sobota, 25 czerwca 2011

Zamiast myśleć o dziadkach, myślmy raczej o wnukach

            W Europie narastają dramatycznie różnice interesów i narodowe antagonizmy, co jest niestety konsekwencją faktu, że na naszych oczach umiera Europa w dotychczasowym kształcie.
Niewydolne, koszmarnie drogie instytucje europejskie [klasycznym przykładem Parlament Europejski i Komisja Europejska], pochłonięte kodyfikacją prawa do najdrobniejszego szczegółu, określeniem standardowego wyglądu banana, zorientowane - za sprawą pomieszania priorytetów - bardziej na ochronę  żab niż ludzi,  super atrakcyjne jako pracodawca [warunki płacowe, podatkowe, socjalne i przywileje eurokratów, w tym emerytalne, czynią pracę w strukturach europejskich super lukratywnym zajęciem].
Egoizmy narodowe, przy szczytnych i nośnych propagandowo hasłach, pochłonięte w rzeczywistości grą o udział w partycypacji w subwencjach i dotacjach.
Wspólna waluta, która miast wyróżnikiem i elementem siły, staje się symbolem bezradności i zagrożeniem dla stabilności ekonomicznej kontynentu.
Solidarność europejska, przyjmująca charakter fasadowego pogotowania ratunkowego, będąca w większości przypadków hasłem bez pokrycia.
Europa, a precyzyjniej jej elity polityczne pochłonięte walką o własne interesy, zdają się zapominać o swoim podstawowym obowiązku: podołaniu, stawieniu czoła współczesnym wyzwaniom.
O poprawieniu konkurencyjności Europy już prawie się nie mówi, bo jak można zakładać wzrost efektywności bez pogłębienia integracji, przy tak dramatycznych antagonizmach narodowych?
W  ten sposób nasze pokolenie jest uczestnikiem kolejnego historycznego wydarzenia: ostatecznej dekadencji, degrengolady Europy, potencjalnie największego wspólnego rynku, trzeciego - co do potencjału ludnościowego [po chińskim i indyjskim] - rynku świata. Czy kolejne pokolenia wybaczą nam te kardynalne błędy i zaniechania? Czy Europa na zawsze pozostanie już wyłącznie "Starym Kontynentem", na który przyjeżdża się na spotkanie z historią, aby w trzy tygodnie poznać znaczący fragment dziejów ludzkości?
W takiej sytuacji Polska przejmuje przewodnictwo w Unii, w czasie którego będą też miały miejsce w Polsce wybory parlamentarne.
Mówienie o nadzwyczajności tego wydarzenia, o naszej wielkiej szansie jest po prostu bezpodstawnym tokowaniem.
Przewodnictwo w Unii wynika z założeń traktatowych, a jego rotacyjność powoduje, że jest to po prostu normalny bieg europejskich spraw, już przed nami przewodnictwo sprawowały inne kraje - dawne "demoludy". Świat z tego tytułu nie uległ zagładzie, jak i nie zwyciężyło powszechnie dobro, a i same te kraje niewiele na sprawie skorzystały [w niektórych w czasie przewodnictwa upadł nawet rząd i też nic sie nie stało].
Koszt sprawowania przez Polskę przewodnictwa [oficjalnie szacowane na 500 mln zł] powodują, że także z tego powodu należy do sprawy podchodzić ze sceptycyzmem.
Niewątpliwie niektórzy będą mieli darmową [precyzyjnie darmową dla własnej formacji politycznej, kosztowną dla podatnika] kampanię wyborczą, padnie przy okazji wiele słów o polskim wybitnym wkładzie w rozwój Unii, polskich mężach stanu działających w naszym imieniu etc. Pewnie tu tkwi tajemnica wyjątkowego marketingowego, oficjalnego "rozdęcia" balonu dumy narodowej w Polsce, z tytułu sprawowania przewodnictwa..
Tymczasem trzeba mieć świadomość - odwołując się do marksistów - że władzę polityczną mają Ci, do których należy władza ekonomiczna - najwięksi płatnicy netto do wspólnego budżetu. Równość głosu i prawo weta, nie oznacza jeszcze równości praw i wpływu, byłoby zresztą sprawą kuriozalną gdyby tak było.
Niedługo - w trakcie kampanii wyborczej - wrócą też nasze narodowe demony, obraz dziadka w Werhmachcie, Wandy co Niemca nie chciała, rusofobia, nacjonalizm, polonocentryzm i mesjanizm. 
Dobrze by było gdybyśmy w przededniu objęcia przez nas przewodnictwa w Unii mieli świadomość, że nie takiej Polski potrzebuje Europa, uświadomili sobie że nie takiej Polski potrzebujemy my sami.
Pamiętając o trudnych losach naszych przodków, zachowując ich we wdzięcznej pamięci, zostawmy w spokoju ich mogiły, a rozstrzyganie historycznych sporów zostawmy historykom, najpewniej przyszłych pokoleń.
Dziś kluczową sprawą jest nasz los i naszych wnuków, odpowiedź na pytanie: jaka ma być nasza Polska, kto ma w niej rządzić i jak, w naszym imieniu, czy aby zachowujemy podmiotowość polityczną i mamy realny wpływ na to co mówi się, a tym bardziej co się robi w naszym imieniu, choć nie zawsze z naszego upoważnienia.
Planowanie i sprzyjanie przygotowaniu losu naszych wnuków, nie zaś rozgrzebywanie życia naszych dziadków z intencją antagonizowania społecznego, a w konsekwencji dzielenia na "prawych" i "niegodnych" winno być naszym priorytetem.       

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz