sobota, 27 lutego 2016

Gdzie się podziało 130 tys. imigrantów?

     Rząd niemiecki, z porażającą szczerością poinformował 26 lutego br., że nie może doliczyć się 130 tys. imigrantów, którzy przyjechali do Niemiec w 2015 roku. 130 tys. ludzi, to sporej wielkości miasto, zatem rząd Angeli Merkel nie potrafi zlokalizować miasta tej wielkości, a precyzyjniej jego mieszkańców???
Informacja ta, tylko z pozoru jest zabawna.
Jeżeli znana ze sprawności i akuratności biurokratycznej administracja niemiecka zgubiła stu tysięczne miasto, to niewątpliwie musi to szokować.
Z pewnością znaczna część z wspomnianych imigrantów, rozjechała się po Europie, szukając szczęścia, dobrobytu  i stabilności, co jest w pewnym sensie wytłumaczeniem, ale nie rozwiązaniem problemu. 
W ostatnich tygodniach, z powodów zawodowych, mam możliwość częstych spotkań z mieszkańcami "Starej Europy", którzy wbrew poprawności politycznej i stanowisku własnych rządów, nachalnej propagandzie rodzimych mediów, są coraz bardziej krytyczni wobec najnowszej fali imigracji do Europy. Ich zdaniem, bez względu na to czy imigranci zalegalizują swój pobyt w Europie, czy nie, otrzymają prawo azylu, czy spotka ich odmowa w tym względzie, oni i tak już tu pozostaną, licząc na długotrwałość i przewlekłość procedur, wsparcie tych, którzy w stosunku do imigracji, widzą test demokracji liberalnej Zachodu, wreszcie na silne lobby humanitarne.
Z drugiej strony, w Europie rośnie strach, a wielu Austriaków, Niemców, Francuzów, by na nich tylko poprzestać, zaczyna inaczej widzieć i rozumieć konotację pojęcia "bezpieczny dom". Na dziś, to już nie tylko alarmy, systemy zabezpieczeń, to antywłamaniowe drzwi do domów i mieszkań, oznaczające odejście od lekkości i dominacji design'u, na rzecz prymatu bezpieczeństwa, to kłódki o podwyższonej odporności na włamanie, to rolety antywłamaniowe w oknach. Zmianę nastrojów i preferencji konsumenckich, potwierdzają zresztą najnowsze wyniki oraz prognozy koniunktury: rynek związany z szeroko pojętym, indywidualnym bezpieczeństwem domowym, ma rosnąć w "Starej Europie" w tempie 15% rocznie i być jednym z bardziej atrakcyjnych sektorów gospodarki.
Jeżeli strach przed imigrantami oznaczał będzie wyłącznie poprawę koniunktury na drzwi antywłamaniowe, to poza ogólną poprawą osobistego komfortu Europejczyków i generacyjnej wymiany produktów oraz korzystnych zmian koniunktury branży, negatywy byłyby mało zauważalne, poza prawdopodobnym spadkiem cen nieruchomości w lokalizacjach, w których imigranci stanowić będą istotny odsetek mieszkańców. Niestety prawdopodobieństwo takiej ewolucji sytuacji w Europie jest iluzoryczne... 
Każdy, kto choć raz był w regionach z wysokim odsetkiem imigrantów, zwłaszcza z kręgów innej kultury pochodzenia, nawet w "starych czasach" wie i pamięta, że poczucie obcości białego Europejczyka, zwolennika tradycyjnej aksjologii i tożsamości, jest powszechne. Wystarczy przywołać dzielnice podmiejskie Paryża, czy choćby niemiecki Duisburg. Te negatywne zjawiska mogą się obecnie niestety zdecydowanie nasilać
Niepokój mój budzi jeszcze jeden aspekt sprawy. Jeżeli z owych 130 tysięcy statystycznie "zgubionych" imigrantów, ledwie promil przygotowuje się w ustronnych i wygodnych miejscach, do czynnej konfrontacji z cywilizacją europejską, wedle wzorów skrajnych islamistów?
Poprawna politycznie Europa nie miała siły i odwagi przeciwstawić się najnowszej polityce imigracyjnej Niemiec. Obyśmy wszyscy nie stali sie ofiarami tej bezsasadnej, bezkrytycznej hojności. Przypominanie w tym kontekście o epizodzie związanym z koniem trojańskim i jego skutkach, nie jest moim zdaniem bynajmniej nadużyciem.             

niedziela, 21 lutego 2016

Montebourg planuje swój powrót czy/i polityczny pogrzeb F. Holland'a?

Francuskie media obiegłą informacja, że  Arnaud Montebourg, "enfant terrible" francuskiej Partii Socjalistycznej, planuje swój powrót do wielkiej polityki, nosząc się z zamiarem kandydowania w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji.
Deklaracja ta jest o tyle szokująca, że ledwie 30 października 2014 roku, Montebourg ogłosił swój rozbrat z polityką, trafiając wpierw jako wykładowca do prestiżowego Uniwesytetu Princeton w USA, a ostatnio z sukcesem terminując w biznesie, zwłaszcza w obszarze organizacji i finansowania technologicznych start - up'ów i doradztwie strategicznym. 
Co zatem skłania Montebourga do zmiany planów?
Klucz tkwi niewątpliwie w przeszłości, boleśnie zrewidowanej przez teraźniejszość.
Montebourg, czołowa do niedawna postać P.S, był liderem jej lewego skrzydła, nie kryjącym obiekcji wobec globalizacji/mondializacji, deklarującym się jako zwolennik reformy ustrojowej i umacniania silnego państwa narodowego, kosztem między innymi rozlużnienia zobowiązań integracyjnych w ramach U.E. Przekonania te legły zresztą u podstaw jego konfliktu z kierownictwem Partii Socjalistycznej i samym Prezydentem Republiki, czego efektem jego dymisja z funkcji ministerialnych w rządzie M. Valls'a (lipiec 2014).
Minione dwa lata dowodzą, że polityka socjalistów we Francji nie notuje sukcesów, nie znajduje poklasku społecznego, a zarazem  że realnie istnieje zapotrzebowanie społeczne na aksjologię prezentowaną przez A. Montebourga. W tym wymiarze, decyzję Montebourga należy traktować jako rezultat profesjonalnej analizy sytuacji i istnienia społecznego zapotrzebowania, jako próbę uniknięcia nieuchronnego marginalizowania francuskich socjalistów
Czy strategiczny zamysł powrotu wyrazistego Montebourga ma szansę na szerokie społeczne poparcie? Trudno już dziś jednoznacznie ocenić szanse tej kandydatury w wyborach prezydenckich. Wiadomo jednak, że kandydat na urząd Prezydenta Republiki Arnoud Montebourg, rozbijając głosy lewicy, w istotny sposób ogranicza i tak iluzoryczne nadzieje urzędującego prezydenta F. Hollande'a na drugą turę, a tym bardziej na reelekcję. 
Być może kandydaturę tą należy widzieć w szerszym planie, w którym F. Hollande rezygnuje z kandydowania na rzecz M. Valls'a, a Montebourg w zamian za poparcie zostanie premierem? 
W konsekwencji, przystąpienie do realizacji planu powrotu do polityki Montebourga, oznacza zarazem rozpoczęcie budowy katafalku dla francuskiej lewicy, która rozbita wewnętrznie, pozbawiona sukcesów, zostanie zmajoryzowana - przynajmniej czasowo - przez tradycyjną prawicę i prawicę narodową.
Inicjatywa Montebourga, stanowi też wyzwanie dla Frontu Narodowego, tworząc naturalną tamę dla poszukiwania poparcia społecznego wśród zwolenników lewicy, dla których stanowić ona może intesującą alternatywę dla programu Marine le Pen, a w rezultacie rzutować na ostateczny wynik zmierzającego po władzę Frontu Narodowego.
W efekcie końcowym można założyć, że jeżeli ziści się idea powrotu do polityki Arnaud'a Montebourg'a, stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla pozycji i wpływów P.S, w obecnym kształcie, także personalnym, wyzwanie dla Frontu Narodowego i szansę dla tradycyjnej prawicy, utożsamianej na dzś z N. Sarkozy, doprowadzając do walk wewnętrznych w łonie ugrupowań konkurencyjnych, rozbicia elektoratu i dekompozycji obozu rywali politycznych.  
Czy Montebourg może wejść do drugiej tury wyborów prezydenckich? Osobiście wątpię, może jednak uzyskać poparcie 10% elektoratu lewicowego, co stanowić może istotny kapitał na przyszłość, na czas rekonstrukcji i przebudowy P.S, po spodziewanych porażkach wyborczych, w wyborach prezydenckich i parlamentarnych  2017 roku.
Z polskiej perspektywy, należy przypomnieć i przywołać przykład L. Millera, jako case nie tylko nieudanego politycznego powrotu, ale i szeregu kardynalnych błędów strategicznych, które doprowadziły na dziś do pełnej marginalizacji polskiej lewicy. Co prawda P.S we Francji nie grozi taka skala zapaści, będącej skutkiej jeszcze większej skali nieodpowiedzialności, egoizmu i braku kompetencji, ale uczyć sie warto.... Leszek Miller jest przykładem, że do polityki nie zawsze warto wracać, a kierownictwo partyjne nie powinno prolongować ambicji politycznych liderów, leżących w rażącej sprzeczności z oczekiwaniami elektoratu i realiami społeczno - politycznymi.      

środa, 3 lutego 2016

Islam w Europie - czy tolerancja jest kolaboracją?

Miałem okazję zapoznać się z wydaną staraniem Wydawnictwa Varsovia, w 2012 roku,  książką Rosjanki: Eleny Czudinowej, pod tytułem: "Meczet Notre Dame. Rok 2048", wydanej w Polsce - co istotne - 8 lat po jej debiucie na rynku rosyjskim. W przywołanym w powieści 2048 roku, duma i symbol Francji: Katedra Notre Dame, jest już meczetem Al - Frankoni, islam opanował Europę, prawem obowiązującym jest prawo szariatu, ostatni chrześcijanie mieszkają w gettach, a dylemat wielu, to wybór między dostatnim życiem kolaborantów, a wiernością tradycji i tożsamości. Książka ta dla części Polaków, sympatyzujących z naszym romantycznym mesjanizmem, może mieć jeszcze jeden walor (niczym religia w koncepcji marksistów, stanowiąca opium dla mas), będąc de facto elementem tyle pokrzepienia serc, co leczenia narodowych kompleksów: w książce szczególna rola przypisana jest Polsce, która po wyjściu z NATO I UE, staje się bastionem oporu przeciw islamizacji, a Kraków przejmuje rolę Watykanu. Nie to jest jednak najważniejsze. 
Powieść Czudinowej, wpisuje się w coraz modniejszy ostatnio nurt twórczości, zwracający uwagę na zagrożenia i konsekwencje islamizacji Europy, że poprzestanę na przywołaniu jedynie książek nieżyjącej już Orlany Fallaci, czy wydanej niedawno powieści Michela Houellebecq'a, nakładem wydawnictwa W.A.B,  "Uległość" (Warszawa 2015, tytuł francuskiego oryginału: "Soumission"). 
Można dyskutować nad zasadnością tego trendu, tejże wrażliwości, granicami swobody twórczej, zwłaszcza realizowanej w warunkach prymatu poprawności politycznej. Można przyznać powieści Czudinowej i innym tego nurtu, prowokującą rolę inispiratora i detonatora społecznych nastrojów w Europie. Można wreszcie traktować je jako nieodpowiedzialne bredzenie. Można. Póki co wolno. Pytanie jest jednak inne: czy warto, czy takie stanowisko, taki pogląd, znajdują swoje obiektywne uzasadnienie? 
Jeżeli czytam (np. B. Niedziński; "Żydzi uciekają z Francji przed islamistami" [w:] "Dziennik Gazeta Prawna" 2.02.2016, nr 21/4168), o narastającym exodusie francuskich Żydów do Izraela (na marginesie, francuscy Żydzi, w liczbie 500 tys., stanowią 1/3 populacji żydowskiej w Europie), motywowanym strachem przed narastającą agresją arabską. Jeżeli dowiaduję się, że lider społeczności żydowskiej w Marsylii, w trosce o bezpieczeństwo współwyznawców, wzywa ich do zaniechania noszenia jarmułek w miejscach publicznych, to czuję dyskomfort i zaczynam nie tylko analizować sytuację. Zaczynam się po prostu bać. Historia Europy i świata, zna już konsekwencje nie tylko nietolerancji i wrogości wobec innych i obcych, zna też bolesny rachunek za bierność w tym względzie. Dziś wrogość radykalnych środowisk islamskich sfokusowana jest na Żydach, kto może być następny?
Póki co, mamy pełne prawo czuć się u siebie. To jednak pozorny spokój, który nie powinien nas demoralizować, skłaniać do lekceważenia zagrożeń, a tym bardziej do defetyzmu. Nie tylko w imię oporu wobec poprawności politycznej i negacji zasadności podwójnych standardów, nie możemy się zgadzać na manifestowaną odmienność obcych - imigrantów przyjeżdżających do Starej Europy, bez względu na ich motywacje. Imigranci muszą przyjąć i uszanować aksjologię kraju przyjmującego, nie mają także najmniejszego prawa do realizowania de facto polityki czystek etnicznych w Europie, czego dowodem coraz częstsze próby sekowania europejskich Żydów, wrosłych od wieków w tradycję europejską. Bagatelizowanie ekscesów imigrantów w Europie, przemilczanie ich wrogości do europejskiej tradycji i kultury, jest czymś więcej niż zaniechaniem i brakiem strategicznego podejścia. Tolerancja w tym zakresie, w moje ocenie, może być i z pewnością będzie w przyszłości poczytana i odebrana jako kolaboracja. Kolaboracja zaś, zwłaszcza w Europie, szczególnie we Francji, ma obiektywnie zdecydowanie pejoratywną konotację. 
Zachodnie demokracje mają póki co dosyć argumentów, aby w ramach państwa prawa, poradzić sobie skutecznie z tym problemem i minimalizować jego negatywy. Rzeczywistość wymaga jednak tyle dojrzałości, co politycznej odwagi. Wymaga społecznego i politycznego consensusu oraz determinacji. Jeżeli te warunki nie zostaną spełnione, to kto wie, może nie tylko katedra Notre Dame, z pewnością nie tylko francuskie kościoły, staną się  meczetami i to nie na kartach powieści, a w europejskiej rzeczywistości. 
 
              

środa, 27 stycznia 2016

Imigracja - komu służy, a dla kogo bije dzwon?

  W Europie zauważalna jest wyraźna zmiana nastawienia w stosunku do kwestii najnowszej imigracji, przede wszystkim ze strony poprawnych politycznie mediów i elit rządzących poszczególnych krajów. Chwalebna to i potrzebna ewolucja, szkoda że mająca charakter post factum, choć z drugiej strony, lepiej że refleksja przyszła późno, niż miałaby nie przyjść wcale.
Bez wątpienia u podstaw tej ewolucji, leży nie tyle stosunek opinii publicznej poszczególnych krajów, znany zresztą od dłuższego czasu, co wyczyny imigrantów, czego symbolem niemiecka Kolonia.
Aksjologia demokracji liberalnych wyznacza centralne miejscu prawom i wolnościom człowieka, stąd szczególna wrażliwość - dodajmy zasadna - na wszelkie przejawy zachowań urągających tych prawom i zagrażających wolności i demokracji. Problem w tym, że aktualna fala imigracji do Europy, jest nie tylko efektem zagrożenia najbardziej fundamentalnych praw obywatelskich w krajach pochodzenia imigrantów, od elementarnej egzystencji poczynając, jest nade wszystko exodusem w kierunku dobrobytu. Nawet jednak i to motywacja byłaby do przyjęcia gdyby nie fakt, że znaczna cześć imigrantów, pryncypialnie odrzuca nie tylko wizję integracji z krajem przyjmującym, ale i ostentacyjnie wyraża swoją wrogość wobec praw, obyczajów i tradycji Europy, prezentując zachowania, które w oczywisty sposób nie mogą być, nawet przez liberalne społeczeństwa europejskie akceptowane.
Stosunek do kobiet, a mówiąc wprost wcale nie incydentalne przejawy molestowania seksualnego Europejek, prezentowane przez część imigrantów, uzupełnione ich roszczeniowymi postawami, muszą być napiętnowane i zdecydowanie odrzucone. Choć jest to ledwie wierzchołek fundamentalnych różnić między rdzennymi Europejczykami, a imigrantami.   
O tym, że imigracja stanowić będzie problem wiedzieli wszyscy, niestety niektórzy - zwłaszcza zaś decydenci polityczni i media głównego nurtu - koniunkturalnie, bądź z premedytacją, próbowali problem ten bagatelizować.
O ile koniunkturalizm wynikał najczęściej z poprawności politycznej, co i tak go nie usprawiedliwia, o tyle o wiele groźniejsze, w sensie konsekwencji,  jest działanie z premedytacją.
Niektóre środowiska i decydenci polityczni uznali, że najnowsza imigracja, może być źródłem poprawy sytuacji rodzimych systemów zabezpieczenia społecznego, w kontekście niekorzystnych zmian demograficznych (starzenia się społeczeństw) i sposobem na zmniejszenie deficytu systemów emerytalnych. Założenie było zdaje się proste: zyskujemy witalną, zmotywowaną siłę roboczą, zwłaszcza w obszarach zapotrzebowania na pracę prostą, która dodatkowo partycypować będzie w utrzymaniu opartego na solidarności międzypokoleniowej systemu emerytalnego. Nie sposób odmówić temu podejściu logiki pod warunkiem, że celem imigrantów jest poprawa własnego bytu w efekcie własnej pracy, a nie korzystania z benefitów systemów ubezpieczenia i zabezpieczenia społecznego Europy.
Podnieść trzeba także jednak kwestię działania z premedytacją. Pochodną wszechobecnej i dominującej globalizacji, stanowiącej - obok poprawności politycznej - zdaje się drugi absolut współczesności, jest i było założenie, że masowy napływ imigrantów, zmniejszy naturalną na Starym Kontynencie presję na utrzymanie poziomu życia i podwyżki płac. Wiele zachodnich rządów realizuje dziś politykę optymalizacji - czytaj stopniowego obniżania kosztów pracy i zmniejszania przywilejów pracowników najemnych - jako źródła poprawy konkurencyjności gospodarki i wzrostu zysków wielkiego kapitału. Punktem odniesienia przy tym staje się już nie tylko Chińczyk, ale i Polak, gotów pracować wydajniej, przy mniejszych gwarancjach socjalnych, niż mieszkaniec i pracobiorca Zachodniej Europy. Skoro tak, imigranci tworząc naturalną konkurencję i presję na rynku pracy, powściągaliby skutecznie roszczenia pracownicze i stabilizowali dotychczasowe, z tendencją do ich spadku, koszty pracy. W tym kontekście i planie, imigrantom przyznano rolę naturalnego bufora i alternatywy wobec pracowników najemnych o europejskim rodowodzie. Dla jednych niestety, dla większości na szczęście, rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te założenia: znaczna część najnowszej imigracji, dąży do partycypacji w owocach rozwoju społeczno - gospodarczego Zachodu, bez analogicznego wkładu w utrzymanie i wzrost tempa tego rozwoju, wbrew bodaj biblijnej zasadzie głoszącej, że kto nie sieje ten nie zbiera, powielonej w ludowym przeświadczeniu: kto nie pracuje ten nie je.
W efekcie końcowym, w odniesieniu do problemu imigracji nie widać dobrych rozwiązań, a stopień powagi tej kwestii radykalizuje coraz bardziej zachowania i postawy społeczne, wpływając coraz silniej na zachowania i preferencje polityczne obywateli. O paradoksie, pierwszą ofiarą nowej tendencji mogą być Niemcy - główny, dotychczasowy sprzymierzeniec imigrantów, w których pozycja Pani Kanclerz i rządzącej koalicji ulega dramatycznej erozji, bez względu na dobry stan niemieckiej gospodarki i jej perspektywy.
Imigracja nie służy na dziś nikomu, poza politycznymi ekstremistami, wzbudza demony z przeszłości, podważa i tak kruche zaufanie do elit politycznych, destabilizuje sytuację społeczno - polityczną Europy, burząc w istocie europejski ład i porządek. Stanowi zarazem dzwon i swoiste memento dla tych, którzy zamierzali ją instrumentalnie wykorzystać do realizacji swoich celów: globalistów, działających w imieniu i na rzecz wielkiego kapitału. Czas zatem na działania korygujące, poprzedzone rewizją podejścia.                         

niedziela, 17 stycznia 2016

Europę Polak musi kochać, choć nie bezkrytycznie.

         Sprokurowany i sprowokowany przez rządy Prawa i Sprawiedliwości spór z Unią Europejską, nie jest wyłącznie kwestią stosunku do demokratycznego państwa prawa i jego instytucji. To znacznie bardziej fundamentalny problem relacji, między demokracją liberalną, której ucieleśnieniem w Europie U.E, a coraz powszechniejszymi, odśrodkowymi tendencjami nacjonalistycznymi, dopuszczającymi nie tylko prymat polityki nad prawem, ale i akceptującymi rządy autorytarne w mozaice lokalnych mutacji i plasujące je - ze względu na rzekomą wyższą skuteczność i przywoływane doświadczenia historyczne - nad demokracją. 
Prawo i Sprawiedliwość, decydując się na promowanie polskiej odrębności, dołącza do coraz liczniejszego grona sceptyków i przeciwników intensyfikacji procesów budowy jedności europejskiej z tą różnicą, że formacje narodowe "Starej Europy" promując nacjonalizm, de facto i de iure, bronią swojego dotychczasowego modelu funkcjonowania państwa i poziomu życia obywateli - dodajmy wysokiego, istotnie odbiegającego od poziomu życia przeciętnego Polaka w Polsce. Europejscy sceptycy, a i w coraz większej mierze ma skutek kryzysu i braku perspektyw, szerokie grono Europejczyków ze "Starej, sytej Europy", traktują solidarność europejską i integrację, jako wyrównywanie szans ich kosztem, jako zwoisty eksport miejsc pracy i dobrobytu, do krajów członkowskich, o niższych kosztach płacy i poziomie życia. Paradoks polega na tym, że Prawo i Sprawiedliwość, zgłasza narodowe aspiracje i ich pochodne na arenie europejskiej bezrefleksyjnie, bez analizy naszego potencjału, w sytuacji, w której z uwagi na poziom zapóżnienia cywilizacyjnego i rozwojowego Polski, każdy polski rząd, w najlepiej pojętym narodowym interesie, winien plasować się w awangardzie tych państw i rządów, które dążą do podniesienia na wyższy poziom integracji europejskiej. Polską racją stanu, jest rozwój integracji europejskiej, której jesteśmy głównymi beneficjentami. Nigdy w przeszłości i z dużym prawdopodobieństwem, graniczącym z pewnością nigdy w przyszłości, nie otrzymamy już takich środków pomocowych jak te, które przyznała nam hojnie Unia Europejska (otwartą kwestią jest sprawa efektywności wykorzystania tychże środków).
PiS w sprawie europejskiej prezentuje najbardziej szkodliwe dla nas samych cechy polskiego charakteru naradowego: niczym nie uzasadnioną wiarę w polski mesjanizm, pozbawione podstaw przekonanie o własnym prymacie i wielkości, ortodoksyjny katolicyzm i genetyczną antyniemieckość. Ten melanż, nie tylko skłóci nas z Europą i jej liderami oraz naszymi niektórymi sąsiadami, z którymi pozostajemy w bardziej niż oczywistych relacjach przyczynowo - skutkowych i sprzężeniach zwrotnych. Aksjologia PiS-u w sprawach międzynarodowych, czyni nas krajem nieprzewidywalnym, a w rezultacie podważa zaufanie do państwa polskiego.
Dążenie do potrzebnej i zasadnej optymalizacji zasad funkcjonowania Wspólnoty, kytyczny stosunek do biurokracji brukselskiej i kosztów funkcjonowania instytucji U.E, jest zupełnie czym innym niż polityczne i doktrynalne awanturnictwo.
Globalizacja przyznała nam póki co rolę "Chin Europy". Dzięki niskim kosztom pracy, do Polski alokowano z innych krajów europejskich wiele całych branż przemysłowych (jak choćby produkcja stolarki PCV). Jak wyglądałby jednak polski rynek pracy, gdyby nie nasze członkostwo w Unii?
Immanentna Wspólnej Europie, swoboda przepływu ludzi i kapitału, wygenerowała co prawda sięgającą 3 mln, najnowszą polską emigrację, ludzi najczęściej młodych, najbardziej wykształconych, najbardziej zaradnych. To niepowetowana strata, także w wymiarze demograficznym. Co jednak owym milionom miałaby do zaproponowania Polska bez członkostwa w Unii Europejskiej?
W jakim miejscu wreszcie byłaby polska wieś, gdyby nie Wspólna Polityka Rolna, a w wymiarze jednostkowym dopłaty bezpośrednie?
Nie jesteśmy, nie byliśmy i nigdy niestety nie będziemy, z wielu powodów Szwajacarią, zatem myślenie o jej pozycji i niezależności jest fałszem i ułudą. Nie stać nas także na bytowanie między Rosją, a Unią.  Egzotyczne koncepcje mocarstwa regionalnego, między blokami, to nie wizjonerstwo, to niebezpieczna nieodpowiedzialność.
Wiedziałem - czemu dawałem wyraz niejednokrotnie i na tym blogu, że rządy Prawa i Sprawiedliwości - będą stanowić swoisty czyściec dla nas wszystkich. Nie sądziłem jednak, że wbrew zapowiedziom, rządy te będą czasem rewanżyzmu, odwetu, strategicznej głupoty. PiS miał unikalną szansę społecznie i politycznie uzasadnionej korekty polskiej rzeczywistości. Może z tej szansy jeszcze skorzystać pod warunkiem, że nie będzie szukał wrogów tam, gdzie ich nie ma, sam konsolidował opozycję wobec siebie, nie będzie dezorganizował, anarchizował i relatywizował zasad demokracji. Unia Europejska i jej instytucje, to ostatnie miejsce, w którym PiS powinien chceć się wyróżniać wedle własnych standardów.
Obecna polityka polskiego rządu wobec Unii Europejskiej nosi wszelkie znamiona rażącej niewdzięczności. Mam nadzieję, że nie doprowadzi ona - analogicznie do rozwiązań polskiego ustawodawstwa cywilnego - do możliwości odwołania darowizny, w warunkach wystąpienia rażącej niewdzięczności. Moglibyśmy stracić ponad 100 mld Euro wsparcia, w bieżącej perspektywie unijnego finansowania, co byłoby katastrofą dla polskiego budżetu, dla naszej przyszłości, której skutki przekraczają dalece jedną kadencję sejmową.
W stosunku PiS do Wspólnoty Europejskiej, potrzebne jest opamiętanie.
Trzeba też niezmiennie przypominać i pamiętać, że rządy PiS-u są wynikiem werdyktu wyborczego, a ten rezultatem politycznej niedopowiedzialności, arogancji i głupoty Platformy Obywatelskiej, rządzącej w koalicji z PSL, przez dwie kadencje w Polsce i awanturnictwa politycznego oraz niedojrzałości SLD, któremu PiS zawdzięcza większość sejmową, a w konsekwencji władzę.

sobota, 2 stycznia 2016

2016 rok: w poszukiwaniu równowagi i/czy bezpieczeństwa?

      Nowy, 2016 Rok, z pewnością nie będzie należał do łatwych, nie tylko dlatego, że jest rokiem przestępnym - co wedle niektórych - z góry determinuje wystąpienie w jego trakcie nadzwyczajnych zdarzeń.
Nowy Rok, będzie zapewne kolejną próbą gorączkowego szukania rozwiązań i koncepcji dalszego funkcjonowania społeczeństw europejskich, zdezorientowanych, zagubionych, poddanych presji poprawności politycznej z jednej strony, z drugiej zaś zdesperowanych troską o stabilność i ezgystencjalne jutro, rozpaczliwie szukających wyjścia i nadziei. Czy próbą skuteczną?
Bez konieczności wpisywania się w oficjalny dyskurs polityczny, z dystansem do obowiązującej w Europie retoryki, a zarazem zgodnie z powszechnymi odczucami, bez zbędnego patosu, ale jednak w zgodzie z faktami, trzeba podzielić pogląd, że sprawy światowe, europejskie, w tym polskie, nie mają się najlepiej. 
Bez względu na stosunek do kwestii najnowszej, islamskiej emigracji, trudno nie zgodzić się z poglądem, że musi stać się ona przyczynkiem do przemyślenia strategii europejskiej wobec przybyszów z zewnątrz, zwłaszcza imigracji obcej kulturowo. Względy humanitarne, zwykła ludzka przyzwoitość, prawa człowieka, to trwałe wartości w kanonie kultury i aksjologii europejskiej, z drugiej jednak strony, są granice szeroko pojętej wydolności i sprawności europejskiej i nadchodzi nieuchronnie moment - jeżeli już nie został zlekceważony - kiedy Europa musi powiedzieć obcym dosyć. Jest to tym istotniejsze, że najnowsza fala wędrówki ludów, burzy i tak kruchy, europejski ład społeczny, uruchamia mechanizmy społecznej radykalizacji i braku akceptacji wobec tych przybyszów, którzy egzystują w Europie od lat, o kwestii wzrostu zagrożenia zamachami terrorystycznymi, a w konsekwencji narastającym lawionowo braku bezpieczeństwa w Europie - czego koronnym przykładem, gościnne wobec imigrantów Niemcy - nie wspominając.
Kluczową przyczyną powyższych problemów, jest nie tylko utrzymująca się dekoniunktura ekonomiczna w Europie, brak miejsc pracy, a jakże często także perspektyw, dla rdzennych mieszkańców Starego Kontynentu. Fundamentalnym problem jest zdaje się fakt, że przedstawiciele najnowszej imigracji chcą żyć  Europie, a niekoniecznie pracować, chcą dostatnio egzystować, korzystając z hojności europejskich systemów zabezpieczenia społecznego, bez oczekiwanego, niezbędnego, własnego wkładu w finansowanie tych systemów. Nie mniej istotną kwestią jest okoliczność, że owa emigracja chce zdecydowanie zachować odrębność kulturową, nie zakłada asymilacji i integracji z kulturą kraju przyjmującego. To będzie rodziło coraz większe napięcia i konflikty. Wreszcie elementem rozstrzygającym jest presja demograficzna imigrantów na stare społeczeństwa europejskie, wynikająca z odmiennej kultury, ale także z zimnej kalkulacji. Imigranci wiedzą, że w Europie dzietność jest premiowana, czego nie dostrzegają niestety sami Europejczycy, skutkiem czego zagrożenie dramatyczną zmianą w perspektywie dekady - dwóch, struktury społecznej i demograficznej Europy.
Najnowsza imigracja do Europy, stanowi wyzwanie w wielu wymiarach, przyczyni się także niewątpliwie do względnie trwałej zmiany nastrojów i preferencji politycznych, czego pierwszymi negatywnymi beneficjentami będą zdaje się nieuchronnie Francja i Niemcy. 
Z polskiej perspektywy, w tym kontekście, trzeba pamiętać o trwającym i dalekim od rozstrzygnięć konflikcie ukraińskim, który skutkować może w każdej chwili masową imigracją Ukraińców, z którą przyszłoby nam się zmierzyć w pierwszej kolejności. Czy Europa wykaże wtedy wobec Polski solidarność, czy też podzielimy los Grecji i Włoch, zmagających się z negatywami lawiny imigranckiej?
W Polsce stajemy przed równie ważkimi wyzwaniami w wymiarze wewnętrznym. Nieodpowiedzialne, egoistyczne rządy Platformy Europejskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, doprowadziły do czegoś znacznie więcej niż immanentnej demokracji zmiany władzy. Doprowadziły do pełzającej rewolucji, w odniesieniu do życia publicznego i instytucji demokratycznego państwa, z przejawami niestety radykalizmu i rewanżyzmu politycznego. Zwycięzcy wyborów w Polsce - wbrew zapowiedziom z kampanii wyborczych - pałają wobec starych i nowych przeciwników politycznych coraz większą żądzą odwetu. Niczym nie uzasadnione burzenie instytucji demokratycznym, nocne stanowienie prawa, ze szkodą dla autorytetu państwa, a i jakości samego prawa, spotyka się z coraz większym zażenowaniem Polaków, do niedawna także blankietowych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości, czego jaskrawym przykładem postawa prof. J. Staniszkis. Jakiś czas temu pozwoliłem sobie wyrazić pogląd, że PiS - jeżeli wykaże strategiczną dojrzałość i polityczną odpowiedzialność - ma szanse sprawnie i skutecznie rządzić, zgodnie z interesem społecznym, nastawieniem ludzi zmęczonych patologiami rządów Platformy. Niestety, PiS nie tylko powrócił do starej retoryki, doprowadził do politycznego powrotu wydawało się zabalsamowanych, poddanych trwałej hibernacji niektórych liderów, wbrew zapowiedziom z kampanii wyborczej. Sadzę zresztą, że to  nie koniec powrotów w obecnej partii władzy, a i pozorna bierność głównego lidera, może być tylko funkcją czasu, skuteczności i wskazań barometru nastrojów społecznych. PiS zapominając, że dysponuje mandatem co najwyżej 1/3 elektoratu, drogą instrumentalizacji prawa, próbuje dokonać de facto zmiany ustroju państwa bez zmiany konstytucji, okraszając zmiany dodatkowo wzrostem fiskalizmu i ograniczeniem praw obywatelskich. Jeżeli jeszcze okaże się, że zapowiadane wsparcie społeczne zmian, których symbolem miesięczny dodatek 500 zł na każde dziecko, ulegnie dalszym deformacjom, w stosunku do pierwotnej wyborczej jego wersji, poziom niezadowolenia w Polsce przekroczy stany alarmowe i akceptowalne, naturalny stan napięcia w okresie przesileń politycznych. Powracam zatem do tezy, że rządy PiS-u, będące czyścem społecznym, sprokurowanym przez nieudolność Platformy Obywatelskiej i wzmocnionym przez nieodpowiedzialność polityczną SLD, doprowadzą w nadchodzącym roku do poważnym niepokojów społecznych, oby w granicach prawa. Jestem też przekonany, że bez zmiany podejścia ze strony PiS, polityka ta doprowadzi do przedterminowych wyborów parlamentarnych w Polsce, wymuszonych przez ulicę, jeżeli wcześniej nie nastąpi dekompozycja obozu PiS, dokonana pod presją okoliczności i w perspektywie możliwości nowych sojuszy. Zmiana przywództwa politycznego w PO, sprzyjać będzie powstaniu nowego obozu politycznego, przynajmniej w Sejmie, którego filary mogą tworzyć Platforma, Nowoczesna, PSL i część obozu rządowego, zintegrowana wobec J. Gowina. W tych scenariuszach tylko lewicy żal, która utknęła - zdaje się na długo - na mieliznach niewydolności strategicznej, doktrynalno - programowej i personalnej. Swoisty narcyzm i bezradność lewicowych elit, nie będą co prawda trwały wiecznie, ale niestety mogą jeszcze potrwać jakiś czas, którego cezurę czasową stanowi wyobrażnia i odpowiedzialność.
Składając zatem na wszystkim noworoczne życzenia, w wymiarze politycznych oczekiwań, prymat w 2016 roku przyznaję szeroko pojętemu bezpieczeństwu, nawet średnioterminowemu. Do pożądanej i oczekiwanej przez wielu równowagi, droga bowiem jeszcze daleka i wyboista, jeżeli w ogóle nadzieja na jej wytyczenie i stworzenie, ma w aktualnych uwarunkowaniach racjonalne podstawy. Stawiajmy zatem na pragmatyczne bezpieczeństwo, jeżeli równowaga nie jest póki co osiągalna i  możliwa.     

czwartek, 24 grudnia 2015

Boże Narodzenie - kilka refleksji

Święta Bożego Narodzenia są czasem radości i refleksji. Zwłaszcza we współczesnym świecie, we współczesnej Europie, muszą one dodatkowo skłaniać do głębokiego zastanowienia nad istotą naszego życia i parametrami świata, w których żyjemy.
Boże Narodzenie w zachodniej cywilizacji, od dawna nie ma już wyłącznie wymiaru religijnego, nie jest jedynie wyznaniem, manifestacją chrześcijańskiej wiary. Boże Narodzenie w świecie Zachodu, jest czymś znacznie bardziej istotnym, znacznie większym: jest zarazem, a może nawet przede wszystkim, publicznym wyznaniem przywiązania do naszej wielowiekowej hellenistyczno - rzymskiej tradycji, której chrześcijaństwo jest immanentnym, trwałym wyróżnikiem, bodaj jedynym na dziś spoiwem.
Każdy, kto miał okazję odwiedzić Ziemię Świętą - a mam przywilej należeć do tego grona - wie i pamięta doskonale słowa przewodników: zwiedzając Ziemię Świętą, trzeba być silnym wiarą, aby wiary nie stracić. Dodatkowo, dla Chrześcijan Zachodu, jest to wyjątkowa lekcja pokory wobec dominacji Prawosławia. Wycieczki te jednak tym bardziej ugruntowują w każdym z nas przekonanie o odmienności, przekonanie o przynależności do wielkiej społeczności, powstałej wokół chrześcijańskiej tradycji i aksjologii.
Boże Narodzenie w Europie, staje się okazją do zamanifestowania naszej więzi i wewnętrznej spoistości, consensusu ludzi cywilizacji Zachodu wobec tego, co dla nas ważne, istotne i nam najbliższe.
Dla mnie, Boże Narodzenie ma nade wszystko wynikający z polskiej specyfiki, rodzinny charakter. Pamiętam i do końca moich dni będę pamiętał o świątecznej atmosferze mojego domu rodzinnego, o nieżyjących już niestety moich rodzicach, którzy w czasach gospodarki niedoboru, w których świąteczne wiktuały były prawdziwym rarytasem, potrafili zorganizować święta radosne i dostatnie. Mam wrażenie, że tamta atmosfera, mimo współczesnej obfitości, innego poziomu naszego życia, już niestety nie wróci......
Niezależnie od religijnego wymiaru Świąt Bożego Narodzenia, wbrew wewnętrznemu zróżnicowaniu wynikającemu z poziomu naszej zamożności i zniuansowania lokalnych tradycji, przeżyjmy te radosne święta w rodzinnej atmosferze, pomni naszych kulturowych i cywilizacyjnych zobowiązań. Naszą powinnością wobec Tych, co odeszli, wobec tych pokoleń co przyjdą po nas, jest prolongowanie tradycji i kultury cywilizacji Zachodu - co istotne - w warunkach presji agresywnego islamu. Niezależnie zatem od tego, czy towarzyszy nam naturalne, czy sztuczne drzewko bożonarodzeniowe, czy towarzyszy nam magiczny, wigilijny polski wieczór, czy inna tradycja, czy kolacja wigilijna jest prosta i skromna, czy pełna przepychu, każdy z nas, podczas Świąt Bożego Narodzenia realizuje cywilizacyjną misję. Do świadomego, akuratnego, pełnego zaangażowania realizacji tej misji, gorąco wszystkich Państwa zachęcam!!!