Ostatnio nasilają się pogłoski dotyczące implementacji znanych od dawna w formie koncepcyjnej planów podziału Unii Europejskiej na dwie części: Europę "strefy Euro" i pozostałe, nie posiadające wspólnej waluty kraje członkowskie. Formalnie podział ten sprowadzałby się do zróżnicowania poziomu i tempa integracji, oraz modyfikował mechanizmy decyzyjne obowiązujące dotychczas w Unii.
Moderatorami tych planów są rzekomo Francja i Niemcy, a personalnie inicjatywy w tej dziedzinie, wiąże się z Prezydentem Republiki Francuskiej N. Sarkozy i Przewodniczącym Rady Europejskiej Herman'em Van Rompuy [skądinąd nie wiadomo czy zasadnie].
Niezależnie od motywacji twórców, czy domniemanych autorów tej koncepcji, patrząc na przyszłość Europy nie z punktu widzenia nacechowanego polonocentryzmem, a przez pryzmat obiektywnych tendencji, w idei tej należy widzieć potencjalnie niebezpieczny precedens, który w istocie ostatecznie zdyskredytuje społecznie integrację, doprowadzając w konsekwencji do upadku idei zjednoczenia, czyli samobójstwa Europy.
Już dziś wielu Europejczykom, Europa i jej instytucje kojarzą się z przerostami biurokratycznymi, fasadowością instytucji i absurdalnym ustawodawstwem [czego demagogicznym symbolem w Polsce są precyzyjne wymogi odnośnie parametrów banana, w aspekcie jego krzywizn]. Wielu z nas nie rozumie istoty zjednoczenia i nie widzi konieczności dalszej intensyfikacji integracji europejskiej.
Hołdowanie wszelkim zasadom zmierzającym do formalnych i nieformalnych podziałów wewnątrz Unii, jest w istocie zaprzeczeniem kluczowych wartości stanowiących fundament zjednoczonej Europy, w tym idei solidarności europejskiej.
Poza "epicentrum" polityki Wspólnoty pozostawałyby nie tylko Polska, [to zresztą moim zdaniem jest najmniej istotny aspekt sprawy, a tragizowanie polskich elit politycznych w tym wymiarze, ma co najwyżej wymiar spektaklu na bazie bezpodstawnych snów o naszej narodowej potędze], ale przede wszystkim Wlk. Brytania, bez której trudno wyobrazić sobie zjednoczoną Europę, o innych krajach nie wspominając.
Czasami mam wrażenie, że zastygająca coraz bardziej w egoizmach narodowych Europa i jej liderzy [zarówno w aspekcie personalnym, jak i państwowym], w poczuciu samozadowolenia z tytułu budowy liberalnego wewnętrznie, Wspólnego Rynku [nominalnie najliczniejszego na świecie], nie rozumieją wyzwań które stoją przed nami Europejczykami.
Europa potrzebuje dziś nie podziału na prędkości, strefy, waluty, ale odpowiedzialnej, monitorowanej intensyfikacji integracji, na bazie śmiałego planu politycznego, jako jedynej drogi do zachowania tożsamości europejskiej, do zatrzymania wielowymiarowej dekadencji kontynentu.
Wszelkie "kombinowanie" o omówionym charakterze, jest w istocie antagonizowaniem Europy, które skończy się wpierw zatrzymaniem, a następnie anarchizacją procesu Zjednoczenia.
Jeżeli rzeczywiście celem kluczowych państw europejskich jest zatrzymanie procesu budowy jednego organizmu, po co robić to tak drogo?
Wydawało się, że minęły już bezpowrotnie czasy obowiązywania koncepcji "równowagi europejskiej", dominacji określonej nacji czy państwowości, a wszelkie nacjonalistyczne resentymenty należy traktować jako przejaw co najwyżej niefrasobliwości, by nie powiedzieć nieodpowiedzialności politycznej. Rzeczywistość zdaje się budzić stare demony.
W Europie, mimo oczywistych problemów, zaniechań i zaniedbań, nie ma miejsca dla "Europy dwóch prędkości". Stawianie tej kwestii, może pomóc wygrać wybory na szczeblu narodowym, może odebrać cześć zwolenników partiom narodowym i to tylko koniunkturalnie, na krótki okres czasu. Nic więcej.
Zjednoczona Europa nie ma alternatywy. Jej alternatywą w aktualnym i przewidywalnym światowym układzie geopolitycznym i kształcie ekonomiki jest wyłącznie samobójstwo kontynentu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz