czwartek, 24 marca 2016

Dzihadyści architektami nowej jedności Europy?


           Dzisiejszy (24.03.2016 r.), czołowy tytuł prasowy w Polsce, dziennik "Rzeczpospolita", na pierwszej stronie, artykułem autorstwa Jędrzeja Bieleckiego, epatuje czytelników nośnym tytułem: "Dzihadyści niszczą jedność Europy".
Nie zgadzam się z wymową i zasadniczą tezą tego artykułu.
Krwawe zamachy islamskich ekstremistów w Europie, budują jedność Europy, stanowią osiągany niestety wysokim kosztem,społeczną i cywilizacyjną ceną, punkt przełomowy w najnowszych dziejach Starego Kontynentu.
Syte od minimum trzech pokoleń, zdominowane przez poprawność polityczną, zauroczone neoliberalizmem i jego najnowszym wynalazkiem o wymowie "konia trojańskiego": globalizacją społeczeństwa europejskie, zaczynają dokonywać strategicznych przewartościowań, w obszarze aksjologii, przebudowywać swoje dotychczasowe priorytety.
Absolut indywidualizmu i nieokiełzanej konsumpcji, wiarę w omnipotencję rynku, w ponadczasowy prymat tradycji i kultury europejskiej, w uniwersalny, ozdrowieńczy wpływ demokracji, zaczyna zastępować nie tylko przekonanie o dekadencji Europy, ale i racjonalizacja zachowań i wyborów, zarówno na poziomie jednostek, jak i grup społecznych. Rośnie jednocześnie świadomość determinizmu zagrożeń ze strony wojującego islamu, a dotychczasowa oficjalna polityka nastawiona na tolerowanie islamskich ekscesów i manifestowanej odrębności, ponosi coraz większe fiasko.
W tym kontekście, krwawy konflikt tradycji europejskiej, Zjednoczonej Europy, z wojującym islamem, jest moim zdaniem istotną cezurą czasową w naszych najnowszych dziejach, stanowi oś integracji tych wszystkich, którzy w prolongowaniu tożsamości europejskiej, w obronie europejskich
wartości, widzą głęboki sens, a zarazem mają dosyć poprawności politycznej, stanowiącej dziś swoistą odmianę defetyzmu.
Ekstremizm islamski w konsekwencji spaja, a nie dzieli Europę. Jeżeli Europa podlega procesom erozji, to nade wszystko na skutek narodowych egoizmów, niskiej świadomości i niekompetencji rządzących. 
Islamiści nie zaszkodzą też wynikom brytyjskiego referendum, w sprawie dalszej przynależności Wlk. Brytanii do Wspólnoty. Brytyjczycy są pragmatyczni, wiedzą co mogą stracić, są w stanie skwantyfikować bilans zysków i strat, z tytułu obecności w Unii Europejskiej. Ponadto potencjalne wyjście Albionu ze struktur europejskich, nie rozwiązuje nabrzmiałego także na Wyspach, konfliktu z radykalnym islamem.
Trzeba wreszcie pamiętać, że społeczeństwa Starej Unii zaczynają rozumieć, że rozszerzenie Wspólnoty - wielki projekt liberałów, finansowane w ostatecznym rozrachunku drogą subsydiów przez nie same, oznacza wielokrotnie eksport miejsc pracy, czego Polska klasycznym przykładem. Nie sposób odmówić głębokiej racjonalności takiego podejścia, z punktu widzenia Europy za Łabą.   
Islamscy terroryści swoją najnowszą, zbrodniczą aktywnością, przyczyniają się jednocześnie do przebudzenia świadomości Europejczyków, zmuszają rządzące elity do rewizji swoich priorytetów. Przyczynią się także z pewnością do koordynacji działań instytucji narodowych, zwłaszcza odpowiedzialnych za bezpieczeństwo.
Jeżeli coś ulega zniszczeniu, to pozorny, towarzyszący od dawna życiu publicznemu w Europie consensus, w odniesieniu do zbudowanego skutecznie, acz niezasadnie, osiowo, od skrajnej lewicy, po skrajną prawicę systemu partyjnego, w którym demokratyczna wymiana władzy politycznej, była w istocie kosmetyczną zmianą w obrębie tej samej aksjologii, tej samej elity. Bagatelizowanie przez dekady preferencji obywateli, straszenie lewicą, bądź skrajną prawicą, w zależności od wyników sondaży, w odniesieniu do preferencji wyborczych, używana w życiu politycznym powszechnie etykietyzacja,  a równolegle absolutna głuchota i ślepota na skutki zmian w stratyfikacji społecznej, postępującą pauperyzację szerokich grup społecznych, negatywy globalizacji, utratę przez pracobiorców poczucie bezpieczeństwa i rosnącą ich alienację, to wszystko doprowadziło do rewolucji w preferencjach wyborczych mieszkańców znacznej części Europy. Stary establishment polityczny, świadom pozorności artykułowanych publicznie alternatyw, przytłoczony niską skutecznością, a zarazem fasadowością prowadzonej polityki, zatroskany o utratę własnych, jakże często replikowalnych pokoleniowo przywilejów, zaczyna bać się demokracji, drży coraz powszechniej, przed siłą urny wyborczej.
W pełni podzielam zdanie francuskiego Premiera Manuela Valls'a, że walka o odwrócenie dekadencji Europy, walka z wojującym radykalizmem islamskim, to horyzont czasowy generacji. Trudno i szkoda. Żal nade wszystko każdego ludzkiego istnienia. Nie mamy jednak wyboru. Zmuszeni do tej wojny i wywołani do tej walki, musimy ją podjąć, w imię własnego bezpieczeństwa, przyszłości naszych wnuków i dzieci. Potrzebne są w tej walce dziś i będą potrzebne permanentnie determinizm i konsekwencja oraz szeroko pojęta solidarność cywilizacji Zachodu.  
   
 

środa, 9 marca 2016

Turcja w Europie? Oby Europie nie był potrzebny znowu Jan III Sobieski....

   Elity rządzące Europy, demonstrują zadowolenie z powodu consensusu co do metody zahamowania napływu imigrantów na Stary Kontynent. Gdyby jednak transparentnie ocenić stan rzeczy, Europa próbuje kupić czas i pokój społeczny, za cenę przymierza z Turcją. Ta ostatnia, sowicie wynagradzana, ma podjąć się roli kordonu sanitarnego Europy.
Elementem owej gratyfikacji jest nie tylko realne wsparcie finansowe, przekraczające - wedle oficjalnych informacji - 5 mld Euro, jest nade wszystko pakiet dodatkowych korzyści, budujących nową jakościowo rzeczywistość europejską: obietnica przyśpieszenia rozmów akcesyjnych o wejściu Turcji do U.E i zapewnienie rychłego zniesienie wiz dla Turków.
Kluczowym na dziś pytaniem, jest kwestia nie tyle kosztów, co strategicznych skutków porozumień Unia - Turcja.
Problematyka tureckiej akcesji do Unii Europejskiej, od dawna jest nader kontrowersyjnym tematem w Europie, nie tylko dla skrajnej prawicy. Ewidentne, obiektywne różnice kulturowe, podnoszone od dawna, zyskują obecnie nowy wymiar. Kwestią strategicznej wagi jest pytanie, czy Europa jest w stanie zrównoważyć dynamizm demograficzny egzotycznej, by nie powiedzieć obcej kulturowo Turcji, który niewątpliwie od lat - czego przykładem choćby Niemcy - stanowi poważny problem dla Europy. Turcy mieszkający dziś na Zachodzie Europy, nie wyrażają też najmniejszej ochoty na asymilację z krajem przyjmującym, żyjąc w społecznościach manifestujących wielowymiarową odrębność, mających charakter zamkniętych gett z wyboru. Jak ta kwestia będzie wyglądała po wejściu Turcji do Unii? Czy będące skutkiem akcesji prawo do swobodnego przemieszczania się, problem ten rozwiąże, czy raczej zwielokrotni?
W politycznie poprawnych Niemczech, już dziś szeroko kolportowany jest wymowny dowcip, o symbolice i konotacji daleko przekraczającej kwestię poczucia humoru: Rok 2035, autostrada w Bawarii. Patrol policyjny zatrzymuje samochód, prowadząc rutynową kontrolę. Jeden z funkcjonariuszy zwraca się do drugiego: spójrz Ismail, jakie dziwne i śmieszne imię: Hans......
Jak zareaguje wreszcie świat islamu na zbliżenie Unii Europejskiej i Turcji? Czy liberalizacja relacji U.E - Turcja, a w perspektywie turecka akcesja do Wspólnoty, nie uczyni z Europy zakładnika konfliktu Zachodu z islamem, a w konsekwencji nie wykreuje tego konfliktu do wyzwania wewnętrznego Europy?   
Mając świadomość daleko idącej, wspólnej aksjologii w polityce, czego wyrazem obecność Turcji w NATO, trzeba zarazem pamiętać o tureckich aspiracjach i odmiennych interesach, zwłaszcza w odniesieniu do relacji ze światem islamu i kwestii kurdyjskiej. Czy mając powyższe na względzie, potencjalna akcesja Turcji do Unii umacnia Wspólnotę, czy raczej stanowić będzie kolejny dysfunkcjonalny element europejskiego marazmu i nieładu, skutkujący dekadencją Europy? Na czym - z punktu widzenia Wspólnoty -polega wartość dodana obecności Turcji w U.E?
W końcu, czy w warunkach oczywistego konfliktu cywilizacyjnego między światem islamu, a Zachodu, który współcześnie doświadczamy, Turcja rzeczywiście i trwale prezentuje umiarkowany, świecki, postępowy islam, czy raczej pozostają tylko kwestią czasu narodziny konfliktu islamsko - chrześcijańskiego, będącego w istocie walką o prymat, tożsamość i hierarchię wartości, tym razem jednak już wewnątrz Wspólnoty Europejskiej?  
Osobiście mam fundamentalne wątpliwości i nie podzielam słabości oraz uległości Europy wobec Turcji, zwłaszcza w aspekcie zasadności i warunków oraz czasu akcesji, czymkolwiek nie jest ona motywowana. Mam obawę, że bagaż historycznych doświadczeń, świadomość pryncypialnych różnic w aksjologii, skomplikowany charakter stosunków międzynarodowych i poziom zagrożenia, winien zmuszać nas do daleko idącej roztropności i wstrzemięźliwości oraz nie ulegania swoistej modzie i koniunkturalizmom.
Oby w rezultacie dzisiejszego pozornego pragmatyzmu, Europie nie był potrzebny niedługo nowy Jan III Sobieski tym bardziej, że jego rekrutacja w aktualnych uwarunkowaniach może być trudna, by nie powiedzieć niemożliwa. Obyśmy nie zaciągali na konto naszych dzieci i wnuków zobowiązań, które mogą uderzyć w przyszłości w fundamenty ich egzystencji i bezpieczeństwa. Można co prawda powiedzieć, że taka percepcja przyszłości relacji Europy z Turcją, pełna jest stereotypów wynikających z polskich historycznych doświadczeń, podbudowanych i ugruntowanych polskim filmem i literaturą. Rekomenduję jednak powściągliwość i wbrew polskiemu romantyzmowi racjonalność, po polsku po prostu dmuchanie na zimne.     

sobota, 27 lutego 2016

Gdzie się podziało 130 tys. imigrantów?

     Rząd niemiecki, z porażającą szczerością poinformował 26 lutego br., że nie może doliczyć się 130 tys. imigrantów, którzy przyjechali do Niemiec w 2015 roku. 130 tys. ludzi, to sporej wielkości miasto, zatem rząd Angeli Merkel nie potrafi zlokalizować miasta tej wielkości, a precyzyjniej jego mieszkańców???
Informacja ta, tylko z pozoru jest zabawna.
Jeżeli znana ze sprawności i akuratności biurokratycznej administracja niemiecka zgubiła stu tysięczne miasto, to niewątpliwie musi to szokować.
Z pewnością znaczna część z wspomnianych imigrantów, rozjechała się po Europie, szukając szczęścia, dobrobytu  i stabilności, co jest w pewnym sensie wytłumaczeniem, ale nie rozwiązaniem problemu. 
W ostatnich tygodniach, z powodów zawodowych, mam możliwość częstych spotkań z mieszkańcami "Starej Europy", którzy wbrew poprawności politycznej i stanowisku własnych rządów, nachalnej propagandzie rodzimych mediów, są coraz bardziej krytyczni wobec najnowszej fali imigracji do Europy. Ich zdaniem, bez względu na to czy imigranci zalegalizują swój pobyt w Europie, czy nie, otrzymają prawo azylu, czy spotka ich odmowa w tym względzie, oni i tak już tu pozostaną, licząc na długotrwałość i przewlekłość procedur, wsparcie tych, którzy w stosunku do imigracji, widzą test demokracji liberalnej Zachodu, wreszcie na silne lobby humanitarne.
Z drugiej strony, w Europie rośnie strach, a wielu Austriaków, Niemców, Francuzów, by na nich tylko poprzestać, zaczyna inaczej widzieć i rozumieć konotację pojęcia "bezpieczny dom". Na dziś, to już nie tylko alarmy, systemy zabezpieczeń, to antywłamaniowe drzwi do domów i mieszkań, oznaczające odejście od lekkości i dominacji design'u, na rzecz prymatu bezpieczeństwa, to kłódki o podwyższonej odporności na włamanie, to rolety antywłamaniowe w oknach. Zmianę nastrojów i preferencji konsumenckich, potwierdzają zresztą najnowsze wyniki oraz prognozy koniunktury: rynek związany z szeroko pojętym, indywidualnym bezpieczeństwem domowym, ma rosnąć w "Starej Europie" w tempie 15% rocznie i być jednym z bardziej atrakcyjnych sektorów gospodarki.
Jeżeli strach przed imigrantami oznaczał będzie wyłącznie poprawę koniunktury na drzwi antywłamaniowe, to poza ogólną poprawą osobistego komfortu Europejczyków i generacyjnej wymiany produktów oraz korzystnych zmian koniunktury branży, negatywy byłyby mało zauważalne, poza prawdopodobnym spadkiem cen nieruchomości w lokalizacjach, w których imigranci stanowić będą istotny odsetek mieszkańców. Niestety prawdopodobieństwo takiej ewolucji sytuacji w Europie jest iluzoryczne... 
Każdy, kto choć raz był w regionach z wysokim odsetkiem imigrantów, zwłaszcza z kręgów innej kultury pochodzenia, nawet w "starych czasach" wie i pamięta, że poczucie obcości białego Europejczyka, zwolennika tradycyjnej aksjologii i tożsamości, jest powszechne. Wystarczy przywołać dzielnice podmiejskie Paryża, czy choćby niemiecki Duisburg. Te negatywne zjawiska mogą się obecnie niestety zdecydowanie nasilać
Niepokój mój budzi jeszcze jeden aspekt sprawy. Jeżeli z owych 130 tysięcy statystycznie "zgubionych" imigrantów, ledwie promil przygotowuje się w ustronnych i wygodnych miejscach, do czynnej konfrontacji z cywilizacją europejską, wedle wzorów skrajnych islamistów?
Poprawna politycznie Europa nie miała siły i odwagi przeciwstawić się najnowszej polityce imigracyjnej Niemiec. Obyśmy wszyscy nie stali sie ofiarami tej bezsasadnej, bezkrytycznej hojności. Przypominanie w tym kontekście o epizodzie związanym z koniem trojańskim i jego skutkach, nie jest moim zdaniem bynajmniej nadużyciem.             

niedziela, 21 lutego 2016

Montebourg planuje swój powrót czy/i polityczny pogrzeb F. Holland'a?

Francuskie media obiegłą informacja, że  Arnaud Montebourg, "enfant terrible" francuskiej Partii Socjalistycznej, planuje swój powrót do wielkiej polityki, nosząc się z zamiarem kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji.
Deklaracja ta jest o tyle szokująca, że ledwie 30 października 2014 roku, Montebourg ogłosił swój rozbrat z polityką, trafiając wpierw jako wykładowca do prestiżowego Uniwesytetu Princeton w USA, a ostatnio z sukcesem terminując w biznesie, zwłaszcza w obszarze organizacji i finansowania technologicznych start - up'ów i doradztwie strategicznym. 
Co zatem skłania Montebourga do zmiany planów?
Klucz tkwi niewątpliwie w przeszłości, boleśnie zrewidowanej przez teraźniejszość.
Montebourg, czołowa do niedawna postać P.S, był liderem jej lewego skrzydła, nie kryjącym obiekcji wobec globalizacji/mondializacji, deklarującym się jako zwolennik reformy ustrojowej i umacniania silnego państwa narodowego, kosztem między innymi rozlużnienia zobowiązań integracyjnych w ramach U.E. Przekonania te legły zresztą u podstaw jego konfliktu z kierownictwem Partii Socjalistycznej i samym Prezydentem Republiki, czego efektem jego dymisja z funkcji ministerialnych w rządzie M. Valls'a (lipiec 2014).
Minione dwa lata dowodzą, że polityka socjalistów we Francji nie notuje sukcesów, nie znajduje poklasku społecznego, a zarazem  że realnie istnieje zapotrzebowanie społeczne na aksjologię prezentowaną przez A. Montebourga. W tym wymiarze, decyzję Montebourga należy traktować jako rezultat profesjonalnej analizy sytuacji i istnienia społecznego zapotrzebowania, jako próbę uniknięcia nieuchronnego marginalizowania francuskich socjalistów
Czy strategiczny zamysł powrotu wyrazistego Montebourga ma szansę na szerokie społeczne poparcie? Trudno już dziś jednoznacznie ocenić szanse tej kandydatury w wyborach prezydenckich. Wiadomo jednak, że kandydat na urząd Prezydenta Republiki Arnoud Montebourg, rozbijając głosy lewicy, w istotny sposób ogranicza i tak iluzoryczne nadzieje urzędującego prezydenta F. Hollande'a na drugą turę, a tym bardziej na reelekcję. 
Być może kandydaturę tą należy widzieć w szerszym planie, w którym F. Hollande rezygnuje z kandydowania na rzecz M. Valls'a, a Montebourg w zamian za poparcie zostanie premierem? 
W konsekwencji, przystąpienie do realizacji planu powrotu do polityki Montebourga, oznacza zarazem rozpoczęcie budowy katafalku dla francuskiej lewicy, która rozbita wewnętrznie, pozbawiona sukcesów, zostanie zmajoryzowana - przynajmniej czasowo - przez tradycyjną prawicę i prawicę narodową.
Inicjatywa Montebourga, stanowi też wyzwanie dla Frontu Narodowego, tworząc naturalną tamę dla poszukiwania poparcia społecznego wśród zwolenników lewicy, dla których stanowić ona może intesującą alternatywę dla programu Marine le Pen, a w rezultacie rzutować na ostateczny wynik zmierzającego po władzę Frontu Narodowego.
W efekcie końcowym można założyć, że jeżeli ziści się idea powrotu do polityki Arnaud'a Montebourg'a, stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla pozycji i wpływów P.S, w obecnym kształcie, także personalnym, wyzwanie dla Frontu Narodowego i szansę dla tradycyjnej prawicy, utożsamianej na dzś z N. Sarkozy, doprowadzając do walk wewnętrznych w łonie ugrupowań konkurencyjnych, rozbicia elektoratu i dekompozycji obozu rywali politycznych.  
Czy Montebourg może wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich? Osobiście wątpię, może jednak uzyskać poparcie 10% elektoratu lewicowego, co stanowić może istotny kapitał na przyszłość, na czas rekonstrukcji i przebudowy P.S, po spodziewanych porażkach wyborczych, w wyborach prezydenckich i parlamentarnych  2017 roku.
Z polskiej perspektywy, należy przypomnieć i przywołać przykład L. Millera, jako case nie tylko nieudanego politycznego powrotu, ale i szeregu kardynalnych błędów strategicznych, które doprowadziły na dziś do pełnej marginalizacji polskiej lewicy. Co prawda P.S we Francji nie grozi taka skala zapaści, będącej skutkiej jeszcze większej skali nieodpowiedzialności, egoizmu i braku kompetencji, ale uczyć sie warto.... Leszek Miller jest przykładem, że do polityki nie zawsze warto wracać, a kierownictwo partyjne nie powinno prolongować ambicji politycznych liderów, leżących w rażącej sprzeczności z oczekiwaniami elektoratu i realiami społeczno - politycznymi.      

środa, 3 lutego 2016

Islam w Europie - czy tolerancja jest kolaboracją?

Miałem okazję zapoznać się z wydaną staraniem Wydawnictwa Varsovia, w 2012 roku,  książką Rosjanki: Eleny Czudinowej, pod tytułem: "Meczet Notre Dame. Rok 2048", wydanej w Polsce - co istotne - 8 lat po jej debiucie na rynku rosyjskim. W przywołanym w powieści 2048 roku, duma i symbol Francji: Katedra Notre Dame, jest już meczetem Al - Frankoni, islam opanował Europę, prawem obowiązującym jest prawo szariatu, ostatni chrześcijanie mieszkają w gettach, a dylemat wielu, to wybór między dostatnim życiem kolaborantów, a wiernością tradycji i tożsamości. Książka ta dla części Polaków, sympatyzujących z naszym romantycznym mesjanizmem, może mieć jeszcze jeden walor (niczym religia w koncepcji marksistów, stanowiąca opium dla mas), będąc de facto elementem tyle pokrzepienia serc, co leczenia narodowych kompleksów: w książce szczególna rola przypisana jest Polsce, która po wyjściu z NATO I UE, staje się bastionem oporu przeciw islamizacji, a Kraków przejmuje rolę Watykanu. Nie to jest jednak najważniejsze. 
Powieść Czudinowej, wpisuje się w coraz modniejszy ostatnio nurt twórczości, zwracający uwagę na zagrożenia i konsekwencje islamizacji Europy, że poprzestanę na przywołaniu jedynie książek nieżyjącej już Orlany Fallaci, czy wydanej niedawno powieści Michela Houellebecq'a, nakładem wydawnictwa W.A.B,  "Uległość" (Warszawa 2015, tytuł francuskiego oryginału: "Soumission"). 
Można dyskutować nad zasadnością tego trendu, tejże wrażliwości, granicami swobody twórczej, zwłaszcza realizowanej w warunkach prymatu poprawności politycznej. Można przyznać powieści Czudinowej i innym tego nurtu, prowokującą rolę inispiratora i detonatora społecznych nastrojów w Europie. Można wreszcie traktować je jako nieodpowiedzialne bredzenie. Można. Póki co wolno. Pytanie jest jednak inne: czy warto, czy takie stanowisko, taki pogląd, znajdują swoje obiektywne uzasadnienie? 
Jeżeli czytam (np. B. Niedziński; "Żydzi uciekają z Francji przed islamistami" [w:] "Dziennik Gazeta Prawna" 2.02.2016, nr 21/4168), o narastającym exodusie francuskich Żydów do Izraela (na marginesie, francuscy Żydzi, w liczbie 500 tys., stanowią 1/3 populacji żydowskiej w Europie), motywowanym strachem przed narastającą agresją arabską. Jeżeli dowiaduję się, że lider społeczności żydowskiej w Marsylii, w trosce o bezpieczeństwo współwyznawców, wzywa ich do zaniechania noszenia jarmułek w miejscach publicznych, to czuję dyskomfort i zaczynam nie tylko analizować sytuację. Zaczynam się po prostu bać. Historia Europy i świata, zna już konsekwencje nie tylko nietolerancji i wrogości wobec innych i obcych, zna też bolesny rachunek za bierność w tym względzie. Dziś wrogość radykalnych środowisk islamskich sfokusowana jest na Żydach, kto może być następny?
Póki co, mamy pełne prawo czuć się u siebie. To jednak pozorny spokój, który nie powinien nas demoralizować, skłaniać do lekceważenia zagrożeń, a tym bardziej do defetyzmu. Nie tylko w imię oporu wobec poprawności politycznej i negacji zasadności podwójnych standardów, nie możemy się zgadzać na manifestowaną odmienność obcych - imigrantów przyjeżdżających do Starej Europy, bez względu na ich motywacje. Imigranci muszą przyjąć i uszanować aksjologię kraju przyjmującego, nie mają także najmniejszego prawa do realizowania de facto polityki czystek etnicznych w Europie, czego dowodem coraz częstsze próby sekowania europejskich Żydów, wrosłych od wieków w tradycję europejską. Bagatelizowanie ekscesów imigrantów w Europie, przemilczanie ich wrogości do europejskiej tradycji i kultury, jest czymś więcej niż zaniechaniem i brakiem strategicznego podejścia. Tolerancja w tym zakresie, w moje ocenie, może być i z pewnością będzie w przyszłości poczytana i odebrana jako kolaboracja. Kolaboracja zaś, zwłaszcza w Europie, szczególnie we Francji, ma obiektywnie zdecydowanie pejoratywną konotację. 
Zachodnie demokracje mają póki co dosyć argumentów, aby w ramach państwa prawa, poradzić sobie skutecznie z tym problemem i minimalizować jego negatywy. Rzeczywistość wymaga jednak tyle dojrzałości, co politycznej odwagi. Wymaga społecznego i politycznego consensusu oraz determinacji. Jeżeli te warunki nie zostaną spełnione, to kto wie, może nie tylko katedra Notre Dame, z pewnością nie tylko francuskie kościoły, staną się  meczetami i to nie na kartach powieści, a w europejskiej rzeczywistości. 
 
              

środa, 27 stycznia 2016

Imigracja - komu służy, a dla kogo bije dzwon?

  W Europie zauważalna jest wyraźna zmiana nastawienia w stosunku do kwestii najnowszej imigracji, przede wszystkim ze strony poprawnych politycznie mediów i elit rządzących poszczególnych krajów. Chwalebna to i potrzebna ewolucja, szkoda że mająca charakter post factum, choć z drugiej strony, lepiej że refleksja przyszła późno, niż miałaby nie przyjść wcale.
Bez wątpienia u podstaw tej ewolucji, leży nie tyle stosunek opinii publicznej poszczególnych krajów, znany zresztą od dłuższego czasu, co wyczyny imigrantów, czego symbolem niemiecka Kolonia.
Aksjologia demokracji liberalnych wyznacza centralne miejscu prawom i wolnościom człowieka, stąd szczególna wrażliwość - dodajmy zasadna - na wszelkie przejawy zachowań urągających tych prawom i zagrażających wolności i demokracji. Problem w tym, że aktualna fala imigracji do Europy, jest nie tylko efektem zagrożenia najbardziej fundamentalnych praw obywatelskich w krajach pochodzenia imigrantów, od elementarnej egzystencji poczynając, jest nade wszystko exodusem w kierunku dobrobytu. Nawet jednak i to motywacja byłaby do przyjęcia gdyby nie fakt, że znaczna cześć imigrantów, pryncypialnie odrzuca nie tylko wizję integracji z krajem przyjmującym, ale i ostentacyjnie wyraża swoją wrogość wobec praw, obyczajów i tradycji Europy, prezentując zachowania, które w oczywisty sposób nie mogą być, nawet przez liberalne społeczeństwa europejskie akceptowane.
Stosunek do kobiet, a mówiąc wprost wcale nie incydentalne przejawy molestowania seksualnego Europejek, prezentowane przez część imigrantów, uzupełnione ich roszczeniowymi postawami, muszą być napiętnowane i zdecydowanie odrzucone. Choć jest to ledwie wierzchołek fundamentalnych różnić między rdzennymi Europejczykami, a imigrantami.   
O tym, że imigracja stanowić będzie problem wiedzieli wszyscy, niestety niektórzy - zwłaszcza zaś decydenci polityczni i media głównego nurtu - koniunkturalnie, bądź z premedytacją, próbowali problem ten bagatelizować.
O ile koniunkturalizm wynikał najczęściej z poprawności politycznej, co i tak go nie usprawiedliwia, o tyle o wiele groźniejsze, w sensie konsekwencji,  jest działanie z premedytacją.
Niektóre środowiska i decydenci polityczni uznali, że najnowsza imigracja, może być źródłem poprawy sytuacji rodzimych systemów zabezpieczenia społecznego, w kontekście niekorzystnych zmian demograficznych (starzenia się społeczeństw) i sposobem na zmniejszenie deficytu systemów emerytalnych. Założenie było zdaje się proste: zyskujemy witalną, zmotywowaną siłę roboczą, zwłaszcza w obszarach zapotrzebowania na pracę prostą, która dodatkowo partycypować będzie w utrzymaniu opartego na solidarności międzypokoleniowej systemu emerytalnego. Nie sposób odmówić temu podejściu logiki pod warunkiem, że celem imigrantów jest poprawa własnego bytu w efekcie własnej pracy, a nie korzystania z benefitów systemów ubezpieczenia i zabezpieczenia społecznego Europy.
Podnieść trzeba także jednak kwestię działania z premedytacją. Pochodną wszechobecnej i dominującej globalizacji, stanowiącej - obok poprawności politycznej - zdaje się drugi absolut współczesności, jest i było założenie, że masowy napływ imigrantów, zmniejszy naturalną na Starym Kontynencie presję na utrzymanie poziomu życia i podwyżki płac. Wiele zachodnich rządów realizuje dziś politykę optymalizacji - czytaj stopniowego obniżania kosztów pracy i zmniejszania przywilejów pracowników najemnych - jako źródła poprawy konkurencyjności gospodarki i wzrostu zysków wielkiego kapitału. Punktem odniesienia przy tym staje się już nie tylko Chińczyk, ale i Polak, gotów pracować wydajniej, przy mniejszych gwarancjach socjalnych, niż mieszkaniec i pracobiorca Zachodniej Europy. Skoro tak, imigranci tworząc naturalną konkurencję i presję na rynku pracy, powściągaliby skutecznie roszczenia pracownicze i stabilizowali dotychczasowe, z tendencją do ich spadku, koszty pracy. W tym kontekście i planie, imigrantom przyznano rolę naturalnego bufora i alternatywy wobec pracowników najemnych o europejskim rodowodzie. Dla jednych niestety, dla większości na szczęście, rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te założenia: znaczna część najnowszej imigracji, dąży do partycypacji w owocach rozwoju społeczno - gospodarczego Zachodu, bez analogicznego wkładu w utrzymanie i wzrost tempa tego rozwoju, wbrew bodaj biblijnej zasadzie głoszącej, że kto nie sieje ten nie zbiera, powielonej w ludowym przeświadczeniu: kto nie pracuje ten nie je.
W efekcie końcowym, w odniesieniu do problemu imigracji nie widać dobrych rozwiązań, a stopień powagi tej kwestii radykalizuje coraz bardziej zachowania i postawy społeczne, wpływając coraz silniej na zachowania i preferencje polityczne obywateli. O paradoksie, pierwszą ofiarą nowej tendencji mogą być Niemcy - główny, dotychczasowy sprzymierzeniec imigrantów, w których pozycja Pani Kanclerz i rządzącej koalicji ulega dramatycznej erozji, bez względu na dobry stan niemieckiej gospodarki i jej perspektywy.
Imigracja nie służy na dziś nikomu, poza politycznymi ekstremistami, wzbudza demony z przeszłości, podważa i tak kruche zaufanie do elit politycznych, destabilizuje sytuację społeczno - polityczną Europy, burząc w istocie europejski ład i porządek. Stanowi zarazem dzwon i swoiste memento dla tych, którzy zamierzali ją instrumentalnie wykorzystać do realizacji swoich celów: globalistów, działających w imieniu i na rzecz wielkiego kapitału. Czas zatem na działania korygujące, poprzedzone rewizją podejścia.                         

niedziela, 17 stycznia 2016

Europę Polak musi kochać, choć nie bezkrytycznie.

         Sprokurowany i sprowokowany przez rządy Prawa i Sprawiedliwości spór z Unią Europejską, nie jest wyłącznie kwestią stosunku do demokratycznego państwa prawa i jego instytucji. To znacznie bardziej fundamentalny problem relacji, między demokracją liberalną, której ucieleśnieniem w Europie U.E, a coraz powszechniejszymi, odśrodkowymi tendencjami nacjonalistycznymi, dopuszczającymi nie tylko prymat polityki nad prawem, ale i akceptującymi rządy autorytarne w mozaice lokalnych mutacji i plasujące je - ze względu na rzekomą wyższą skuteczność i przywoływane doświadczenia historyczne - nad demokracją. 
Prawo i Sprawiedliwość, decydując się na promowanie polskiej odrębności, dołącza do coraz liczniejszego grona sceptyków i przeciwników intensyfikacji procesów budowy jedności europejskiej z tą różnicą, że formacje narodowe "Starej Europy" promując nacjonalizm, de facto i de iure, bronią swojego dotychczasowego modelu funkcjonowania państwa i poziomu życia obywateli - dodajmy wysokiego, istotnie odbiegającego od poziomu życia przeciętnego Polaka w Polsce. Europejscy sceptycy, a i w coraz większej mierze ma skutek kryzysu i braku perspektyw, szerokie grono Europejczyków ze "Starej, sytej Europy", traktują solidarność europejską i integrację, jako wyrównywanie szans ich kosztem, jako zwoisty eksport miejsc pracy i dobrobytu, do krajów członkowskich, o niższych kosztach płacy i poziomie życia. Paradoks polega na tym, że Prawo i Sprawiedliwość, zgłasza narodowe aspiracje i ich pochodne na arenie europejskiej bezrefleksyjnie, bez analizy naszego potencjału, w sytuacji, w której z uwagi na poziom zapóżnienia cywilizacyjnego i rozwojowego Polski, każdy polski rząd, w najlepiej pojętym narodowym interesie, winien plasować się w awangardzie tych państw i rządów, które dążą do podniesienia na wyższy poziom integracji europejskiej. Polską racją stanu, jest rozwój integracji europejskiej, której jesteśmy głównymi beneficjentami. Nigdy w przeszłości i z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością nigdy w przyszłości, nie otrzymamy już takich środków pomocowych jak te, które przyznała nam hojnie Unia Europejska (otwartą kwestią jest sprawa efektywności wykorzystania tychże środków).
PiS w sprawie europejskiej prezentuje najbardziej szkodliwe dla nas samych cechy polskiego charakteru naradowego: niczym nie uzasadnioną wiarę w polski mesjanizm, pozbawione podstaw przekonanie o własnym prymacie i wielkości, ortodoksyjny katolicyzm i genetyczną antyniemieckość. Ten melanż, nie tylko skłóci nas z Europą i jej liderami oraz naszymi niektórymi sąsiadami, z którymi pozostajemy w bardziej niż oczywistych relacjach przyczynowo - skutkowych i sprzężeniach zwrotnych. Aksjologia PiS-u w sprawach międzynarodowych, czyni nas krajem nieprzewidywalnym, a w rezultacie podważa zaufanie do państwa polskiego.
Dążenie do potrzebnej i zasadnej optymalizacji zasad funkcjonowania Wspólnoty, kytyczny stosunek do biurokracji brukselskiej i kosztów funkcjonowania instytucji U.E, jest zupełnie czym innym niż polityczne i doktrynalne awanturnictwo.
Globalizacja przyznała nam póki co rolę "Chin Europy". Dzięki niskim kosztom pracy, do Polski alokowano z innych krajów europejskich wiele całych branż przemysłowych (jak choćby produkcja stolarki PCV). Jak wyglądałby jednak polski rynek pracy, gdyby nie nasze członkostwo w Unii?
Immanentna Wspólnej Europie, swoboda przepływu ludzi i kapitału, wygenerowała co prawda sięgającą 3 mln, najnowszą polską emigrację, ludzi najczęściej młodych, najbardziej wykształconych, najbardziej zaradnych. To niepowetowana strata, także w wymiarze demograficznym. Co jednak owym milionom miałaby do zaproponowania Polska bez członkostwa w Unii Europejskiej?
W jakim miejscu wreszcie byłaby polska wieś, gdyby nie Wspólna Polityka Rolna, a w wymiarze jednostkowym dopłaty bezpośrednie?
Nie jesteśmy, nie byliśmy i nigdy niestety nie będziemy, z wielu powodów Szwajacarią, zatem myślenie o jej pozycji i niezależności jest fałszem i ułudą. Nie stać nas także na bytowanie między Rosją, a Unią.  Egzotyczne koncepcje mocarstwa regionalnego, między blokami, to nie wizjonerstwo, to niebezpieczna nieodpowiedzialność.
Wiedziałem - czemu dawałem wyraz niejednokrotnie i na tym blogu, że rządy Prawa i Sprawiedliwości - będą stanowić swoisty czyściec dla nas wszystkich. Nie sądziłem jednak, że wbrew zapowiedziom, rządy te będą czasem rewanżyzmu, odwetu, strategicznej głupoty. PiS miał unikalną szansę społecznie i politycznie uzasadnionej korekty polskiej rzeczywistości. Może z tej szansy jeszcze skorzystać pod warunkiem, że nie będzie szukał wrogów tam, gdzie ich nie ma, sam konsolidował opozycję wobec siebie, nie będzie dezorganizował, anarchizował i relatywizował zasad demokracji. Unia Europejska i jej instytucje, to ostatnie miejsce, w którym PiS powinien chceć się wyróżniać wedle własnych standardów.
Obecna polityka polskiego rządu wobec Unii Europejskiej nosi wszelkie znamiona rażącej niewdzięczności. Mam nadzieję, że nie doprowadzi ona - analogicznie do rozwiązań polskiego ustawodawstwa cywilnego - do możliwości odwołania darowizny, w warunkach wystąpienia rażącej niewdzięczności. Moglibyśmy stracić ponad 100 mld Euro wsparcia, w bieżącej perspektywie unijnego finansowania, co byłoby katastrofą dla polskiego budżetu, dla naszej przyszłości, której skutki przekraczają dalece jedną kadencję sejmową.
W stosunku PiS do Wspólnoty Europejskiej, potrzebne jest opamiętanie.
Trzeba też niezmiennie przypominać i pamiętać, że rządy PiS-u są wynikiem werdyktu wyborczego, a ten rezultatem politycznej niedopowiedzialności, arogancji i głupoty Platformy Obywatelskiej, rządzącej w koalicji z PSL, przez dwie kadencje w Polsce i awanturnictwa politycznego oraz niedojrzałości SLD, któremu PiS zawdzięcza większość sejmową, a w konsekwencji władzę.