niedziela, 23 października 2011

Polski, współczesny antyklerykalizm, a francuskie doświadczenia

     Wielokrotnie - także na stronach tego bloga - dawałem wyraz swojemu sceptycyzmowi wobec strategii i priorytetów współczesnego Kościoła polskiego, wobec aksjologii części hierarchii kościelnej.
Za zasadny i w pełni uprawniony uważam dystans, by nie powiedzieć sprzeciw wobec politycznych aspiracji części duchowieństwa, jego dążenia do sprawowania rządów nie tylko w wymiarze duchowym, ale nade wszystko w aspekcie wpływów i ocen politycznych.
Jestem przeciwny dominacji Kościoła w życiu społecznym, jego materialnej pazerności, zauważam fasadowość i powierzchowność obrzędów, a przede wszystkim rzucającą się w oczy dychotomię między zachowaniami, a głoszonymi priorytetami wielu proboszczów [nieskrywany, wręcz manifestowany konsumpcjonizm wielu z nich, jest po prostu nie do zniesienia].
Wiem, że Kościół wymaga reform, jego rola w życiu społecznym zredefiniowania, przywileje głębokiej analizy pod kątem zasadności ich dalszej prolongaty.
Z drugiej jednak strony, dezyderaty programowe Ruchu Palikota w omawianym aspekcie, jego konsekwentny, dla niektórych w pełni zasadnie skrajny antyklerykalizm, choć nośny programowo i wielokrotnie słuszny co do diagnozy stanu spraw, musi co najmniej szokować w aspekcie katalogu proponowanych remediów. 
Janusz Palikot - niczym swego czasu [1868] francuski pisarz Charles - Augustin Saint Beuve [1804-1869] -  słusznie konstatuje, że życie społeczne jest bogatsze i nie sprowadza się wyłącznie do imperatywu akceptacji   absolutnego autorytetu i ślepego posłuszeństwa, które symbolizuje po wielekroć współczesny katolicyzm. Jego - mam nadzieję - nie instrumentalne aspiracje do laicyzacji życia publicznego w Polsce, zasługują na odnotowanie. Zarazem trzeba jednak pamiętać, że laicyzacja ta - odwołując się do doświadczeń francuskich - jest trudnym, wielokierunkowym, a przede wszystkim długotrwałym i burzliwym procesem. Dość przypomnieć, że między Konkordatem [1801], a jego zerwaniem i formalną laicyzacją [1905] minęło ponad 100 lat!!! Dzieje Francji ostatnich dwustu lat, to między innymi tragiczne dzieje walki o laicyzację, przyjmującej niestety czasami formę walki z Kościołem i katolikami, z najbardziej tragiczną kartą ludobójstwa wobec ludności Wandei na czele [o tym tragicznym czasie w jednym z następnych wpisów]. Warto o tym pamiętać.
Jest bez wątpienia zasadną dyskusja o opodatkowaniu Kościoła, zniesieniu jego przywilejów, a przede wszystkim ujawnieniu dochodów, zwłaszcza w czasie kiedy otwarte, odważne reformy są w Polsce potrzebne w wielu dziedzinach. Zrozumienie hierarchii kościelnej dla tych reform, ich otwarte poparcie, byłaby skądinąd dowodem na jej umiejętność samoograniczenia, rezygnacji z własnych profitów i przykładem godnym do naśladowania dla innych grup społecznych, korzystających ze szczególnego statusu, kosztem większości społeczeństwa.
Normalizacja pozycji Kościoła i duchowieństwa w życiu państwa i społeczeństwa, nie może jednak przyjmować formy ostentacyjnej walki z symbolami, przede wszystkim z krzyżem. To niebezpieczne zabiegi, o trudnych do przewidzenia konsekwencjach.
Próba dyskredytowania, podważania społecznej roli Kościoła, to działanie które musi budzić sprzeciw, zwłaszcza w dzisiejszej Europie.
Tolerancja to wielowiekowa tradycja europejska, która jest nadal społecznie potrzebna, a jej istnienie zasadne, jednak zarazem równie potrzebne i pożądane jest także miejsce dla krzyża, również w życiu publicznym.
Współczesna, dekadencka, targana wewnętrznymi problemami i antagonizmami Europa, potrzebuje wspólnej platformy w aspekcie tożsamości, tą zaś jest w stanie zapewnić jedynie chrześcijaństwo. Walka z symbolami chrześcijaństwa, nie jest w konsekwencji tylko walką z Kościołem, nie jest tylko walką o swobodę indywidualnego wyboru. Prowadzona w zarysowanym przez Ruch Palikota scenariuszu, jest także walką przeciw społecznej i kulturowej pozycji Kościoła. Co zatem ma ją zastąpić, przecież życie nie znosi pustki? 
Jeżeli półksiężyc i Koran, to jestem zdecydowanie i otwarcie przeciw. Jeżeli chrześcijaństwo ma zostać zastąpione w Europie przez islam, to jestem - jak swego czasu M. Barres we Francji - zwolennikiem republikańskiego nacjonalizmu. Nie jestem przy tym przeciwnikiem islamu, rozumiem w pełni tych, którzy darzą go atencją, a tylko sprzeciwiam się jego dominacji w Europie.  
Obawiam się, że w bezmiarze naszych polskich problemów, temat laicyzacji jest kolejnym, choć niebezpiecznym tematem zastępczym, który dodatkowo podzieli i tak już skrajnie zantagonizowane społeczeństwo. Po co zatem podnosić temperaturę politycznego dyskursu, czy doprawdy w Polsce nie ma istotniejszych spraw, jak dyskusja o krzyżu w Sejmie i szkole?  Czy warto?    
           

środa, 19 października 2011

Partnerstwo z rozsądku, czy początek sprzysiężenia?

           Stan relacji dwóch kluczowych postaci Platformy Obywatelskiej: Premiera RP i Marszałka Sejmu nie pozostawia złudzeń. Mimo podejmowanych przez strony konfliktu prób jego tuszowania, bądź bagatelizowania, jest tajemnicą poliszynela, że konflikt personalny, ale i w istocie spór o strategicznym wymiarze, daleki jest od zażegnania.
Definiując dzisiejszą pozycję Marszałka Sejmu, za najtrafniejszą diagnozę można by bez wątpienia uznać słowa de Gaulle'a charakteryzujące innego Marszałka - Petain"a, jeszcze w rzeczywistości przed Vichy:
"[...]Cała kariera tego wyjątkowego człowieka była jednym pasmem wymuszonych na sobie wyrzeczeń. Zbyt dumny, by być intrygantem, zbyt wybitny, by zadowolić się przeciętną rolą, zbyt szlachetny, by stać się karierowiczem, był wciąż w swej samotności opanowany żądzą władzy, która podsycała w nim świadomość własnej wartości, przeszkody napotykane na drodze[...]" - Ch. de Gaulle Pamiętniki Wojenne T. 1 Apel.;Wyd. MON., Warszawa 1967.; s.59.     
Wedle doniesień mediów, poza rywalizacją personalną o przywództwo, u podstaw konfliktu leży też różnica zdań co do tempa i zakresu niezbędnych reform. Premier ma się rzekomo opowiadać za polityką małych kroków, Marszałek za szerokimi, przeprowadzonymi z rozmachem reformami.
Niezależnie jednak od intencji, które zweryfikuje dopiero przyszłość, następująca i postępująca de facto dezintegracja Platformy, może stać się przyczyną poważnych napięć wewnętrznych, do konieczności przedterminowych wyborów włącznie. To ogromny błąd partii rządzącej i jej lidera, który może zaważyć nie tylko na losach formacji i samego Premiera, ale także odcisnąć negatywne piętno na życiu społecznym.
Jeżeli zwalczające się frakcje i ich liderzy dopuszczą do uruchomienia mechanizmu marginalizacji wewnątrz partii, do nawet cichej eskalacji konfliktu, odwetem strony będącej w impasie i odwrocie będzie niewątpliwie strategiczne założenie "im gorzej, tym lepiej", co skutecznie zablokuje możliwość racjonalnych wyborów politycznych i sprawnego rządzenia. To byłby prawdziwy dramat dla Polski.
Czasu nie sposób cofnąć, o wzajemnych urazach pewno liderzy nie zapomną. Oby tylko nie pałali żądzą szybkiego, spektakularnego rewanżu, oby nie wciągali w konflikt innych przedstawicieli własnej oligarchii partyjnej, bowiem dynamika wewnętrzna procesu może wymknąć się z wszelkiej kontroli i zaskoczyć samych animatorów sporu.
Szkoda, wielka szkoda, że Platforma jako całość nie potrafi kolegialnie cieszyć się ze zwycięstwa. Cóż, to u podstaw niestety takie bardzo polskie. Pozytywistyczna praca nie jest naszą silną stroną, wydaje się nawet niestety, że nie jest naszym przeznaczeniem.
Wygrane wybory miały być nowym otwarciem i są nim. O zgrozo otwarcie to nie nastąpiło na powszechnie oczekiwanym polu zmian, reform, podniesienia efektywności rządzenia. Uwidoczniło się w najbardziej polskiej postaci: waśniach i zwadach wewnętrznych, absorbujących czas tak potrzebny na innych płaszczyznach,  odciągających od spraw najistotniejszych, burzących tak mizerną i kruchą polską stabilizację. Czy ten pokaz siły i wszechmocy Premiera był nam na pewno teraz, w tej postaci potrzebny?
Szczerze wątpię i osobiście wywołanie tego gorszącego, publicznego konfliktu, traktuję jako jeden z najważniejszych błędów w karierze politycznej Donalda Tuska. Oby ten błąd nie zaważył na naszej wspólnej przyszłości, bo jeżeli zaważy jedynie na przyszłości politycznej samego Premiera - można będzie go traktować jako skutek w istocie braku dojrzałości politycznej i umiejętności budowania priorytetów, oraz zdolności strategicznego myślenia Prezesa Rady Ministrów i Przewodniczącego Platformy.  
A szkoda, mogło być zupełnie inaczej.......
    

wtorek, 11 października 2011

Comiesięczny Raport TNS Sofres o preferencjach społecznych i nastrojach Francuzów

    Francuski ośrodek badania opinii publicznej TNS Sofres, opublikował właśnie nowy zestaw interesujących badań preferencji i opinii społecznych Francuzów, w rozmaitych dziedzinach [wersja internetowa na stronach www.tns-sofres.com]. 
   W odniesieniu do życia politycznego i preferencji politycznych, 35% Francuzów spodziewa się i sprzyja zwycięstwu lewicy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji. Analogiczne poparcie dla sukcesu prawicy deklaruje jedynie 21% respondentów. Liderka Frontu Narodowego cieszy się poparciem ponad 26% elektoratu [wzrost o 6% w stosunku do ostatniego badania, z przed miesiąca!!!]. Zaufanie do Prezydenta Republiki deklaruje niezmiennie jedynie 24% respondentów.
Sytuacja w zakresie preferencji politycznych Francuzów jest zatem względnie stabilna i szczególnie korzystna z punktu widzenia interesów francuskiej Partii Socjalistycznej, oraz jej zwolenników. Nadal utrzymuje się bardzo wysokie prawdopodobieństwo wygrania przyszłorocznych wyborów prezydenckich przez kandydata z poza obozu tradycyjnej prawicy. Mało optymistyczne są nadal perspektywy urzędującego Prezydenta w tym względzie, szanse na reelekcję - póki co - należy szacować niezmiernie nisko.
Moją szczególną uwagę i zainteresowanie wzbudził jednak zupełnie inny sondaż: Les eleves de Grandes ecoles et l'entreprise, będący badaniem nastrojów, preferencji i oczekiwań studentów głównych francuskich uczelni. Jego rezultaty są zaskakujące, a sprowadzają się do:
1. Stwierdzenia dużego poziomu optymizmu studentów w odniesieniu do perspektywy znalezienia pracy zawodowej [aż 80% z nich, o 7% więcej niż rok temu, widzi optymistycznie swoje perspektywy w tym względzie].
2. Potwierdzenia analogicznego, dużego optymizmu w zakresie oszacowania prawdopodobieństwa uzyskania przez studentów satysfakcjonującego poziomu pierwszego wynagrodzenia [na poziomie nieco ponad 3 000 Euro miesięcznie brutto], oraz akceptacji niewielkiego [na poziomie ok 70 Euro/mies.], ale jednak zróżnicowania i uprzywilejowania mężczyzn względem kobiet, w odniesieniu do poziomu płacy.
3. Wyraźnego sformułowania przez studentów oczekiwań odnośnie utrzymania równowagi miedzy życiem zawodowym i prywatnym, z preferencją dla "jakości życia", czyli czasu wolnego.
Za najbardziej atrakcyjne sektory zatrudnienia francuscy studenci uczelni wyższych uważają: 1]. bankowość [preferowanym pracodawcą, grupa bankowa BNP Paribas], 2]. sektor FMCG, zwłaszcza branżę dóbr luksusowych [preferowanym pracodawcą, grupa LHVM i Danone], 3], wreszcie sektor energetyczny [preferowanym pracodawcą, koncern naftowy Total].
Wyniki tego sondażu, wyrażany w nim optymizm młodych ludzi co do własnej przyszłości i perspektyw zawodowych, nie koresponduje z sytuacją kryzysową i powszechnym przekonaniem o trudnościach w starcie życiowym młodych ludzi. Doprawdy zastanawiające.
Porównanie wyników badań z analogicznymi lub podobnymi w Polsce, z nastawieniem polskich absolwentów i młodych pracowników, skarżących się powszechnie na brak perspektyw i pewności zawodowej [czego wyrazem między innymi dominująca formuła zatrudnienia: umowy czasowe], może i musi szokować.
Z analizy wyłączam oczywiście kwestię oczekiwań finansowych, co do pierwszej pracy, które muszą uwzględniać odmienne realia Polski i Francji, a nie być rozpatrywane wyłącznie w liczbach bezwzględnych.
Omawiany sondaż prowokuje w oczywisty sposób także do zadania prostego, acz zasadnego pytania: to w końcu gdzie jest ten kryzys? U nas, czy na Zachodzie Europy?    
     

poniedziałek, 10 października 2011

Sojusz Ledwo Dyszy [SLD] - francuscy socjaliści [PS] w euforii: paradoks?

          Wczorajsza niedziela, przyniosła istotne rozstrzygnięcia dla lewicy w Polsce i lewicy we Francji.
    Lewica w Polsce, utożsamiana zasadnie przez lata z SLD, przegrywając z kretesem wybory parlamentarne, z wynikiem najgorszym w historii Polski po 1989 roku, stoi przed poważnym dylematem co do kształtu, wizji i organizacyjnej przyszłości. Niewątpliwie zasadne jest pytanie o organizacyjną oś integracji polskiej lewicy w średnio i długoterminowym horyzoncie czasowym, o formację, która odegra rolę moderatora zmian na lewicy, próbując podnieść lewicowe ideały z obrzeża życia politycznego. 
Francuska lewica, po raz pierwszy w całej historii Francji, zorganizowała wczoraj z wielkim impetem prawybory prezydenckie, przed wyborami prezydenckimi przypadającymi na wiosnę 2012 roku, dążąc do wyłonienia wspólnego kandydata całej formacji w tych wyborach. Do drugiej tury tychże prawyborów przeszli dwaj kandydaci: Francois Hollande, uzyskując 39% oddanych głosów, oraz Martine Aubry, uzyskując 31% głosów. 
W prawyborach mogli uczestniczyć nie tylko członkowie Partii Socjalistycznej, ale wszyscy Francuzi, którzy wypełnili niezobowiązującą deklarację sympatii wobec socjalistów [sympatii, nie członkostwa!!!] i wpłacili symboliczne jedno Euro w jednym z 10.000 lokali wyborczych.
Prawybory socjalistów we Francji okazały się ogromnym sukcesem, wzięło w nich udział ponad 2,5 mln Francuzów!, są zgodnie oceniane - od skrajnej prawicy po skrajną lewicę - jako wielki polityczny, organizacyjny, marketingowy sukces.
Francuscy socjaliści od miesięcy imponują aktywnością, zdrowym fermentem ideowym w partii, nie kryjąc istniejących różnic wewnętrznych, nie sekując, nie deprecjonując znaczenia frakcji politycznych, oraz ich wyrazistych przywódców, którzy nie są skazywani na ostracyzm polityczny.
W Partii Socjalistycznej wolno się różnić, wolno dyskutować, nie obowiązują leninowskie w swych źródłach zasady życia organizacyjnego partii. Lider partii [Pani M.Aubry], staje do prawyborów jako "primus inter pares" i wybory te - póki co przegrywa - ze swoim wewnętrznym oponentem [Panem F. Hollande].
Wszystko to dzieje się publicznie, przy otwartej kurtynie, służąc zarazem mobilizacji własnego twardego elektoratu, poszerzeniu bazy społecznej, popularyzacji partii i jej programu, optymalizacji treści programowych na drodze budowanego partycypacyjnie consensusu. Członkowie i sympatycy partii, a i obojętni wobec socjalistycznych ideałów dotąd Francuzi, mają autentyczne poczucie uczestnictwa w kreowaniu partyjnego kandydata, tworzeniu programu wyborczego partii.
Socjaliści za relatywnie niewielkie środki, zmusili media francuskie to relacjonowania prawyborów, uzyskując w ten sposób znakomity sposób, narzędzie autoreklamy i dotarcia do wyborców. Genialny w swej prostocie zabieg.
Co w tym czasie robi SLD? Zaklina rzeczywistość, prowadzi bezbarwną kampanię przypominającą zwyczaje kolędowe, chcąc zadowolić wszystkich czyli nikogo, razi bezradnością, ulega pokusie poprawności politycznej wobec własnego lidera, którego postawę trudno uznać za charyzmatyczną, a w konsekwencji sromotnie przegrywa wybory.
Sytuacja jest tym bardziej zastanawiająca, że zaplecze intelektualne polskiej lewicy należy niewątpliwie do najlepszych w polskim systemie partyjnym, a partia posiada wieloletnie doświadczenie parlamentarne, w rządzeniu, rozbudowane struktury, a mimo to przegrywa.
Pierwsze decyzje już zapadły, przez co rozumiem odpowiedzialną i jedynie słuszną decyzję dotychczasowego lidera o rezygnacji. To jednak nie załatwia sprawy. To na dobrą sprawę niczego nie załatwia.
O wiele poważniejszym problemem, jest pytanie o zaplecze społeczne lewicy w kontekście jego generacyjnych przemian, o niezbędną modernizację doktrynalno - programową, o metody dotarcia do elektoratu.
Stawianie na egalitaryzm i absolutyzowanie funkcji państwa jako narzędzia redystrybucji dochodu narodowego, koncentracja na sporach światopoglądowych, to archaizm. Absolutyzowanie antyklerykalizmu, biorąc pod uwagę uwarunkowania w Polsce, miast stawiania na indyferentność religijną państwa, apoteoza skrajności społecznych - także w wymiarze moralnym i obyczajowym - w miejsce autentycznej troski o pracowników najemnych, reżyserowana wrażliwość społeczna i nieodpowiedzialne dezyderaty polityki rodzinnej, zatrudnienia, niewątpliwie stanowią barierę dla społecznej akceptacji lewicy w jej obecnym kształcie. Rozstrzygniecie tych kwestii warunkuje też nade wszystko wszelki proces potencjalnej sanacji lewicy.
W jednym z poprzednich postów, udało mi się dobrze ekstrapolować sytuację w polskim systemie partyjnym, dla którego wynik wyborczy Ruchu Palikota stanowi wewnętrzny dynamit, ożywczy wiatr przemian, początek zasadnej i społecznie oczekiwanej erozji polskiej partiokracji, Szkoda, że miałem rację, że proces ten inicjowany jest na lewicy. Z drugiej strony, jest to dla SLD jedyna i niepowtarzalna szansa odzyskania inicjatywy politycznej, odbudowania wpływów społecznych. Jeżeli nie zostanie podjęty w szeregach Sojuszu wielowymiarowy wysiłek w kierunku sanacji, jeśli powaga chwili nie zostanie zrozumiana, a znaki czasu właściwie odczytane, trzeba będzie ponownie wydać znaną komendę o traumatycznym charakterze i przesłaniu: sztandar wyprowadzić!!!.    
Odrębną kwestią jest pytanie: czy Ruch Palikota dojrzał do roli jaką przyznała mu historia, a właściwie werdykt wyborców, czy będzie odpowiedzialną społecznie i politycznie lewicą, czy tylko efemerydą, kolejną mutacją polskiego populizmu. O tym jednak w jednym z kolejnych postów.

            

czwartek, 6 października 2011

Naśladownictwo Jacques'a Chiraca w Polsce mile widziane?

    Jacques Chirac wieloletni Prezydent Republiki Francuskiej [17.05 1995 - 16.05.2007], dwukrotnie w swojej długiej karierze politycznej, dokonał pozornie sprzecznych i na pierwszy rzut oka niezrozumiałych wolt politycznych, które w istocie znacząco przyśpieszyły i przyczyniły się do zdynamizowania francuskiej sceny politycznej.
W 1974 roku, po nagłej śmierci Prezydenta G. Pompidou, wbrew interesom i wskazaniom kierownictwa własnej partii politycznej, poparł młodego wówczas Valery'ego Giscarda d'Estaing w jego staraniach o prezydenturę, walnie przyczyniając się do jego zwycięstwa wyborczego.
7 lat później, ten sam Chirac, odmówił poparcia urzędującemu Prezydentowi Giscardowi d' Estaing, wbrew interesom i rekomendacjom obozu prawicy, umożliwiając tym samym pierwsze historyczne zwycięstwo socjalistów w wyborach prezydenckich w V Republice, doprowadzając do elekcji F. Mitterrand'a na urząd Prezydenta Republiki.
Pozorna sprzeczność, zdrada, prywata? Nie, chłodna kalkulacja i umiejętność strategicznego myślenia, z uwzględnieniem interesów społecznych.
Chirac właściwie oceniał nastroje społeczne i diagnozował potrzeby polityczne Francji.
Opowiadając się za młodym Giscardem d'Estaing, opowiadał się za programowo - organizacyjną modernizacją francuskiej prawicy, także w aspekcie konieczności wymiany skostniałych elit politycznych. Widząc fiasko tego założenia i radykalizację nastrojów społecznych, oraz preferencji wyborczych Francuzów, radykalnie zmienił percepcję rzeczywistości politycznej Francji.
Odmawiając ponownego poparcia Giscardowi d Estaing, wsparł pośrednio socjalistów, a w rzeczywistości przyśpieszył ich nieuchronne, determinowane stanem nastojów społecznych dojście do władzy. Później na skutek między innymi błędów politycznych socjalistów, zdyskredytowania przez nich samych radykalnego początkowo ich programu rządów, na drodze kohabitacji [współrządzenia socjalistycznego Prezydenta z prawicowym rządem, w którym zresztą był Premierem w latach 1986 - 1988], doprowadził, a raczej wymusił przejście lewicy na pozycje centrowe, zainicjował odbudowę pozycji społecznej prawicy i - w efekcie końcowym - przejęcie przez nią władzy.  
Sytuacja Polski w kontekście najbliższych wyborów, stawia przed nami poważne dylematy, zgłasza także zapotrzebowanie na lidera o zdolnościach do zbliżonych zachowań, jakie prezentował swego czasu J. Chirac.
Polska scena polityczna wymaga myślenia kategoriami dobra wspólnego, a zarazem zainicjowania odważnego ruchu politycznego w kierunku dekompozycji systemu partyjnego, zdynamizowania zmian i modernizacji doktrynalnej głównych formacji politycznych, stymulowania zmian generacyjnych w polityce, co najmniej częściowej wymiany elit politycznych. Działania te determinują potrzebę nowego przywództwa, ożywczego spojrzenia na rzeczywistość społeczno - polityczną, politycznej wizji i odwagi. 
Kto zatem może podjąć się roli J. Chirac'a z Francji dekady lat 70 - tych i 80 - tych ubiegłego wieku? Mam swoje typy, ale o tym po wyborach.
Póki co nie dajmy się zwariować, zachowujmy się racjonalnie. Niezależnie o wyników wyborów, w najbliższy poniedziałek obudzimy się w tej samej Polsce, krowy nie zaczną dawać dwa razy więcej mleka jak dotąd, zwierzęta leśne nie udadzą się na emigrację, zima przyjdzie normalnie, pociągi nie zaczną jeździć punktualnie, Europa się od nas nie odwróci. Nie dajmy się sprowokować, nie ulegajmy fatalizmowi, histerii, ale też nie dajmy się porwać hurra optymizmowi zwycięzców/zwycięzcy, ktokolwiek nim będzie!.        

wtorek, 4 października 2011

Ku refleksji i przestrodze

           W kontekście zbliżających się wyborów parlamentarnych w Polsce, radykalizacji i polaryzacji stanowisk, debaty publicznej przyjmującej formę bezustannych ataków personalnych, z jednoczesną ucieczką od merytorycznej dyskusji nad fundamentalnymi problemami kraju i priorytetami poszczególnych formacji politycznych, zasadnym wydaje się być przypomnienie kilku oczywistych prawd:
Po pierwsze, te wybory choć ważne, nie są przełomowe, a przede wszystkim nie sposób tego ustalić na dziś i zadekretować takiego ich charakteru. 
Elekcja ta przypada na trudny czas w wymiarze globalnym i europejskim, na którego parametry - uczciwie stawiając sprawę - mamy niewielki wpływ. Kryzys ekonomiczny dotyka nas i pewnie doświadczy jeszcze bardziej, jednakże nasza siła sprawcza, nasza podmiotowość w tym procesie, nasza zdolność do podejmowania przedsięwzięć zaradczych, jest bardziej niż iluzoryczna. Nasza pozycja w świecie i w międzynarodowym podziale pracy nie powinna stwarzać nam złudzeń: jesteśmy krajem peryferyjnym. Wszelkie koncepcje ulegające inspiracjom polonocentryzmem i mesjanizmem narodowym, są pozbawione podstaw, są nadużyciem, są także nad wyraz szkodliwe społecznie.
Po drugie, w wyniku tych wyborów powstanie prawdopodobnie silnie zatomizowany politycznie parlament, o niewielkiej zdolności do agregacji społecznych interesów, a rozbicie polityczne będzie się tylko pogłębiać i doprowadzi z dużym prawdopodobieństwem, do przedterminowych wyborów w niedalekiej przyszłości, na skutek braku stabilnej większości parlamentarnej, a w konsekwencji tego, powstania rządu o wątłym zapleczu politycznym.
Oznaczać to będzie także niestety brak politycznego determinizmu, a i społecznego przyzwolenia do przeprowadzenia koniecznych, trudnych, bolesnych i społecznie kosztownych reform.
Po trzecie, wybory te zapoczątkują głęboką erozję, dekompozycję polskiego systemu partyjnego, która zainicjowana zostanie przez te ugrupowania, które w wyborach przegrają najbardziej. 
Mam obawy, że prekursorem tych zmian - zbawiennych w efekcie końcowym - będzie obóz polityczny polskiej lewicy.
Zmiany w mozaice polskich formacji politycznych wymuszą także zmiany ordynacji wyborczej i zasad finansowania partii politycznych. Kolejne wybory parlamentarne odbyć się winny już wedle innej ordynacji wyborczej, wyraźnie minimalizującej rolę partiokracji i oligarchii partyjnych w procesie kooptacji do elit politycznych [za sprawą jednomandatowych okręgów wyborczych i wyborów w jednej turze]. Jeżeli tak się nie stanie, frustracja i apatia społeczna znajdzie wyraz oraz odzwierciedlenie w przyszłości, w dramatycznie niskiej frekwencji wyborczej.  
Po czwarte, głównym problemem najbliższych wyborów - poza frekwencją - będzie fakt, że zabetonują one aktualne podziały polityczne społeczeństwa o ideologicznym charakterze, oparte przede wszystkim na resentymentach historycznych.      
Po piąte wreszcie, najbliższe lata mogą - na skutek utrzymania politycznego i społecznego status quo - doprowadzić do renesansu ruchów radykalnych, zarówno o populistycznym, jak i nacjonalistycznym charakterze.  
W tej sytuacji tak ważne jest merytoryczne, "eleganckie" różnienie się opcji politycznych, prowadzenie cywilizowanego dyskursu publicznego, z maksymalnym unikaniem inwektyw i argumentów ad personam. To przejaw odpowiedzialności politycznej, papierek lakmusowy posiadanych kwalifikacji do rządzenia krajem, praktyczny wyraz troski o dobro wspólne.
Jako swoisty komentarz do aktualnej sytuacji, z zamiarem zarazem skłonienia głównych aktorów polskiej sceny politycznej do refleksji, proponuję trzy cytaty:

"[...] I staję do walki, tak jak poprzednio, z głównym złem państwa: panowaniem rozwydrzonych partyj i stronnictw nad Polską, zapominaniem o imponderabiliach, a pamiętaniem tylko o groszu i korzyści [...]"

                                                                                                  Józef Piłsudski

"[...]Obawiać się trzeba nie tych, co mają inne zdanie, a tych, co mają inne zdanie, lecz są zbyt tchórzliwi, by je wypowiedzieć [...]"

                                                                                                 Napoleon Bonaparte

"[...]Wszystkie słabe rządy opierają się na tym, że kneblują mądrzejszej części narodu usta [...]"

                                                                        Georg Christoph Lichtenberg      

poniedziałek, 3 października 2011

Wielka Koalicja - niepoprawne marzycielstwo czy odpowiedzialne remedium?

       Zbliżające się wybory parlamentarne w Polsce - w świetle wyników sondaży - nie wyłonią silnej koalicji, a w konsekwencji nie pozwolą na powstanie silnego, stabilnego rządu.
Z dużym prawdopodobieństwem skazani jesteśmy na egzotyczną koalicję, a przede wszystkim przedterminowe wybory. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że rozmiar ewentualnego zwycięstwa Platformy istotnie osłabi ją w kolejnej formule koalicji. Siła rządzenia Partii Omnipotencji po prostu się zużyła, analogicznie jak erozji uległ autorytet i zaufanie do lidera partii rządzącej.
Po drugie, potencjalne zwycięstwo PiS nie umożliwi tej partii samodzielnego rządzenia, a zdolność koalicyjna Prawa i Sprawiedliwości poza obozem prawicy jest więcej niż iluzoryczna, zwłaszcza mając na względzie oświadczenia lidera partii. Odstępstwo od nich mogłoby być niezrozumiałe dla żelaznego elektoratu  i uderzać w wiarygodność i reputację samej formacji.
Po trzecie, podmioty ewentualnej koalicji [przede wszystkim Ruch Palikota] i ich program powoduje, że zawarcie samej umowy koalicyjnej może być zadaniem o ekwilibrystycznym wręcz charakterze.
W rezultacie powstanie słaby rząd na trudne czasy, krucha większość sejmowa będzie stale trzeszczeć i może nie wytrzymać naporu problemów i trudnych spraw do rozwiązania jakie przed nami.
Czekają nas zatem nieuchronnie w stosunkowo krótkiej - moim zdaniem - perspektywie przedterminowe wybory. Jeżeli tak, to partie parlamentarne winne osiągnąć przed ich ogłoszeniem consensus w kluczowych sprawach: 
1. Zmiany ordynacji wyborczej [okręgi jednomandatowe w wyborach do Sejmu, elekcja w jednej turze, które uwolnią nas od dominacji partiokracji i oligarchii partyjnych czego ucieleśnieniem istnienie list wyborczych partii];
2. Zmiany zasad finansowania partii politycznych [dosyć subwencji z budżetu państwa, finansowanie partii na wzór amerykański; nie chcę jako podatnik łożyć na partie, mogę jako sympatyk dobrowolnie, wedle własnego uznania przeznaczać środki na ugrupowania polityczne, z którymi się utożsamiam, w ramach rygorystycznych przepisów prawa];
3. Przyjęcia budżetu państwa na 2012 rok.
Istnieje wszakże pozytywne wyjście, które jednak wymaga sporej odwagi politycznej i odrzucenia - w imię racji stanu - animozji, głównie o personalnym charakterze. 
Wyjściem tym byłaby wielka koalicja, powrót do idei PO - PiS-u. Abstrakcja, niemożliwe?
Jeżeli wielka koalicja może funkcjonować sprawnie w Szwajcarii od ponad 40 lat [powie ktoś inne realia konstytucyjne]. Jeżeli mogła wielokrotnie funkcjonować z powodzeniem w tak ideologicznie podzielonym społeczeństwie jak niemieckie [koalicje chadecko - socjaldemokratyczne: CDU/CSU - SPD], austriackie [analogiczne porozumienie chadecko - socjaldemokratyczne: Partia Ludowa i Socjaldemokratyczna], to co - poza ambicjami i  animozjami polityków - stoi na przeszkodzie aby idea ta zmaterializowała się w Polsce?
Urzeczywistnienie koncepcji wielkiej koalicji w polskich warunkach może uchronić nas przed radykalizmami, przed zabójczą niepewnością i nieprzewidywalnością w tych trudnych czasach.
Wielka koalicja w Polsce to poważne wyzwanie, to test politycznej odpowiedzialności i dojrzałości elit.
Być może nastał czas większej roli i aktywności obozu prezydenckiego w zainicjowaniu tego projektu, nawet wbrew interesom własnego obozu politycznego? Być może niezbędnym będzie odejście dotychczasowych liderów?
Ważą się polskie sprawy. Liczyć winno się wyłącznie dobro wspólne, nawet jeżeli trzeba będzie, aby niektórzy zeszli ze sceny. Może warto - za słowami znanej piosenki Perfectu - zejść niepokonanym, niż zmiecionym przez dekompozycję systemu politycznego i jej konsekwencje?