poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Partiokracja - de Gaulle ją ucywilizował, kto stawi jej czoła w Polsce?

          
"[...]Ktokolwiek w łonie któregokolwiek środowiska, z wysokości którejkolwiek trybuny, w imieniu któregokolwiek zgrupowania, na łamach którego bądź dziennika miał coś do powiedzenia lub napisania, przedstawiał rzeczy tak, jak gdyby doprawdy nic ani nikt nie reprezentował kraju oprócz skłóconych partii, które siały w nim tylko niezgodę [...]"  

                        Charles de Gaulle.,[1974]; Pamiętniki Nadziei. Wyd. MON. Warszawa. str. 28

      Opinia ta wyrażona przez Generała de Gaulle'a w odniesieniu do rzeczywistości Francji z okresu przed ustanowieniem V Republiki [de iure odnosi się do okresu przed 5 października 1958 roku], jakże trafnie diagnozuje sytuację Polski A.D. 2011!!!.
Współczesna Polska, od dłuższego już czasu tkwi w formalnej demokracji, opartej na dominacji oligarchii partyjnych, które de facto zmonopolizowały życie publiczne kraju. Monopol ten umacnia istniejące ustawodawstwo,  stwarzające wysokie "bariery wejścia" do systemu politycznego dla nowych formacji i form organizacji społeczeństwa obywatelskiego. 
Obecny stan i jego główne podmioty, faworyzuje zarówno ustawa o partiach politycznych [zwłaszcza w aspekcie ich finansowania - dotacje budżetowe], jak i obowiązujący kształt ordynacji wyborczej [głosowanie na listy partyjne i brak okręgów jednomandatowych w wyborach do Sejmu].
Rezultatem jest absolutne zdominowanie przez kierownicze gremia partyjne, procesu kooptacji elit politycznych i całkowite odpodmiotowienie formalnych przedstawicieli wyborców w parlamencie.
O obecności w parlamencie decyduje wyłącznie miejsce przyznane przez partię na liście wyborczej, będące funkcją lojalności wobec kierownictwa, oraz wynikające z ordynacji zasady obliczania głosów [z progiem wyborczym]. W efekcie końcowym, posłów i senatorów obowiązuje dyscyplina partyjna, która jest skutecznym narzędziem realizacji interesów oligarchii partyjnych i redukcji samodzielności politycznej posłów i senatorów. Posłowie i senatorowie zobligowani są do prezentowania "jedynie słusznej" linii partii, a wszelkie przejawy samodzielności w myśleniu, a tym bardziej działaniu politycznym, podlegają surowemu partyjnemu osądowi i cenzurze. Karą dla niepokornych jest praktyczny brak możliwości reelekcji [uniwersalnym narzędziem eliminacji jest oczywiście lista wyborcza partii], tym bardziej dolegliwym, że dla wielu posłów i senatorów pełnienie mandatu do parlamentu jest pracą zawodową - dodajmy nieźle wynagradzaną. Groźba jej utraty, jest po wielekroć wystarczającym "straszakiem" przed samodzielnością polityczną indywidualnego posła i senatora, bądź ich grupy.   
Przedstawiona - z konieczności skrótowo jedynie i będąca pewnym uproszczeniem - diagnoza życia publicznego Polski, zwłaszcza mając na względzie zbliżające się wybory parlamentarne, nie skłania do optymizmu. 
Dyktatura partiokracji, a precyzyjniej zawłaszczenie życia publicznego przez kierownicze gremia partii politycznych o elitarnym charakterze, stwarza poważne ryzyko i zagrożenie dla procesu demokracji, tym bardziej, że rola społeczeństwa zostaje jakże często sprowadzona do wyłącznie funkcji "mięsa wyborczego" w kampanii wyborczej. Obywatel ma pójść do lokalu wyborczego i zagłosować, nie mając przy tym możliwości weryfikacji, ba nie mając absolutnie pewności z kim dana partia będzie rządzić po wyborach [jaka koalicja?], po co chce rządzić [jaki ma ostatecznie program?], oraz czy dotrzyma głównych obietnic wyborczych [kwestia wiarygodności]. Jedynym instrumentem oceny i sprzeciwu w rękach wyborcy jest... zachowanie wyborcze w kolejnych wyborach.
Nie kwestionując zasadności istnienia partii politycznych, jako kluczowego na dziś elementu demokracji przedstawicielskiej, oraz artykulacji i integracji społecznych interesów, mając świadomość konieczności zapewnienia efektywnej koalicji/większości rządowej, potrzebna jest zarazem głęboka reforma instytucjonalna systemu partyjnego.
Reforma ta winna dotyczyć zarówno finansowania [partie winne utrzymywać się same, wyłącznie z legalnych, monitorowanych źródeł, dotacje z budżetu państwa winne być zaprzestane], ordynacji wyborczej [okręgi jednomandatowe, z jednoczesną likwidacja progów i list partyjnych, co oddawałoby władzę w ręce wyborców i służyło wyłanianiu autentycznych liderów życia publicznego], jak i organizacji procesu wyborczego [może formuła prawyborów rodem z USA, skoro nie potrafimy wymyślić i wdrożyć nic lepszego?], oraz odhermetyzowania dostępu do mediów publicznych.
Generalnie jednak potrzebne są nowe formuły aktywności obywatelskiej, o oddolnym charakterze. Jeżeli nasze życie publiczne nie ulegnie zmianom w opisywanych parametrach, stopień społecznego zniechęcenia może ewoluować od wysokiej absencji w życiu publicznym i wyborczym [papierkiem lakmusowym frekwencja wyborcza], po stopniowe faworyzowanie radykalizmów. 
Inicjacja procesu reform to powinność szeroko pojętych elit politycznych, a przede wszystkim mediów. Czy są one jednak gotowe do tej misji, czy rozumieją powagę sytuacji, czy wreszcie aktywność o takim charakterze leży w ich interesie?

Zamiast podsumowania jeszcze jeden cytat z de Gaulle, z tej samej pracy [str. 386]:

"[...]Prawdę mówiąc, czas najwyższy dowieść, że udzielne środowiska polityczne, zawodowe, dziennikarskie, nawet gdyby je zsumować, nie wyrażają woli narodu, ani nie bronią jego interesu zbiorowego[...]"


               
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz