koncyliacyjnej, zorientowanej na demokrację i kluczowe wartości cywilizacji Zachodu: wolność słowa, równość, braterstwo, prawa obywatelskie.
Niezależnie od politycznej poprawności, konflikt cywilizacji, który już nie tylko puka do drzwi Europy, ale uderza w symboliczną stolicę kultury i tożsamości europejskiej: Paryż, staje się wyzwaniem, wobec którego społeczność międzynarodowa nie może pozostać dłużej obojętna.
Musimy przyjąć do wiążącej wiadomości, że istnieją granice tolerancji europejskiej, zwłaszcza wobec agresywnego islamu, mniejszości muzułmańskich, które nie są zainteresowane integracją z nowymi europejskimi ojczyznami, a jedynie czerpaniem pełnymi garściami z dobrodziejstw socjalnych współczesnej Europy, bez adekwatnej partycypacji w budowę europejskiego dobrobytu.
Ostatnie dekady - dodajmy błędne dekady - to działania Europy i Zachodu zorientowane na eksport demokracji, na implementację jej pryncypiów w świecie muzułmańskim, z nastawieniem, że demokracja jako uniwersalne narzędzie i wzorzec, zapewni pokój społeczny w tych krajach i nowy ład międzynarodowy. Zachód realizował ten cel orężem: organizując na swój koszt kolejne ekspedycje militarne i kapitałem, za pośrednictwem pozornego panaceum: globalizacji.
Rządzące elity Zachodu i ośrodki opiniotwórcze nie zauważyły, bo nie chciały zauważyć, że świat arabski, oczekuje nie demokracji, a dobrobytu, że patrzy na Zachód, nie z podziwem i chęcią wzorowania się, zamiarem konwergencji, ale z zazdrością, głównie w aspekcie poziomu życia, nierzadko z domieszką wcale nie skrywanej wrogości.
W konsekwencji, Zachód zmuszony jest dziś dokonać swoistej rekapitulacji, przyznać się do fundamentalnych błędów strategicznych w relacjach ze światem islamu i dokonać rewizji w swojej aksjologii oraz praktyce działania. Zachód musi być jednością, a świadom swoich atutów, zachować praktyczną zdolność do ochrony swoich zdobyczy i wartości, nie bojąc się zarazem wykorzystania w razie uzasadnionej potrzeby swojego potencjału militarnego, przede wszystkim w obronie koniecznej. 
Po pierwsze, obrona podstawowych wartości demokratycznych, musi sprowadzić się do consensusu w stosunku do "obcych" w Europie: nie wolno wobec nich stosować zasad zbiorowej odpowiedzialności, dyskryminować ich, należy zapewnić ochronę praw mniejszości, pełną tolerancję. Zarazem jednak należy oczekiwać jasnej, bezwarunkowej akceptacji europejskiego porządku prawnego i systemu wartości. Tu nie może być rozwiązań prowizorycznych, niedomówień i taryfy ulgowej. Mamy pełne prawo oczekiwać, że wyznawcy islamu żyjący w Europie, zapewnią w praktyce pokojowe współistnienie z europejską tożsamością i tradycją. Jeżeli tego nie akceptują, nie muszą tu żyć, mogą migrować do krajów pochodzenia, krajów swoich przodków, krajów w których islam ma pozycję dominującą. To kwestia pryncypiów i kwestia świadomych wyborów. Zreszta każdy z nas, zwiedzając kraje arabskie, jest wyczulony i instruowany, aby nie prowokować, nie obrażać uczuć rodowitych mieszkanców ubiorem, zachowaniem. Dlaczego w Europie, w której dominuje tożsamość mająca swe korzenie w tradycji hellenistyczno - rzymskiej ma być inaczej? Dlaczego, na jakiej podstawie i z czyjego upoważnienia mniejszość arabska, jej najbardziej fundamentalistyczna, radykalna część, aspiruje do roli i praw większości?    
W Europie nie ma i nie powinno być miejsca na fundamentalizmy i państwa wyznaniowe, bez względu na ich podstawy ideologiczne: w tym islamskie, jak i chrześcijańskie. Zarazem jednak powinniśmy jako Europejczycy, traktować preferencyjnie i jednoznacznie zwaloryzować nasz stosunek i nasze relacje z Izraelem oraz chrześcijańskimi narodami Wschodu Europy, naszymi naturalnymi sojusznikami w tych skomplikowanych czasach. Wspólnota tożsamości i tradycji, uświadomiona konieczność budowania synergii, musi pokonać wzajemne animozje, w dobrze pojętym interesie obu stron.   
Wyzwanie islamskie, jest też w sposób oczywisty kolejnym problemem dla apologetów globalizacji, która nie tylko nie doprowadziła do wzrostu zamożności najuboższych, zmniejszenia nierówności społecznych, wprost przeciwnie, za jej sprawą rosną różnice  i napięcia społeczne, nie tylko w społeczeństwach europejskich.
Francja już raz w historii odegrała symboliczną rolę w walce o prymat w Europie, z islamskim, agresywnym fundamentalizmem. Pod pięknym, historycznym miastem Poitiers, leżącym w regionie Poitou - Charentes, słynącym współcześnie z serów kozich, a nade wszystko cognac'u, w 732 roku dowodzący frankońskimi wojskami majordom Karol Młot i książę Odon, pokonali armię islamską, ustanawiając skuteczną tamę dla jej pochodu i sukcesów islamu w Europie.
Współczesna Francja i Europa, niekoniecznie potrzebuje nowego Poiters, z pewnością jednak potrzebuje nowego, współczesnego Karola Młota [a może Jeanne d'Arc?]. Europa i Francja potrzebuje zdeterminowanego, odważnego przywództwa, zdolnego do odwrócenia dominującego od lat trendu. Wyzwaniem chwili jest bowiem obrona europejskiej tradycji i tożsamości, poszukiwanie nowej formuły europejskiej jedności, zerwanie z dekadencją i defetyzmem. W imię szacunku do dorobku naszych przodków i celem zapewnienia przyszłości następnych pokoleń, wobec których odważna obrona aksjologii Zachodu, jest naszym podstawowym obowiązkiem.
Dziś wszyscy jesteśmy i powinniśmy być Francuzami. To prawdziwe wyzwanie chwili i świadectwo człowieka cywilizacji Zachodu.