środa, 10 sierpnia 2011

Świat na rozdrożu czy powrót do normalności?

     Kryzys finansowy obecnej dekady, nasilający się szczególnie obecnie po obniżeniu ratingu wiarygodności kredytowej USA, potęgowany kryzysem strefy Euro, znajdujący swój formalny wyraz między innymi w gwałtownej aprecjacji złota, lawinowym spadku indeksów giełdowych, ucieczce do walut względnie bezpiecznych [przede wszystkich franka szwajcarskiego - CHF], skłania przedstawicieli wielu środowisk do formułowania katastroficznych wizji.
W Polsce wymiar dramatu społecznego, z pogranicza histerii, przyjmuje wartość CHF, z uwagi na rolę tej waluty na polskim rynku kredytowym, głównie kredytów hipotecznych.
Czy reakcje te są zasadne?
Przede wszystkim - w wymiarze krajowym - obecne doświadczenie winno skłaniać potencjalnych kredytobiorców do bardziej racjonalnych zachowań, do refleksji nad celowością partycypacji w zorganizowanej spekulacji [za taką traktuję zaciąganie kredytów w walutach obcych], a przede wszystkim do bardziej wyważonych decyzji strategicznych, wśród których jednym z kanonów jest zaciąganie zobowiązań wyłącznie w walucie, w której uzyskuje się przychody.
Przez lata relatywnie "słabego franka", kredytobiorcy osiągali dodatkowe korzyści [pytanie czy zasłużone?], z tego tytułu. Dziś przychodzi wykupić ten weksel i - jakkolwiek źle by to nie zabrzmiało - państwo nie powinno interweniować w tej sprawie. Decyzje kredytowe były odpowiedzialnymi decyzjami tych, którzy te kredyty zaciągali, i to oni - nie zbiorowość [czytaj podatnik] - muszą niestety ponosić konsekwencje tych decyzji. W innym przypadku pokrzywdzeni są Ci, którzy zaciągali kredyty w złotych, płacąc istotnie wyższe oprocentowanie. Czy ktoś im to zrekompensuje? Odpowiedz jest oczywista.
Obecny kryzys winien także uruchomić mechanizm racjonalnych decyzji w obszarze kształtu szeroko pojętej konsumpcji, rozdętej przez ostatnie lata ponad wszelką miarę. Nie może być tak, że wszyscy mają domy o wysokim standardzie, dobrze wyposażone, nowe samochody, korzystają pełnymi garściami z życia. To przeczy wszelkiej logice, nie tylko w ekonomicznym aspekcie. Nie można - jako grupy społeczne - strategii całego życia opierać na odraczaniu regulowania zobowiązań i przyspieszania procesu konsumpcji. To po prostu całkowicie irracjonalne zachowanie.
W wymiarze globalnym, poza dyskusjami o nieuchronnych zmianach zachodzących na gospodarczej mapie świata, konieczne jest pytanie kto zarabia na obecnym kryzysie, a kto na nim traci. Spekulacje na dolarze amerykańskim są jakby łudząco podobne do analogicznych działań, którym swego czasu był poddany brytyjski funt. świat zna źródła i autora tej destabilizacji [1992 r. - Georges Soros]. Czy obecnie mamy do czynienia z próbą powtórki tego scenaruisza?
W końcu warto się zastanowić, czy aby Noam Chomsky, jeden z liderów ruchu Alterglobalistów nie miał chociaż części racji twierdząc, że mówienie współcześnie o liberalnym rynku, w sytuacji jego całkowitego zdominowania przez ponadnarodowe korporacje jest utopią. Korporacje bowiem - jego zdaniem - w istocie swojej są organizacjami totalitarnymi?
A może warto powrócić do koncepcji laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii [1981], James'a Tobin' a [1918 - 2002], który postulował wprowadzenie podatku od spekulacji walutowych, jako nie generujących żadnej wartości we właściwym tego słowa znaczeniu?
Może nadszedł czas, aby poza permanentnym analizowaniem naszego konta w biurze maklerskim, stanu środków w OFE, rozważaniem kolejnych podróży zagranicznych i zakupów inwestycyjnych [o konsumpcyjnym wszakże charakterze: nowy dom, nowy samochód etc], zastanowić się po co my to wszystko robimy, kto na tym zyskuje, kto za to zapłaci i dlaczego nasze dzieci i wnuki. Może warto?

      
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz